Zdecydowałam sie tutaj napisać, ponieważ wszystko zaczęło mnie juz przerastać i nie mam pojęcia co mam dalej robić.

Zacznę może od poczatku.
Mam 39 lat, wspaniałego męża i dzieci, a nie potrafię się tym cieszyć.
Od najmłodszych lat przezywałam koszmar z ojcem alkoholikiem, matka wiecznie znerwicowana też bardzo często sięgała po alkohol, a ja byłam wiecznie sama. Ciagła bieda, awantury, rozwalanie wszystkiego w domu i okropna samotność były moim ch;lebem powszednim. Mimo tego koszmaru postanowiłam, że sie nie poddam i muszę to jakos przezyć. Nie wiem skąd i jak ale miałam wtedy niesamowitą siłę i brak jakichkolwiek dolegliwości. Gdy miałam 20 lat moja matka zapiła się na śmierć, ojciec zmarł rok później. Ich śmierć bardzo przeżyłam ale gdzieś tam w głębi serca ( wstyd mi o tym pisać) poczułam ulgę, myślałam, że wreszcie zacznę żyć normalnie. Niestety pomyliłam się i to bardzo. Rok po śmierci ojca nie wiem czemu ale wbiłam sobie do głowy, że ja będę następna i zaczęła się ostra jazda. Miałam totalną obsesję na punkcie swojego zdrowia. Cały czas wsłuchiwałam się w swoje ciało, potrafiłam kilkanaście razy dziennie sprawdzać puls, gdy cos mnie zabolało lub zakłuło od razu czekałam w kolejce do lekarza. Robiłam mnóstwo badań, praktycznie co miesiąc ekg, oczywiście wyniki były dobre. Brałam tonami rózne leki ( przeważnie przeciwbólowe) bo cały czas coś bolało za każdym razem w innym miejscu. Do tego wszystkiego dołaczyły się napady lękowe. Dobrze wiedziałam co mi jest ale nie odwazyłam się pójść do psychiatry, postanowiłam walczyć z tym sama. Miałam dla kogo żyć i musiałam się z tego podnieść, to był mój cel, który za wszelka cenę musiałam osiągnąć. Wiedziałam, że aby o tym nie myśleć to muszę się czymś zająć. Moje dzieci bardzo chciały uprawiać rózne sporty, więc postanowiłam je zapisać tam gdzie chciały. Chodziłam z nimi na treningi, wyjezdżałam na zawody , zgrupowania i obozy. po roku odżyłam i zaczynałam zapominać o nerwicy. Ataki pojawiały się bardzo rzadko, a ja zaczęłam znowu normalnie zyć. Sześć lat temu okazało się, że jestem w ciąży z bliźniętami. Byłam chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, czułam się bardzo dobrze, a dzieciaczki pięknie rosły i super się rozwijały. Moje szczęscie skończyło się miesiąć przed porodem kiedy to na wizycie u lekarza dowiedziałam się, że jeden maluch nie żyje. Nie potrafię znależć słów aby opisać co wtedy przeżyłam i co się ze mną działo. Od tamtej chwili wszystko się posypało. powróciła nerwica i to ze zdwojoną siłą, między mną, a mężem też się strasznie chrzani, jeden wielki koszmar.
Nie wiem czemu ale od ostatniego porodu zaczęłam panicznie bać się lekarzy, leków, badań. Możecie mi wierzyć albo nie ale od ponad pięciu lat nie robiłam badań, nie byłam u lekarza, z leków mogę bez paniki zazyć tylko preparat witaminowy, magnez i persen. Często pojawiają się lęki, które są silniejsze i trwaja dłużej niż parę lat temu. Nie raz potrafię taki lęk powstrzymać ale niestety nie często się to udaje. czuję się okropnie, nawet jak nie mam lęków to często zdarza mi się takie głupie wrażenie słabości, zawrotów głowy, czuję wtedy jak bym szła po czymś miękkim, nogi mam jak by bezwładne i czuję, ze zaraz strace równowagę. jednak wystarczy wtedy abym się czymś zajęła i wtedy wszystko przechodzi na jakiś czas. Rok temu zdecydowałam sie i poszłam do psychiatry, opowiedziałam mu o wszystkim, stwierdził u mnie nerwicę lękową i depresję, przepisał leki. Lek leży od roku w szufladzie, miałam go chyba setki razy w ręce i nie potrafię się zdobyć na odwagę aby go zażyć.
Czy możecie mi w jakiś sposób pomóc? Chcę to przerwać, poczuć sie normalnie, tylko na walkę z tym okropieństwem nie mam już siły