Od października 2011 zmagam się z nerwicą serca. Dopadło mnie nagle, a wcześniejszych objawów nie dostrzegałam, żyjąc szybko aktywnie i dosyć nerwowo, powoli dobijając moje ciało i wcale nie zdając sobie z tego sprawy ! Chcąc złapać chwilę oddechu wyjechałam na 3-dniową wycieczkę... to był koszmar, który może zrozumieć tylko ktoś kto miewał ataki... Mam 35 lat, 2 wspaniałych chłopców 4, 7 lat i męża, który w ogóle nie rozumie problemu nerwicy i nie stara się nawet. Nie jest facet zły ale unika tematu jak ognia i ciągle powtarza żeby się nad sobą nie rozczulać

Był czas jakiś pół roku temu, że momentami wydawało mi się że wszystko minęło… i to był błąd bo dolegliwości i kiepskie samopoczucie wróciło z podwojoną siłą. Walczę cały czas, są dni gorsze i lepsze ale kwestia pogodzenia się z tym że dotknęło to własnie mnie była bardzo ważnym etapem. Z tym da się żyć, może z ogromnym dyskomfortem ale nie poddam się. Chętnych do kontaktów, wymiany doświadczeń terapeutycznych, zapraszam. Walka z błędnym kołem neurotycznym jest jak walka z wiatrakami, choć nie czuję się jak Don Kichote, to lancę szykuję co dzień ostrą jak brzytwa.