Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia

Dział poświęcony depresji, dystymii, stanom depresyjnym.
Zamieszczamy własne przeżycia, objawy depresji i podobnych jej zaburzeń.
Próbujemy razem stawić temu czoła.
ODPOWIEDZ
zagubiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 3 lutego 2014, o 15:52

3 lutego 2014, o 17:33

Witajcie

Jestem tu nowa i ciężko mi pisać ale już nie wiem gdzie szukać zrozumienia, chociażby wysłuchania. Uznałam, że to najlepsze miejsce... Od czego by tu zacząć.... Zawsze byłam nieco "inna" (a jakże), trochę we własnym świecie, trzymana przez rodziców ostro i żyjąca marzeniami. W szkole czułam się osamotniona. Było tak też gdy dostałam się do liceum, gdzie wmówiłam sobie że w duszy jestem punkówą, słuchałam punkowej muzyki, starałam się ubierać w tym stylu ale wszystko kończyło się na tym moim życiu wewnętrznym, jako że rodzice - "ludzie na poziomie" postarali się bardzo abym nie rozwinęła się za bardzo w tym stylu życia - co z dzisiejszej perspektywy uważam nawet nie za takie złe :) W każdym razie od początku właściwie miałam w sobie konflikt pomiędzy marzeniami o sobie jako osobie a tym, kim faktycznie byłam (trzymaną pod kloszem dziewczynką z dobrego domu).

Niewielkie fobie i natręctwa (lęk przed krwią, wścieklizną, innymi chorobami) zaczęły się już w podstawówce. Przez czas liceum trwały ale nie przeszkadzały w codziennym życiu. Wybuchły, kiedy nagle moi rodzice postanowili wyjechać z kraju i zamieszkać w kraju "gdzie żyje się lepiej". Było to na początku moich studiów. Czekałam na ich wyjazd jak na zbawienie (w domu całe życie były konflikty i awantury, głównie o to że ja coś powiedziałam albo zechciałam a moi rodzice nie zgadzali się). Jednak zamiast oczekiwanej wolności przyszła gigantyczna nerwica natręctw (sprzątanie, lęk przed brudem, lęk przed pobrudzeniem się w czasie usuwania brudu - pętla zamknięta).

Lata później podczas psychoterapii doszłam do tego, że wybuch związany był z nagłym i nieoczekiwanym zdjęciem "jarzma", nieoczekiwaną nadmierną wolnością, do której w ogóle nie byłam przygotowana. Przyczyny mam przerobione, mniejsza o to.

Mijały lata, brałam leki (głównie seroxat), chodziłam do pani psychoterapeutki ( z różnym nasileniem), zrobiłam w życiu masę głupot (zerwanie 10-letniego związku dla mężczyzny, którego znałam korespondencyjnie, kompulsywne palenie papierosów po 2 paczki dziennie, potem przyszła nadmierna koncentracja na pracy itd.)

