jestem nowym użytkownikiem forum, ale strona ta nie jest nowa dla mnie - towarzyszy mi już od jakiegoś czasu

Mam nerwicę lękową. Mój lęk to strach przed biegunką poza domem. Nerwica pojawiła się w klasie maturalnej, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nerwica. Lekarz zdiagnozował u mnie jelito drażliwe ("matura, stres, to naturalne") i na tym skupiłam się przez wiele kolejnych lat. Mówiono mi, że jeśli będę pilnować lekkostrawnej diety, to objawy miną i wszystko wróci do normy. Jednak strach nadal pozostawał. Doprowadziłam się do strachu przed strachem, zamknęłam w błędnym kole, a moje myśli zaczęły wywoływać objawy somatyczne, nawet gdy trzymałam dietę. Mimo to starałam się żyć normalnie - chodziłam na studia, skończyłam dwa kierunki (znowu dużo stresu i ciągły bieg). Podróżowałam, imprezowałam. Ale ZAWSZE wiązało się to z walką wewnętrzną, z walką z myślami i objawami, braniem węgla, czasem stoperanu, tak na wszelki wypadek. W rozluźnieniu pomagał alkohol (po 2 piwach czułam się wolna od lęków, czułam że mogę wszystko, że nic nie stoi na przeszkodzie, że mogę być sobą). Ale następnego dnia przychodził kac i to uczucie mijało. Mówiono mi: musisz z tym walczyć, myśl pozytywnie, wychodź z domu mimo wszystko. I to robiłam przez 5 kolejnych lat. A NERWICA NIE ZNIKAŁA. Co robiłam źle?
W tym roku dostałam nową pracę. Praca wspaniała, świetne perspektywy, bardzo mnie doceniają. ALE również wyczerpująca, wysysająca, jak w typowym korpo. Dodatkowo na początku miałam szefową, która stosowała wobec mnie mobbing. ZAŁAMAŁAM SIĘ, poddałam. Stwierdziłam, że mam już dość, nie mam już siły walczyć ani ze swoją nerwicą, ani ze światem. Powiedziano mi: jeśli chcesz leżeć, leż tak długo jak potrzebujesz, to minie. No to leżałam, wzięłam miesiąc urlopu bezpłatnego i leżalam. Uspokoiłam się, wypoczęłam, ale nerwica nadal była, a ja popadałam w depresję. Wtedy zaczęłam terapię u psychologa. Przerobiłyśmy wiele tematów, od dzieciństwa po dziś dzień - oczywiście nadal chodzę na terapię. W międzyczasie trafiłam na nagrania z tego forum i to był MOMENT PRZEŁOMOWY. Zrozumiałam, dlaczego nerwica mnie nie opuściła mimo mojej walki. Bo jej nie zaakceptowałam, bo poświęcałam jej uwagę, bo ona przychodziła, a ja jej podawałam kawkę, herbatkę i ją tuczyłam swoją uwagą. Bo nadawałam moim myślom wartości. Teraz staram się tego nie robić i moje samopoczucie, moja wiara, moja chęć do życia znacznie się poprawiły. NAPRAWDĘ WIERZĘ, że mogę niedługo wyzdrowieć. Oczywiście, że mam gorsze dni. Że przed wyjściem ze znajomymi dopada mnie taki lęk, że nie jestem w stanie się go pozbyć. Czasami nie chcę, ponieważ nerwica towarzyszy mi już tyle lat, że się od niej uzależniłam, związałam się z nią (chyba coś jak syndrom Sztokholmski^^). Dlatego jestem na etapie zrywania. Przedwczoraj byłam w kinie i nie miałam ani jednej złej myśli! Gdy się gorzej czuję i nie chcę czegoś robić, to się po prostu nie zmuszam. I myślę, że to również jest ważne. Bo ciągle tylko słyszałam "dasz rade, zagryź zęby, takie życie, trzeba zapierdzielać". Pozwalam sobie na wolne od pracy, pozwalam sobie na gorszy dzień - PRZEJMUJĘ KONTROLĘ. Mam głęboką nadzieję, że rok 2017 rozpocznę jako zdrowa osoba. Chcę tego.
Proszę napiszcie, czy jestem na dobrej drodze? Czy może popełniam jeszcze jakieś błędy? Czuję, że wyzdrowienie jest już blisko. Skąd brać siłę, gdy jej brak?
I przy okazji, chciałam skierować do Victora i Divina swoje ogromne podziękowania. To dzięki Waszym materiałom nastąpił przełom w moim życiu.
