
Piszę tego posta, żeby nie tylko przedstawić moją historię nerwicy lękowej, ale też dlatego, że sama przed sobą chciałabym powiedzieć jak to się zaczęło.
Po 1. Dzieciństwo: Ojciec (ja to nazywam) umiarkowany alkoholik, tzn. zdarzały się super rodzinne dni, przepełnione zabawą, radością i domowym ciepłem. Ale nigdy bez alkoholu żyć nie umiał (nawet teraz na starość). Nie bywał agresywny, raczej uległy. Matka: surowa, agresywna, również ma nerwicę stwierdzoną przez lekarzy. Czasami wręcz oschła, nie pamiętam, żeby sama od siebie mówiła, że mnie kocha (ojciec zresztą też nie).
Ja wychowywana w cieniu brata. Zawsze chwalony, wykształcony, mądry, nie sprawiający żadnych problemów. Ja, zawsze wrażliwa, wszystkim się przejmowałam, typowy płaczek i w domu i w szkole.
Po 2. Moje związki. Pierwszy poważny, jako nastolatka, ale już wkraczająca w dorosłe życie (lat 18). Teraz widzę, jak mną manipulował i się mną bawił. Po zakończeniu myślałam o samobójstwie, jednak nigdy nie miałam odwagi.
Po 3. Moja praca - 10 lat w jednym miejscu. Uwielbiałam ją. Moja odskocznia od wszystkich problemów. Znalazłam tam fantastycznych znajomych. Byliśmy jak rodzina. W ostatnim roku wszystko się zmieniło, ekipa i szef. Zaczęła się nerwówka, spięcia, kłótnie. Po jednej trzęsłam się dwa dni, a potem się rozchorowałam.
Kilka tygodni później kiedy stamtąd odeszłam (dość skandalicznie) dostałam pismo (nic nie ważne). Ale to właśnie wtedy, gdy zobaczyłam pieczątkę na kopercie dostałam pierwszego ataku paniki.
Po 4. Moje małżeństwo. Początek znajomości jak w bajce. Przepadłam już po kilku spotkaniach. Wiedziałam, że to ten. Po ok. pół roku pierwsza kłótnia, potem kolejne. Mimo to wierzyłam, że po ślubie wszystko się zmieni. I tak było. Aż do momentu, gdy zachorowałam. Najpierw oboje myśleliśmy, że to naprawdę guz mózgu. W życiu nie miałam tak silnych bólów głowy, zawroty, brak apetytu, wymioty. Po licznych badaniach okazało się, że to tylko kręgosłup, a ja jako osoba już wtedy z nerwicą mam o wiele niższy próg bólu.
Przez pandemię zostałam i kilka innych osób zwolniona z nowej pracy. Zapadałam się w sobie każdego dnia coraz bardziej. A mąż zamiast mnie wspierać wybuchał coraz częściej i bardziej. Aż doszliśmy do momentu, że boję się wychodzić z domu. A czasem nawet z łóżka.
W tajemnicy zaczęłam terapię. Jutro mam kolejne spotkanie. Kłótnie są codziennie. Trochę go rozumiem. Traci do mnie cierpliwość. Przestałam o siebie dbać.
A ja niedawno odkryłam, że poza psychologiem nie mam z kim porozmawiać. Znajomi gdzieś się rozpłynęli. Przyjaciół brak. Szukam jedynie w internecie podobnych historii.
Marzę o powrocie do codziennej aktywności, fitnessu, roweru, ale boję się, że gdzieś zasłabnę.
Marzę o posiadaniu dziecka.
Marzę o powrocie do normalności.