Z czym jestem teraz:
- kompletny brak sił i energii odczuwany od wielu lat, ubranie się i wyjście jest jak wejście na Mount Everest. Mam poczucie jakby całe ciało mnie bolało, wszystko jest wysiłkiem, czuję się jak ciężko chora.
- poczucie zmarnowanego życia i osaczenia w rzeczywistości, w której się znajduję, kompletny brak akceptacji tego kim jestem a jednocześnie nieświadomość kim właściwie jestem, poczucie miałkości wszystkiego co mnie otacza (wszystko wydaje mi się kiepskie, nudne, męczące), poczucie oderwania od rzeczywistości (może powinnam pisać w dziale depersonalizacja?), obsesyjna zazdrość np. o życie gwiazd, zwłaszcza jednej, której najbardziej zazdroszczę: urody, młodości, pieniędzy, bajecznego życia (tak, wiem, zupełnie jakbym była nastolatką) albo o życie osób urodzonych gdzieś indziej, np na pięknych egzotycznych wyspach lub w kraju, gdzie mieszkają moi rodzice (to bogaty kraj), mam wrażenie że tu gdzie jestem, jestem za karę, poczucie żalu że nie wyjechałam wcześniej tam, gdzie mieszkają rodzice (wcześniej nie chciałam bo byłam z nimi w konflikcie a teraz żałuję, bo nie znam języka i mam wrażenie że jest za późno). Nie ukrywam że tam, gdzie oni mieszkają (w zasadzie już tylko ojciec mieszka bo mama zmarła) jest inaczej niż w Polsce: bogato, czysto, żyje się po prostu lepiej ale do tej pory nie miałam takich myśli że tu u nas wszystko jest kiepskie, słabe, miałkie - te myśli pojawiły się niedawno, wraz z moją kompletną rozsypką psychiczną.
- poczucie zmarnowanego zdrowia (papierosy) i nieodwracalności tego, że paliłam dużo przez wiele lat, lęk przed rakiem płuc taki, że paraliżuje mnie przed działaniem, myślę sobie że po co coś zmieniać jak i tak pewnie nie dożyję 40-tki bo to świństwo się we mnie rozwija, szukam objawów
- kompletny brak zaangażowania w pracę (jest dość ciekawa ale nie interesuje mnie już, mam poczucie bezsensowności i miałkości) i w relacje z ludźmi (unikam znajomych, zaczynam też unikać partnera, coraz bardziej zamykam się w sobie, mam wrażenie że z nikim nie jestem w stanie się porozumieć)
- i last but not least: obciążający związek z osobą bardzo depresyjną, bezrobotną i mającą skłonności do alkoholu (teraz nie pije i stara się ogarnąć swoje życie ale ja już nie wiem czy mi na tym zależy, w stanie w którym jestem teraz nie jestem w stanie racjonalnie tego ocenić). Jednocześnie kompletny brak sił fizycznych i psychicznych żeby to skończyć. Sama myśl o pakowaniu i przewożeniu gdzieś miliarda moich rzeczy, które zgromadziłam we wspólnym mieszkaniu w czasie trwania związku przyprawia mnie o mdłości. Sprawę utrudniają oczywiście fobie i natręctwa, bo raz że moje własne mieszkanie wydaje mi się skażone, dwa że nasze wspólne mieszkanie też wydaje mi się skażone i trudno mi się w nim poruszać swobodnie a co dopiero pakować. Dodam że nasz dom, ze względu na nasze stany psychiczne jest prawie w ogóle nie sprzątany, co się zepsuje to nie jest naprawiane, więc panuje atmosfera demolki i meliny, jak u jakichś meneli, którymi nie jesteśmy, po prostu czujemy całkowitą niemoc żeby coś zmienić.

Dlaczego o tym piszę.... Chyba żeby się wygadać. Nie mam z kim porozmawiać. Nawet lekarze i terapeuci nie ogarniają mojego stanu. Nie mam przyjaciół, całe życie ich nie miałam. Znajomi, którym próbowałam zajawiać mój stan w ogóle tego nie rozumieli więc odcięłam się zupełnie od ludzi. Postanowiłam zacząć znowu brać leki bo widzę że odstawienie seroxatu zaowocowało nerwicą lękową i atakami paniki. Mam receptę na asentrę. Psychoterapia na oddziale dziennym nie wchodzi w grę (praca, zostałabym zwolniona a nie mogę sobie na to pozwolić). W psychoterapię "pogaduszkową" już nie wierzę. Ale może się mylę, może nie trafiłam dobrze przez lata.

Czy jest już dla mnie za późno? Czy tą resztkę życia, która mi została spędzę teraz żałując że nie jestem mieszkanką bogatszego kraju lub gwiazdą muzyki pop? :( (jakkolwiek by to ostatnie głupio nie brzmiało)

Miłego wieczoru, przepraszam że tak długo.
Awatar użytkownika
lenka89
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 177
Rejestracja: 13 grudnia 2013, o 22:18

