Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica i DDA

Być może masz jakąś kwestię do poruszenia związaną z nerwicą i lękiem?
A nie wiesz w który powyższy dział dodać temat, bo choćby pasuje to do każdej nerwicy?
Zrób to w takim razie tutaj.
Dział ten zawiera różne tematy, sprawy, wydarzenia w życiu związane z nerwicą i lękiem.
ODPOWIEDZ
Incognito
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 22 listopada 2015, o 16:42

22 listopada 2015, o 18:52

Witam,
jeśli już podobny wątek został założony, to przepraszam, ale nie miałam ochoty przekopywać wszystkich tematów, dlatego postanowiłam, że założę swój, tak chyba było mi najłatwiej.

Nigdy wcześniej nie wchodziłam na takie strony, więc za bardzo nie wiem, jak funkcjonują. Ale w końcu musiałam się przełamać. Potrzebowałam miejsca, w którym będę mogła wylać z siebie wszystko, co we mnie siedzi, mam też nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto udzieli mi cennych rad i pomoże w jakiś sposób zrozumieć moje problemy.

Kiedy byłam jeszcze w gimnazjum i szkole średniej, zupełnie nie przejmowałam się swoimi dolegliwościami i nie wiedziałam, że to, co czasami robię i mówię jest tak naprawdę objawem jakichś zaburzeń. Od dziecka byłam bardzo nerwowa i przejmowałam się dosłownie wszystkim, co mi się przytrafiało. Na byle głupotę reagowałam zdenerwowaniem i przez to bezustannie wdawałam się z rówieśnikami w kłótnię, nie były to długoterminowe konflikty, bo zazwyczaj po wszystkim przepraszałam i wyciągałam rękę na zgodę - czasami nawet wtedy, kiedy to ja ewidentnie miałam rację. Były momenty, kiedy zupełnie nie panowałam nad swoimi emocjami i zachowywałam się jak wariatka. Próbowałam nad sobą pracować i zwalczać różne głupie zachowania, na jakiś czas mi się udawało, ale wtedy zaczęłam to wszystko przenosić do domu. Byle głupota wyprowadzała mnie z równowagi, podnosiłam głos, krzyczałam, potem płakałam i przepraszałam mamę. Gorzej było, kiedy wdałam się w kłótnię z tatą, który był tak samo nerwowy i nigdy nie odpuszczał, gdyby nie mama, nie wiem, czy obyłoby się bez rękoczynów, ale tutaj nie chodziło już tylko o zwykłą kłótnię, bo kłótnia z nim była moją osobistą potyczką i zazwyczaj wtedy emocje się nawarstwiały - z czego jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy. Mój tata jest alkoholikiem, chociaż, kiedy tak wielokrotnie w nerwach go nazwałam, powiedział, że chyba nigdy nie widziałam prawdziwego "pijaka", bo jego zdaniem alkoholik to osoba, która nigdy nie trzeźwieje, śpi po parkach i non stop koczuje pod sklepem, a on przecież pije tylko w niektóre weekendy, ma dobrą pracę, dzięki której utrzymuje dom i zapewnia nam odpowiednie warunki. Ale fakt, że odkąd pamiętam, wszczynał w nocy awantury, tłukł wszystko, co wpadało mu w ręce - kiedyś rzucił w moją stronę szklanką, bo powiedziałam, że jeśli się nie uspokoi, to zadzwonię po policję - zaprzecza, by był normalnym człowiekiem od czasu do czasu pijącym piwo dla rozluźnienia. Byłam wtedy nastolatką, więc nie próbowałam jakoś się nad tym