Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

moje życie - autodiagnoza

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
bob
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 19 sierpnia 2022, o 09:12

14 września 2024, o 23:28

Cześć

Mam 30 lat i chciałbym się podzielić moją historią wokół nerwicy, w pigułce, w której jak dopiero niedawno się zorientowałem, nerwica grała główną rolę. Niestety gra ją nadal a ja staram się w tym przedstawieniu jakoś odnaleźć.
Jak większość mam wzloty i upadki, nerwica nigdy nie została u mnie zdiagnozowana, zdiagnozowałem ją sam i nie potrzebuje do tego kogoś kto zza biurka mi przytaknie.

Zacznijmy więc od przedszkola - tak, to dawno ale dopiero jakiś rok temu zacząłem sobie zdawać sprawę że ta układanka oraz moje zachowania z tamtego okresu mają jakiś głębszy sens. Mianowicie będąc małym dzieckiem zawsze płakałem w przedszkolu. Kiedy tylko zostawałem bez rodzica to był dramat. Przedszkole, zerówka a także klasy 1-3 były dla mnie jednym wielkim dramatem. Na każdym zdjęciu jestem bordowy od płaczu :D
Pamiętam jak w podstawówce kiedyś miałem pare dni lekkiego krwotoku z nosa, kiedy zdarzyło się to pierwszy raz ja przez następne kilka dni nie potrafiłem skupić ie na czymś innym niż na tym ze za chwile poleci mi krew, chodziłem z chusteczką przy nosie co chwile ją sprawdzając, albo mialem wkręty ze zapach konserwy to zapach zgniłej kanapki w moim jedzeniu. Wszystko po to aby w dalszych klasach stać się tym złym typkiem który każdego zaczepiał, choć w głębi duszy się bał i walczył z samym sobą, tak budował własną strefę komfortu. W tym czasie mialem również pewien okres w którym jak nie tak dawno odkryłem - doznałem pierwszych natręctw które nigdy nie powróciły, a to musiałem co kilka kroków poprawić but bo mnie niby uwierał a stopa musiała zawsze mieć luz w palcach, a to głowie musiałem zbierać daną „złotą myśl” i otaczać a wyimaginowaną ramką i odkładać na półkę w głowie. Wtedy oczywiście nic z tego nie rozumiałem i było to dla mnie normalne. Mimo wszystko moje dzieciństwo wspominam super wspaniale, poza takimi szkolnymi dramatami wszystko było okej i wszystko z nostalgią. Ostatnie klasy szkoły podstawowej minęły super- choć już wtedy zacząłem mieć nadpotliwość dłoni która nie do końca rozumiałem (ona rzecz jasna niezmiennie towarzyszy mi do dzisiaj i sukcesywnie obniża jakość życia)

Najgorszym okresem mojego życia było gimnazjum, zmiana otoczenia na zupełnie inne, nieporozumienia i konflikty z rowiesnikami które trwały przez 3 lata dopiero tego stopnia ze codziennie byłem w trybie walki a jestem z tych którzy nigdy nie odpuszczają i sobie nie dają wejść na głowę. To spowodowało ze z gimnazjum pamietam zaledwie kilka chwil - wszystko inne jest wymazane i nie pamietam nic, i jest to raczej w pełni dla mnie zrozumiale przy tak dużej dawce stresu jaką wtedy sobie dostarczyłem. Nie łapałem chwili, a walkę..

Szkoła średnia to jeden z najlepszych okresów mojego życia, trafiłem na świetnych kumpli i tam tez poznałem moja pierwszą dziewczynę.

Studia to powtórka z gimnazjum, totalne odseparowanie od reszty, człowiek zostaje sam bo nie potrafi nawiązać kontaktu z resztą, a nawet jeśli go nawiąże to po czasie ja się oddalam bo w głowie mam porostu poczucie braku sensu z utrzymywania danego kontaktu, oraz to że inni chyba nie za bardzo chcą ze mną egzystować, co rzecz jasna odbija się na mnie w dalszym rozrachunku.

Mam tak do dzisiaj, nie potrafię odnaleźć się w większej grupie ludzi, nie potrafię utrzymać kontaktu, jestem zawsze gdzieś z boku mimo tego ze nic mi nie brakuje, i wyglądam na kolesia który zabiera głos.
Z natury nie lubię ludzi, po prostu - mam wielką miłość do zwierząt, są mi bliższe. Co nie znaczy ze nie jestem w stanie zakumplować się z nowo poznaną osobą - musi jedynie trafić w mój gust a to może być ciężkie.