3 lutego 2014, o 17:58

Dobrze ze o tym piszesz. Dosc dlugi post ale i tak nic nie przebije mojego odpisywanie jakze ciezkiej mojej choroby :) Moja nerwica padla na to ze bede mdlala oraz ze na bank jestem ciezko chora i umieram. Mam podobnie do Ciebie ze takie poczucie ze juz to nie minie. Nie bedzie juz dobrze, Etc etc. Do tego ze zyjesz z osoba ktora rowniez zbija i wiesz tworzy taka aure niezdrowa -niepomaga Niestety.
Ludzie nie zrozumieja tego co czujemy. Mozesz im tlumaczyc ile wlezie a oni i tak swoje.
Wiesz jedno jest pewne, to nie minie dopoki Ty sobie tego wszystkiego nie poukladasz.
''Czy ta resztke zycia ktora mi zostala..'' Tego nie wie nikt. Masz moze (mialas wygorowane ambicje :))? W zyciu nic nie dzieje sie bez przyczyny wiec moze i to co sie teraz z toba dzieje nauczy cie czegos . Moze nauczy Cie zyc po prostu :)?
Wiesz wydaje mi sie ze u ciebie tez zesralo sie wszystko na jeden raz i dlatego musisz sie wygadac. Nie poradzilas sobie z tymi glupimi akcjami ktore w zyciu popelnilas i wiesz zalujac pograzasz siebie a to nie pomaga.
Moim zdaniem nie trafilas na dobrego terapeute ktory by ci pomogl ogarnac mysli i troche kopnal w dupe abys zaczela zyc i tu jest problem.
Wiesz po pierwsze poszukaj terapeuty! Chocby mialo to trwac dluzej to terapeuta ci potrzeby.
Po drugie mieszkajac w ''syfie'' nie pomagacie sobie! TO bardziej przytlacza. Trzeba sie ogarnac bo nie bedzie lepiej jutro czy za tydzien. Ni ebedzie lepiej nigdy jak sobie tego wszystkiego nie ogarniecie. Ale Ty powinnas sie skupic tylko i wylacznie na sobie bo nie mozesz brac na barki ciezaru drugiej osoby. Narazie skup sie tylko i wylacznie na sobie a bedzie ok. Poczytaj posty tutaj i zacznij dzialac :) Wierze ze i Ty dasz rade! Tu chodzi o to ze ta cala droge musimy przejsc sami a nikt nam w tym nie pomoze niestety.
zagubiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 3 lutego 2014, o 15:52

5 lutego 2014, o 10:31

Lenka
Miło było przeczytać odpowiedź. Dobrze też było wyrzucić z siebie ten syf, od poniedziałku jestem jakoś spokojniejsza.
Forum czytam, podczytuję, oczywiście. W niektórych wypowiedziach widzę siebie, niektóre powodują uśmiech a niektóre łzy. Co do wygórowanych ambicji i wymagań - być może ale życie mam jedno a nie wygląda ono tak jak bym sobie wyobrażała. Inni mają lepiej jakoś. Ciągle jest mi jakby "niewygodnie", ja w ogóle nie umiem np. usiąść i się spokojnie zrelaksować, ciągle mam jakieś myślówki. A to bałagan naokoło, a to miasto brzydkie i hałaśliwe, a to coś boli, swędzi, a to coś wkurza, a to coś śmierdzi (mam strasznie wrażliwy węch). Takie natręctwa. Nie umiem po prostu żyć, nawet nie wiem jak to się robi :( Ciągle jestem z czegoś niezadowolona i wszystko mi przeszkadza.
I jeszcze to poczucie że jestem już "stara" i nie wiem czy będę miała czas coś zmienić... Paraliżujące. Odbierające siły.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

5 lutego 2014, o 10:40

Zagubiona, to czy inni mają lepiej, to kwestia do których innych soe porownujesz. Nie ma człowieka, który miałby najlepiej i nie ma takiego, który ma najgorzej. Niestety porównywanie z resztą ludzi jako ciągły nawyk nie pomaga w nerwicy. Warto też spróbować dobrze przyjrzeć się swoim oczekiwaniom - czy są realistyczne w danym momencię życia albo czy są realistyczne w ogóle? Każdy ma jedno życie, ale czasem łatwiej jest się z niego cieszyć obniżając nieco idealistyczne wyobrażenia, bo paradoksalnie mozna na tym zyskać. :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

