Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica-kolejne problemy,mam dośc ludzi o obecnego formatu życia

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
lekkoprzykro
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 12 czerwca 2017, o 22:19

16 czerwca 2017, o 13:05

Witam serdecznie wszystkich forumowiczów. <okey> Forum czytuje od dawna i często jest mi pomocne niczym "jak trwoga to do Boga" Otwieram forum i czytam. Obecnie jednak mierze się z problemem, który we mnie narasta i nie potrafię go złagodzić jak i do końca zrozumieć.
Myślę, że mój post będzie długi, więc z góry dziękuje jeśli ktoś zechce dotrwać do końca, oraz podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami.
Żeby łatwiej było Wam odnieść się do mojej osoby i problemu niezbędnym będzie przedstawienie kawałka historii mojego życia. Otóż Mam na imię Łukasz, jestem z Elbląga i przed chwilą skończyłem 30 lat. Pochodzę z rodziny gdzie była dysfunkcja- alkohol, oboje rodziców piło przez większą część mojego dzieciństwa. Tata przestał pić poprzez dobrowolne przystąpienie do AA krótko po moim przyjęciu komunijnym, Mama w podobny sposób rok później. Dzieciństwo było obkupione wszelkimi wypadkowymi ich picia. Zbyt przesadne kary, nieprzespane nocy gdy trzeba było "pilnowac dorosłych" i nasłuchiwać czy czasem coś się nie dzieje złego, towarzyszenie w drodze do monopolu o 1 w nocy, kłótnie, afery, libacje, ukrywanie jednego rodzica przed drugim z ich piciem, kamuflowanie dowodów picia, butelek . Wiele by wymieniać... Wtedy tez pojawiły się moje pierwsze wagary jeszcze w klasie 2 szkoły podstawowej, bałem się chodzić do szkoły, wstydziłem się za ojca. Jednak cała szkoła podstawowa, jakoś tam zleciała. Jak rodzice przestali pić to zadbali bym przeszedł terapię dla dzieci , byłem także 2 razy na półkoloniach organizowanych przez instytucje zrzeszone przez AA , które były realizowane myśle trochę pod kątem terapeutycznym także. Skończyłem technikum, zaczął się pierwszy okres dorosłości, pierwsza praca, pierwsze poważne problemy, od których już ciężko było uciec na sposób wagarów w podstawówce. Wtedy pierwszy raz dostałem objawów z ciała. Psychosomatyczne problemy, dolegliwości, które spowodowały, ze trafiłem na oddział szpitala. Co prawda nie był to szpital P, gdyż podejrzewano faktyczną chorobę. Potem lata leczyłem się psychiatrycznie w poradniach, w zasadzie wtedy niewiele wiedziałem o swoich dolegliwościach i średnio w nie wierzyłem oraz także w to, że kiedyś bedę "zył normalnie" i , że ktoś mi pomoże, bo nikt nie czuje tego jak ja się czuję i nikt tego nie zrozumie. Od objawów do objawów mijały kolejne miesiące i powielane recepty. Gdzieś tam zawsze pracowałem i jakoś starałem się z życia jednak nie wykluczać, o ile nie były to ostre momenty gdzie nie byłem czasem w stanie. Objawy to już miałem wszystkie, każdy zorientowany tutaj na forum mniej lub bardziej wie lub powinien,że zaburzenia lękowe potrafią spowodować, że ma się atak serca, nowotwór, udar, raka, świńską grypę, SM oraz aktualną chorobę, o której usłyszy się w wiadomościach, a przecież objawy zawsze pasują czy to sepsa czy ebola. W tamtych latach ciągle myślałem, że poważnie na coś choruje oraz, obserwowałem ciało, oraz co gorsza, że nikt nigdy mnie już z tego nie wyciągnie. Nie wierzyłem w psychiatrów i ich rożnej maści leki w przeróżnych dawkach. Przeczytałem też wtedy już "cały internet" pod względem chorób, na które aktualnie "chorowałem" Zawsze byłem przeciwny terapii,uważałem ją za bezsensowną w mojej sytuacji, jednak los chciał, że kilka lat temu trafiłem na terapię grupową skojarzoną z indywidualną. Na początku bardzo opornie to szło, uciekałem z zajęć jak ze szkoły. Docelowo jednak ten okres zycia był okresem przełomowym jeśli chodzi o moje schorzenia. Wciąż chodzę do P i wciąż miewam rozmaite okresy i natężenia objawów, ale myślę że radze sobie z nimi dużo lepiej niż kiedyś. Znam ich mechanizmy, wiem skąd się biorą, jakie są metody aby ustępowały i żeby ich nie rozkręcać tylko wyciszać. Na tym polu udało mi się zrobić przez pare lat spore postępy z czego ciesze się bardzo. Często równolegle do innej pomocy wspierałem się także właśnie forum i wpisami doświadczonych osób. Dlatego ja dzisiaj nie z tym w zasadzie....
Wiadomo, że jak jest lęk"nerwica" to często występuje z innymi dolegliwościami. U mnie co jakiś czas sę epizody gorszego nastroju, takie gorsze czasy i momenty, które robią z życia pustkę i zabierają ochotę. Po latach w lęku, gdzie bałem się wielu bardzo prozaicznych rzeczy udało mi się je przełamać i wykształcić nowe zainteresowania, hobby, nowe pasje. Mam także od pewnego czasu stałą prace i jako tako jestem uniezależniony finansowo od innych ludzi.
TO CO SIĘ DZIEJE OBECNIE :
Obecnie borykam się z czymś bardzo trudnym i jest mi to niezrozumiałe i obce. Mam natomiast problem z awersją do ludzi powiązaną z czymś takim, że mam trochę dośc tego mojego życia w takim obecnym formacie jakim było przez parę lat. Podam tutaj parę faktów na temat mojego życia obecnego.
PIERWSZY FAKT:
Dziele dom na pół z rodzicami, mamy wspólne wejście, nie dałem rady się jeszcze usamodzielnić.Oni od lat odkąd nie piją mimo że są ogólnie jako ludzie "do rany przyłóż" to są podejrzliwi i nadopiekuńczy. Prowadzą nadkontrolę, widza cegłę w drewnianym kościele, a to za ciemno, a to za późno, a to za zimno,a to nie mam kasku. Albo wmawiają, że robie coś złego czy biorę narkotyki,wciskają, że nie żyje odpowiednio bo np. gdzieś wychodzę,nie mówie im gdzie albo nie chce się z tego tłumaczyć i to oznacza, że mam coś do ukrycia, kontroują moje towarzystwo czy jest odpowiednie. Podczas jakieś rozmowy gdy jestem poza domem np. wśród ludzi w towarzystwie matka potrafi zadzwonić czy wszystko ok, bo już jest późno, albo że jechała karetka i to może po mnie. Albo innym razem dzwoni pod jakimś pretekstem,często mama mi mówiła, że przez moje postępowanie ona się wykończy i chyba umrze,bo sie nie wysypia. Tata wciąż twierdzi, że wszędzie sa narkotyki i alkohol i jest ciągle podejrzliwy na tym punkcie. nie mam możliwości napicia się nawet przysłowiowego piwa gdzieś na jakimś spotkaniu, bo nie pozostałoby to bez jego komentarza gdyby to wyczuł. Ja jestem tym zmęczony, jestem dorosły, mam swoje życie, swoją prace, jak byłem mały ojciec śledził mnie bardzo często na dworze, w domu znał zawartośc każdej mojej szuflady w pokoju, podsłuchiwał moje rozmowy. Dziś także czuje się sledzony i kontrolowany. Ja nic złego nie robie, żyje tak samo jak moi rówieśnicy, nie chodze nawet do miasta , na imprezy. Nieraz w nocy kiedy nie ma już tego pędu co za dnia to potrafię się nawet przejśc bez celu albo chwile pojezdzić na rolkach. Na terapii grupowej uczono mnie by sobie z tym radzić, że to nie moja wina, że nikogo nie zabije wychodzeniem z domu itd. Żeby to inaczej odbierać albo próbować nie brać do siebie i lekceważyć w pewnym stopniu takie słowa, bo to nie ja mam problem... Udawało mi się to świetnie z wspaniałym skutkiem nawet, ale potem na rok zaszyłem się w domu, gdyż miałem nawał i zwaliły się na mnie problemy zawodowe, duże problemy zawodowe i nawet siły by poza nimi wyjśc gdziekolwiek, a o czasie nie wspominam. Oni sie przyzwyczaili na nowo, że ja nie wychodzę i teraz znów każde wyjście z domu nagle zaczeli traktować tak jak kiedyś. Dopuszczam także, że to ja trochę oduczyłem i zapomniałem jak się zachować i radzić w tych sytuacjach i to sie na siebie nakłada. W każdym razie do tego stopnia, że nigdzie nie wychodzę, albo jak wychodzę to jestem w strachu, w lęku, ze im coś będzie, że są niezadowoleni albo w poczuciu, że ktoś mnie śledzi i obserwuje gdzie chodzę.
