Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nienawiść samego siebie

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Przerażony
Nowy Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 12 września 2025, o 12:21

15 września 2025, o 12:11

Witajcie,

Będzie to dość długi post, więc z góry dziękuję jak ktoś dotrwa do samego końca.

Jestem tu nowy. Mam 31 lat. Mam żonę i córkę w wieku 5 lat. Pracuję w małym zakładzie produkcyjnym. Dwa lata temu miałem zdiagnozowaną depresję. Najpierw leczyłem się u psychiatry gdzie miałem wdrożone leczenie farmakologiczne, potem doszła terapia u psychologa, do którego uczęszczam do dnia dzisiejszego. Jednak moje problemy zaczęły się już dużo wcześniej. Jako dziecko byłem wesołym chłopcem, choć bardzo skrytym, wstydliwym i nieśmiałym. Mimo tego nie miałem jakiegoś problemu w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami. Jednak tak patrząc z boku ktoś mógłby o mnie właśnie powiedzieć takie ciche, grzeczne dziecko, małomówne bo mam tą tendencję do dziś że nie jestem za bardzo rozmowny chociaż staram się to zmieniać. Byłem i jestem wrażliwy, często a właściwie to zawsze każdą porażkę brałem sobie do serca, ale że wiadomo byłem młodym chłopakiem to nie chciałem tego pokazywać, chciałem być silny, więc zawsze to dusiłem w sobie. Ogólnie rzecz ujmując miałem dobre życie i byłem zdrowym i grzecznym chłopcem. Pierwszy cios życie zadało mi gdy miałem 10 lat. To był rok kiedy moja siostra miała wychodzić za mąż w sierpniu. Wówczas jakieś 3 miesiące przed ślubem, mój tata zaczął się gorzej czuć. Uczęszczał do pani doktor, która twierdziła że są to problemy z żołądkiem. Przepisywała mu leki, robił badania w tym gastroskopię, jednak jego stan zdrowia się nie poprawiał. Moja mama zasugerowała, żeby zbadali jego serce, bo gdy mój tata miał 23 lata przeszedł zapalenie mięśnia sercowego. Wówczas wielkim cudem było to że przeżył (dodam że pracował w straży pożarnej). I całe szczęście że zrobili mu wtedy EKG. Żeby się za bardzo już nie wgłębiać, mój tata został przewieziony do szpitala i tam okazało się że serce jest już tak słabe że tylko przeszczep może go uratować. Pamiętam to dokładnie, ta wiadomość była jakbym obuchem dostał przez głowę. Rozwyłem się tak że nie mogłem się opanować. Wyprowadzili mnie z sali żeby mój tata mnie nie widział bo dla niego samego informacja że może nie przeżyć była nie do zniesienia. Koniec końców udało mu się z tego wyjść bez konieczności operacji, lecz już jego serce było na tyle osłabione, że musiał przejść na emeryturę i został wpisany na listę osób do przeszczepu serca ale nie był w "pierwszej kolejności". Jeździł tylko na kontrole do kardiologa, który monitorował jego stan. I tak funkcjonował jeszcze cztery lata, gdzie raz było lepiej a raz gorzej. Aż w 2008 roku (miałem wtedy 14 lat) o 3 w nocy obudziło mnie takie głośne "chrapanie" z pokoju rodziców. Usłyszałem jak moja mama woła coś do mojego taty a on nie reagował. Wbiegłem tam i okazało się, że to nie było chrapanie tylko jego ostatnie próby oddychania. Mama próbowała go cucić cokolwiek robiła, ja stałem jak wryty. Tak mnie zblokowało, że nie mogłem się ruszyć. Mama zadzwoniła po karetkę i dalej próbowała go cucić, a on już przestawał oddychać. Powiedziała żebym zadzwonił do mojego