Jestem w takim stopniu rozdarcia, że zaczynam miewać myśli i chęci samodestrukcyjne. Czasem zdarza mi się samookaleczać, robiłam to rzadko (bo minęło trochę czasu od ostatniego razu), ale moje samopoczucie coraz częściej "zmusza" mnie do przemyślenia tego "rozwiązania"... Ostatnio tyle się dzieje w moim życiu. ZNACZY - chodzi właśnie o to, że NIC się nie dzieję, a ja czuję wręcz przeciwnie. Znajduję zagrożenie tam, gdzie go nie ma. Pomimo tego, że wszystkie moje natrętne myśli się ze sobą wykluczają, to nie mam siły tego zignorować i się im przeciwstawić, po prostu popadam w analizę... Na przestrzeni miesiąca miałam tyle sprzecznych zmartwień. Po kolei - Bałam się, że nie kocham, HOCD, potem panika przed tym, że spodoba mi się przyjaciel koleżanki i jeszcze inny chłopak, bo niedługo mam ich poznać (co już się wyklucza z HOCD, bo skoro bałam się o to, że jestem lesbijką to czemu nagle miałabym się bać o to, że spodoba mi się chłopak?), potem dostałam naprawdę mocnego ataku paniki, że mój chłopak mnie nienawidzi, że jest mną zmęczony, czułam jakby to był koniec - jakby miał przyjść i mnie rzucić, pomimo tego, że nic się nie działo. TO BYŁO JESZCZE WCZORAJ I DO DZIŚ RANA, A NAWET DO TERAZ CZUJĘ PANIKĘ Z TYM ZWIĄZANĄ. To dalej mnie trzyma, a to nie było przeszkodą, aby moja nerwica podsunęła kolejną myśl - znów HOCD (co mnie swoją drogą niepokoi, bo jeżeli już trzeci raz mam myśli związane z HOCD w przeciągu kilku miesięcy, to może faktycznie coś jest na rzeczy...). Tym razem te myśli dotyczące homoseksualizmu bolą bardziej, bo doczepiły się mojej realnej koleżanki, a nie jakiejś przypadkowej osoby miniętej na Instagramie. Dziś rano się z nią widziałam i nie miałam żadnych wątpliwości, że nic do niej nie czuję. Ta myśl zaczęła mnie nękać po kilku godzinach spotkania, co było dziwne. Naprawdę, wzięło się to znikąd. Cały dzień z nią normalnie rozmawiałam, aż nagle jakoś tak na nią spojrzałam i doszło do mnie, że wyładniała. NO I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO. Panika, płacz, mniejsza chęć do rozmowy z nią... W domu się już uspokoiłam, ale doszło do mnie, że jeszcze niedawno oglądałam nasze wspólne filmiki i się śmiałam. SERIO, TO NORMALNE! Mam nadzieję... Jeżeli nagrałyśmy śmieszny filmik, to dlaczego miałabym go nie oglądać kilka razy na poprawę humoru i się przy nim nie uśmiechać? Dużo osób tak robi, bo oczywiście musiałam wypytać znajomych pod przykrywką jakiejś dziwnej wymówki. Nawet teraz próbuję to tłumaczyć, chociaż nie wiem czy ktokolwiek przeczyta to, co napisałam. Ciągle muszę sobie wszystko układać w głowie. Nie jestem lesbijką, nigdy nie byłam, a myśl, że przez to mogłabym stracić mojego chłopaka jest nie do zniesienia. Nie chce go stracić, od wczoraj ryczę ze strachu. Nie wiem już w co wierzyć. Błagam! Powiedzcie, że to HOCD i kolejny nerwicowy wymysł. Od razu chcę zaznaczyć, że jestem bardzo tolerancyjna, ale musicie mi uwierzyć, że gdy jest się pewnym swojej miłości do chłopaka i swojego heteroseksualizmu, to takie myśli podważające to tak cholernie bolą. Nie daję już sobie rady i jestem zawiedziona, bo jeszcze niedawno całkiem nieźle radziłam sobie z ROCD i wymysłami nerwicy - nawet miałam lepszy okres. Ja po prostu chcę być z moim chłopakiem, być szczęśliwa, nie wymyślać sobie pierdół i nie siedzieć w swojej głowie całe dnie. Nawet teraz jak to piszę to płaczę ze strachu, że już nigdy nie będzie tak samo i że mój chłopak ma mnie dość, a jednocześnie słucham w tle muzyki i pojawia mi się niechciana wizja jakiś romantycznych scenek z moją koleżanką. Też co ciekawe, prawda jest taka, że to tylko koleżanka i WIEM, że gdyby zniknęła to nie byłoby mi przykro, nic by się szczególnego nie stało - nie jest to jakaś ważna osoba w moim życiu. Ale pomimo tego, że wszystko co piszę jest chaotyczne, nieplanowane i leci z środka mnie, to nerwicowe głosy mówią mi - "ZALEŻY CI NA NIEJ, TYLKO TAK MÓWISZ, ŻEBY SIĘ DO TEGO PRZEKONAĆ". Tak samo gdy mówię o tym, że kocham mojego chłopaka to nadlatuje głos, podważający to. Postanowiłam sobie, że ograniczę z tą koleżanką kontakt. Jak mówiłam, przykro mi nie będzie, bo to nikt ważny, a może nawet zminimalizuję ilość myśli. Choć na pewno coś mi wmówi, że "jakoś tak pusto bez niej" i bez myśli się nie obejdzie... Mam ochotę iść spać i nie wstać już nigdy...
Moje ostateczne pytanie - czy to HOCD, gorszy okres i wszystko pakować do nerwicowego wora i lecieć dalej? Błagam, odpowiedzcie mi, bo zwariuje. Nie mam z kim pogadać oprócz mojego chłopaka, którego nie chcę męczyć, bo boję się, że mnie zostawi... Zresztą chciałabym być w tym momencie przy nim, bo zawsze wtedy wszystkie niechciane myśli znikają i skupiam się na mojej miłości. Naprawdę go kocham i zależy mi na NASZYM szczęściu (Naprawdę to straszne, że czuję się tak jakbym to podkreślała na siłę, jakbym sama chciała się do tego przekonać. Mam dość

Mam nadzieję, że chociaż ten post i, jak mam nadzieję, odpowiedzi na niego - pomogą też komuś. Może zmaga się z tym samym. Oby chociaż na tyle zdał się ten mój egocentryzm zaburzeniowy. Pozdrawiam...