Nie wiem od czego zacząć, bo historia jest bardzo pogmatwana. Zawsze miałam neutralne podejście do mojego zdrowia - w mojej rodzinie rzadko się choruje, ja też dzieciństwa nie spędziłam w szpitalach, a teraz jestem w wieku nastoletnim. Naprawdę nie wiem skąd się wziął mój nagły lęk, ale zaczęło się to rok temu, kiedy zaczęłam czytać na Googlach (najgłupsze, co można zrobić w takim stanie). Moje samopoczucie było tak złe, że potrafiłam się budzić i od razu myśleć o rakach, zapaleniach, amputacjach itd. tak bardzo sobie z wszystkim nie radziłam, że moje ciało zaczęło wytwarzać objawy, których się bałam (mam nadzieję, że tak było - że to wina nerwicy). Unikałam nawet lekcji biologii, (gdyż uczęszczam dalej do szkoły średniej), a gdy na tych zajęciach się pojawię to staram się odpłynąć myślami jak najdalej, co nie wpływa na moją ocenę dobrze. Co do hipochondrii - na celownik postawiłam sobie raka mózgu i wiadomo, nieustępujące myśli na ten temat, lekkie kręcenie w głowie, regularne bóle głowy i inne dolegliwości. To była moja pierwsza "przygoda" z hipochondrią, a trwała ona naprawdę kilka miesięcy. Zniknęła nagle, tak samo jak nagle się pojawiła teraz.
Ostatnio w życiu mam swój gorszy okres, który został spowodowany sama nie wiem czym. Wszystkie myśli nerwicowe powróciły, "walczenie" z głosem w głowie i ciągła panika. Martwią mnie takie
głupie rzeczy jak zapach potu, uczucie guli w gardle, ból kolana czy inne pierdoły, którymi się męczę. (Pierdoły dla mnie, bo są to dolegliwości pojawiające się raz na ruski rok). Tym razem moim "głównym motywem przewodnim" jest problem z piersiami. Umyśliłam sobie raka piersi, ciągle je oglądam i dotykam (tak mocno, że wychodzą mi siniaki) - oczywiście umówiłam się do ginekologa i czekam na wizytę, która niestety mnie bardzo stresuje. To, że się przemogłam to cud, bo jestem typem hipochondryka, który nie chodzi do lekarzy w obawie o wynik. Nie pamiętam kiedy robiłam badanie krwi - wiem, że to złe, ale naprawdę nie jestem w stanie, bo każda próba porozmawiania o wizycie kończy się atakiem niekontrolowanej paniki. Teraz leżę w łóżku, czuję zimno i mam wrażenie, że mam lekkie zawroty głowy. Ostatnio google to mój najlepszy przyjaciel, pomimo tego, że wiem jak głupia to decyzja jest. Czytam, płaczę, wmawiam sobie choroby, a potem panikuję, ale to za silne. Nie potrafię sobie inaczej radzić z nerwicą, myśli są niekontrolowane pomimo prób. Niestety nie mogę skorzystać z usług psychiatry, chociaż bardzo bym chciała - rodzice nie umożliwiają mi tego, ale przede mną jeszcze rok i psychiatra to moje "must have". Nie mam również z kim porozmawiać (oprócz mojego chłopaka, jednak on niewiele może mnie pocieszyć w sprawie piersi. Mama w tym wypadku bagatelizuje moje myśli).
Gdyby hipochondria to było za mało, doszło ROCD, które jest czymś kompletnie nowym w moim życiu. Nie chcę dawać sobie samodiagnozy, ale naprawdę utożsamiam się z każdym postem na ten temat, który został wstawiony na forum. Zaczęło się w maju, znikąd. Miałam dziwnie niekontrolowane myśli, które od razu byłam w stanie porównać do tych hipochondrycznych (wykłócanie się z samym sobą w głowie, kontynuowanie wątków A CO JEŚLI? i inne zapędzanie się w błędne koło). Wyobrażałam sobie kompletnie randomowe osoby w moim życiu jako moich partnerów - tej myśli towarzyszyło mi obrzydzenie. Czułam wstręt, ale też ogromne poczucie winy, gdyż jestem w związku z naprawdę najwspanialszym chłopakiem na ziemi. Zaczęłam googlować frazy takie jak "jak rozpoznać prawdziwą miłość?", "dlaczego czuję obojętność do partnera?" I różne takie. W tym momencie czuję pustkę - do partnera, do rodziny, do moich pasji, DO CAŁEGO ŻYCIA. Jakby nic się dla mnie nie liczyło. Ciągle mam nawracające myśli, że co jeżeli tak naprawdę nie kocham mojego chłopaka, ale staram się je zbyć i wchodzę na to forum oraz czytam posty innych ludzi, które bardzo mi pomagają na chwilę. Spadło mi bardzo libido, nie czuję ekscytacji na myśl o spotkaniu z partnerem, czuję ciągły lęk i niepokój i tak jak w przypadku hipochondrii, te myśli pojawiają się gdy tylko otworzę oczy po przebudzeniu. Przyłapałam się również na tym, że unikam osób płci przeciwnej w obawie, że się odkocham - absurd. Udowodniłam sobie już wiele razy, że to nerwica np. w momencie gdy mój partner miał chwilę zwątpienia i pisał co czuje, ja tylko na podglądzie zobaczyłam zdanie "chciałbym do tego wrócić". Od razu zrozumiałam, że chce ze mną zerwać, że to już koniec, wpadłam w panikę, płacz i nerwy, a kiedy weszłam w chat okazało się, że mówił o relacji w swojej rodzinie. Poza tym sporadycznie mam takie zdrowe uczucie zazdrości, ale też niestety i lęk, że mnie zostawi. Rozmawiam z nim o tym często, na szczęście rozumie co mi dolega i wspiera, a bardzo się bałam, że inaczej to odbierze i wszystko się zepsuje. Bo jednak to ryzykowne wytłumaczyć komuś, że nie czuje się, że się go kocha, ale się o tym wie. Teraz nawet w momencie pisania tego czuję lekki lęk, który siedzi głęboko, że może jednak to nie jest to... Moja rodzina również mi go podsyca, opowiadając bardzo negatywnie o uczuciu, wmawiając mi, że to nie będzie ten jedyny i śmiejąc się z moich planów na przyszłość.
Przepraszam za tak długi post, jednak nie daję sobie dłużej rady. Nie wiem nawet co chcę nim osiągnąć - potrzebuję z siebie wszystko wyrzucić i uzyskać wsparcie, posłuchać waszych historii i porad, które bardzo mi się przydadzą. Na ten moment nie mam umożliwionego leczenia, dlatego bardzo, ale to bardzo byłabym wdzięczna, gdyby ktoś napisał mi jak sobie z tym wszystkim radzi. Dziękuję za przeczytanie tego wpisu. Pozdrawiam wszystkich, bądźcie zdrowi