szwagra. Mieszkali z moją siostrą dwie ulice dalej. Przyleciał do nas na bosaka i robił mu sztuczne oddychanie. Nic nie pomagało. Za jakiś czas przyjechało pogotowie. Stwierdzili zgon. A ja dalej się czułem jakbym nie wiedział co się dzieje. Czułem się jakbym stał obok samego siebie. Później przyjechała pogrzebówka i zabrali go w czarnym worku. Wtedy dopiero zacząłem płakać, moja mama była zdruzgotana nie wiedziała w pewnym momencie co robić. Nagle mnie tknęło, wziąłem telefon i zadzwoniłem do ciotki (siostry mojego taty) że nie żyje. Dalej już pamiętam jak przez mgłę. Jakoś usnęliśmy i rano jak się obudziłem mama wraz z siostrą siedziały już w pokoju. Miały jechać ogarniać wszystko na pogrzeb. Ja nie potrafiłem ogarnąć tego co się wydarzyło. Byłem jak w szoku. Nie potrafiłem dopuścić do siebie tej myśli że jego już nie ma, że nigdy już z nim nie porozmawiam, że nie będę mógł go przytulić, powiedzieć jak bardzo go kocham. Tak bardzo to sobie chciałem wyprzeć, że wmówiłem sobie że to jest strasznie głupi żart ze strony wszystkich, że jak będzie pogrzeb to on wyskoczy z trumny i będzie wszystko w porządku. I tak sobie to wmówiłem, że zacząłem się zachowywać jakby nic się nie stało. Przyjąłem że on jest na jakimś wyjeździe i nie długo wróci. Aż przyszedł dzień gdy pojechaliśmy do kostnicy i zobaczyłem go w trumnie, w czarnym garniturze. Zimny jak lód, wyłem jak niemowle. Chciałem zostać i przy nim być, ale z drugiej strony chciałem już wyjść. Minęło 17 lat, a gdy o tym pisze nadal czuję ten sam dreszcz na plecach co wtedy. Następnego dnia odbył się pogrzeb. W kościele gdzie leżał w jeszcze otwartej trumnie dalej płakalem i nie mogłem przestać. Jednak gdy zamknęli wieko i zobaczyłem swoją mamę i siostrę w jakim są stanie, a zwłaszcza mama która wpadła w taką deprechę, że dla niej było wtedy jakby świat się skończył, uspokoiłem się i już siedziałem bez płaczu, bez smutku. Czułem się pustą skorupą. Byłem wściekły na siebie, myślałem że to moja wina że go nie uratowałem, że przez to że stałem jak słup soli, że nie próbowałem mu robić sztucznego oddychania, nie wiem masażu serca, cokolwiek, że to przeze mnie nie żyje. Będąc na cmentarzu również nie było po mnie nic widać. Komendant straży pożarnej przekazał mi jego czapkę od munduru i pagony. Nic nie pokazywałem, żadnych emocji. W środku wyłem z bólu, z rozpaczy, z żalu, ale wtedy właśnie wtedy postanowiłem sobie coś, co teraz w dzisiejszym życiu odbiło mi się dużą czkawką i sprawiło że nie radzę sobie. Powiedziałem że już nigdy przenigdy nikomu nie będę mówił o swoich problemach, kłopotach, smutkach, przykrościach że wręcz będę dawał się opluwać a ja będę udawał że pada deszcz. Że muszę teraz pokazać że jestem silny, że moi bliscy będą mogli na mnie liczyć zawsze i wszędzie bez względu na to czy to będę umiał zrobić czy nie, czy będę miał czas czy nie, czy będę miał na to ochotę czy nie. Najbardziej mi zależało na takiej pomocy dla mojej mamy. Była w strasznym stanie. Nie wychodziła z domu, miał lęki gdziekolwiek była wśród grupy ludzi, zaraz się czuła źle, że zemdleje, że brak jej tchu, cała spocona, blada. I pierwszy rok po śmierci taty większość że tak powiem swojego czasu i energii była skierowana na nią. To ona sama prosiła mnie nie raz żebym został z nią w domu, gdy miałem wyjść