Wiem, że najzwyklejsza receptą byłoby opuścić ten dom, ale to nie w tym rzecz, nie mogę sobie na ten moment na to jeszcze pozwolić, a szukam przyczyny tego co się we mnie strasznego zadziało i o czym poniżej...
Zresztą ta sytuacja nie dotyczy tylko rodziców.
DRUGI FAKT
Jest za mną bardzo trudny okres jeśli chodzi o moje zdrowie ponad 2 lata temu. To nie była nerwica. Naprawde miałem problem z chorobą wewnętrzną , chudłem,byłem hospitalizowany nie było dobrze, a nerwica pięknie to podkręcała dodatkowo. Po tym okresie był roczny czas gdzie cieszyłem sie życiem jakbym dostał je na nowo. W ostatnim roku nabawilem się bardzo dużych problemów zawodowych, z ktorymi musiałem radzić sobie po pracy przez bity rok. Słowem w pracy pracowałem 8 godzin i po przyjsciu do domu odwalałem kawał ciężkiej naprawde pracy w domu czasem do świtu.We wszystkim tym towarzyszyła mi i pomagała,wspierała moja dziewczyna Ewa, z którą znamy się ponad 7 lat. Od momentu jak wstawałem i jechałem do pracy, później wracałem i siedziałem w papierach do chwili snu nie robiłem praktycznie nic innego, zasypiałem o drugiej w nocy i od rana to samo. Tak wyglądał nasz ostatni czas. Ona nie mieszka ze mną, więc jechała w nocy do domu, jak byliśmy bardzo wyczerpani to spała u mnie.
Ten zły czas się pracy ostatnio lekko skonczył i nastałą ulga, powrót do "normalnego" życia
Z dziewczyna przez te wszystkie 7 lat razem dodatkowo pracujemy także pracy w jednym pomieszczeniu na etacie,ona robi to samo co ja codziennie w tym samym pomieszczeniu, prócz nas jest jeszcze jeden albo dwie osoby także przebywamy ze sobą praktycznie ciągle.Po pracy także spędza czas u mnie i tak zazwyczaj codziennie do wieczora. Czasami ostatnio jak skończyły się olbrzymie problemy zawodowe to wychodzę trochę znów na rolki albo na trening fitness.
I FINISZ:
Od pewnego czasu odczuwam bardzo dużą niechęć do bliskich osób w moim otoczeniu. Nie odczuwam chęci spędzania z nimi mojego czasu. Rodziców widzę jako ludzi, którzy ciągle chcą mnie prześladować i kontrolować, z innymi ludźmi tez nie mam ochoty się widzeć, bardzo cenię sobie samotność lub ludzi, których znam słabo, albo znam tylko ja i są tylko moimi znajomymi, takich, którzy nie dostali jeszcze łatki od rodziców i takich, z którymi nie muszę gadać o tym całym moim życiu, które ktoś zna,o dziewczynie, rodzinie,pracy i opowiadać co u kogo słychać, czyli o tym wszystkim czym się czuje jakby przesycony.
To nie jest tak, że nie chce widzieć tylko bliskich, ludzi ogólnie też takich, którzy właśnie wciąż rozmawiają ze mną o tym samym... Także w pracy jestem przesycony dialogami, mam taka sytuację, że ludzie w 90% chcą rozmawiać zawsze ze mną. Bardzo lubię rozmawiać i jestem wygadany, ale to wszystko powoduje, że po długim czasie przestaje to lubić, chętnie wybieram milczenie i spokój. Po prostu do bliskich te niechęć jakby odczuwam bardziej, albo może tak samo, a po prostu mnie to boli, że tak jest i mam wrażenie tylko, że bardziej. Najlepiej robi mi samotność oraz ludzie, których nie znam dobrze i nie znają mojego zycia, nie wypytują o wszysko, nie chca znać szczegółów na taki czy inny temat, nie są intencjonalni albo nie mają w kontakcie ze mną swoich interesów do załatwienia, co często spotyka mnie w pracy. Niestety takich ludzi nie mam bo każdy zdążył się przedrzeć przez te barierę i jest na świeczniku znany przez każdego. Moi byli znajomi prowadzą zupełnie odmienny tryb życia i nie mam z nimi obecnie zbyt duzo wspólnego języka. Nie mam niestety gdzie poznać takich innych ludzi bo po pierwsze poza praca i kontaktami z dziewczyną i jedynym zaprzyjaźnionym klubem sportowym nigdzie się nie ruszam. Niedługo zapisałem się na przejazd -rajd rolkami, ale już sie boje, ze cała ekipa moich bliskich przyjdzie na mete z transparentami niczym bym wszedł na Mount Everest, albo będą sprawdzac czy faktycznie tam jestem. To doprowadza, że się obawiam, albo źyje w lęku. Ostatnio zatem bardzo dobrze robi mi samotność. To taka jedyna cząstką mnie, która mi pozostała, i gdzie czuje sie dobrze. Nikt nie kontroluje, nikt nie pyta, nikim nie jestem przesycony. Chciałbym robić w końcu co zechce i poznać jak to jest, czuje często, że wtedy bym żył z zgodzie ze sobą, mam dużą potrzebę własnej realizacji...
Za dwa tygodnie jest wypad integracyjny 2dniowy z osobami z klubu fit, zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem tam jechać. Nigdy w życiu nie zdecydowałem się na podobny spontaniczny wyjazd. W pierwszym momencie o tym pojawia się lęk-nie dam rady, coś mi się stanie, będę sie źle czuł - wiadomo nerwica. Jak je zlekceważe i ide myślami dalej to pojawiają się myśli, że to będzie skrajnie nieodpowiedzialne, na pewno coś mi się tam stanie, uszkodze się, umre, będę miał wypadek ( to są myśli płynące od rodziców) jak dalej je zwycięże to docieram to odczucia, że to będzie niepoprawne, zostawie przecież dziewczynę, będe samolubny, ona będzie strasznie smutna albo będzie cierpieć, że sobie tam pojechałem. To przykład jednej takiej sytuacji, a mierze się z wieloma, gdzie jestem totalnie skołowany między tym żeby zwalczać swoje lęki i się realizować wreszcie(tak bardzo tego całe życie nie umiałem i się bałem) a tym, że nie powinienem, że już 3 dekada życia i to wymaga ode mnie innych zachowań i planów. Inni przecież w moim wieku mają dzieci i rodziny, a mi w głowie dopiero poznawanie życia i wolność, i znów mocno się o to oskarżam, że powinienem dawać od siebie inny pożytek np. dla dziewczyny. Mój stan na ten moment powoduje lekkie obniżenie nastroju, ale nie czuje jakichkolwiek pociągów do głupich zdarzeń albo czarnych myśli. Raczej czuje takie dopiero wtedy gdy mysle, że za chwile znów mam robić coś z tymi samymi ludzmi albo być o coś pytany czy kontrolowany.Moja matka kontroluje mnie nawet jak ide na rolki w aplikacji sportowej! Jak nie narysuje sie mapka, albo jak sie narysuje to już jest do tego odpowiedni komentarz że np. wyszedłem, a nie narysowała się mapka, czy na pewno byłem na rolkach?! Myśle, więc, że mój stan wynika bezpośrednio z tych sytuacji. Skończyło się w moim życiu obecnie bardzo duże napięcie zawodowe, czuje, że sporo emocji opadła, te emocje mam wrażenie, że trzymały mnie mocno do póki byłem nakręcony przez te miesiące pracy, o niczym innym nie myślałem tylko aby z tych problemów zawodowych wyjść i tak dzień w dzień.,teraz chce żyć jakoś po swojemu, normalnie. Nie muszę już siedzieć do nocy w papierach i być na coś skazany, potrzebuje jakby wolności i świeżości. Wszystko może by było ok jakbym nie czuł zewnętrznego naporu ale tez i naporu z wewnątrz od siebie i swoich odczuć.
