
Od dziecka w sumie miałam jakieś fobię tj. hemofobie, lekką klaustrofobie, ornitofobie i swoje dziwactwa np. nie potrafiłam spać z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała, zawsze musiałam je krzyżować jakby chroniąc brzuch, tutaj z czasem rozwinęła mi się lekka omfalofobia, kołdra zawsze naleśnik, nic nie mogło wystawać plus co jest chyba związane z hemofobią, nie lubię miejsc gdzie widać żyły i nie lubię jak mnie ktoś tam dotyka.
Z czasem jednak większość tych dziwctw traciła na wartości i pomimo np. hemofobi badania krwi robiłam, oczywiście była lekka panika, ale bez przesady, chodziłam w sumie prawie zawsze sama i dawałam radę.
Co ciekawe zanim wybuch mój drugi w życiu epizod zaburzenia, zaczęło się od tego że jakby naisliły mi się fobie, pamiętam jak w trakcie spaceru jeszcze przed zaburzeniem zaczęłam mieć wizję cięcia żył i że coś się dzieje przy moim pępku i taki odruch sprawdzania. Ale wtedy niespecjalnie mnie to wystraszyło, pomimo, że to drugie zaczęło się pojawiać wiele razy i powodować lekki dyskomfort. Jakby napięcie wyzwalało tego typu myśli.
Potem był atak paniki, jeden, drugi i za trzecim się wkreciłam i ruszył dobrze wszystkim tutaj znany mechznizm. Wtedy moim problemem numer 1 były somaty ( dużo silniejsze niż za pierwszym razem ) i związana z nimi hipochondria , ciągła analiza +kompulsje i natręty samobójcze ( lęk przed ostrymi przedmiotami ). Dziś somatów nie mam już prawie w ogóle, natrętów samobójczych również, analiza zanika i jedyne co mnie teraz męczy to natręty związane z moimi fobiami.
Wczoraj drugi raz zadarzył mi się lekki atak paniki ( w sumie to zasnęłam w trakcie ) związany z......moim pępkiem ( tak dobrze czytacie