7 lutego 2014, o 09:53

Hej zagubiona :papa
Moim zdaniem kluczem do osiągnięcia zdrowia psychicznego, jest pogodzenie się z przeszłością, pozostawienie jej takiej, jaką była, akceptacja doświadczeń i wyborów. Ty wciąż wyrzucasz sobie masę spraw, na które nie masz już wpływu- a to mogłaś wyjechać, mogłaś stać się kimś innym, mogłaś pozostać przy tamtym partnerze, mogłaś lepiej dbać o zdrowie. Ciągle myślisz o tym, co mogłaś, a czego nie zrobiłaś bądź zrobiłaś (w Twoim mniemaniu) nie tak jak trzeba. Tylko że przeszłość ma to do siebie, że a)nie wróci, b)nie możemy jej zmienić. Zamiast wiec skupiać się na tym co Ci nie wyszło (w Twojej subiektywnej ocenie), skup się na tym, co Ci się udało, z czego możesz być dumna. Bądź dobra dla samej siebie. W każdym negatywnym doświadczeniu warto szukać pozytywów. Nie wyjechałaś do "lepszego świata"? Cóż- pozostałaś tutaj i skończyłaś studia, poradziłaś sobie bez opieki rodziców, usamodzielniłaś się, masz ciekawą pracę. Przecież w PL też da się żyć, ponadto jesteśmy lepiej zahartowani niż ci żyjący w krajach mlekiem i miodem płynących :D Dalej- zostawiłaś długoletniego partnera dla innego? Widocznie aż tak bardzo Ci na nim nie zależało, skoro internetowa znajomość wydawała Ci się atrakcyjniejsza. W tamtym czasie postąpiłaś tak nie inaczej, z czegoś to wynikało, akurat teraz nie ma co tego roztrząsać. Co do fajek... po rzuceniu palenia układ oddechowy regeneruje się całkowicie w ciągu 9 miesięcy. Podobnie jak cały organizm wraca do normy i po kilku latach nasz "środek" wygląda tak, jakbyśmy nie palili wcale :) więc nic straconego, nie zaprzepaściłaś zdrowia ;)
Co do atmosfery, w której teraz przebywasz... Bród, zaniedbanie mieszkanie i partner który bardziej przeszkadza niż pomaga, z pewnością nie przyczynią się do powrotu do normalności. Masz wpływ na to, co dzieje się wokół Ciebie, na swoje środowisko. Znajdź w sobie siłę, by to zmienić na lepsze i zacząć żyć tak, jak tego pragniesz. A skoro bierzesz leki, chodzisz do psychiatry, szukasz pomocy na forum, znaczy że NAPRAWDĘ chcesz wyzdrowieć, ogarnąć się z tego syfu. Jeśli uważasz, że zaniedbałaś przeszłość, zrób wszystko, by wygrać swoją przyszłość i walcz o swoje życie, pozdro ;ok
Just below my skin I'm screaming
zagubiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 3 lutego 2014, o 15:52

10 lutego 2014, o 16:43

Wtajcie znowu

Po weekendzie, który był koszmarem: w sobotę poczucie bezwładniającej niemocy cały dzień a od niedzieli gigantyczny lęk aż do teraz kiedy siedzę w pracy i trzęsę się dosłownie z lęku i nerwów. I muszę funkcjonować, rozmawiać z ludźmi wokół, klientami itd - normalnie masakra :(

Wiedźmo kochana, gdzie Ty wyczytałaś że w ciągu 9 miesięcy regeneruje się układ oddechowy? Czytałam bardzo dużo o raku płuc i wszędzie piszą, że dopiero po 15 latach ryzyko raka płuc maleje do takiego poziomu jakby człowiek w ogóle nie palił :((((

Biorę leki ale dopiero od przedwczoraj. Wcześniej przestałam brać seroxat po wielu latach (uważałam że to mi nie pomaga) i to był koszmarny błąd. Ciężko odchorowałam odstawianie (zawroty głowy) a potem kiedy myślałam już że będzie dobrze, w miejsce nerwicy natręctw potem nerwica lękowa tak silna, że ledwo daję radę. Próbowałam to przeczekać na hydroksyzynie, chodziłam do różnych lekarzy (jedna z lekarek poradziła mi żeby jednak nie wracała do leków, więc nie wróciłam, dopiero w tym tygodniu bo już nie daję rady).