Np.w zeszłym tygodniu dowiedziałem się, że nie pojadę na wymarzony urlop, było to trudne, ale pogodziłem się z tym, postanowiłem, że jakoś spędze ten czas, zapisałem się na ten przejazd rolkowy i jakoś na szybko przerganizowałem ten okres,byłem nawet zadowolony, że tak jakoś mi się to udało bez większego załamania. Za chwilę czułem od dziewczyny napór, że mamy zrobić wszysko by pojechać, przełożyć plany, przeorganizowac terminy,umówioną i wyczekiwaną przeze mnie pół roku wizytę kontrolna u neurologa, plany zawodowe, bieżące, że musimy coś zrobić by tam jechać, bo to przecież tak wyczekiwany urlop! Rzecz w tym, ze ja tego nie chce na siłe robić, ja już sie pogodziłem, przeorganizowałem to w sobie,nie będę stawał na głowie i robił mnóstwa ruchów po to, bo musze tam być, owszem tamten urlop by był czymś wspaniałym, ale zaadoptowałem się do nowej sytuacji. Mimo, że bardzo mi na tym urlopie zależało to nie mam ochoty o niego walczyć na siłe, a taki nacisk od niej powoduje, że jest mi dodatkowo cięzko. W ostatnim czasie przez te problemy zawodowe bardzo duzo musiałem się "naszarpać" i walczyć z problemami, było tego mnóóóóóstwo. Może to dlatego teraz po prostu jestem tym zmęczony i nie chce tej walki, a wole przyjąc zycie jakim jest chwilowo i to zaakceptować, pomimo, że nie tak miało przeciez być tego lata. Tu na tym polu jakby tez zaraz czuje przemęczenie, uczucie,że sie zerwie struna, znów coś na siłe, jakiś nacisk, napór, wrażenie, że za dużo!takie mysli" chce już STOP! Nie mów do mnie, na naciskaj, mam dość narazie, nie pytaj, nie obserwuj, daj spokój" Czuje, że chce spokoju i znów czuje, że za dużo, że wolałbym być teraz sam albo porozmawiać z kims z poza otoczenia, a że kogoś takiego nie ma to znów pozostaje samotnośc jako wymarzony stan równowagi i spokoju. Reasumumąc-czuję awersje do bliskich mi i znanych osób, poniekąd do dalszych też. Za dużo mi tego jakoś, za mocno, nie chce już tak. Chce też poznac inne życie...musze trochę sobie z tym radzić ucieczką, bo Ci ludzie jakoś tego nie widzą chyba, że mi tego jest za wiele, że nie chce żyć w takim totalnym zjednoczeniu. Musze kolokwialnie mówiąc uciekać od najbliższych mi osób niemalże dosłownie.
Mogę polemizować czy jest w tym coś złego czy nie, że robie o na co mam chęć ale tutaj pojawia się najgorsze, moje straszne poczucie winy, które od dziecinstwa nosze w sobie poprzez dysfunkcję, w której się wychowałem. Zaraz mam okropne wurzuty, że odmówiłem dziewczynie spędzenia czasu razem, że ona może jest smutna, że ja wole co innego, że może się załąmie, że mi jej zal. To jest identyczna sytuacja jak lata temu gdy wychodzilem w nocy to wiedziazlem, ze zabije tym i wykończe matke. Zamiast siedziec i cieszyć się z kolegami przy wspólnej pogadance to wracałem z obawy do domu o matke, albo jeśli tam siedziałem to z bardzo gorzkim dyskomfortem.Z jednej strony sobie myslę, że przecież mamy z dziewczyna plany wspólne, więc może nie powinienem jej tego robić, że ją zostawiam, a z drugiej strony sobie myslę, że i tak nie daje rady inaczej, że jak mamy kiedyś razem mieszkać skoro czuje, że mi tego za wiele. Darze ją bardzo dużym uczuciem i jest ważna, w zyciu wiele razy musielismy na siebie liczyć i ze wszystkim zawsze daliśmy sobie rade, a ciężkich sytuacji było jak dotą djuż bardzo wiele. Wiem,że ona chce dobrze i , że mogę na nią liczyć w na prawde trudnych sprawach, co zawsze działało myślę w obie strony
Nie wiem jednak co dalej. Nie wiem czy dam rade, boje się i znów się za to czuje odpowiedzialny i mi źle. Gnoje się za to i funduje sobie mnóstwo złych słów za to,bo mam ochote robić co innego, coś swieżego i nowego.Ostro się za to karze i mi ze sobą bardzo źle. Z drugiej strony zastanawiam czy coś może jednak robie nie tak, zadaje sobie pytania czy nie mam prawa do spędzenia życia po swojemu i czemu nigdzie nie umiem poznać jakiś osób nowych niezależnych, nieznajomych wszyskim,poznac kogoś obcego, nowego, do pogadania,bo mimo, że chce to mam przed tym jakieś hamulce albo problemy. Bliscy ludzie z mojego otoczenia są dla mie bardzo ważni, to nie jest tak, że ja ich za to wszystko nie cierpię czy coś. Nie cierpie tej sytuacji, w której jestem i boje się, że jak ona będzie tak trwała to przeleje na nich te gorycz i stosunki faktycznie się pogorszą albo ulegną zniszczeniu dobre relacje. Nigdy tak naprawde nie miałem mozliwości zyć wg swoich wyborów, bo albo trafiały do mnie zewsząd oznaki niezadowolenia, albo tworzyłem je sobie sam w efecie smutku innych osób na to co robie. Nie mogłem robic tego co rówieśnicy, ani tego co chciałem na dany moment.
Ta sytuacja obecna, z która się mierze trwa już jakiś czas i bardzo mi ciązy, jestem bardzo drażliwy ostatnio w związku z tym. Nie mam ochoty odpowiadac nikomu na pytania, a za chwile czuje, że kogoś lekceważe i mam potworny wyrzut sumienia, że ktoś czuje sie przeze mnie źle. Nie umiem tego zaakceptowac i zadaje sobie pytania czemu tak mam, próbuje podejmowac z tym walkę. Jak się do czegoś zmuszam to znów działa jak lawa i drażni jeszcze bardziej.Mam wrażenie, że obnizony nastrój jest efektem tej sytuacji, niż ta sytuacja efektem obniżonego nastroju. Obawiam sie, że nie jestem już w stanie tak dłużej funkcjonowac, ale nie umiem nic z tym zrobić, bo to błedne koło. Nie chce ich ranić moimi wyborami, ale mam dość ludzi w swoim otoczeniu, nie mogę nigdzie wyjsc, nic zrobić poza to do czego sa przyzwyczajeni,nie umiem nikogo poznać z poza otoczenia, czuje się ich więźniem oraz więźniem swojego własnego umysłu....
Wartym wspomnienia jest również fakt, że 10 lat temu z podobnej przyczyny rozpadł się mój kilkuletni związek. Byłem z dziewczyną, która każdy czas chciała spędzać tylko ze mną, rodzice tolerowali tylko ją, jak jej nie było akurat przy mnie to zaraz mnostwo pytan gdzie ona jest i czemu jej nie ma. Kontaktowali się z nią i mieli z nią dobry kontakt bezpośrednio z pominięciem mojej osoby, telefony smsy itd. Ja wtedy także na siłe wbrew sobie się temu poddawałem wiele miesięcy, mówiąc sobie,, że jestem odpowiedzialny za te sytuacje i co by nie było to musze w niej trwać, mamy przecież jakieś wspólne plany itd. Za jakiś czas tego nie wytrzymałem, odeszłem z dnia na dzień z ulgą i bez cienia wątpliwości. Odbiłem w zupełnie inną stronę.
Wciąż pamiętam te sytuację i ona też nie napawa mnie optymizmem, ona karze mi trwać w tym schemacie, bo przecież tyle juz za nami, powtarzam sobie na siłe" nie wymyślaj" " nie cuduj" i znów się zastanawiam czy jestem jakiś nienormalny, że mam takie potrzeby, przecież jestem dorosły, czas sobie ułożyć życie, a ja co potrzebuje świeżości i wolności zycia?...no i błędne koło od początku, więc się na siłę próbuje naprostować... Nie umiem sobie z tym poradzić, tak bardzo chce liczyć się z ludzmi dookoła, ale znów tak bardzo odczuwam własne potrzeby, że w niektórych momentach odłożył bym wszystko na bok i po prostu poszedł gdzieś robić coś tylko dla siebie jak najgorszy egoista:(

