Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja "krótka" historia.

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
riter
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 25 grudnia 2014, o 19:27

26 grudnia 2014, o 00:11

Siema! Długo się zastanawiałem czy cokolwiek tu napisać, ale uznałem, że to jednak będzie dobry pomysł, bo tu są osoby, które w 100 procentach będą potrafiły to wszystko zrozumieć :)

Postaram się to wmiarę streścić, co by nie było za dużo czytania (chyba, że ktoś będzie chciał, to chętnie napisze wszystko dokładniej :D). Może komuś to trochę pomoże, może ktoś odnajdzie w tym cząstkę siebie ;)
Zaczęło się..hm... sam do końca nie wiem kiedy. Po całej wiedzy, jaką teraz posiadam, jestem skłonny napisać, że było od zawsze :D A w zasadzie, od dziecka byłem osobą, która się wszystkim przejmowała. O każdej kocham mamę, nic nie znaczącej rzeczy mogłem rozmyślać godzinami. Strasznie przejmowałem się też opinią innych, byłem też nieśmiały itd. Później w okresie dojrzewania raczej wszystko było wmiarę wporządku (a nawet jak coś było, to nie zwracałem na to uwagi, to, że się martwiłem o byle co itp to po prostu uznawałem, że taki już jestem). Zawsze uczyłem się okej, był tez czas na imprezy, kumpli itd, nie byłem już takim "wczutym" gościem i wszystko było dobrze.

1. ETAP - PUNKT ZAPALAJĄCY
Tak sobie mijał czas aż przyszedł lipiec 2014. W tym roku skończyłem szkołę, zdałem dobrze maturę, miałem najdłuższe wakacje w życiu. Jednak był to zły okres, kłótnie z dziewczyną, stres bo na studia trzeba będzie do innego miasta, wiadomo trochę zmiana trybu życia, obawy, ogólnie słabo było. Za punkt kulminacyjny chyba przyjmuję badtripa jakiego doświadczyłem po zielsku w tymże czasie ;) Mimo, że jarałem już wcześniej, nie jakoś wybitnie często, raz rzadziej, raz częściej ale tak mniej więcej od 2 lat. Często miałem przyspieszone bicie serca po tym, czy uczucie strachu, no ale zawsze to przechodziło i nie starałem się jakoś zbytnio w to wczuwać ;) Przy tym razie jednak chyba miałem najgorszą "faze". Trwało z 30-45 minut, klęczałem, nie mogłem się podnieść, ultraszybkie bicie serca, lęk, panika, że zaraz padnę, umrę itd (klasyka). Wiedziałem, że przejdzie (zawsze przechodziło) i starałem się to jakoś opanować. Mimo to bałem się. Po tym czasie przeszło i już wszystko było okej. Jak się okazało do czasu ;) Nie traktuję tego tak, że objawów dostałem po trawie - myślę, że to wkońcu zadziałało jako "zapalnik" o którym tak często jest mowa.

