Nie czuję się do końca "upoważniona" żeby udzielać rad, bo niestety nie jestem odburzona (po półtorej roku spokoju, nerwica ostatnio znowu daje o sobie znać), ale powiem jak ja odbieram to wszystko. Jak się mylę to może ktoś mądrzejszy mnie poprawi

Otóż w ryzykowaniu nie chodzi o prawdziwe ryzykowanie. Więc chyba nie o to chodzi żebyś przyspieszał auto. Podam przykład: niektórzy panicznie boją się, że mogliby popełnić samobójstwo. Unikają balkonów, czy nie wyglądają przez okno, bo boją się że mogliby skoczyć. W ich przypadku ryzykowanie nie powinno wyglądać tak, że mają stanąć za barierką balkonu czy usiąść na parapecie, bo to po prostu niebezpieczne:) ryzykowanie będzie wówczas wyglądać na zasadzie: okej, stoję na balkonie, jest wysoko, boję się, mam myśli, że może skoczę. No to stoję sobie, patrzę w dół, ale zobacz nerwiczko, nic się nie dzieje, nie masz mocy sprawczej. To jest ryzykowanie. Bo tak naprawdę w tym ryzykowania, o którym mówi Wiktor i Divovic nie ma żadnego ryzyka. Co do emocji, to też nie powinno wyglądać tak, żeby się od nich odcinać, nie można:) trzeba zaakceptować, że są jakie są. Ja robię tak: ok, boję się, moje myśli są przerażające, jest mi w cholerę źle i smutno, ale...to jest w porządku, tak się teraz czuję, bo jestem w zaburzeniu. Przyjmuję je. Też płaczę ostatnio dużo i często. Jesteśmy w zaburzeniu, sfrustrowani i w lęku, więc ciężko tryskać humorem

ale będzie dobrze, działamy dalej i nie poddajemy się!