Czuję się zmęczony swoim własnym życiem :( I to nie tyle zawodowym, bo to lepiej czy gorzej jakoś idzie przeżyć,ale ogólnie... życiem...

Wiem, że mój wywód jest mega długi, być moze nudny oraz, że być może nie do końca poprawny w pismie, ale mam nadzieję, że zrozumiały i że uda mi się otrzymać czyjeś zdanie na mój problem.
Dziekuję Wam z góry!
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

17 czerwca 2017, o 13:46

Witaj na forum! :)
Jak czytam ten wywód, to czuję się zmęczona Twoim życiem, a co dopiero musisz czuć Ty... Powiem Ci jak ja to widzę po lekturze Twojego posta. Jesteś jak łódeczka na oceanie, którą inni przesuwają w prawo i w lewo, a Ty zaciskasz pięści, zamykasz oczy i usiłujesz to przetrwać i tak całe życie. Jest tu zachwianie proporcji. Nauczyłeś się/nauczono Cię, że taka jest Twoja rola, żeby zadowalać innych ludzi, żeby liczyć się z ich problemami, uczuciami i potrzebami, a gdzie w tym wszystkim jesteś Ty? Dlaczego masz być narzędziem do zadowalania innych ludzi? Jesteś dorosłym facetem i pytasz na forum,czy masz prawo do chwili oddechu, czy masz prawo do własnych potrzeb. To jest przerażające , chociaż rozumiem dlaczego taki mechanizm u Ciebie funkcjonuje. Moim zdaniem musisz tak długo główkować, tak długo przewartościowywać hierarchie w swoim życiu ,aż uda Ci się wytyczać granice. To nie jest normalne, żeby w wieku 30 lat tłumaczyć się rodzicom z wszystkiego, martwić się, że mama się pochoruje, bo nie wróciłeś do domu przed 22 albo zastanawiać, że co jeśli po 7 latach związku na chwilę zostawisz dziewczynę, żeby pojechać na wyjazd z klubem sportowym... Po prostu dajesz innym robić z siebie pacynkę i patrz jak na tym cierpisz. Twoje odruchy i odczucia są jak najbardziej normalne, po prostu się w tym dusisz. Myślenie o sobie jest naturalne, dopóki nie polega na wykorzystywaniu innych ludzi i realnym robieniu im krzywdy. Ale Ty dajesz sobie wmawiać, że normalne odruchy żeby zrobić coś dla siebie, mieć własne życie i zdanie robi komuś krzywdę. Myślisz, że nie chcesz ranić innych (choć ich reakcje są przesadzone w moim mniemaniu), ale nie myślisz o tym, że ranisz samego siebie! Zepchnąłeś siebie na ostatni plan i przepraszasz, że żyjesz...
Ja jestem tym zmęczony, jestem dorosły, mam swoje życie, swoją prace, jak byłem mały ojciec śledził mnie bardzo często na dworze, w domu znał zawartośc każdej mojej szuflady w pokoju, podsłuchiwał moje rozmowy. Dziś także czuje się sledzony i kontrolowany
To przecież nie jest normalne, tak po prostu być nie może...


Piszesz odnośnie wyjazdu:
zostawie przecież dziewczynę, będe samolubny, ona będzie strasznie smutna albo będzie cierpieć, że sobie tam pojechałem.
Te wnioski są dysproporcjonalne do zaistniałego zdarzenia. W jaki sposób można narazić na cierpienie kogoś wyjazdem integracyjnym po 7 latach związku? Przecież w relacji musi istnieć jakaś przestrzeń. Gdyby ludzie mieli całe życie spędzać ze sobą 100% czasu to by się rodzili jako bliźnięta syjamskie a nie jako niezależne istoty...

jestem totalnie skołowany między tym żeby zwalczać swoje lęki i się realizować wreszcie(tak bardzo tego całe życie nie umiałem i się bałem) a tym, że nie powinienem, że już 3 dekada życia i to wymaga ode mnie innych zachowań i planów.
Ludzie wymagają bardzo absurdalnych rzeczy od siebie wzajemnie tylko tu pojawia się pewien problem pomiędzy uszczęśliwianiem całego świata, a życiem normalnie tak, żeby mieć z tego jakąś radość. Weź pięciu różnych ludzi, którzy mają wobec Ciebie pięć różnych oczekiwań i zaspokój je wszystkie. Powodzenia. ;) Czy istnieje jakikolwiek racjonalny powód, dla którego Twoje potrzeby są mniej ważne od potrzeb innych? Powiem Ci tak... Gdyby każdy człowiek umiał zaspokoić sam większość swoich emocjonalnych potrzeb, to nie oczekiwałby, że wszyscy inni bedą je zaspokajać... Świat byłby zdecydowanie lepszym miejscem. Nie jesteś powołany do życia po to żeby budzić się rano i sprawdzać czy wszyscy są zadowoleni z tego jak obsługujesz ich potrzeby emocjonalne. We wszystkim musi być jakiś umiar. Najpierw musisz się zastanowić, czy zabezpieczone są Twoje potrzeby emocjonalne w takim stopniu by zostało trochę Ciebie jeszcze dla innych. Na pokładzie samolotu, gdy gwałtownie spadnie ciśnienie w kabinie najpierw zakłada się maskę tlenową sobie, a dopiero potem innym osobom, bo jak mozesz komuś pomóc jesli sam się dusisz? Ty robisz teraz na odwrót. Dusisz się i usiłujesz uszczęśliwiać innych...


Ci ludzie jakoś tego nie widzą chyba, że mi tego jest za wiele, że nie chce żyć w takim totalnym zjednoczeniu. Musze kolokwialnie mówiąc uciekać od najbliższych mi osób niemalże dosłownie.
Nie musisz uciekać, możesz posługiwać się takimi słowami jak "Nie, wybacz ale nie mam na to ochoty", albo "przepraszam ale ja sądzę inaczej/nie zrobię tego", "bardzo was kocham, ale nie zgadzam się z waszym punktem widzenia", itp... Początki będą trudne, bo ludzie w ogóle nie lubią kiedy do tej pory spolegliwa osoba nagle zaczyna w sobie budzić asertywność, ale wierz mi, przywykną. I pewnie będą robić sceny, ale jeśli nie ulegniesz temu, to wszystko po prostu zacznie działać w normie. To, że komuś czasem powiesz nie, a on będzie robić scenę niemal, że umiera, nie znaczy, że jego reakcja nie jest przesadzona. A moze i dzięki swojemu postępowaniu dasz do myślenia drugiej osobie i wtedy ona na tym zyska.

Nie wiem czy dam rade, boje się i znów się za to czuje odpowiedzialny i mi źle. Gnoje się za to i funduje sobie mnóstwo złych słów za to,bo mam ochote robić co innego, coś swieżego i nowego.Ostro się za to karze i mi ze sobą bardzo źle. Z drugiej strony zastanawiam czy coś może jednak robie nie tak, zadaje sobie pytania czy nie mam prawa do spędzenia życia po swojemu (...) Nigdy tak naprawde nie miałem mozliwości zyć wg swoich wyborów, bo albo trafiały do mnie zewsząd oznaki niezadowolenia, albo tworzyłem je sobie sam w efecie smutku innych osób na to co robie. Nie mogłem robic tego co rówieśnicy, ani tego co chciałem na dany moment.


Szukasz winy w sobie bo nie umiesz być dobrym sługą dla wszystkich "panów"? Ja tu widzę normalne potrzeby normalnego człowieka, który się zaplątał i potrzebuje bodźca do tego, żeby zobaczyc, że wszystko z nim w porządku i że ma prawa, które traktuje jako coś wymierzonego przeciw bliskim...

Masz prawo żyć tak jak Ty swoje życie chciałbyś widzieć- tak samo jak ma do tego prawo każde z nas, tylko nie każde z tego prawa umie skorzystać.


"Obawiam sie, że nie jestem już w stanie tak dłużej funkcjonowac, ale nie umiem nic z tym zrobić, bo to błedne koło. Nie chce ich ranić moimi wyborami,"
Bo musisz niestety walnąć pięścią w stół.
Nie jesteś w stanie rozwiązać tego problemu tak żeby wszyscy byli zadowoleni, bo niestety, choć mogą być poza tym wspaniałymi ludźmi, trafiłeś na bliskich, którzy nie znają dobrze zdrowych granic funkcjonowania, ale Ty możesz być tą osobą, która je wprowadzi. Pamiętam jak moja mama płakała, że nie chcę z nią pojechać na działkę, jak miałam dwadzieścia parę lat. Dziś jakoś już jeździ na nią sama i wie,ze jak coś jestem pod telefonem. ;) Taki tylko tam przykład, jakoś żywcem jej nie zakopałam w grobie swoim nie , choć reakcja była mniej więcej taka,jakbym to chciała zrobić. :D To samo u Ciebie, po prostu musisz ich przyzwyczaić do nowego siebie.

i znów się zastanawiam czy jestem jakiś nienormalny, że mam takie potrzeby, przecież jestem dorosły, czas sobie ułożyć życie, a ja co potrzebuje świeżości i wolności zycia?...no i błędne koło od początku, więc się na siłę próbuje naprostować... Nie umiem sobie z tym poradzić, tak bardzo chce liczyć się z ludzmi dookoła, ale znów tak bardzo odczuwam własne potrzeby, że w niektórych momentach odłożył bym wszystko na bok i po prostu poszedł gdzieś robić coś tylko dla siebie jak najgorszy egoista:(
Więc zacznij żyć zgodnie ze swoimi potrzebami, chociaż po części, a poczujesz jak obroża z szyi zsuwa Ci się. Naprostowujesz się w patologicznym kierunku, więc paradoksalnie krzywisz się... Liczenie się z ludźmi nie polega na byciu poddanym...
Słowo egoizm jest bardzo negatywnie nacechowane w polskim slowniku, a jest to po prostu zadbanie o swoje potrzeby. Dbanie o swoje potrzeby jest naturalne. Tak samo jak jesz posiłek i to jest pokarm dla Ciała, tak samo musisz zaspokoić głód psychiczny żeby się jakoś realizować jako jednostka.