2. ETAP - PIERWSZE OBJAWY
Zaczęło się pod koniec lipca - "dziwne uczucie". Nieokreślone, bo pierwszy raz. Odczuwałem czasem lęk, strach przed niewiadomo czym. Przy tym musiałem się zawsze chwilę uspokoić, usiąść na ławce itp. Były to drobne objawy, nie były jakoś nadwyraz uciążliwe - ale były. Nie były to jednak jeszcze tzw "ataki paniki". Czasami odczuwałem już wtedy DD - dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę. :D Czas leciał, byłem na wakacjach za granicą. I od tamtej pory zaczęło się. Pamiętam pierwsze ataki - były przy jedzeniu. Dostałem ataku paniki w jakimś barze - szybkie bicie serca, uczucie strachu, lęku. I chyba od wtedy już sam zacząłem się nakręcać. Nie wiedziałem po prostu co jest grane, jak każdy na początku swojej "przygody" :twisted: Miałem już zakodowany schemat - jedzenie-atak paniki. Bałem się. Najśmieszniejsze jest to, że działo się to głównie w miejscach publicznych ;) Jak teraz myślę o tym - kompletna bzdura. No ale, żeby człowiek wtedy już był taki mądry. Nie był - no i rozwijało się.
Powrót do kraju. I pyk. Pierwszy dzień i zaczęły się najgorsze objawy (już nie było "tylko przy jedzeniu") - cały czas podwyższony puls, częste oddawanie moczu, złe samopoczucie, budziłem się co chwile w nocy, nie mogłem zasnąć. A najgorszy był strach i napady paniki gdzie czułem się koszmarnie. Mimo, że puls skakał wtedy tylko max do 140 (teraz to sobie tak myślę - "tylko". Wtedy to był dla mnie koszmar. Nie chciałem sobie przyjąć do świadomości, że przeciętna osoba przy szybkim chodzie też ma takie tętno ;)) Podczas ataków paniki straszne uczucie - musiałem "tupnąć" nogą w ziemie, żeby nie "odlecieć" i czuć, że dalej "jestem". :roll: Ciśnienie jednak nigdy nie było praktycznie podwyższone (koło 110-70) :D Nie chce mi się już pisać o całej rzeszy objawów. Bywały różne. Jednak wiadomo - najbardziej przerażające - to te z sercem, te mocne bicie, potykanie się i zapierniczanie jego biorące się w sumie bez powodu. Aha, jeść też już mało jadłem - no bo przecież od tego się zaczęło. Poza tym nawet mi się nie chciało. Zamknąłem sie w domu. Nie muszę dodawać o przeszukiwaniu i czytaniu o różnych bzdurach na necie? ;)
Po paru dniach - wizyta u lekarza. Ledwo się do niego wdrapałem i wysiedziałem na tej poczekalni, jak teraz sobie przypomnę o tych objawach i co się działo to aż trudno w to uwierzyć :D Odrazu zrobili mi EKG. Nic ciekawego oczywiście nie wyszło, prócz tego że mi serce zapierniczało. Przepisał mi jakieś tam leki na serce (bisocard) no i hydroksyzyne w małych dawkach na noc. Poza tym badania krwi czy nie mam chorej tarczycy, na minerały i inne podstawowe. Pokrzepiony wizytą u lekarza i lekami, odrazu mi przeszło. Brałem sobie lekarstwa (oczywiście o hydroksyzynie przeczytalem całą ulotke, czy to bezpieczne i czy na pewno na drugi dzień się obudze :hehe: ), mierzyłem ciśnienie 3x dziennie jak nie więcej i żyłem sobie już "zadowolony". Wiadomo, jakie wyszły wyniki, zdrowy byk :D No ale, to dlaczego tak się dzieje, skoro taki zdrowy byk? :D Normalna mysl nerwicowca. Wystarczyło że w jakiś dzień przeczytałem jakieś wyssane z palca historyjki jak ludzie dostawali zapaści po trawie - i atak paniki był gotowy. Wrociłem do punktu wyjścia (po jakimś tygodniu brania lekow). Po okazaniu wyników lekarzowi stwierdził żebym przestał sie tak denerwować (no i miał racje) i kazał wrazie czego brać ten bisocard. Kompletny bezsens, bo dalej nie wiedziałem co jest grane. Oczywiście w międzyczasie była też wizyta u kardiologa, usg serca zrobił - a nawet i brzucha i okolicznych aort i co się tylko dało :D Nic mi nie było. O nerwicy nie wspomniał, to jeszcze sam o niej też nie mogłem wiedzieć (do tego w internecie sie nie dokopalem, a nawet jeśli się dokopałem to pewnie zdążylem to zastąpić cięzkimi wadami serca i innymi chorobami :D) Z jednej strony byłem zadowolony a z drugiej wkur*iony.