zastanawiać, tak po prostu było, żyłam w tym od dziecka i nauczyłam się o tym nie mówić poza domem i myśleć, że mimo wszystko nadal jesteśmy normalną rodziną. Mój brat też tak robił, kiedy było źle to było, puszczały nam nerwy i robił się kocioł, a potem znowu byliśmy zwyczajną rodziną chodzącą do kościoła i płacącą podatki. W liceum zaczęłam trochę imprezować i pić. W zasadzie to piłam dużo i moim najgorszym problemem było to, że jedno piwo nagle zamieniało się w 3 piwa. Dyskoteki, domówki, grille - każdy weekend był weekendem wzbogaconym o jakieś wyjście i alkohol. Nie potrafiłam gdzieś wyjść i nic nie wypić, bo wtedy czułam się sztywna i nieśmiała, dopiero przy alkoholu miałam więcej odwagi, buzia mi się nie zamykała i zamieniałam się w dusze towarzystwa. Na początku byłam wesoła i uśmiechnięta, z nikim się nie kłóciłam, byłam totalnie wyluzowana i wszystkich kochałam. Potem zaczął się etap, kiedy po kilku piwach czy nie daj boże po wódce, zaczynałam płakać, totalnie się rozklejałam i płakałam jak dziecko. Moi znajomi wiedzieli wtedy, że to już koniec i trzeba zawijać się do domu. Mam to szczęście, że moi przyjaciele są dobrymi ludźmi i w ich towarzystwie zawsze mogłam czuć się bezpiecznie, kiedy przesadziłam z alkoholem zawsze się mną zaopiekowali i odprowadzili do domu. Po etapie płakania nadszedł etap kłótni. Nie kłóciłam się z przyjaciółmi, kłóciłam się z obcymi ludźmi, którzy mogli sprowokować mnie nawet mrugnięciem powiek. Na drugi dzień miałam wyrzuty sumienia i było mi głupio, ale kiedy byłam pijana, byłam w stanie zrobić awanturę o to, że ktoś krzywo się na mnie spojrzał albo na kogoś z mojej paczki. Sama szukałam zaczepki i byłam agresywna. To samo miał mój brat, tylko, że w jego przypadku kończyło się gorzej, bo podbitym okiem i startymi pięściami. Dopiero, kiedy znalazł odpowiednią dziewczynę, teraz już żonę, diametralnie się zmienił i w ogóle nie pije. W liceum zaczęły się też moje pierwsze, poważne miłości, które zazwyczaj były nieszczęśliwe przez co przechodziłam bardzo emocjonalnie. Płakanie w nocy w poduszkę ma za sobą większość nastolatek, ale samookaleczenie już nie. Nawet nie pamiętam, kiedy to zaczęłam, ale nachodziły mnie te najczarniejsze chwile i po prostu wyjmowałam żyletkę i cięłam się po rękach. Nie trwało to długo, kilka miesięcy, bo blizny zauważyła moja przyjaciółka i powiedziała mojej mamie. Pamiętam, jak byłam na nią wściekła, teraz jej za to dziękuję, w duchu, bo osobiście unikam tego tematu jak ognia - wstydzę się. W liceum miałam największy okres imprezowania i karania się za wszystkie niepowodzenia z chłopakami. Ci, w których się kochałam, nie zwracali na mnie uwagi albo trwali ze mną w zawieszonym koleżeństwie opartym na suchych rozmowach, za to, kiedy pojawiał się chłopak, który był mną szczerze zainteresowany - zwyczajnie przed nim uciekałam i bałam się zbudować z nim jakąkolwiek głębszą relację. Już wtedy miałam początki tych natrętnych myśli, że nie jestem dla niego dobra i zapewne szybko to zrozumie i kopnie mnie w tyłek.

