Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia nerwicy lękowej...

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
davidz
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 26 lipca 2018, o 12:52

16 sierpnia 2018, o 12:19

Witam wszystkich w piękny sierpniowy dzień... Mam 30 lat, jestem żonaty i mam śliczną 14 miesięczną córeczkę. Pracuję jako kierownik dużej hurtowni. Chcę podzielić się z Wami historią mojego zaburzenia, bo chyba łatwiej przychodzi mi pisanie niż opowiadanie tej historii komuś na żywo...
Podejrzewam, że korzenie mojej nerwicy sięgają dzieciństwa, dorastania i czasów szkoły średniej. Moje dzieciństwo było umiarkowanie szczęśliwe, ponieważ w domu nigdy się nie przelewało, nie stać mnie było na rzeczy, które mieli rówieśnicy, nie jeździłem nigdy na wakacje, byłem nauczony przebywać tylko w domu i dom był moją twierdzą. Dodatkowo nadużywający alkoholu ojciec wprowadzał w domu bardzo stresującą i nerwową atmosferę - awanturował się z mamą; na mnie i rodzeństwo w sumie rzadko krzyczał, ale jego mina i sposób zachowania po kłótniach z mamą wprowadzały taki niepokój we mnie, że bez przerwy myślałem tylko o tym kiedy wróci mu dobry humor - kiedy on "się złościł", bo tak to nazywałem jako dziecko to my z rodzeństwem byliśmy w złym humorze. Ojciec był wtedy swego rodzaju wyznacznikiem mojego dobrego albo złego humoru. MArtwiłem się wtedy bardzo o mamę, bo niby mówiła, że nie przejmuje się zachowaniem ojca, ale widziałem po niej, że jednak bardzo to przeżywa i jest bezsilna wobec tego... Zamartwianie się o mamę doprowadziło mnie do tego, że jak tylko wyszła zrobić coś na podwórku a ja w tym czasie byłem w domu to siedziałem przy oknie i patrzyłem kiedy będzie wracać, bałem się, że coś się jej stanie, że może już nie wrócić. MAma była moją ostoją - ona tylko potrafiła ze mną porozmawiać - ojciec nie potrafił - nigdy! Nawet teraz nie mam z nim wspólnego języka - tylko udaję, że wszystko jest ok i rozmawiamy jakoś.... właśnie - jakoś - a nie jak ojciec z synem.... Ale w sumie nie mam do niego o to żalu - wiem, że jego ojciec a mój dziadek był w domu tyranem i podejrzewam, że jego zachowanie to kopia zachowania właśnie dziadka. Jestem tego świadomy i ja jako ojciec robię teraz wszystko żeby z moim dzieckiem od najmłodszych lat budować dobre relacje - bo wiem, że te przesądzają w dużej mierze o tym jakim człowiekiem będzie moje dziecko , a pewnie i kolejne dzieci... W szkole podstawowej w sumie było ok, nie było jakichś większych wydarzeń rzutujących na mojej osobowości. W gimnazjum byłem nawet przewodniczącym szkoły - nie wiem jak to się stało, bo w sumie zawsze miałem kompleksy dotyczące swojego wyglądu - byłem szczupły i mam jakieś tam mankamenty w swoim wyglądzie, które mi przeszkadzają. Pewności siebie być może dodała mi wtedy moja pierwsza w życiu dziewczyna - jedna z ładniejszych w szkole, była też nieco wyzwolona. Z nią przeżyłem pierwszy pocałunek, pieszczoty, ona wprowadziła mnie w świat erotyki. Niestety byłem w niej tak zakochany, że stała się moją obsesją - bezustannie o niej myślałem - kiedy nie odpisywała dłuższy czas na mojego smsa zastanwiałem się co mogło się złego stać. Mieszkała w zasięgu mojego wzroku, dlatego niejednokrotnie obserwowałem jej podwórko przez lornetkę - jej starsza siostra miała wtedy dużo starszego chłopaka, który często przywoził do niej ze sobą swoich kolegów - ja po prostu bałem się czy nie zabierają gdzieś mojej dziewczyny, czy nie podrywają jej itd... To było chore, wiem... Doprowadziło mnie to wtedy do takiego stanu, że przestało mi zależeć na niej, bo nigdy nie miałem pewności czy mnie nie rzuci dla jakiegoś starszego faceta, chociaż paradoksalnie ona udowadniała mi wciąż, że jej na mnie zależy. No i skończyło się - nie miało prawa trwać coś co wywoływało we mnie złe emocje. Poza tym ten mój pierwszy związek, który trwał pewnie z 2 lata zaburzył we mnie postrzeganie kobiety i hierarchi wartości w związku. Byłem zakompleksiony, a że miałem ładną dziewczynę, to chciałem "najeść" się do syta i używałem z nią przyjemności ile się dało - to pomogło w rozpadzie tego związku, gdyż pod koniec zależało mi już tylko na tym żeby doszło między nami do kontaktu seksualnego w jakiejkolwiek postaci. I tak po tej historii w sumie to przez kilka lat nie byłem w żadnym poważnym związku - było tylko kilka krótkich przygód. W szkole średniej nie byłem praktycznie w żadnym związku. Moje kompleksy nasiliły się wtedy, unikałem kontaktu z dziewczynami, wolałem szukać rozrywki w spożywaniu alkoholu z kolegami niż w randkowaniu. Nie były to dla mnie łatwe czasy - utwierdziłem się wtedy w przekonaniu, że jestem mało atrakcyjny, nieśmiały i ciężko mi nawiązać jakikolwiek nowy kontakt... Pamiętam też, że będąc w LO wyjechałem do pracy na wakacje - pierwszy tydzień był w miarę OK, ale w drugim tygodniu moja obsesją stała się myśl co dzieje się z moją rodziną, czy czasem nie grozi im coś w czasie kiedy jestem daleko od nich. Założeniem było zostać tam 2 miesiące, a wróciłem po 2 tygodniach, bo nie mogłem wytrzymać psychicznie.
Sytuacja zmieniła się nieco kiedy poszedłem na studia - postanowiłem wtedy zabrać się za swój wygląd - wprowadziłem w życie dietę, zacząłem trenować mocno na siłowni, biegałem... Budowałem pewność siebie na takim fundamencie - fundamencie wyglądu i tego, że inni zaczęli czuć przede mną respekt, bo zacząłem wyglądać "na silnego". Byłem silny, ale tylko fizycznie.... Psychicznie wciąż ten sam pogubiony chłopak. Ale wtedy tego nie czułem tak bardzo, bo wydawało mi się, że tężyzna fizyczna to moja największa wartość! Jakoś w tym czasie znalazłem dziewczynę - obecnie żonę. Zabujałem się w niej naprawdę mocno.... Aha miałem już wtedy pracę, bo studia miałem zaocznie. Początkowo dochodziło do sytuacji, że w pracy nie robiłem nic, tylko pisałem smsy - i kiedy dłużej nie dostawałem odpowiedzi, znowu zastanawiałem się czy się na mnie obraziła czy co. Deja Vu. Ale po jakimś czasie przywykłem do tego związku. Stał się dla mnie normalnością. Sęk w tym, że znowu od początku związku tematem nr 1 była cielesność, no i tak po jakimś czasie zaczęło się zwyczajnie nudzić... Jako dobrze zbudowany gość zaczęło mi się wtedy powodzić jeśli chodzi o dziewczyny - i doszło do wielu sytuacji, których teraz się wstydzę. Moja żona oczywiście nie wie o tym i lepiej żeby nie wiedziała... No i tak żyłem w tym związku, trenowałem; byłem silny... PRzeżyliśmy dużo fajnych rzeczy, podróżowaliśmy... Minęło dobrych kilka lat - prawie 10 - doszedłem do wniosku, że skoro już tak długo jesteśmy razem to czas się ożenić. Poczułem, że naprawdę tego chcę... I poszło... Zamieszkałem u mojej żony - mieszkało się ok, niedługo po przeprowadzce zacząłem budować nasz wspólny dom. Zaczęło wtedy brakować czasu na treningi, ale nie przeszkadzało mi to wtedy, bo miałem zajęcie przy budowie. Jednak forma fizyczna spadała, ale przecież byłem w małżeństwie, więc co mi tam... W międzyczasie zmieniłem pracę - z pracownika fizycznego stałem się handlowcem, a potem awansem kierownikiem. Minęły niecałe 2 lata i zapragnęliśmy dziecka... Urodziła się córeczka... Śliczna, ogromne szczęście - narodziny to niesamowite przeżycie... Ale z rodzicielstwem wiąże się niestety mnóstwo wyrzeczeń, mnóstwo nerwów - i tak właśnie zaczęło się moje zaburzenie....
Jakieś 2 miesiące po tym kiedy urodziła się córeczka odczułem na własnej skórze co znaczy wstawać po kilka razy w nocy, spać rwanym snem może 3-4 godziny, a o 6 rano gnać samochodem do pracy, być cały dzień na wysokich obrotach, wracać po południu zajmować się dzieckiem i znowu zasypiać żeby spać rwanym snem i tak w kółko... No i właśnie! Wtedy zaczęło się moje zaburzenie... Przyszedł dzień, że poczułem się za kółkiem jakbym śnił - wszystko zaczęło mi się wydawać takie abstrakcyjne, nierealne... Pomyślałem, że to zmęczenie - OK. Nie przywiązywałem do tego uwagi. Pomyślałem, że może zacznę znowu lepiej jeść, bo przy dziecku nie było czasu na żadne dietki i pożywne jedzenie - byle co i byle kiedy. Jednak moje odrealnienie, bo teraz już wiem, że to właśnie to - nie ustępowało. Było i było - towarzyszyło mi non stop. Do tego odczuwałem senność, słabość w kończynach, uczucie unoszenia się na falach podczas zwykłego chodu - zacząłem się wkręcać, że w moim organizmie dzieje się coś złego, więc zrobiłem kompleksowe badania krwi i wyszło, że mam podwyższony zły cholesterol i niedobór fosforu - oczywiście zaraz wrzuciłem te zagadnienia w google i "dowiedziałem się" co mi dolega. Celowo daję cudzysłów, bo przecież objawy nerwicowe można dopasować do wielu rodzajów niedoboru, nadmiaru, choroby czy nowotworu. Wrzuciłem wtedy