ETAP 3 - PRZEŁAMYWANIE
Nie minęło dużo czasu, bo to wszystko działo się w sierpniu - aż w końcu trafiłem TUTAJ. Po prostu punkt zwrotny. Zacząłem chłonąć artykuły i cieszyłem się - wszystko pasowało. W objawach tu opisanych widziałem siebie. Udało mi się dowiedzieć w końcu, co mi jest. Nie od lekarzy - tylko właśnie z tego forum. Były też inne "fora" ale tam raczej można się było nabawić dodatkowych ataków paniki niż zrozumienia istoty tego zaburzenia :DD Zresztą, z perspektywy czasu widzę jak szybko udało mi się trafić na dobrą drogę (czytając historie niektórych ludzi którzy siedzieli w tym ileś lat..) Sytuacja u mnie była taka, że nie chciałem wychodzić z domu, miałem leki (które i tak często nie pomagały, po tej pierwszej wizycie u lekarza one po prostu mnie uspokoiły - potem jak dostałem ataku paniki to już nie byłem ich pewny to też mi nic nie dawały), miałem ataki paniki (gdy tylko wychodziłem z domu sto metrów dalej to brakowało mi tchu a puls dochodził do 150..to też wolałem nie wychodzić co oczywiście było błędem..). Nie chce mi sie juz opisywać wszystkiego, bo chyba mógłbym o tym książke napisać. Generalnie zacząłem to wszystko przełamywać. Wychodziłem naprzeciw zaburzeniu - nic więcej. Przyjąłem do serca wszystkie porady tu znajdowane. Miałem jeszcze mnóstwo ataków paniki i mnóstwo razy musiałem to robić. Było to dla mnie cholernie cięzkie ale nie poddawałem się. Pamiętam jak raz jadąc autem już nie mogłem utrzymać kierownicy z tego lęku i bicia serca. Zatrzymałem się, włączyłem awaryjne, zatrzymałem jakieś auto.. Człowiek okazał się być mega życzliwym, powiedziałem mu prosto z mostu czy może chwile ze mną porozmawiać bo dostałem ataku lęku. Za chwile wszystko przeszło, mimo, że w sumie to postał ze mną ze 30 sekund ;) Nie była to dla mnie porażka z nerwicą - wręcz przeciwnie. Doszedłem wtedy chybba właśne do tej granicy za którą nic złego nie ma. Nawet, jeśli nie umiałem jeszcze wtedy sam do konca sobie z nia poradzić to wiedziałem, że wrazie czego zawsze mi ktoś pomoże. Ale też zacząłem zdawać sobie sprawe, z tego, że pewnie nei będzie nigdy przy czym pomagać :D A miałem lęki przed wszystkim - przed wychodzeniem z domu, przed byciem w markecie, imprezami publicznymi, jazdami autobusem itp. itd.. Wszystko z czasem przełamywałem. Przez nerwicę schudłem też parę kilo. Poszedłem na studia - setki razy miałem dziwne odczucie, ale takich ataków paniki już nie miałem ;) a DD dostałem przed jakimś tam 1 sprawdzianem. Objawów już nie będę opisywał, głównie dziwne widzenie, widziałem ludzi i wszystko kontaktowałem ale tak jakbym nie był sobą itd, drżenie rąk, obcość itd. Ponownie wróciłem tutaj i poraz kolejny się dowiedzialem co tez nerwica dla mnie nowego przygotowała - przeczytałem o DD i kolejny raz objawy się zgadzały no i kolejny raz zacząłem wykonywać porady. Starałem się olewać, przełamywać to itd. I tak zostało mi trochę do dziś... ;) Ostatnio doszły takie objawy - zawsze się martwię, że coś się może złego stać, obawa o bliskich i inne natręctwa myślowe itd. Może w przyszłych dniach opiszę szerzej o etapie z DD i co było na studiach. Streszczenie chyba kompletnie mi nie wyszło.. a naprawdę staralem sie opisywac najwazniejsze rzeczy :)

Z mojej strony mogę tylko poradzić to, co już wielokrotnie radzono - NIE ZAMYKAĆ SIĘ PRZEZ ZABURZENIE TYLKO WYCHODZIĆ MU NAPRZECIW. To jedyna słuszna droga do całkowitego wyleczenia. Żadne leki, żaden psychiatra za Was tego nie zrobi tylko Wy sami. Im więcej walczycie, tym lepiej. Z czasem będzie poprawa. Miejcie w dupie nerwice, wszystkie objawy (oczywiście, jeżeli się już przebadaliście :D ) a ona sama minie. Wszystko mija ;) Wystarczy się nie nakręcać i nie dać samemu się ponieść zaburzeniu - chociaż początkowo to praktycznie niemożliwe. Są chwile słabsze - nieraz płakałem i nieraz miałem już dosyć choćby DD i pytałem tylko czemu ja a nie ktoś inny.. no ale cóż, tak to już jest, nie ma co się nad tym zastanawiać ;) Jedno jest pewne - życie mija, nic się serio nie stanie, a czasu tracić szkoda!