Co do żałowania co w życiu zrobiłam, czego nie - tak, to prawda. W dodatku już sama nie wiem kim chcę być, jak chcę żyć, co czuję. Czuję się totalnie rozsypana psychicznie na milion kawałków :(
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

12 lutego 2014, o 04:06

Zagubiona, mi się wydaję że zawiedziona dotychczasowymi doświadczeniami z terapiami, chcesz polegać głównie na lekach, a masz wiele wiele rzeczy w głowie do przepracowania. Leki mogą obniżyć lęki, mogą zniwelować objawy fizyczne lub je złagodzić. Ale jest coś, czego nigdy nie zrobią. Nie zaczną za Ciebie inaczej myśleć, nie zaakceptują Ciebie i Twojej przeszłości i teraźniejszości. Nie zaczną inaczej podchodzić do życia, nie zrozumieją pewnych spraw. One mają Ci pomóc funkcjonować, owszem, ale to nie jest koniec pracy nad sobą. Dlaczego? Bo myśląc dalej w ten sam sposób, czując te wszystkie emocje, które masz w sobie, ciągle generujesz tę depresję. Nie musisz chodzić na terapię. Internet jest pełen różnych rzeczy-pełen bzdur i śmieci ale też pełen wartościowych materiałów, które można wykorzystać w pracy nad sobą. Ja nie chodziłam i nie chodzę na terapię, a dzięki swoim własnym poszukiwaniom jakoś siebie porządkuje, wiec to samo mogę polecić do spróbowania i Tobie jeśli nie masz ochoty na kolejną nieudaną wizytę (chyba, że dasz temu szansę po raz kolejny).

Jeśli chodzi o konkretne rzeczy, które opisałaś w swoim pierwszym poście, to tak:

- Konflikt między marzeniami o sobie, a tym kim chciałabyś być jest straszliwą presją. Jesteśmy tym kim jesteśmy i mamy takie możliwości jakie mamy. Jeśli wymyśliłabyś sobie, że chciałaś się urodzić jako Azjatka, a jesteś europejką, to czy daje Ci to jakiekolwiek możliwości uszczęśliwienia się w życiu? Przykład absurdalny, ale czasami tak absurdalne są nasze oczekiwania wobec siebie.

- Życie w przeszłości i żałowanie swoich decyzji lub braku jakichś decyzji, to koszmar, bo wzmaga bezradność, która jest bazową rzeczą w depresjach i załamkach. Co można zaradzić na przeszłość? Nic. Ale można nie marnować teraźniejszości na to. Wybaczanie sobie jest cholernie trudne, ale bez tego można zapomnieć o ruszeniu naprzód.

- Zazdroszczenie innym to bezsens. Zazdrościsz im tego co widzisz powierzchownie i fantazjujesz na ich temat, a ilu rzeczy nie widzisz. Pozory i Twoje wyobrażenia to nie są fakty. Poza tym zastanów się czy tak na prawdę pieniądze, wille, uroda i co tam jeszcze by wyleczyły kogoś z depresji? Nie. Bo depresja i niechęć to życia to jest stan umysłu i nie pomogą na to sztabki złota, diamenty i nowe buty.

- Myśląc: u nas wszystko jest beznadziejne, świat jest wkurzający, ludzie są beznadziejni stosujesz uogólnienie i to uogólnienie na niekorzyść (własną z reszta). Nic nie jest albo białe albo czarne. Są ludzi dobrzy i źli, są sytuacje dobre i beznadziejne, są prace lepsze i gorsze, są lepsze i gorsze możliwości. W tym samym miejscu. Wiadomo, ze Polska nie jest Eldorado, ale obiektywnie ujmując jest tak jak napisałam wyżej.

- Co do choroby, to jest to natrętna myśl, bo wielu ludzi rzucało palenie nawet po dłuższym okresie i wcale nie miało raka, nie martw się. ;)

- Twój związek Cię przytłacza, nie wygląda dobrze z Twojego opisu, ALE nie musisz jednak zrywać żeby się trochę zdystansować i zając sobą. Możesz go zawiesić jakoś albo oficjalnie albo w swojej głowie i skupić się na sobie samej w egoistyczny zwyczajny sposób konieczny do poprawienia swojego stanu.