Nie ubolewam nad tym, jest mi z tym w sumie dobrze. Jednak brak umiejętności odnalezienia się w większej grupie sprawia czasem kłopot i bezradność społeczna daje się we znak.
Nawet pracę podporządkowałem pod ten tryb - pracuje samemu i mam własną działalność w której przekułem moje hobby w zarobek- i to wypaliło lepiej niż się spodziewałem czyniąc mnie niezależnym i jeszcze bardziej odizolowanym od ludzi. Przerobiłem sporo prac i wiem czym jest posiadać klasycznego szefa w Polsce.
Rzecz jasna to nie tak ze nie mam kumpli - mam ich wystarczająco, tyle ile mi trzeba, nie mam natomiast od kilku lat dziewczyny, tłumacze to sobie tym ze mogłoby mi to zaburzyć rozwój kariery/działalności, odebrać czas, a z drugiej strony gdzieś tego pragnę. Często się boję, by potem nie czuć sensu bycia z kimś ponownie.


Objawy nerwowe ze strony mojego organizmu które mam dosłownie od zawsze to nadpotliwość dłoni przy nawet najmniejszym stresie oraz (i to jest dosyć śmieszne ale nie dla kogoś kto z tym żyje) nie mogę odlać się gdy ktoś jest w mojej obecności, fachowo nazywa się to paruresis i cholernie uprzykza życie.

Poza tym do kilku lat wstecz moje życie płynęło calkiem normalnie.
Maiłem kilka lat dosyć ciężkiej depresji z krótkimi przerwami, zresztą do dziś cos zostało tylko do tego stopnia ze w miarę normalnie funkcjonuje. Mam wrażenie ze nie potrafiłbym żyć będąc zwyczajnie szczęśliwym i nie martwiąc się czymś, jest to dla mnie mega obce. Jestem uzależniony od zmartwień dotyczących mojego zdrowia, życia, przyszłości.

Pare lat temu zacząłem mieć problemy z pęcherzem/prostatą, częste parcie na pęcherz etc. Masa wizyt u urologa i w zasadzie poza zwapnieniami na prostacie nigdy nic - a objawy są :) Tak bujałem się kilka lat w te i wewte a objawy były, były leki które nic nie dawały, masa antybiotyków. Dopiero gdy na dobre to olałem objawy zniknęły, dziwne prawda? :) Jednak wiadomo ze do tej pory nie do końca jestem pewien czy to nerwica czy nie, (przeciez na usg cos wyszło) czasem znów bywa gorzej ale gdy się tym nie przejmuje po paru dniach mam spokój. Totalnie odsunąłem z głowy ten temat i od długiego czasu jest dobrze - zapomniałem o tym :)
Punkt zaczepienia nerwicy - zwapnienia na prostacie świadczące o przebytym zapaleniu


Przyszedł Covid i pojawiły się omamy zapachowe, czułem jakby ode mnie śmierdziało - wizyty, dermatolodzy itp itd. To wszystko oczywiście podbudowane tym ze covid może zmienić węch, wyostrzyć itp. Po czasie zelżało aż w końcu w pełni minelo a ja zapomniałem.

Potem uczucie świądu na całym ciele, wkręta że mam nużeńca, jedzenie pasty dla koni w ilościach która odrobaczyła by całe stado - dziwie się ze żyje nadal a flaki jako tako działają


Tu przechodzimy do prawdziwego uderzenia nerwicy i momentu dzięki któremu zacząłem rozumieć.


Ukąszenie kleszcza, rumień i bolerioza, antybiotyk, po 2 tyg gorączka silne bole, szpital.
 Rezonans i słowa lekarza - musi pan zostać, ma pan cos w mózgu.
Tydzień czekania na opis rezonansu w umyśle nerwicowca zdąrzył rodzić takie historie ze po raz pierwszy w życiu, nie wiedząc co się ze mną dzieje doznałem ataku paniki w nieadekwatnej do tego sytuacji i zapomniałem nawet jak się nazywam :D 
Finalnie przy 2 rezonansie okazało się ze mialem lekkie niedokrwienia w mózgu, teoretycznie nic groźnego i żadnych skutków ubocznych, nie powiększają się.
Lekarze widząc co sie dzieje przepisali mi ssri, ja twardo ze co oni u mnie depresje podejrzewają, (skądże :)) nie będę tego brał.
Na koniec jeszcze tylko wizyta reumatologa aby mnie obejrzał i do domu.


