
Propo niechcenia wyzdrowienia:
"Jestem jak kot. Ktoś mnie przygarnął, mieszkam w konkretnym mieszkaniu. Nagle dopada mnie ślepota. Na początku jest trudno. Świat, który znałam zniknął, pojawiła się straszna ciemność, której nie znam. Uderzam o szafki, spadam ze stołu, tyle bólu wokoło. Ale mija trochę czasu i oswajam się z ciemnym mieszkaniem. Chodzę, skaczę wszędzie, jakbym doskonale wszystko widziała. Znam każdy kąt, każde potencjalne zagrożenie, nauczyłam się poruszać w nowym, strasznym, bolesnym świecie. I to jest obecna sytuacja. A czym byłaby zmiana, teoretycznie, na lepsze? Moi właściciele biorą mnie, swoją kicię i przeprowadzają się do innego mieszkania. Znowu wszystko jest nowe, nie wiem jak poruszać się w tym świecie, niby mieszkanie zmienione na lepsze, a ja jestem przerażona jego zakamarkami, których nie znam, nie wiem jak stawiać kroki. I fakt - tak samo jak przyzwyczaiłam się (powiedzmy, bo jednak trochę źle mi nadal jest) do złego życia, tak też mogę przyzwyczaić się do dobrego. Ale ile to potrwa? I czy mam na to siły i nie będę chciała znaleźć jakiejś "rozrywki", by wrócić do starego mieszkania?"
Tak wyglądało to z mojej strony, tak się czułam. Podświadomie nie chcesz być bez zaburzenia, bo nie bardzo wiesz, jak inaczej żyć. Jest Ci źle, ale znasz ten stan, stał się dla Ciebie poniekąd normalny. Powrót do tej prawdziwej normalności wydaje się być dziwny, straszny, bo to już coś obcego dla Ciebie, pewnie niezbyt pamiętasz, jak to jest żyć normalnie, bez zaburzenia. I ten lęk jest czymś całkiem naturalnym. Tylko nie można mu ulegać. W nowym "mieszkaniu" jest na początku ciężko, ale można się przyzwyczaić i z biegiem czasu można zobaczyć, że warto było spróbować się do niego przyzwyczaić i trochę dodatkowego bólu związanego z powrotem do normalnego życia i oswojeniem się z nim było bardzo opłacalne - bardziej niż tkwienie w czymś, co się znało, a już zwłaszcza, gdy był to ból.