Mam też parę pytań do Was..
Jak radzić sobie z myślami takimi typu, że komuś coś się stanie, że wypadek, że cokolwiek, z taką obawą o bliskich? Czytałem, że po prostu nic innego jak tylko olewać i przyjmować do siebie? Jak nie nadawać im takiej wagi?
Czasami nie wiem czy mam DD czy nie.. :D Chyba nie umiem jeszcze się do końca do tego zdystansować. Chyba po prostu trzeba nie myśleć o tej granicy między "mam DD" a "nie mam"? Już znacznie mi minęło, nie odczuwam obcości ani tego uczucia że "nie jestem sobą", tylko zostało mi takie jakby trochę dziwne widzenie. ;)

Ogólnie jakieś porady, pytania dla mnie, motywacja?! :D

EDIT: Całkiem bezsensownie nabawiłem się również obaw co do picia alkoholu. Mimo, że nigdy nic po nim mi złego nie było (no oprócz kaca :D ) to od czasów nerwicy wiadomo, nie piłem, ale od kiedy czuję się już wmiarę okej to chyba boję się po prostu tej utraty kontroli wrazie czego nad sobą - jak sobie z tym radzicie i czy macie takie coś? Oczywiście to też staram się przełamywać, pije nieraz jakieś piwko, drinka czy też wino, ale jakoś "mocno" poleciałem ostatnio chyba w sierpniu. :D
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

26 grudnia 2014, o 19:44

Hey :)

No cóż niech motywacja bedzie dla ciebie to, ze juz wiele wiesz i wiele się sam naocznie przekonales a dokladnie przekonales swoj stan emocjonalny :)
To wbrew pozorom wielki sukces :) Bo rownie dobrze do tej pory ataki paniki moglyby byc problemem tak wielkim jak kosmos ;)
Warto docenic swoja prace, bo to wymaga pracy aby przekonac sie ze za ta granica nic sie nie czai.

Byc moze zainteresuje cie moj wpis moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html gdzie staram sie przedstawic wdrazanie logiki w takie myslenie nerwicowe, oraz to co bylo moim celem i motywacją. Nie jest jeszcze skonczony ale to co juz jest jest esencja mojego wychodzenia z zaburzen jak doda sie do tego inne wpisy spis-tresci-autorami-t4728.html

I tez tam w zasadzie zawarlem kwestie czarnowidztwa, obaw nadmiernych o rodzine, obawy o bliskich, o przyszlosc.
W zasadzie zycie jakie jest? Zycie jest nieprzewidywalne. Ale na pewno przyszlosci naszej czy bliskich nie przewiduja nasze wyobrazenia lękowe, lub po prostu z nadmiernym czarnowidztwem.
Dlatego tez warto powiedziec sobie - STOP WRÓŻENIOM Z FUSÓW.
Bo co nam to daje,z e bedziemy sie martwili? Uchroni to realnie nas czy kogokolwiek? NIE. A daje jedynie ograniczanie zycia naszego i radosci, ktora moglibysmi przekazywac innym.
Dlatego warto aby nasza motywacja i celem stal sie ratunek nie bliskich czy nas przed wyobrazeniami i wyimaginowanymi zagrozeniami ale ratunek naszej wolnosci.
I wlasnie zrozumienie, ze to czarnowidztwo czy lękowe mysli wynikaja albo z zaburzenia lękowego, lub po prostu takiego juz naszego nawyku mysleni ao wszystkim negatywnie jest pierwszym krokiem, bo daje nam obraz czemu my mzoemy ignorowac te mysli i robic cos innego oraz myslec o czyms innym.

Po prostu realnie mozemy to zrobic, bo zagrozenie jest wyimaginowane. Jak nie bedziemy ignorowali to chociaz wiemy ze zagrozenie jest wyimaginowane, nie przerywamy tego znanego juz umyslowi nawyku myslenia.
W wypadku zaburzen przekonujemy ignorowaniem i zajmowaniem sie realnoscia stan emocjonalny i zaburzenie znika.
A przy nawykowym juz mysleniu w sposob negatywny, czyli czarnowidzeniu wszystkiego, zmieniamy postawe i uczymy sie myslenia innego niz zawsze.

Wiec jak zwykle zrozumienie a potem dzialanie i ignorowanie. Bo aby nie nadawac wartosci trzeba zrozumiec i zignorowac, żyjąc i chocby te mysli psuly nam humor nie mozna pozwalac aby nasza swiadomosc zgadzala sie z nimi, ze cos naprawde komukolwiek grozi.
Wtedy swiadomie wplywamy na stan emocjonalny i nasze reakcje.

Ogolnie zaczales juz prace nad soba. Teraz jeszcze potrzeba ci dystansu do tego wszystkiego. to wszystko wymaga czasu wiec badz cierpliwy :) Traktuj to jako poprawe jakosci zycia a nie ZDROWIENIE.
Dojrzyj w tym cel.