-Czy bolą pana stawy? 

- Nie, absolutnie

-mial pan 4 krotnie podwyższony czynnik reumatoidalny, to nie musi, ale może świadczyć o początku choroby, np rzs 



Dosłownie tego samego dnia zacząłem odczuwać bole stawów.
 Najpierw łokieć potem palce, stopy i po kolei, to było tak cholernie realne, to BYŁ prawdziwy ból, lekki, ale za to jak silny dla psychiki.
 One towarzyszą mi do dzisiaj ale jest to zaledwie 5% mocy aniżeli dzień po wyjściu i wkręcaniu sobie RZS, czytaniu itp.

Punkt zaczepienia nerwicy - nadal mam podniesiony czynnik reumatoidalny.



Powrót do domu po 3 tygodniach w szpitalu i kolejny dziwny objaw.
Nie mogę spać. W momencie gdy mój mozg zaczyna wchodzić w fazę odcięcia do snu, ja wybudzam się jakby rażony prądem. 3 nieprzespane noce sprawiły ze nie potrafiłem myśleć o niczym innym i zacząłem dosłownie bać się własnego łóżka. Po kolejnej nieprzespanej nocy półprzytomny siedząc przed tv wpadłem na kolejną genialną rozkminę


-NIE ZASNE DO KONCA ZYCIA a to w ty wypadku nie potrwa zbyt długo :)

JEB! Potężny atak paniki, mega silny i nie zapomnę tego do końca życia, zdrętwiałe kończyny, paniczny lęk przed niewiadomym, ciśnienie i uczucie ze za chile stracę przytomność i umrę, dostane zawału, w pospiechu zadzwoniłem na pogotowie błagając żeby po mnie przyjechali


-proszę pana nie przyjedziemy, ma pan typowe objawy ataku paniki, proszę się uspokoić
-okej :)

Wtedy wpadłem na to forum na posty Victora w których opisywał mechanikę powstawania ataku paniki oraz to jak z nim walczyć.
 Dosłownie po jednym przeczytaniu owego postu moje ataki zniknęły. Zrozumiałem ze to tylko tryb awaryjny który mój organizm zaczął uaktywniać po tak dużym dla mnie stresie jaki przeżyłem w szpitalu.
To absolutna prawda ze trzeba zwyczajnie zrozumieć ten mechanizm napędzania lęku, boimy się tego ze się boimy, ale sami nie wiemy czego, to irracjonalne a mój mozg jest w błędzie, ale ja go z tego wyprowadzę bo to dla mnie proste jak wyprowadzenie małego pieska na smyczy. ROZUMIEM TWÓJ MECHANIZM rozumiem dlaczego zrobiłeś mi to pierwszy raz i miałeś do tego prawo, zrobiłeś drugi raz bo pozwoliła ci na to moja niewiedza, ale gdy pojąłem twoje sztuczki jest to dla mnie jakby straszył mnie 6 letni chłopiec przebrany za duszka.

Moje problemy z zasypianiem niestety nie mijały
Jednak mam wrażenie ze dałem sobie z nimi rade podobnie jak z atakami paniki. Nie potrafię tego określić dokładnie bo byłem na wejscu SSRI.
Zacząłem je olewać. Powiedziałem sobie - spoko, dziś nie zasnę, pomęczę się i zasnę po 4 dniach z wycieńczenia. Odrzuciłem lęk z tym związany, to tylko lęk to wszystko napędza i to jest tylko w mojej głowie. Pierwsza noc z tym nastawieniem nie była w pełni przespana, ale już wiedziałem ze kolejna będzie.
 Gdy za pół roku będę odstawiał ssri w ten właśnie sposób uciszę tą nerwicową jazdę po raz ostatni.

To był moment w którym zrozumiałem ze owa wenlafaksyna którą przepisywali mi w szpitalu, to chyba dobry pomysł.
 Poszedłem z receptą i kupiłem, 2 tygodnie depresji i pół roku pięknego życia bez zmartwień, z mega motywacją i otwartością na świat, chęcią do rozmów z ludźmi i nawiązywania kontaktów. Nieprzejmowania się jakimkolwiek bólem i nie wpuszczaniem do głowy złych myśli. Leki były barierą nie do przejścia a pozytywne nastawienie z przekonaniem ze zawsze znajdę wyjście z negatywnej sytuacji stworzyło solidny fundament. Od 1,5 roku jestem bez leków, przyjmowałem je krótko ale ten czas bardzo mi pomógł, wiele sobie uświadomiłem ale niestety, już to zapominam, to nastawienie które wtedy mialem, myślałem ze ta nauka zostanie ze mną na zawsze, jak widać nerwica jest duzo silniejsza.