do znajomych (dodam że po jakimś czasie od jego śmierci, sam nie miałem ochoty na początku nigdzie wychodzić), i zostawałem bo bałem się o nią. Ale z czasem czułem, że jestem uwiązany, rozumiem żal, rozpacz, że strasznie ją to dotknęło, ale mnie tak samo. I wiem że ktoś może powiedzieć, ale sam o to prosiłem, że sam tak chciałem postępować, być dla niej podporą. Ale miałem wtedy 14-15 lat. Byłem dzieciakiem który stracił ojca i tak sam nie chciałem nie wiem o nim rozmawiać, wspominać bo było to dla mnie straszne i wtedy zamiast widzieć go we wspomnieniach szczęśliwego, widziałem tylko to jak leży martwy na łóżku. I tak kotłowałem się w sobie z tymi wszystkimi myślami, z ciągłym poczuciem winy że coś ciągle robię nie tak, że jestem dla wszystkich kulą u nogi, a na zewnątrz ukrywając to pod maską. Zawsze mówiłem, że jest ok, jest w porządku nic się nie dzieje. Doszedłem do takiego stopnia, że w rozmowach z innymi, mając w głowie zakodowane że trzeba być zawsze dla wszystkich w każdej okoliczności i moje zdanie i opinie nie są ważne, bo jakoś sobie z tym poradzę sam, ze nie potrafiłem nikomu nic odmówić. Byłem jak robot, zrób to, zrób tamto a ja to robiłem. Nawet w głupiej rozmowie ze znajomi popierałem czyjeś zdanie mimo tego że się z tym nie zgadzałem I tak toczyło się moje życie, z czasem pojawiły się imprezy gdzie był alkohol, a no nie będę ukrywać lubiłem się upić, bo było to wtedy jedyny moment, gdzie nie musiałem się przejmować. Gdy nie bałem się nic powiedzieć żeby nikogo nie urazić, wyrażać swoje zdanie, a nie popierać czyjąś opinię, mimo że się z nią nie zgadzałem. Tak też zawaliłem swoje studia. Gdy wyjechałem do dużego miasto bez nikogo, sam bez konieczności pilnowania się z każdej strony, czułem się jak pies spuszczony ze smyczy, lejce mi puściły i tak po pierwszym semestrze moja przygoda ze studiami się skończyła. Na szczęście potem się ogarnąłem, na następny rok dostałem się na inne studia, bliżej mojego miejsca zamieszkania, zdałem je, w między czasie zacząłem spotykać się z moją obecną, żoną mamy cudowną córeczkę, ale te schematy mojego postępowania, wewnętrzne rozterki czy powiedzieć czy nie powiedzieć jej o swoich problemach, kłamstw z tego wynikające, to wszystko od śmierci mojego taty powoli doprowadziło mnie do depresji. A moment kiedy zacząłem myśleć o samobójstwie był już kulminacyjny. A jedyne co mnie wtedy uchroniło to moja córka. Nie miałem tyle odwagi by zrobić jej taką krzywdę.... Teraz jest już trochę lepiej, ale chyba straciłem nadzieję że kiedyś w końcu sobie z tym poradzę.

Jeszcze raz dziękuję każdemu za przeczytanie tego, musiałem się w końcu z tego wygadać bo... sam już nie wiem czego chcę, a chciałem się chociaż na chwilę od tego uwolnić.
Awatar użytkownika
Plathon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 143
Rejestracja: 7 sierpnia 2023, o 22:48

15 września 2025, o 23:02

Wiesz trudno jest napisać coś co by było wsparciem, pokrzepieniem nadzieją bo wszystko wydaje się płytkie w obliczu czyjegoś cierpienia lecz Ty masz rodzinę i o niej powinieneś myśleć i cieszyć się nią! Koncentrowanie uwagi na sobie topienie w bolesnych wspomnieniach jest egoistyczne! Wiem co mówię. Rozmawiaj otwarcie i szczerze o swoich problemach z bliskimi i zawsze powtarzaj, że ich kochasz! 🙂
ODPOWIEDZ