- Kompletny chaos w domu wzmaga poczucie braku kontroli nad swoim życiem. Paradoksalnie taka pierdoła jak bajzel wokół pokazuje Ci na każdym kroku, że nad niczym nie panujesz. A totalne poczucie braku kontroli oraz beznadziei połączony z konfliktem pomiędzy wyobrażeniami o sobie i swoim życiu a realiami to kombinacja, która Cię rozwala i kładzie na łopatki. Dlatego zaczyna się od kontrolowania rzeczy małych i zabranie się za sprzątnięcie chaty PO MAŁU, po kawałeczku (!) to by był dobry pierwszy krok. Bo biorąc do ręki odkurzacz i odkładając kilka rzeczy na miejsce zaczynasz brać sprawy w swoje ręce. To może się wydawać śmieszne, ale tak właśnie jest. Robiąc porządek to Ty rządzisz rzeczami, układasz je po swojemu, kontrolujesz otoczenie, to Twój dom, Twoje zasady. Bardzo można ładnie wykorzystać to do pierwszych kroków, tylko trzeba CHCIEĆ! :)

Wpierw musisz NA PRAWDĘ chcieć coś W SOBIE zmienić, po drugie musisz się przestać upierać, że Twój obecny sposób patrzenia na świat jest dobry, potem zaczniesz szukać JAK zacząć sobie po kolei radzić z tym co masz w sobie a dopiero potem będziesz mogła budować nową siebie, gdy zaczniesz się ogarniać, gdy zrozumiesz, ze to TY musisz się zmienić- wybaczyć sobie, przewartościować swoje wymagania względem życia i siebie, przyjrzeć się swoim subiektywnym poglądom na rzeczywistość, zdecydować się wziąć rzeczy w swoje ręce. Trochę Ci to zajmie, ale ja dobrze wiem z własnej praktyki jakie to jest ważne i jak każdy krok na tej drodze wyzwala i przynosi ulgę i takiego czegoś Ci życzę. :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

12 lutego 2014, o 09:55

Racja, nie doczytałam ;) Ale po 9 miechach regenerują się rzęski oczyszczające płuca, dzięki czemu sam proces naprawczy przebiega sprawniej :P To prawda, że dopiero po 15-20 latach ryzyko zachorowania na raka jest takie samo jak u osoby która nigdy nie paliła. Ale ryzykiem jest też przebywanie w towarzystwie osoby palącej, przechodzenie przez jezdnię w miejscu niedozwolonym (wypadek), wychodzenie na dwór w brzydką pogodę (przeziębienie), noszenie szpilek (zwyrodnienie kręgosłupa), nawet ciąża stwarza zagrożenie. Chce przez to powiedzieć, że tak naprawdę człowiek ryzykuje nagminnie, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A ostatnie co Ci potrzebne to roszczenia wobec siebie i swojego nałogu. Taka moja rada- bądź dla siebie milsza, staraj się "zaprzyjaźnić" ze sobą, taką jaką naprawdę jesteś. To nic strasznego popełnić błąd, czasem człowiek popełnia ich całą masę, zanim znajdzie swoją właściwą drogę. Grunt to umieć sobie wybaczyć i wyciągnąć wnioski z przeszłości, ale takie które motywują, a nie skłaniają do samobiczowania.
Masz przed sobą wiele pracy, ale leki ułatwiające funkcjonowanie i Twoje samozaparcie pomogą Ci z tego wyjść. Wykorzystaj zasób Twojej wiedzy, fachowe publikacje, forum, porady psychologiczne i inteligencję do świadomego rozwoju, a nie do nakręcania się (choćby tej myśli o raku). Ze swej strony życzę Ci spokoju, bo w tej chwili w Twoim życiu panuje totalny bezład, ale jak powiedział Nietzsche- "Trzeba mieć w sobie chaos, by narodzić tańczącą gwiazdę." Nikt nie jest skazany na porażkę, a każdy błąd, każde zło którego doświadczamy w swoim życiu, może stać się nawozem sukcesu. Pozdrawiam ;)
Just below my skin I'm screaming
zagubiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 3 lutego 2014, o 15:52

