Natręctwa towarzyszą mi w życiu naprawdę długo, często zmieniając swoją formę, zaczynało się od strachu że mama wypadnie balkonu wieszając pranie, albo że połknę osę – za każdym razem kiedy wydawało mi się że tak się stało, leciałem jak najszybciej napić się wody, by ją zabić…

To nie był jednak koniec z natręctwami, przez okres liceum, przychodziły do mnie jako natrętne myśli (czy aby na pewno jestem dzieckiem moich rodziców, czy rzeczywiście jestem sobą, czy jestem faktycznie szczęśliwy?) Za każdym razem męczyłem te myśli, dając im olbrzymią moc zarazem. Szczególnie po rozstaniu z moją pierwszą dziewczyną, bałem się nawet pomyśleć o Niej Słuchając muzyki, w obawie że jakieś wspomnienie zwiąże się z piosenką… podobnie bałem się strasznie że podczas jakichś ważnych dla mnie momentów, nagle przyjdą myśli niepożądane (o byłej dziewczynie między innymi) i tym samym kiedyś zepsułem sobie koncert na który bardzo czekałem…
Obecnie jestem na 1szym roku studiów. Druga połowa 2016 była dla mnie stresująca, pewni ludzie mnie olali, jednocześnie robiąc ze mnie idiotę i odchodząc bez słowa, co do tej pory mnie czasem boli. W międzyczasie poznałem swoją obecną dziewczynę, nasza relacja nigdy nie miała szczególnie łatwo przez fakt że jesteśmy z jednej „ekipy” i to Ona jest w Niej o wiele dłużej, i w razie czego wiem że to ja będę wykluczonym, gdyby coś poszło nie tak. Na początku było naprawdę fajnie, potem natręctwa doszły do głosu – analizowałem mnóstwo rzeczy, czy aby na pewno Ją kocham, czy bardziej niż poprzednią dziewczynę, czy na pewno jestem usatysfakcjonowany. Jakieś trzy miesiące temu przed południem przyjechała do mnie, i było naprawdę świetnie, czułem się niesamowicie radosny. W ten sam dzień byłem zaproszony na urodziny mojej koleżanki (jest to inne towarzystwo niż to mojej dziewczyny). Miałem nie iść, ale dałem się namówić. Jadąc miałem myśli że nie powinienem tego robić, że wolałbym spędzić ten czas z dziewczyną, zamiast imprezować z ludźmi których Ona za bardzo nawet nie zna. Miałem myśl pt „dziś było tak super, co by stało się gdybym to wszystko spieprzył?”. Impreza była w klubie, w fajnym gronie. Pomimo iż nie wypiłem jakoś szczególnie dużo, bardzo się upiłem, ale pomimo to się bardzo pilnowałem – pamiętam jak wszyscy tańczyliśmy w kółku, a koleżanka mnie wzięła na środek, chwile tylko potańczyłem z Nią i wróciłem do koła, myśląc o swojej dziewczynie. Generalnie praktycznie całą imprezę spędziliśmy na parkiecie, wracałem bardzo zmęczony, już prawie trzeźwy. Rano obudziłem się, i zaczynałem się ogarniać. Miałem pewne dziury w pamięci, i po pewnym czasie napadła mnie myśl „a co jeśli zrobiłem coś czego mógłbym żalować, jeśli do kogoś podbijałem?” Zaraz potem pomyślałem że to niemożliwe, że kocham swoją dziewczynę i za nic bym nic takiego nie zrobił. I tak mi minęło parę godzin, i zacząłem to rozgrzebywać. Pisałem do paru osób czy przypadkiem nie robiłem wczoraj nic Głupiego, odpowiedzi brzmiały podobnie „Nie!” „No co Ty” „Grzeczny byłeś ”. A ja wciąż piłowałem tę myśl, a mój lęk przed utratą mojej dziewczyny się tylko pogłębiał, choć nie było ku temu żadnych podstaw, a wewnętrznie wiedziałem że nie zrobiłem nic złego. Ten ogromny lęk ustał dopiero gdy zobaczyłem się specjalnie z koleżanką po paru dniach, która wtedy w ogóle nie pila bo była samochodem, i ciągle by`la z nami. Spytałem się Jej wprost, zaczęła się bardzo dziwić że w ogóle mam takie myśli. Powiedziała że w życiu!, zresztą Oni wiedzą wszyscy że kogoś mam więc nawet by mi nie pozwolili. Lęk ustał, wszystkie myśli też, dostałem bardzo silne potwierdzenie. Potem na tapetę wziąłem swoje studia, które mnie rozczarowały. MyślaŁem o nich obsesyjnie prawie cały listopad, zastanawiając się co dalej i obwiniając się za złe wybory, będąc coraz bardziej odrealniony. Dopiero w drugiej połowie grudnia udało mi się zdystansować od tego tematu, a także od mojego związku, ponieważ nie mieliśmy (i nie mamy) dla siebie dużo czasu by się widywać, a poza tym trochę się od siebie oddalaliśmy. I paradoksalnie, gdy przestałem się tak na tej relacji mocno skupiać, nagle było lepiej, 0 natręctw, dużo radości i satysfakcji. Spędziliśmy razem sylwestra i było naprawdę fenomenalnie, myślałem że wszystko co złe już za mną. Potem mój stan się pogarszał, wróciły myśli o uczelni, i gdy po dwóch dniach mentalnie mocno podupadłem, powróciły myśli na temat zdrady. Czy skoro wtedy czułem taki lęk, i tak mocno o tym myślałem, to może było to prawdziwe? Co by by`lo gdyby rzeczywiście się tak stało? Zwaliło mnie to z nóg, znów wpadłem w to błędne koło i trwam w nim już ponad 1,5 tygodnia, znów będąc tak odrealniony jak wtedy. Dokonałem też pewnych obserwacji: raz zasypiając, miałem nawał złych myśli, gdy się obudziłem miałem bardzo silne uczucie że one nie są moje, są obce. Ponadto, że tak powiem, te myśli nie dążą do jakiegokolwiek rozwiązania, odkrycia jakiejkolwiek „prawdy”, one tylko trzymają w takim potrzasku lękowym. Niestety, nie umiem się z niego wyrwać, nie potrafię się z tym uporać, jestem rozbity kompletnie. A pamiętam kiedy jechaliśmy na sylwestra i pomyślałem sobie o tym jak wtedy, po tej imprezie się tak bałem że zrobiłem coś złego, i wręcz się śmiałem w duchu jak bardzo niedorzeczne to było, a wewnątrz czułem taką harmonię i poczucie że nigdy nie zrobiłem nic przeciwko Niej, i to było takie prawdziwe, piękne. A teraz? Nic się nie wydarzyło od tego czasu, a znów jestem wrakiem, i nawet nie wiem czemu… bardzo Ją kocham, i wiem że naprawdę mamy potencjał na udaną relację, nie chcę by te natręctwa to zepsuły. Nawet teraz pisząc to, spociłem się ze. I wybaczcie że takie długie, ale chciałem żebyście mnie dobrze zrozumieli