dietę, która miała na celu obniżenie cholesterolu i podbicie poziomu fosforu. Liczyłem na to, że za jakiś czas dieta przyniesie skutki - jednak nic takiego się nie stało - wstawałem codziennie rano i zastanawiałem się, czy to już dziś mi przejdzie - nie przechodziło - wkurzałem się i moje nerwicowe koło zaczęło kręcić się coraz szybciej... Zaczęły dochodzić kolejne objawy - dość istotnym było uczucie zalegania w przełyku, czasami myślałem, że zwymiotuję, ale nigdy do tego nie doszło. Miałem też uczucie rozpychania w środku głowy, taki ucisk, ale nie ból. Moje objawy stały się dla mnie obłędem - myślałem o nich non stop i szukałem w myślach przyczyny. Zakręciłem się na maksa. Zacząłem wtedy znowu googlować i postawiłem sobie diagnozę - choroba oczu. Wizyta u okulisty - wzrok sokoli, ale doktor dostrzegła lekkie uwypuklenie na dnie oka, co może świadczyć o podwyższonym ciśnieniu śródczaszkowym, co za tym idzie o guzie mózgu - dla mnie było jasne co mi jest. Na drugi dzień zarejestrowałem się na rezonans. Szukałem pracowni gdzie odbędzie się to możliwie najszybciej - przecież nie mogłem czekać ani chwili żeby potwierdziły się moje najgorsze obawy. CZas oczekiwania na wyniki, chociaż trwało to 3 dni - to był dla mnie horror. Cokolwiek robiłem to płakałem, w myślach leżałem już w szpitalu, widziałem łzy moich bliskich kiedy umieram, myślałem jak to moja córeczka będzie dorastać bez ojca.... Nie widziałem co zrobić ze sobą, spałem może 2 godziny w nocy. Wyniki: głowa czyściutka... Myślałem, że oszaleję z radości - z jednej strony była to najlepsza dla mnie wiadomość, a z drugiej zła, bo dalej nie wiedziałem co mi jest. Google. Może problem z kręgosłupem szyjnym - przecież mam pracę, że dużo czasu spędzam za kółkiem, dużo przed komputerem. Rezonans kręgosłupa szyjnego. Wynik: jakieś tam zmiany i początki zwyrodnienia - i wszystko jasne! Mam Cię moja "chorobo". Nie minęło kilka godzin i już byłem umówiony na wizytę u fizjoterapeutki - popatrzyła na zdjęcia z rezonansu, pobadała mi szyję - no jest wszystko pospinane, jest coś krzywo - działamy! Wydałem trochę kasy na wizyty fizjoterapeuty i ćwiczenia, które miały pozbawić mnie uczucia "zamroczenia" i "lekkiego odurzenia", bo tak to wtedy nazywałem. Czułem się w sumie jakbym non stop był leciutko pijany. Ćwiczenia na początku nic nie dały, ale przecież trzeba cierpliwości - pomyślałem. Nastąpił chyba efekt placebo, bo przez jakiś czas poczułem się jakby lepiej. No ale wciąż nie było tak jak wcześniej. I znowu stres - co mi jest??!! Kolejne objawy - jakieś bóle w brzuchu i w różnych dziwnych miejscach na ciele, potem doszło uczucie przeskakiwania serca, jakby ktoś raził mnie prądem w serce przez ułamek sekundy... Pewnie jakiś inny nowotwór, a może chore serce... Nie dawało mi to spokoju, więc zrobiłem echo serca - wszytko OK. To wszystko cholernie przeszkadzało mi w pracy, w kontakcie z klientami, a najbardziej w prowadzeniu samochodu. Już nieco wcześniej trafiłem w necie na opis podobnych objawów do moich i komentarze, że to nerwica - ale skąd - na pewno nie u mnie! Nie wiem jakim cudem, ale trafiłem na portal zaburzeni.pl. Poczytałem posty Divina i Victora - nastąpił swego rodzaju przełom w moim zaburzeniu. Poczułem jakąś ulgę, że nie tylko ja borykam się z takimi objawami - może brzmi to egoistycznie, ale dziwnie mi to pomogło. Zacząłem wtedy wierzyć, że to co się ze mną dzieje to nerwica lękowa. Poczułem, że mogę z tego wyjść. Dzisiaj mija przeszło rok od tego jak to wszystko się zaczęło... Czuję się lepiej - dotarło do mnie, że jeśli wezmę sprawy w swoje ręce, zaufam swojej świadomości, która już teraz wie, że nie jestem chory, że wszystkie moje objawy to efekt błędnego koła nerwicowego i mojej skołowanej podświadomości, którą nauczyłem błędnie reagować na emocje... W tej chwili prowadzę swoją walkę o powrót do normalności - różnie bywa: objawów jest znacznie mniej, odrealnienie trwa - czasem mniej, czasem więcej... Walczę, bo cel jest szczytny - chcę być jak najlepszym ojcem dla swojego dziecka i jak najlepszym mężem dla swojej żony... :D
Chętnie porozmawiam z Wami, jeśli ktoś ma jakieś pytania... To bardzo pomaga. Samo to, że w końcu gdzieś opisałem dobrze moją historię przyniosło mi wielką ulgę... :)
Sandi95
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 3 kwietnia 2018, o 13:16