19 lutego 2014, o 14:17

Witajcie

Jakiś czas mnie nie było, tzn podczytywałam forum na telefonie. Ku mojemu zadowoleniu infekcja wyłączyła mnie z aktywności i muszę powiedzieć że w moim stanie to było super: kilka dni w łóżku bez przymusu robienia czegokolwiek i z usprawiedliwieniem że nic nie muszę bo chora jestem. Nie oznacza to że lęk nagle zniknął i zrobiło się różowo ale była to pewnego rodzaju ulga.
Teraz jednak wróciłam do życia i do pracy i znowu jest nieciekawie :( Albo lęk gryzący w gardło albo niechęć do rzeczywistości, ludzi, aktywności i brak sił. Wczoraj na przykład wróciłam do domu i nagle zrobiło mi się słabo, poczułam taką niemoc, że musiałam się natychmiast położyć, nie miałam siły nawet się wykąpać. Spałam 10 godzin a dziś rano i tak nie miałam siły wstać.

Piszecie mądre, wartościowe rzeczy: że muszę uporządkować, zdefiniować siebie od nowa, przemyśleć co chcę. Zdaję sobie z tego sprawę ale.... jak? :( Na psychoterapię nie bardzo mam czas (praca do późnego wieczora). Sama staram się czytać, układać sobie coś w głowie ale powiem szczerze że w tej chwili nie jestem w ogóle w stanie ocenić co jest dla mnie dobrze a co złe, kim jestem, czego chcę. Czuję tylko niemoc albo lęk - na zmianę. I zastanawiam się jak normalni ludzie to robią, że czują sens swojego życia i nie czują tej beznadziei.

Z tego też powodu nie ruszam na razie mojego związku. Lekko nie jest ale na chwilę obecną nie jestem w stanie ocenić czy lepiej mi będzie z nim czy bez niego. Bez niego na pewno nie miałabym obciążenia związanego z jego depresją, nie ciągnęlibyśmy się nawzajem w dół. Ale też i byłabym samotna, nie miała z kim pogadać, do kogo się przytulić. To że on nie pracuje i ma doły jest ciężkie ale też i widzę że stara się z tego wyjść, zmusza się do sportu i aktywności, unika alkoholu. Nie wiem czy to ma jakąkolwiek przyszłość ale z drugiej strony mam poczucie że całe przyszłe życie to jedna wielka czarna dziura i że niebawem zachoruję śmiertelnie więc nie wiem czy to jest dobry moment na decyzję o zakończeniu związku. Jak uważacie? Może lepiej razem spróbować ciągnąć się do góry a nie niszczyć to co zniszczyła nerwica i depresja?
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

19 lutego 2014, o 18:10

Skoro mówisz, że nie bardzo umiesz w tej chwili ocenić czy ten związek ma przyszłość, to faktycznie chyba lepiej nie podejmować pochopnych decyzji. Może znajdzie się jakiś wspólny sposób funkcjonowania na razie- z Twojego opisu wynika, że partner stara się też coś ze sobą zrobić, więc jest jakiś konstruktywny element.

Jeśli chodzi o kwestię uporządkowania siebie, to skoro nie możesz sobie pozwolić na terapię, to może spróbuj znaleźć jakąś książkę o wychodzeniu z depresji, pracy z emocjami, wszystko będzie lepsze niż bezczynność, która w dodatku pogłębia Twoje poczucie bezradności. Zawsze będzie to jakiś krok, bo z takiego stanu zawsze wychodzi się małymi krokami, ciężko jest się wygrzebać z doła głębokości rowu mariańskiego na trzy cztery. Nie musisz od razu po miesiacu mieć pięknej wielopunktowej listy czego chcesz. Najpierw potrzebujesz przede wszystkim trochę więcej siły do działania, trochę innego podejścia do wszystkiego. Tak jakby musisz zaspokoić pierwotne potrzeby swojej psychiki żeby przejść do "ambitniejszego" etapu życiowych priorytetów i wreszcie ich realizacji. No i nie porównuj się do innych, którzy to nie czują beznadziei, bo każdy w życiu miewa kryzys i większość ludzi w życiu prędzej czy później przeżyje stan depresyjny czy depresję, z różnych powodów. Grunt to skupić się na sobie i swoim własnym sposobie odnalezienia się w rzeczywistości.