Po liceum poszłam na studia, których nie skończyłam, wszystko za co zawsze się zabierałam, kończyło się fiaskiem. Brakowało mi zaangażowania, chęci, nachodziły mnie myśli, że i tak to spieprzyłam i nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Coś co na początku wydawało mi się dobrym wyborem, później zaczynałam rozkładać na czynniki pierwsze i dochodziłam do wniosku, że to moja kolejna wtopa. Tak samo mam z pracą, wiecznie mam wrażenie, że coś robię źle, szybko się denerwuję, rezygnuje i poddaje na starcie. Obecnie mam bardzo dobrą pracę i jestem z niej szczerze zadowolona, ale często nachodzą mnie myśli, że nie mam wystarczającej wiedzy, że ktoś inny mógłby zrobić to lepiej, że zapewne szef niedługo mnie zwolni, bo zobaczy moje braki i tak jest za każdym razem, kiedy popełnię najdrobniejszy błąd, przepraszam, użalam się nad sobą i zastanawiam, czy sama nie złożyć wypowiedzenia. Dobija mnie to, bo każdy nadchodzący poniedziałek jest psychiczną katorgą. Nawet jeśli zbiorę od szefa pochwały, to mam wrażenie, jakby się nade mną litował. Bardzo ograniczyłam moje towarzyskie życie, spotykam się z przyjaciółmi raz na jakiś czas i po prostu zaczęłam ich unikać. Nie odbieram, kiedy dzwonią albo wymyślam byle pretekst, żeby zostać w domu. Zauważyłam, że boję się miejsc, gdzie jest dużo ludzi, nie czuję się dobrze i najchętniej teleportowałabym się do swojego pokoju. Mija dużo czasu nim się wyluzuję i zacznę z nimi normalnie rozmawiać. I oni to widzą, ciągle pytają się, co u mnie słychać, czy wszystko w porządku, a niedawno mój kolega powiedział mi, że zdziczałam i kompletnie odsunęłam się od ludzi. I tak właśnie jest. Do tego ciągle myślę o śmierci, chodzę do lekarza z byle bólem, ciągle robię sobie jakieś badania, a kiedy okazuje się, że nic mi nie jest... jestem zła. Notorycznie myślę o tym, co myślą o mnie inni ludzie, kiedy jestem w publicznych miejscach mam wrażenie, że wszyscy mnie obgadują i źle o mnie myślą, dlatego wolę nigdzie nie wychodzić. Stałam się jeszcze bardziej nerwowa, jeszcze więcej rozmyślam o różnych rzeczach i mimo, że mam dopiero 25 lat, mam wrażenie, jakbym przegrała swoje życie. Ciągle płaczę, przejmuje się dosłownie wszystkim i nie potrafię myśleć o przyszłości, jakbym w ogóle jej nie miała. Najgorzej jest wtedy, kiedy wypiję - nie robię już tego często, raz na kilka miesięcy pozwolę sobie na jakieś drinki czy wino, ale na drugi dzień czuję się okropnie psychicznie i fizycznie. Chociaż nie zrobię niczego złego, mam wyrzuty sumienia i od razu porównuje się do ojca. Moje życie uczuciowe nie istnieje, nie potrafię się z nikim związać, bo wiem, że nikt nie zaakceptuje moich problemów, nawet ja ich nie akceptuje.

Nie wiem już, co mam robić. Zastanawiałam się nad pójściem do jakiegoś psychologa, nad tym, by zacząć brać jakieś leki, ale tutaj znowu nachodzą mnie myśli, czy to w ogóle ma sens. Nie chce brać żadnych leków, boję się, że to mnie jeszcze bardziej wyniszczy, że już w ogóle ludzie wezmą mnie za wariatkę. Ale wiem też, że nie mogę tak dłużej żyć. Nerwica i zachowania DDA łączą się u mnie w jedno, oczywiście to tylko moja diagnoza i nie wiem czy jest prawidłowa. Dlatego osoby, które przechodzą przez to samo, proszę o jakąś radę, rozmowę, cokolwiek.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

22 listopada 2015, o 19:30

Witaj ! Incognito ja przechodziłam prze to samo co Ty chodzi mi o złe podejście do pracy, i tu musisz sobie zdać sprawę że to Twoje podejscie do pracy musi się zmienić i to bedzię juz częścią sukcesu , jeśli chodzi o myśli egzystencjalne to standart w nerwicy po prostu nerwica nas tym straszy i tyle , musisz zapanować nad myślami , polecam Ci odsłuchać nagrania o myślach - Divoviki - zapewniam że pomogą.
Dobrze trafiłaś- to forum pomoże Ci uporać się z samą sobą powodzenia !
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
ODPOWIEDZ