"Żyć swoim życiem nie jest egoizmem. Egoizm zawiera się w żądaniu, by ktoś żył zgodnie z Twoimi upodobaniami, żył dla twojej próżności, dla twojego zysku i twojej przyjemności. " Anthony de Mello

Polecam Ci przejrzeć te artykuły o tzw. dobrym egozimie:


http://medycynaipasje.com.pl/a509/Dlacz ... .html/m226 (nie czytałam na końcu polecanych ksiązek ale artykuł sam w sobie przybiliża o co chodzi

http://wiecjestem.us.edu.pl/pozytywny-egoizm - bardzo rozsądnie napisane i bardziej naukowo broni "pozytywnego egoizmu"

Polecam Ci samemu przeszukać internet pod kątem tego hasła, a także o asertywności i budowaniu zdrowych granic, możesz zawędrować w ciekawe miejsca, może znajdziesz też jakieś książki. Ogólnie myślę, że to powinien być dla Ciebie temat nr 1 :) Może jakiś psycholog pod tym konkretnym kątem... sam będziesz wiedział , co najlepiej Cię wspiera na tej drodze.

Pamiętaj- możesz, masz prawo, działaj! :) Wszystko z Tobą OK.
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
lekkoprzykro
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 12 czerwca 2017, o 22:19

17 czerwca 2017, o 14:27

Ciasteczko dziękuję Tobie za tą odpowiedź. Chwilowo jestem bardzo zajęty i nie mogę się do niej odnieść, lecz zrobię to później. Ogólnie dziękuję za zainteresowanie się moim tematem,wiem, że był chaotyczny i długi, chciałem nawet go edytować i troszkę poprawić, lecz już nie było można. Znam bardzo dużo Twoich bardzo pomocnych wypowiedzi z forum:)
Pozdrawiam !
lekkoprzykro
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 12 czerwca 2017, o 22:19

20 czerwca 2017, o 00:54

Dziękuje raz jeszcze za pomoc. Przepraszam, ale dopiero znalazłem czas na odpowiedź.
Nie mam także wprawy w pisaniu na forum, więc nie wiem jak mi wyjdzie używanie cytatów etc. W razie co wybacz;)
Ja jestem tym zmęczony, jestem dorosły, mam swoje życie, swoją prace, jak byłem mały ojciec śledził mnie bardzo często na dworze, w domu znał zawartośc każdej mojej szuflady w pokoju, podsłuchiwał moje rozmowy. Dziś także czuje się sledzony i kontrolowany
To przecież nie jest normalne, tak po prostu być nie może...
Ja wiem, że nie jest to zdrowe zachowanie, mimo że jest on człowiekiem niepijącym to sporo dziwnych zachowań nadal występuję. Ja nauczyłem się, że nie można zmienić drugiego człowieka, więc muszę zmieniać siebie aby sobie z tym radzić, jednak niekiedy nie jest tak jakby się chciało. W zasadzie napisałem o tym głównie aby przedstawić trochę moją sytuację oraz naswietlić jak wygląda/wyglądało moje życie.



Te wnioski są dysproporcjonalne do zaistniałego zdarzenia. W jaki sposób można narazić na cierpienie kogoś wyjazdem integracyjnym po 7 latach związku? Przecież w relacji musi istnieć jakaś przestrzeń. Gdyby ludzie mieli całe życie spędzać ze sobą 100% czasu to by się rodzili jako bliźnięta syjamskie a nie jako niezależne istoty...
Ten Wyjazd załóżmy jest przykładem, nie pojade na niego obecnie i tak. Co do dziewczyny to ona nie jest taka jak rodzice, tzn. nie wypytuje i nie naciska mnie tak bardzo, po prostu jest nasiąknięta tą cała sytuacją także, od lat jest tak samo, widzimy się w pracy i po pracy, jak się z nią np. z jakiegoś powodu akurat nie chce zobaczyć to widzę, że ona jest jakby tym zakłopotana i nie wie o co chodzi. Generalnie ja uwielbiam z nią spędzać czas, ona jest cudowną osobą, z która łączy mnie silna więź. Jesteśmy jednak ze sobą bardzo dużo godzin w ciągu dnia. Do tego dochodzą problemy ze stosunkami w pracy gdzie musimy odkładać często związek na bok i traktować się wzajemnie jak pracownicy, dzieląc obowiązkami czy rozwiązując problemy zawodowe. Czasem się tez w pracy pokłócimy, ja ogólnie mam nature wybuchową nad czym tez staram się pracować, niekiedy coś palnę przykrego, ale nigdy nie myślę tak szczerze. Ona zna tą naturę i mam nadzieje, że wie o tym za każdym razem, niekiedy jej to powtarzam, że głupio powiedziałem. Zawsze w końcu jednak przecież dochodzi do pojednania i dalej gadamy jak najlepsi kumple albo partnerzy. Często w związku z tym co powiem przez te wybuchy złości to też mam straszne wyrzuty potem, ale to spokojnie długi temat na inny post.... Rzecz się tyczy mojego spędzania czasu, zatem np. mówie jej, że dziś będę coś tam robił sam, albo, że po prostu nie mam ochoty, bo nie wiem dajmy na to, tak po prostu będę leżał sobie przed telewizorem, czy grał samemu w lotki, no cokolwiek, to mam wrażenie,ze dla niej to jest nie do końca zrozumiałe. Mam wrażenie,że w gre wchodzi ten sam kawałek analogicznie co u mamy, czyli mama:
-co się nagle stało, że wychodzisz o 23 ?
odpowiednik dziewczyny
-co się takiego wydarzyło, że nagle nie chcesz spędzać ze mną dnia jak zwykle?

Czasem jest taka sytuacja, że jednak robię coś sam po południu, ale to już często jest taka sprawa, że ona po np. dwóch godzinach dzwoni czy pisze, że akurat się wybiera gdzieś tam po drodze to może wpadnie, albo, że może się ruszę do niej na dół, albo , że jest na rowerze to przejeżdza itd. czy jakieś takie podobne sprawy.
Z mojej strony zatem tutaj buduje się dalej analogia jak do mamy, myślę sobie:
-mówiłem,że będę coś robił sam , a jednak się nie da, bo czuje się poniekąd troszkę kontrolowany, albo po prostu czuje, że się nie da, bo za chwile tak samo jak sms od mamy pojawi się sms od niej, że - akurat "róbmy coś jednak razem może?". W skrócie to jest taka dziwna emocja/uczucie gdzieś za głową i ja je czuje, ono jest takie , że ja nawet jeśli robię coś samemu to czuje jakby obecność tych ludzi przy mnie. Nie chce by to zabrzmiało jak jakaś chorobliwa myśl, nie chcę także przekazać, że widzę postaci, których nie ma. Po prostu to jest myśl, albo raczej odczucie, że oni wszyscy tu ze mną są. Ci wszyscy bliscy ludzie, którzy wiedzą o moim życiu wszystko. Wiedzą przecież teraz gdzie jestem, co robię, za chwilę pewnie któraś z tych osób zadzwoni, albo akurat dziwnym trafem ją spotkam. To właśnie jest jakby nawiązaniem do całego mojego pierwotnego posta. Te m.in. myśli i odczucia powodują we mnie od pewnego czasu awersję do bliskich mi osób. Wole kontakty z ludźmi mniej mi znanymi. Oni nie zadają pytań, mogę im nie odpisać na wiadomość cały dzień i nie muszę się tłumaczyć, że nie miałem humoru albo chęci czy czasu. Oni nie sprawdzają mnie i nie narzucają mi się w żaden sposób. Jeśli coś z nimi robię to tylko z czystej chęci spędzenia czasu, albo pomocy im itd. Po prostu w stosunkach z takimi osobami czuję się wyluzowany i niczym się nie martwię. Stąd też w pierwszym poście pisałem o chęci posiadania i poznania takich osób, a niestety jest to bardzo trudne dla mnie i ich nie ma tak za bardzo, także kończy się na samotności często po prostu jako izolacji od obecnego formatu życia. Zresztą jak teraz o tym piszę to znów jest natrętna myśl z automatu " kogo Ty chcesz nagle poznawać w tym wieku nowego, ustatkuj się lepiej" Kończy się na samotności z wyrzutem,własnym wyrzutem że ja tu teraz sam siedzę, nawet teraz- siedze i piszę, taki mój czas, a ktoś tam się martwi dlaczego ja dziś nie wybrałem wieczoru z nim tylko siedzę sam. Może się martwi, stresuje albo obawia. Mówiłem, że będę spał, bo się nie wyspałem, a teraz cały czas widzi mnie aktywnego w komunikatorze na telefonie, pewnie myśli, że po prostu to była wymówka. A ktoś inny za ścianą (rodzice) się zastanawia czemu od dwóch godzin się nie odzywam i nie wychodzę z pokoju, albo jak wchodzą mi do pokoju to obserwują czemu leże w dziwnej pozycji z laptopem i czemu się nie odzywam. Widać, że obserwują i widza, że mam niechęć do rozmowy i jestem pochłonięty czymś innym, pytają nieraz co się dzieje, czemu się nie odzywam, co się stało. Musiało się coś stać? - myślę sobie.