16 sierpnia 2018, o 12:33

Hej, to prawda jak ma się świadomość że jest nas więcej przynosi jakaś ulgę. Też cierpie na odrealnienie ale im bardziej staram się to ignorować tym bardziej sie to nasila, pozostaje chyba to zaakceptowac :O Grunt to sie nie poddawać :) szczególnie ze masz dla kogo walczyć.
"Trzeba chcieć, ale najważniejsze jest przekonanie, że jestem zdrowy. Nie, ze będę zdrowy. Jestem zdrowy." :hercio:
tapurka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 574
Rejestracja: 15 czerwca 2018, o 17:51

16 sierpnia 2018, o 23:13

Dobrze że tu trafiłeś, tutaj są ludzie co mają te same objawy, co rozumieją co przechodzisz. Ja się telepię z nerwicą od 18 mcy, czasem jest lepiej, czasem gorzej. Wiem że ci ciężko teraz, ja jak miałam nasilone dd, to myślałam ciągle o tym żeby umrzeć, nie żeby popełnić samobójstwo ale żeby po prostu umrzeć i nie musieć tak cierpieć. Też mam córeczkę i walczę dla niej, żeby miała dobre wspomnienia związane ze mną, żeby nasze stosunki nie były zależne od nerwicy, od tego jak się danego dnia czuję, czy mam siłę na cokolwiek. Pamiętaj że nie jesteś sam, czytaj forum, próbuj sam z tego wyjść, albo idź do psychiatry po leki, mi na dd pomógł escitalopram.
you infected my blood
ODPOWIEDZ