Tak jak pisałam- derealizacja zaczęła się 2 miesiące temu i trwa do dziś, z domieszką depersonalizacji. Nie jestem w stanie określić który stan dotyka mnie w większym stopniu, właściwie zależy to od dnia. Zdarzyło się kilka dni, bądź godzin zupełnie wolnych od tych uczuć. Na początku derealizacja była bardzo nasilona, gdyż nie wiedziałam co mi jest, bałam się tego, miałam wrażenie że za lada moment zwariuję bądź stracę zupełnie kontakt z rzeczywistością. Ten stan, gdy masz świadomość tego co robisz, co się wokół dzieje, ale jednocześnie to wszystko jest jakby nieprawdziwe i odlegle. Jeśli mam być szczera jeszcze do końca się z tym nie pogodziłam. Ciężko jest mi to zaakceptować

Kolejne z objawów, bądź może bardziej elementy uczucia derealizacji to brak koncentracji i brak umiejętności podejmowania decyzji.
Wracając do tematu natrętnych myśli, standardowe lęki samobójcze, bądź lęki o wyrządzenie krzywdy najbliższym też miały u mnie miejsce. Teraz już ich się wyzbyłam. Myślę, że dzięki temu, iż zrozumiałam ,że to właśnie moje zaburzenie je wywołuje, i że w nigdy nie zrobiłabym krzywdy sobie, ani bliskim. Trochę czasu mi to zajęło, aby lęk z tego powodu zniknął.
Kolejną paniczną myślą był lęk przed brakiem uczuć, jeśli mogę to tak nazwać. Pewnego dnia naszły mnie myśli, że przestałam kochać swojego chłopaka, zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem go nie nienawidzę. Bałam się przestać go kochać. Ciężko jest mi te myśli opisać teraz słowami i ciężko jest mi je przywołać, ciężko również jest wytłumaczyć na jakiej zasadzie ten lęk się tworzył. No bo przecież, czasem tak w życiu bywa, że uczucie się wypala, kończymy związek i szukamy nowej miłości bądź działamy w pojedynkę bo tak jest nam lepiej. Normalna kolej rzeczy. Lecz u mnie te myśli nie były normalne, ponieważ nic się nie wypaliło. Ja się po prostu bałam, że może się wypalić. Dodatkowo, naszedł mnie strach że w tej nienawiści mojemu lubemu coś zrobię. Myśli te trwały jakiś czas, zanim zupełnie odeszły.
Przechodząc do dnia dzisiejszego, moim największym strachem, który towarzyszy mi dzień w dzień jest obawa o to co będzie. Przestałam wyobrażać sobie swoją przyszłość. Choć jeszcze niedawno byłam pewna swojego mężczyzny, tego jak ma wyglądać nasze życie, pracy jaką chcę mieć. Nie bałam się tego, nie bałam się samodzielności. Teraz czuję się jakbym mentalnie cofnęła się o kilka lat. Po prostu czuję, że nie chcę dorastać, nie chcę by lata mijały. Najchętniej cofnęłabym się o 2-3 lata wstecz i zatrzymała się w tym czasie. Dobija mnie wszystko. Zaczęłam dostrzegać to, że moi rodzice się starzeją. Zaczęłam zastanawiać się co będzie jak ich zabraknie? Zaczęłam bać się ich śmierci. Te myśli obecnie nie dają mi spokoju, dołują mnie. Dołuje mnie przemijanie. Bardzo dużo analizuję i zastanawiam się nad tym, wspominam, wracam do przeszłości, do czasów dzieciństwa. Stałam się osobą zupełnie nieprzygotowaną na zmiany, na dorosłe życie. Czuję się tak jakbym w pewnym momencie życia zasnęła, a teraz nagle się obudziła i nagle wszystko jest inne.
Co radzicie? Czy myślicie, że praca samemu nad sobą pomoże czy może poszukać pomocy u specjalisty? Już sama nie wiem. Mój tata też przechodził w podobnym wielku (22 lata) przez nerwicę lękową, ale nigdy nie doznał uczucia derealizacji. Ale uważam, że skłonność do tego cholerstwa mam zapisaną w genach