Po prostu mam taką czy inną ochotę spędzania własnego czasu, ale za chwilę strasznie opieprzam się za to i spuszczam sobie manto z ostrej amunicji. Myślę sobie, może jednak wyjdę na dół na ten spacer i "uspokoję" sytuację z dziewczyną, może pójdę do mamy i chwilę pogadam i cos opowiem, aby widziała, że wszystko gra i wreszcie abym ja nie musiał się obawiać, że ktoś bliski cierpi. Może wróce i dopiero wtedy będę pisał dalej, zarwę kolejną noc i poświęcę siebie, ale z drugiej strony wygram spokój. A na co naprawdę mam ochotę?... Nie wiem... Naprawdę to nie wiem, bo nie wiem nic właśnie. Nie wiem co kieruje moim życiem, czym kieruję ja i tak naprawde czy w ogóle jestem w dobrym miejscu o dobrym czasie. Może powinienem i może chcę robić coś zupełnie innego? Tak to złota cudowna myśl, cały świat należy przecież do mnie, mogę go podbić już, od tak!!! Przecież mogę i nie boję się już tak własnego cienia jak kiedyś, przecież mi wolno, chce to zrobić!!! I co??? Taaaak to jest doskonałe, ale musi zostać w formie marzeń, bo przecież co z moimi bliskimi, nie mogę nagle przybrać jakiegoś dziwnego formatu, będą zmartwieni albo uznają mnie za dziwaka, że mi odbiło. Sam zresztą przecież tak myśle, odbiło by mi gdybym tak zrobił, jaki facet w wieku 30 lat chce latać, fruwać, skakać i potrzebuje świeżości, wolności i tyle przestrzeni? Przecież w moim wieku trzeba myśleć o rodzinie swojej własnej, trzeba się za to zabrać, przecież były jakieś plany, trzeba się ich trzymać... Myślę "Co Ci naglę odbiło, że potrzebujesz czegoś innego?""Człowieku zejdz na ziemie, zajmij się tym czym powinieneś" "nie możesz zawieźć swoich bliskich" "jestem nieodpowiedzialny" "jestem egoistą" "ranie ludzi,nie liczę się z nimi" "oni na mnie liczą"

Tak to wygląda właśnie. Ogólnie się czuje jakbym potrzebował ucieczki od tego świata, ale nawet jak to pisze to od razu sobie myśle "człowieku co Ty piszesz za słowa, jakiej ucieczki, postaw się do pionu" :(

Nie musisz uciekać, możesz posługiwać się takimi słowami jak "Nie, wybacz ale nie mam na to ochoty", albo "przepraszam ale ja sądzę inaczej/nie zrobię tego", "bardzo was kocham, ale nie zgadzam się z waszym punktem widzenia", itp... Początki będą trudne, bo ludzie w ogóle nie lubią kiedy do tej pory spolegliwa osoba nagle zaczyna w sobie budzić asertywność, ale wierz mi, przywykną. I pewnie będą robić sceny, ale jeśli nie ulegniesz temu, to wszystko po prostu zacznie działać w normie. To, że komuś czasem powiesz nie, a on będzie robić scenę niemal, że umiera, nie znaczy, że jego reakcja nie jest przesadzona. A moze i dzięki swojemu postępowaniu dasz do myślenia drugiej osobie i wtedy ona na tym zyska.



Szukasz winy w sobie bo nie umiesz być dobrym sługą dla wszystkich "panów"? Ja tu widzę normalne potrzeby normalnego człowieka, który się zaplątał i potrzebuje bodźca do tego, żeby zobaczyc, że wszystko z nim w porządku i że ma prawa, które traktuje jako coś wymierzonego przeciw bliskim...
To co piszesz w teorii jest dla mnie jasne, jednak przez lata jestem nasiąknięty po pierwsze odczuciem, że jeśli kogoś nie zadowolę to będzie on nieszczęśliwy, a po drugie w związku z powyższej sytuacji wynika inna- jeśli ciąglę mam wrażenie, ze ktoś będzie miał kiepski nastrój jeśli go nie zadowolę to daje siebie komuś tyle ile ktoś chce. To spowodowało, że jestem tym nadżarty jak jabłko oraz wszyscy ludzie dookoła także już przyzwyczaili się do tego, że spędzam z nimi np. wolny czas, albo spędzam go w domu, lub w każdy inny sposób, lecz zawsze taki, który oni znają.
Jeśli zatem np. jest godzina 20 to ja zawsze robię to samo czyli siedzę u mnie z pokoju z dziewczyną, gdy ona pojedzie to idę spać np. o 1, wstaje zawsze przed 10, jadę do pracy, gdzie jest dziewczyna, po pracy jedziemy prosto do mnie. Załóżmy, że ten schemat jest powielany latami i nagle jest sytuacja, że ja np o 23 chcę iśc na spacer to już jest sytuacja anormalna (w tej syt akurat gównie dla rodziców) i jestem maglowany -no bo co się nagle takiego dzieje, że ja wychodzę z domu, no i w ogóle dokąd i po co, dlaczego nie z dziewczyna tylko sam, no i w ogóle co takiego pod osłoną nocy zamierzam robić.

Próbuje sie tłumaczyć z każdego kroku, no bo oni pomyślą, że faktycznie przecież coś kombinuje złego, albo na siłe próbuje im tłumaczyć, że ta syt. nie jest anormalna, że mam ochotę po prostu na spacer letnią nocą. W każdym razie wpadam w te pętle i zazwyczaj zostaje pytany, o której będę. Często jest tak, że mam ochotę coś zrobić spontanicznie, sam niczego nie planuje, po prostu mam chęć na "życie" i chce je "złapać" coś spróbować, coś przeżyć, albo mam jakiś pomysł. Często sam nie wiem, czy to mi zajmie 10 minut czy pół godziny. Jeśli powiem, że będę za pół godziny, to póżniej jak ten czas minie to już przychodzą smsy, że czas minął, czy zmieniłem plany albo czy wszystko w porządku i nic mi sie nie stało. Tu często mam ochotę na dalszą realizajcę siebie, ale np. bastuje, no bo "co ja im powiem, że nagle z 10 minut zrobiły sie 2 godziny" albo słysze, że "no dzś to przegiąłeś" czy "no dziś to rekord, z 15 minut 4 godziny".
Jak nawet nie odpisze, to wiem, że dzień następny z rana zacznie się licznymi pytaniami i niezadowoleniem oraz "wywiadem" w którym będę musiał się wytłumaczyć gdzie spędziłem tyle czasu, słowem będę musiał wyjasnić gdzie byłem i dlaczego wrociłem późno do domu, oraz, że się z nią nie licze także usłyszę bardzo często.


Oczywiście chcę też dodać, że może godzina 23 na spacer brzmi faktycznie dziwnie także dla Ciebie ciasteczko, ale ja mam bardzo przestawiony rytm dobowy, pózno zaczynam pracę i chodzę póżno spać, dla mnie taka pora jest jak normalny wieczór, do tego jestem osobą, która w nocy czuje się najbardziej żywa i w najlepszym nastroju do działania, tak jest od wielu lat. Lubię i cenię sobie noc za spokój i brak "pędu". Lubie w nocy ćwiczyć w domu ale i na zewnątrz i robić rozmaite rzeczy, kiedyś lubiłem w nocy robić zdjęcia, potem jakoś ta pasja zanikła... Mimo wszystko gdyby moje wyjście nie dotyczyło godziny 23 tylko nagle bym wcześnie wstał i wyszedł z domu o 6 zamiast o 10 to tez by na pewno wywołało spore zastanowienie i zaowocowało stekiem pytań - "co się stało, że wyszedłeś tak wcześnie, przecież zawsze robisz to inaczej, gdzie idziesz, dlaczego, czy coś się stało" lub by byłą sytuacja, że gdybym wyszedł niezauważony, bo rodzice by spali to gdy sie obudzą, wejdą do mojego pokoju i zobaczą, że jest puste łózko to dostanę wiadomośc "gdzie jesteś?" albo telefon, ze sie przestraszyli, że mnie nie ma.
Jeśli chodzi o planowanie czasu wyjścia to sobie wtedy myśle, że przecież życie się rysuje czasem na bieżąco, obserwuje często z boku jak ludzie w różnych styuacjach potrafią zmieniać plany, albo w ogóle nie planowac tylko właśnie żyć tym życiem i je przeżywać, a ja to widze tak, że mi nie wolno, bo jak zmienie plany to jestem obarczony wurzutami sumienia albo czuje się "redkordzistą" czy w ogóle złoczyńcą, ewentualnie zaraz muszę się tłumaczyć co, gdzie kiedy i czemu zaistniało.
W najlepszym wypadku to i tak muszę się "odklepać" czyli zmienie plan to już muszę dać znac , że np. mój czas powrotu będzie inny itd. W zasazie tak samo jak byłem małym chłopcem i dzwoniłęm domofonem ze słowami " jeszcze pół godziny" a za pół godziny chopaki dalej kopali piłke i chciałem kolejne i znów szedlem " jeszcze pół godziny". Wtedy byłem dzieckiem, mogło mi się coś stać, teoretycznie to rozumiem i tego nie prześmiewam, ale to w zasadzie na identycznych zasadach jest przeniesione do mojego obecnego życia, tylko domofonem jest telefon, a komunikatory nie pomagaja, bo dodatkowo można spojrzeć czy jestem uchwytny, dostępny, zalogowany etc.