Z DD to jest tak, ze jak raz sie pojawi to potem kazde dziwne odczucie interpretujemy jako DD. A czlowiek czasem po prostu moze poczuc sie dziwnie, klimatycznie czy nieswojo. Wiec rowniez dystans :)
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
riter1
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 11 marca 2016, o 22:08

11 marca 2016, o 22:53

Hej ;)
Wracam tutaj - nie mogłem zalogować się na swoje konto, z którego powstał ten post. Zapomniałem hasła, dałem przypomnienie mailem, przyszło. Klikam link do aktywacji i wyskakuje napis "wybrany użytkownik nie istnieje". Aż postanowiłem założyć nowe konto, mam nadzieję, że nikt zły nie będzie. :)

Przybywam po to aby się Wam wygadać i po jakieś porady.
Jak widzicie, minęło prawie półtora roku. Nie mam od tamtego czasu praktycznie żadnych objawów takich jak kołatania serca, duszności itp typowe dla nerwicy. Wielokrotnie przełamywałem się i chyba całkowicie pozbywałem się tych "fizycznych" objawów. Kiedyś pamiętam, że bałem się pić piwo, bo przecież ono podnosi tętno, to w ogóle wtedy to mi zacznie serce bić. :hehe:
Zostało jednak coś, co mnie męczy i z czym nie umiem do końca sam się uporać - odrealnienie/depersonalizacja/derealizacja. Oczywiście funkcjonuję i staram się funkcjonować normalnie, aczkolwiek nieraz to przeszkadza. Stres, presja, pośpiech, strach przed porażką czy też przyszłością. Myślę, że to powoduje te stany. A raczej wyolbrzymianie tego wszystkiego. Jestem na studiach technicznych, w innym mieście niż rodzinne. Nie jest najłatwiej, jednak daję radę. Mam jakieś dziwne wrażenie presji. Mianowicie, mam takie głupie myślenie, że nie mogę żadnego kursu oblać, że co będzie jak czegoś nie zdam itp. Widzę też, że jest mnóstwo osób, którzy są tak z parę lat do przodu w temacie i mam przez to wrażenie, że ja już niczego nie zdążę nadrobić, że później ciężko mi będzie znaleźć pracę, że kiedy ja się wszystkiego nauczę. To chyba w połączeniu z moim nerwicowym charakterem daje efekt odrealnienia. Tak mi się przynajmniej wydaję. Teraz w tym tygodniu byłem lekko chory, miałem wszystko gdzieś. Najlepsze jest to, że w tym czasie zniknęły mi takie objawy odrealnienia. Przypadek? :D Myślę, że po prostu na dalszy plan spadło codzienne myślenie o studiach i innych rzeczach. Irytuję mnie to, bo podczas takiego stanu ciężko jest mi się skupić np. na zajęciach laboratoryjnych. Tak samo łatwiej coś zapominam. Wykonam swoją pracę, lecz o wiele ciężej mi to idzie. Nie umiem wrzucić na luz. Głową ciągle czymś zajęta.

Czuje się jakby przywiązany do swoich decyzji, że jak poszedłem na studia - to przecież ich nie zmienię, muszę ukończyć w terminie, nie mogę niczego oblać itp. Zabiera mi to też dużo czasu i brak mi na samorealizacje. Chciałbym zacząć uczyć się we własnym zakresie, tego, co chciałbym wykonywać w przyszłości, bo na studiach wiadomo jak jest - papier mi się może i przyda, jednak umiejętności o wiele bardziej. Nie umiem jednak wszystkiego pogodzić. Jak zdjąć z siebie presję? Że nawet jak obleje rok to nic się nie stanie, że przecież studiują wraz ze mną ludzie o parę lat starsi. I żyją. I nie wyglądają też na jakoś wybitnie przejętych - robią swoje a jak się nie uda to próbują dalej a w międzyczasie się rozwijają. Takie normalne, zdrowe podejście. Czasem mam wrażenie, że może po prostu brakuje mi planu na życie albo po prostu przeraża mnie wizja życia (wiadomo, co się teraz dzieje :) )

Ciężko jest mi też uporać się nieraz z natłokiem durnych myśli i głównym pytaniem "A CO BĘDZIE GDY", chociaż czasem to jest taka abstrakcja, że szkoda gadać. Może też przez to, że raczej zawsze nie byłem przebojową osobą, raczej wrażliwą i "myślącą" (rozumiecie w jakim sensie, jak byłem mały to pytałem się często o jakieś sytuacje i "a nic się nie stanie?" :D).
Mam nadzieję, że przeczytacie ten chaotyczny wpis i coś mi doradzicie, chętnie bym z Wami podyskutował :)
Pozdrawiam!
ODPOWIEDZ