Jeszcze wracając do zamienników terapii, nie wiem czy już natrafiłaś na ten wątek, ale Lenka wkleja co tydzień zadania na terapię behawioralno-poznawczą dla forumowiczów tutaj: terapia-behawioralno-poznawcza-t3823.html . Może warto byłoby Ci spróbowac się temu przyjrzeć. Ale pamietaj , że musisz sobie postanowić, że chcesz się z tego stanu wydobyć. Paradoksalnie do deprechy tez można się przywiązać. Sama napisałaś, że czujesz lęk przed zmianą. Ale jeśli obietnicą jest przyjemność z życia, czy nie warto jest zdobyć się na odwagę?
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
zagubiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 3 lutego 2014, o 15:52

21 lutego 2014, o 13:50

Poczytałam zadania. Powiem szczerze że na razie nie bardzo to ogarniam :) Moim celem przez ostatnie dni było zmuszenie się do myślenia o sobie i świecie "tu i teraz" i unikania czarnowidzącego myślenia o przyszłości, o tym że stanie się coś złego, że nie dam rady itd. Szło mi całkiem nieźle ale od czwartku znowu tragedia :( Chłopak mój odebrał wyniki badań i ponieważ piszą o jakichś guzkach w płucach i śledzionie (oczywiście bez lekarza nie wiemy co to), to się zupełnie załamał, zaczął pić znowu itd. Tak więc w domu masakra a w mojej głowie niestety znowu bagno, lęk, wszystko co udało mi się trochę wypracować przez ostatnie dni poszło na straty :( Derealizacja, depersonalizacja, lęk, panika, czarne myśli - myślałam już dziś czy do psychiatryka nie jechać po zastrzyk z hydroksyzyny :( Na razie zjadłam 5 nervomixów i jest nieco lepiej ale nie wiem co to będzie.
Aquanelle
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 27 marca 2014, o 02:12

27 marca 2014, o 04:36

"Kompletny brak akceptacji tego kim jestem a jednocześnie nieświadomość kim właściwie jestem" - Zagubiona, na początek zajmij się głównie tą kwestią. Masz świadomość tego, jakie błędy w życiu popełniłaś, ale... kompletnie nie dostrzegasz swoich pozytywnych stron. Takie podejście jest demotywujące, osłabia człowieka. Dlatego w ramach terapii możesz zacząć prowadzić zeszyt, który podzielisz na kilka kategorii:
1) Zalety:
* charakteru
* wyglądu
2) Sukcesy
* większe osiągnięcia
* aktualne minisukcesy

Ludziom w depresji często ciężko jest dostrzec u siebie pozytywne cechy; więc mogę Ci troszkę podpowiedzieć:
* większe osiągnięcia: mimo ciężkiego stanu radzisz sobie w życiu; znalazłaś pracę, jesteś na tyle silna, że potrafisz przetrwać wśród ludzi kilka/kilkanaście godzin dziennie... wielu ludzi w Twojej sytuacji już dawno rzuciłoby robotę, zaczęliby kraść, żebrać, albo zwyczajnie wylądowaliby pod sklepem jako żule... Ty jednak dzielnie walczysz dalej!
* zalety charakteru: chociażby opiekuńczość - objawia się tym, że bardzo troszczysz się o swojego chłopaka

Resztę spróbuj znaleźć sama. :)

Co kilka dni wpisuj do zeszytu choćby drobne postępy (2), oraz atuty (1). Kieruj się tym, co sama w sobie cenisz, oraz pochwałami otrzymanymi od innych ludzi. Gdy przypomni
Ci się komplement usłyszany z dziesięć lat temu - też się liczy, zapisz! ;)
ODPOWIEDZ