Nie czuje przestrzeni w swoim żcyiu, czuję się zblokowany. Mam z tym problem na tyle, że w teorii ja to wszystko rozumiem i jest to dla mnie w pełni logiczne co do mnie napisałaś, jednak życie życiem i nie umiem sobie z tym poradzić na codzień.
Nieraz to jest we mnie wzburzone do tego stopnia, że mam wrażenie, że zaraz zniknę, wyprysnę gdzieś daleko stąd, na jakąś łąkę czy słoneczną polanę, wyłącze telefon i nie wróce, będę smakował w koncu tego co mi wolno, będę smakował wszystkiego, będę smakował życia!
lekkoprzykro
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 12 czerwca 2017, o 22:19

30 czerwca 2017, o 21:35

Jakoś nie do końca dobrze sobie radze z tymi granicami. Przed chwilą była taka sytuacja :
Z pracy, (w której pracujemy razem z dziewczyną) wróciłem do domu sam, gdyż miałem plany z kolegami z przed lat, o czym oznajmiłem dziewczynie już w ciągu dnia. Jednak po powrocie kolega zadzwonił, że jednak plany nie dojdą do skutku i sprawa jest przełożona na jutro. W obliczu tego postanowiłem zatem zadzwonić do dziewczyny i zaproponowałem by jednak wpadła na trochę jeśli chcę, bo nigdzie jednak nie idę. Trochę kimaliśmy, ale nie za bardzo mogliśmy zasnąć, więc wstałem trochę do komputera, potem rozmawiałem pół godziny z bratem przez tel. Nie za bardzo się kleiły jakieś czynności nam wspólnie z dziewczyną, taki wieczór, że nie było pomysłów na nic, kiepska pogoda,nie mieliśmy pomysłów co by robić konkretnego. Zacząłem zatem czytać sobie na laptopie publikacje na temat asertywności etc. a ona włączyła film. Wszystko w jednym moim pokoju. Ten film był dla mnie dyskomfortem, bo mnie rozpraszał i nie mogłem się skupić, więc wyszedłem z laptopem czytać do pokoju ojca. Ona przyszła po chwil, że jedzie do domu, bo mnie wykurzyła z mojego pokoju. Zrobiło mi się z tym strasznie źle, poczułem, że ją opuściłem i zlekceważyłem, a ona to zauważyła i na pewno zrobiło jej się bardzo przykro.
Wkurza mnie trochę, że ona, i w ogole bliscy ludzie, o których pisałem , że oni sami nie widzą umiaru. Że jak mowie, że potkamy się na trochę to czemu to nie jest trochę i czemu oni sami nie dążą by tak było. Przez to chyba po jakimś czasie ja mam dośc i czuje sie czymś przytłoczony i potem dochodzi do takich sytuacji...
Nie umiem sobie z tym poradzić do teraz, mam znów okrutne wyrzuty i poczucie winy. Owszem, miałem chęć od pewnego momentu coś chyba porobić raczej w samotności i znów miałem to uczucie,że czuje niechęć, bo potrzebuję coś robić sam i czuć wolność. Jednak nie dałem sobie do tego prawa i nie powidziałem o tym. Po prostu zacząłem to robić chyba tak czy siak bezwiednie. Teraz się czuję jakbym ją strasznie zranił.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

14 lipca 2017, o 14:42

Nigdy nie uporządkujesz swojego życia, dopóki będziesz prosił innych o pozwolenie czy możesz mieć swoją przestrzeń psychiczną i fizyczną, która należy Ci się jak psu buda. Myślisz, że reszta ludzi na ziemi robi to co Ty? Że jest to jedyna moralnie słuszna droga,żeby latać i upewniać się, że komuś nie jest przysłowiowo za zimno albo za ciepło? ;)

Nie da się funkcjonować wiecznie zadowalając innych , chociażby dlatego, że mogą mieć oni sprzeczne wymagania względem Ciebie. Jak wyglądałby świat gdyby każdy przyjmował taką postawę jak Ty, że jego potrzeby są nieważne?

Moim zdaniem nie masz odwagi doprowadzić do sytuacji, w której ktoś inny będzie miał tzw. zranione uczucia, tylko że to jest abstrakcja. Każda osoba powinna postępować tak,by szanować emocje innych ,jednakże istnieje jakiś rozsądek i jakieś granice. Nie można dawać się rozjeżdżać walcem. Z resztą, czym odczucia innych są ważniejsze od Twoich?

Każdy dorosły człowiek sam jest odpowiedzialny za to, żeby zadbać o swoje potrzeby emocjonalne. I to dotyczy zarówno Ciebie jak i Twoich bliskich. Nikt nie żyje na usługach innych, a oni nie są dziećmi. Dopóki nie zadbasz o siebie Twoje wieczne uszczęśliwianie nie będzie nawet szczere. Bo, choć nie masz złych intencji, robisz to ponieważ nie umiesz poradzić sobie z czyimś ewentualnym niezadowoleniem, które jest bezpodstawne. Tylko tej bezpodstawności nie widzisz. Wtedy pogrążasz się w poczuciu winy i czujesz się złym człowiekiem. Więc to i tak się kręci wokół Ciebie. Tak jak mówię nie intencjonalnie ale to jest mechanizm psychiczny.
Mówisz, że się przyzwyczaili. To niech się odzwyczają. Albo, że uznają Cię za dziwaka- po pierwsze niekoniecznie a po drugie co z tego? Chcesz do końca życia zaspokajać potrzeby całego świata nie widząc osoby, którą masz całe życie pod nosem, którą jesteś Ty?

Czlowiek który zadba wpierw o swoje emocjonalne potrzeby może wiecej dawać innym bo ma z czego, ma pewien bank emocjonalnej siły i radości, którą może się dzielić. Ty nawet nie masz się chyba czym dzielić, bo jesteś wydmuszką, bo Ci się dawno wyczerpały baterie. Z pustego i Salomon nie naleje. Także to nie egoizm postawić się na pierwszym miejscu, tylko emocjonalne BHP i zdrowy rozsądek. :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
lekkoprzykro
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 12 czerwca 2017, o 22:19

16 lipca 2017, o 21:05

Hej:) Nie spodziewałem się tutaj już żadnej odpowiedzi. Bardzo Tobie dziękuję za Twoje słowa no i w ogóle za wkład w to wszystko z czym mi pomagasz. Trochę się martwiłem, że nikt nie chce się wciągnąć tu w dalszą dyskusję, lub, że moje sprawy są błahe i nikt sobie nic nie robi z takich problemów...
To nie jest zupełnie tak, że ja myślę inaczej, podobne do Twych słowa bardzo często leciały już w moją stronę od terapeutów oraz ludzi wsparcia, z którymi miałem styczność na przestrzeni kilku ostatnich lat. Mało tego ja wiem, że one mają sens i że muszę o siebie zadbać, lecz ten irracjonalizm polega na tym, że nie jestem w stanie tego wprowadzić w życie długofalowo.