Od tamtej pory do dziś cyklicznie borykam się z nowymi objawami chorobowymi, a to problemy żołądkowe, teraz na przyklad zdiagnozowano mi refluks i nadżerki, codziennie myślę ile ma wspólnego realny obraz choroby a ile dokłada moja psychika, choćby w aspekcie bólowym, bo czasem srogo to odczuwam.

Od niedawna mam jazdę na utratę pamięci, ciagle mam wrażenie ze ludzie pamiętają więcej ode mnie a ja często łapie się na tym ze nie pamietam rzeczy które według mnie są i były dla mnie ważne i powinienem je pamiętać i czuje się jak debil. To wszystko podsycone tym ze zawsze sam sobie się dziwiłem jak dobrą mam pamięć.
Źle to na mnie wpływa i od razu mam gorszy dzień kiedy się na tym złapie. Mogę być w super humorze a zauważę ze nie pamietam ceny czegoś co kupiłem tydzień temu a kosztowało mnie to sporo, albo ze nie pamietam o czym gadałem z daną osobą wczoraj. Wiadomo, ciągłe sprawdzanie siebie pod tym względem powoduje u mnie kolejne jazdy.

Zacząłem sobie zdawać sprawę ze nigdy w życiu nie mialem tak ze niczym się nie przejmowałem w związku z własnym zdrowiem. Nawet jeśli faktycznie stare lęki i omamy przejdą to pojawiają się nowe jak grzyby po deszczu. To wszystko jest cholernie realne i czasem zaczynam wątpić w to ze to nerwica, przecież mam obraz ze mam refluks, przecież ja faktycznie tego nie pamietam itp.


Musze oczywiście dodać ze od szkoły średniej nie stroniłem od używek a dokładnie marihuany. Były miesiące ze paliłem niemalże 24/7, przerwa miesiąc i znowu. W zasadzie pale nadal ale już dużo mniej.
Jest i był również alkohol, ale nie nadużywam, choć w szpitalu wpisali mi alkoholizm (przesadzają) :)

Wiem że używki to ucieczka, wiem że uciekam

Sprobowałem również psychodelików, najadłem się grzybów ale nie wyniosłem pełnej lekcji z tego przeżycia, bo się bałem. Przestraszyłem się momentu kiedy to grzyb zaczął do mnie przemawiać mówiąc 



-masz tak dużo szans do wykorzystania w życiu ale się boisz

Bałem się wejść wgłąb siebie, bałem się ze nie poradzę sobie ze smutkiem który tak naprawdę siedzi we mnie, nie byłem gotowy na tę podróż ale to jedno zdanie było dla mnie tak głębokie ze ze łzami w oczach odszedłem starając się za wszelką cenę odrzucić dalsze wejście
Wiem ze to nie miejsce na takie wywody ale to część mojej drogi, jak nie tu to gdzie?


Mam wielką ochotę wejść znowu na ssri i zobaczyć co będzie, odzyskać motywacje do pracy i trochę odżyć.


Podsumowując i chcąc wyciągnąć jakąś puentę z tego co napisałem, starajmy się prześwietlić nasze życie na tyle na ile potrafimy, patrzmy nieszablonowo. To była zaledwie część aspektów które składają bądź mogły się składać na moją obecną zaburzoną osobowość.
Wiem ze wielu pomyśli ze to od trawki albo innych używek.
Uważam ze nigdy się nie dowiem czy po części to nie jest prawda, ale moje dzieciństwo mówi mi coś zupełnie innego. Byłem od zawsze małym nerwicowcem, a teraz jestem dużym nerwicowcem i się z tym godzę. Nawet jeśli dołożyłem sobie złymi nawykami - to już nie ma znaczenia. Jest jeszcze wiele rzeczy o których tutaj nie napisałem a w których część użytkowników mogłaby znaleźć swoje odbicie. Walczę z wielką autokrytyką, jestem perfekcjonistą w swym zawodzie. Każdego dnia staram się zaakceptować siebie i myślę ze w większości mi to wychodzi, a może w pełni? Tego się nie dowiem bo człowiek z nerwicą chyba niczego nie może być pewien.
Bo gdyby był pewien że ją ma, może by zniknęła :)

Życzę Ci zdrowia i spokoju ducha
ODPOWIEDZ