Zbigniewcichyszelest bardzo Ci dziękuję za Twoją aktywność w moim temacie i bezcenne rady. Czytałem kilka razy wypowiedzi forumowicz w moim i podobnych wątkach i staram się każdą wskazówką dobrze przemyśleć by później wdrożyć zmiany w swoim postępowaniu. Bardzo podniosła mnie na duchu Twoja ostatnia i poprzednia wypowiedź. Wyraźnie w nich widać, że wiesz o co chodzi w tym problemie i sam musiałeś się z tym mierzyć bo aż za dobrze opisujesz, to jak się czuję. Masz rację z tym deadlinem - nie ma co stawiać sobie ram czasowych, bo to może tylko spowodować frustracje i niepotrzebne podcinanie sobie samemu skrzydeł. Ostatnim razem to dziadostwo trzymało mnie przez prawie 4 lata - trochę się boję, że teraz też może tyle trzymać, ale nawet jeśli - będę się starał jak tylko mogę być dobrym ojcem i mężem, choć nie ukrywam że kosztuje mnie to bardzo dużo energii.zbigniewcichyszelest pisze:Nie stawiaj sobie jakiegoś deadline'u. To zbyt stresuje i dołuje, jak się nie wyrobisz. Żyj po prostu i traktuj to jako coś, co musi być z tobą, jednak nie ma wpływu na twoje własne Ja. I pamiętaj, że nerwica nie pójdzie tak szybko w zapomnienie, będzie przerzucać się z jednej wkrętki na drugą. Ja obecnie skończyłem z analizowaniem natrętnych myśli, na razie skanuje własne ciało, to jak mówię itd. denerwuje mnie to niemiłosiernie, ale to jest ten krok do przodu, nerwica mnie już nie może wystraszyć, jedyne co może mi robić, to po prostu wkurwiać, a to już postęp
munka wielkie dzięki za bardzo mądre słowa, szczególnie te dotyczące złego wyobrażenia miłości. Chyba istotnie coś jest w tym co napisałaś, bo jak czytałem ten fragment coś mnie ukuło w sercu i zrobiło mi się jakoś tak dziwnie, coś jakbyś trafiła w punkt. Tak samo jak ze złością do mojej Żony. Masz chyba racja, a ja sam przed sobą nie chce się przyznać i zaakceptować tych złych emocji, które czasem w stosunku do niej żywię. Generalnie jest tak, że moja Żona jest typem osoby, która po kłótni musi wszystko przetrawić i zajmuje jej to trochę czasu by wyciszyć emocje i dojść do ładu i składu z myślami. A ja to wybucham, często bez sensu wzmacniam tym samym kwestie sporne, a potem jak widzę, że ona nie chce się pogodzić, to ja lecę z otwartymi ramionami, bo chce jak najszybciej, żeby znowu było dobrze, żeby była zgoda - nawet jeśli jestem pewny, że miałem racje - to ja staram się przeważnie łagodzić spór. Czasem źle się w związku z tym czuje, bo odczuwam w pewien sposób dyskomfort - doprowadziłem do pogodzenia, ale to znowu ja pierwszy musiałem wyciągnąć dłoń, pomimo że to ja miałem rację i nie powinienem przepraszaćmunka pisze:hej,
cały problem polega na tym, ze mamy złe wyobrazenie na temat milosci. Początkowa faza to jest zakochanie, gdzie tracimy głowe dla drugiej osoby, klapki na oczach, motylki w brzuchu...sama chemia. Ten stan w koncu mija i przychodzi zderzenie z rzeczywistoscia...nagle zdajemy sobie sprawe, ze stoi przed nami nieidealny człowiek, ktory oprocz zalet ma tez wady...i to jest teen moment kiedy zaczyna sie prawdziwa milosc...kiedy widzisz te wszystkie ulomnosci ale podejmujesz decyzje, ze chcesz byc z ta osoba na dobre i na zle. Mam wrazenie, ze masz problem z odczuwaniem zlosci...to troche tak, ze jak czujesz do zony zlosc to jest dla Ciebie rownoznaczne, ze Ci na niej nie zalezy....a to jest jak nabardziej normalne, ze mozna kogos jednoczesnie kochac i sie wkurzac na niego.....to samo z innymi emocjami...czasem bedziesz rozczarowany żoną, czasem zły, czasem bedziesz chciał pobyć sam...to wszystko jest normalne w dojrzałej relacji i wcale nie oznacza, ze sie nie kocha. To media stworzyly obraz romantycznej milosci, gdzie przewija sie 'ten jedyny'..a to guzik prawda...ludzie w to wierza i potem przezywaja rozczarowania i ciagle szukaja idealnego partnera...a jak wiadomo, taki nie istnieje.