Jak moje zachowanie ulega zmianie to strasznie zmieniają się ludzie dookoła mnie, np. dziewczyna jest smutna, bo nie chce z nią spędzać swojego całego czasu jak dawniej, ojciec robi mi wstrzyki, że "co się z Tobą dzieje, zawsze byłeś taki żywiołowy i inny a ostatnio dzieją się z Tobą dziwne rzeczy albo stosuje hasła typu "... szanujmy się póki żyjemy..." czy mówi rzekomo nie do mnie, a do mamy(oczywiście celowo tak abym słyszał) zdania w stylu, że po śmierci bliskich osób można mieć wyrzuty,ze się kogoś nie szanowało. Mama z kolei robi się niemiła, jak dbam o siebie to lekceważę jej cały stek pytań "dokąd teraz będziesz szedł?", "kto do Ciebie przed chwilą dzwonił?" , "czy nie uważasz, że to nieodpowiedzialne?", "o której będziesz w domu?", "dlaczego nie masz kasku na rolki?", "nie uważasz, że powinieneś odwiedzić brata, dawno tam nie byłeś?" (można by wymieniać w nieskończoność). Po prostu odpowiadam,że sam nie wiem, bo nie planuje, albo że dziwi mnie jej pytanie, albo że uważam je za zbędne lub, że przesadza czy mi ogranicza tym przestrzeń itd. Ona po paru dniach jest wyraźnie zmieniona i czuję, że jest niemiła albo jakby to ując może lekko obrażona(?)
Do tego zaczynam postępować wg swoich chęci, także robię tak jak chcę, jak marzę, tak jak nigdy dotąd nie mogłem. Docelowo zatem zmieniam się bardzo dla tych osób i to mnie piętnuje i się bardzo nasila. Dajmy na to, że postanowie, że coś robię i się cieszę, z tego, niech to jako przykład będzie nawet spacer nocą bulwarami rzeki. Czuje, że tego chcę i cieszę się na samą myśl, lecz musi to zostać obkupione za chwilę. Muszę wyjść wieczorem z domu i np. wcześniej zakończyć spotkanie z dziewczyną(tu pierwszy problem i widoczne jej lekkie niezadowolenie) nawet jak mi się uda to zrobić i oznajmię, że już mi starczy na dziś(przecież jesteśmy ze sobą tyle godzin) to jak ona wyjdzie to już mam wyrzuty(!) Są one na tyle silne, że zazwyczaj już nic dalej nie robie, tylko np. piszę, żeby jednak została, albo że pójdziemy razem i jadę po nią. Jeśli nawet uda mi się przetrwać ten etap to za chwilę czeka mnie zmierzenie się z taką sytuacją:
-mamo,tato - wychodzę
-o tej porze? a dokąd?
-no po prostu wychodzę na dwór
-a co będziesz robił pod osłoną nocy, jest 23 a Ty wychodzisz?
-tak, przecież zawsze byłem nocnym Markiem, po prostu wychodzę (na tym etapie bardzo często chce mi się skłamać, latwiej by było powiedzieć, że jadę do pracy albo gdzieś gdzie jest to konieczne, wtedy nie ma pytań i głupich docinek)
-dziwi nas, że wychodzisz w nocy, czy zabierasz klucze?
-tak
-nie zgubisz?
-nie nie zgubie.
I taka rozmowa często rozciągająca się w różnych kierunkach, czy to kluczy, czy późnych powrotów czy tego ze mam dać znać przez telefon etc.
Samo to wszystko,ten dialog powoduje, że widze, że jest niezadowolenie, ździwienie oraz zakłopotanie. Do tego widzę, że będa na mnie czekać, czyli już nie czuję swobody, no bo przecież jak się przeciągnie? A oni czekają na mnie lub na informacje,zę będę dłużej...


I wychodzę. Tutaj jestem już nieźle podminowany... Niby wychodzę, ale już nie cieszę się tym wyjściem tak jak godzinę wcześniej, dziewczyna pewnie smutna, rodzice załamani, smutni i do tego mnie zmarginalizowali (przecież robię coś pod osłoną nocy, no i przecież robie coś czego nigdy nie robiłem i mało tego ukrywam i nie chce mówić im co robie, więc na pewno to coś złego)
Pojawiają się myśli-pojadę do dziewczyny, przejde się z nią po prostu na spacer, będzie spokojna, wrócę szybciej do domu, im powiem, że byłem u niej. Sytuacja się uspokoi, a ze mnie wyjdą te straszne odczucia, uzdrowi mnie to i wybawi od nich.

Jeśli dalej się uda to ten spacer bulwarem nie będzie taki jak wymarzyłem. Nie będe tam szedł i podziwiał spokojnej rzeki i odbijającego się w niej miasta i wieżyczek, nie będę czuł zapachu wody i delektował się zapachem kwitnących roślin, podziwiał uliczek i odpoczywał. Będę kroczył przygnieciony tym wszystkim, że muszę się spieszyć, przecież nie wytłumaczyłem się gdzie ide (ciągle myślę, że mam obowiązek i muszę tłumaczyć swój każdy krok). Zamiast obijającej się wody będę słyszał te pytania oraz wskazania nieodpowiedniego zachowania, wytyczne etc.. Będę analizował te złote hasła i sam sie zastanawiał"może za mało im daje dobrego","może powinienem robić lepiej i się tłumaczyć", "może powinienem lepiej o nich zadbać", "a co jeśli któreś z moich bliskich odejdzie?" O nie! STOP! Za dużo mi, wracam, nie dam sobie z tym rady, to mnie przygniecie.

I tak zazwyczaj wygląda schemat postępowania w każdej sytuacji.
Do tego wszystkiego dochodzi takie fakty, że czuje się związany życiem.
Ja już nawet olewam to, że po wyjściu w domu często u mnie w pokoju zapala się światło, jestem w stanie to przeżyć, ale boli mnie to, że nie mogę robić tak jak mam ochotę w zyciu. Nie mogę bo nie umiem pewnie...
Ciągle się czuję prześladowany, mam wrażenie, że zawsze dziwnym trafem gdzieś nawet jak jestem na końcu świata to pojawi się przypadkiem ktoś z moich bliskich, nie lubie tez jak ktoś patrzy się mi w ekran komputera, telefonu, przy tym wszystkim jak ktoś patrzy to ja mam odczucie, że jestem inwigilowany, że ktoś zabiera mi wolność. Wszystko co piszę, jaką stronę otworze to ktoś widzi, niby tam nie ma nic do ukrycia, ale jednak nie mogę robić czegoś swobodnie, mam wrażenie, że mam na tym punkcie obsesje wręcz. Jak mnie nie ma na telefonie na mesenger ileś godzin to też już są zagadki co mi się stało, czy na pewno jestem bezpieczny, bo przecież "tyle godzin mnie nie ma dostępnego" Ciągle gdzieś ktoś jest albo proponuje mi swoją osobę w każdej czynności do towarzystwa, albo nawet jak jestem sam to zaraz dzwoni, piszę, sprawdza.

Pisałem wcześniej o tym, że z obcymi mi lepiej... Z obcymi mi lepiej, bo ja im nie muszę odpisać na te wiadomość teraz lub zaraz, odebrać telefonu jak dzwonią. Czuje,że mam takie prawo i nie jestem zobligowany wobec nich. Za to w stosunku do bliskich muszę to robić. i to można śmiało rozszerzyć do innych sytuacji i postępowań, nie chodzi dokładnie tylko i pisanie czy dzwonienie, ale ogólnie o tok zachowań i sytuacji.

Tak jak też pisałem -ta syt się ciągnie latami i ja jestem tym taki podduszony, że mam momenty, że zostawię tu wszystko i ucieknę na koniec świata. Nie chciałbym tego tak bardzo, przecież to są tak ważni mi ludzie, ale po prostu czuje, że jak będzie moment, że się uduszę to będę tak zrobię. Pewnie to jest tylko takie odczucie i nigdy by tak się nie stało, no ale jednak jest i nie wiem sam jak to odbierać, z jednej strony bardzo mi głupio z nim, a z drugiej strony... Wyprysnąłbym gdzieś i spokój... spokój... widzę tam tyle spokoju i zarazem dobrego czasu, wszystko bym mógł co bym chciał...

Może to jest wszystko teraz tak jak prawilnie... Chciałem wszystkie sytuacje ułożyć w całość i się wpasować w to życie, tak wg standardów, patrząc na świat dookoła, na ludzi, na swój wiek, na to co teraz powinienem, co wypada, co należy; a w tym wszystkim nie zdążyłem jednak nigdy o siebie zadbać i dać sobie tego czego ja potrzebuję. Myślałem, że przecież mam wszystko co najlepsze w życiu. Wszystko się poukładało, jest dziewczyna, praca... Jestem ja, który coś tam wywalczył z swoją nerwicą od lat i żyje mi się lepiej niż parenaście lat temu kiedy myślałem,że nie będę wychodził z domu.
Teraz to wróciło rykoszetem, nie chcę być spełniaczem standardów i patrzeć na to co powinienem i co trzeba, chcę być małym chłopakiem, który może w końcu spełniać swoje małe marzenia, zazwyczaj się przecież nie dało, albo nie było można bo w domu ciężko, albo nie było wolno, a potem to już po prostu był lęk przed wszystkim i sam nie umiałem niczego zrobić.
Kurcze... ile ja teraz mogę robić rzeczy więcej niż kiedyś... Nadal wielu się boję, ale przecież i tak ile jest takich, które miały być na zawsze nie dla mnie. Tak się na to cieszę! Zarazem tak się boje, bo nie wiem gdzie to życie mnie prowadzi i widze, że nie da się go zaplanować, a ja chciałem tak bardzo to zrobić...

Dzięki Ci raz jeszcze, liczę że się jeszcze odezwiesz:)
ODPOWIEDZ