Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

13 lat z natręctwami

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
ODPOWIEDZ
ziomislaw88
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 9 października 2014, o 09:37

9 października 2014, o 10:15

Kiedy przedwczoraj wszedłem na to forum i po jakiejś godzinie przeglądania dotarłem do wpisów osób, które poradziły sobie, bądź coraz lepiej radzą z nerwicą to zrobiło mi się lżej na duszy, ale kiedy zobaczyłem, że można poradzić sobie z nią w ciągu kilku lat, na przykład 4-5 lat to automatycznie popsuł mi się humor. Ja ze sobą, bo przecież myśli natrętne i zachowania kompulsywne są częścią mnie, walczę 13 lat, dla jasności dodam, że to połowa mojego życia. To nie jest tak, że kompletnie zrujnowała moje życie, ale wiele jego aspektów owszem. Zdaję sobie sprawę, że jest brzmi to banalnie, ale byłem naprawdę zdolnym chłopakiem, i fizycznie i intelektualnie, można palnąć truizmem , iż świat stał otworem, ale tak się nie stało. Zawaliłem maturę, zawaliłem języki obce, które bardzo lubię, siłownię, zawaliłem studia i pracę magisterską, mam ogromny bałagan w życiu. Dodam, że do natręctw i kompulsów dochodzi też fobia społeczna. Byłem u psychoterapeuty, nawet trzech, ale tylko jeden próbował mi jakoś pomóc. Nie wiem, może to moja wina, chyba im nie do końca zaufałem.
Wszystko zaczęło się w gimnazjum, miałem problemy w klasie, byłem mobbingowany jak to się mediach mówi, zastraszany, poniżany i zmuszany do pomocy przy lekcjach podpowiedzi, oddawania pieniędzy. I potem zaczęło się, kompulsywne poprawianie ubrań, układanie książek, nawet odpowiedni sposób wychodzenia z domu., lista jest dłuższa... Przy okazji cały czas miałem natrętne myśli, nie mogłem się skupić, wiecie pomyslę coś, albo zrobię coś to nie wydarzy się nic złego. Myślałem, że w liceum przejdzie, bo odszedłem ze swojego piekiełka. Niestety nic się nie zmieniło, nie potrafiłem porządnie pracować, nad niczym się skupić, bałem sie cokolwiek robić, przeraźliwie bałem się nowych sytuacji, wszelkiego typu. Wyobraźcie sobie sytuację, że macie zrobić referat, ale boicie się iść do biblioteki, zawalacie wszystko, egzaminy. Doszło jeszcze jakieś poczucie, że czas w moim piekiełku muszę sobie odbić, więc często nic nie robiłem prócz próżnowania i obijania się , bo wydawało mi się , że wszystko mi się należy. Kryje się ze swoimi dolegliwościami, wiedzą o tym rodzice. Dodam, że nigdy nie umiałem walczyć o siebie, mmam słaby charakter i to chyba też utrudnia mi walkę. Pewnie to przeczytacie i bedzie mieli typa,który użala się nad sobą. Może i tak jest, ale 13 lat z tą "zmorą" może dać w kość, ja powoli mam dość, dość wszystkiego, a najgorzej kiedy mysle, co by było gdybym zrobił to czy tamto , jak fajne mogłoby być moje życie.... Pozdrawiam Was wszystkich.
Ernestll
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: 8 października 2014, o 23:38

9 października 2014, o 10:28

hej, ja też mam natręctwa i jestem kompulsywny. Może nie tak mocno, bo lęk że muszę powtórzyć coś, bo inaczej zdarzy się jakieś fatum miałem ostatnio w szkole średniej. Przeszło samo, pamiętam jak dostałem kiedyś w robocie taki wycisk, że miałem coś powiedzieć na wspak jeszcze przed snem, żeby wiesz, wszystko było dobrze, ale ze zmęczenia nie udało mi się. Potem z czasem zacząłem szydzić z tych obaw, bo skoro raz mi się udało to tak na zasadzie przeciwieństwa specjalnie unikałem powtarzania tych czynności. Zostało mi tylko liczenie, którego nie mogłem się pozbyć. Szczególnie kłopotliwe było, kiedy musiałem coś policzyć do kilkuset a czasem później na odwrót do tyłu, to mnie trochę męczyło, to się zawsze zdarzało w drodze dokądś, nie umiem czekać. Zaleczyło mi się to przy okazji innej dolegliwości. Brałem stabilizatory przez ostatnie trzy lata i tak jakby przy okazji i te moje natręctwa ustały. Co mnie martwi, to że widzę że moa dziesięcioletnia córka ma to samo. Liczy jak nie może się czegoś doczekać. nie wiem czy to czas żeby z nią pójść zasięgnąć jakiejś rady specjalisty? Może jest za mała, nie wiem. To wesołe, żywiołowe dziecko.
Awatar użytkownika
alaska
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 9 listopada 2014, o 22:44

9 listopada 2014, o 22:50

Oj, jak ja was rozumiem... absolutnie nie myślę, że się użalasz, ziomislaw88 =) Podziwiam cię, 13 lat... niesamowite.
Ja mam stwierdzoną nerwicę natręctw od jakichś 3-4 lat. Objawy miałam różne. Na początku strach przed szatańskimi siłami, gdzie w pewnym momencie praktycznie przestałam się poruszać. Jakiekolwiek kiwnięcie palcem wymagało ode mnie ogromnego skupienia i wysiłku. Chodziło o to, że bałam się, że gdy pomyślę, że robię coś złą siłą, to tak się dzieje. A te myśli stale do mnie przychodziły. Im bardziej starałam się je odgonić, tym było ich więcej. Dlatego doszło do tego, że rodzice musieli mnie karmić itd. Wtedy byłam przekonana, że to największe cierpienie, jakiego można doznać. Teraz już nie jestem tego pewna. Potem pojawił się strach przed krwią. Wszystko co czerwone wywoływało u mnie lęk, natrętne myśli, intensywne mycie. Następnie szukanie ludzi potrzebujących pomocy - wracając ze szkoły do domu wiecznie spóźniałam się na autobusy, krążąc po osiedlu i traktując każdy kamień jako nieprzytomnego człowieka. Musiałam podejść, sprawdzić. A gdy już sprawdziłam rozglądałam się znowu, znowu zobaczyłam jakąś siatkę czy cokolwiek innego, znowu szłam sprawdzać. Jak już w końcu dotarłam do autobusu, to całą drogę i tak intensywnie się rozglądałam czy ktoś gdzieś nie leży na ulicy. Nie wychodząc na kolejnych przystankach i nie sprawdzając kolejnych złudzeń, przez następne kilka godzin dręczyłam się poczuciem winy, że może to faktycznie był człowiek i potrzebował pomocy. I potem przerwa. Jakiś czas względnego spokoju, żeby objawy wróciły ze zdwojoną siłą. Strach przed brudem, a konkretnie przed wydzielinami ludzkimi. Każde załatwianie się stało się koszmarem. Czas spędzony na sedesie wydłużał się nawet do 4 godzin. Potem kąpiel, kolejne 4 godziny. I więcej i więcej. Mycie rąk nieustannie przez 5 godzin. Wyobrażacie sobie stać 5 godzin przy zlewie i bez przerwy intensywnie myć ręce? Na skórze miałam prawdziwe rany. Dochodziło do 12 godzin nieprzerwanego pobytu w łazience wykonując rózne codzienne czynności - załatwienie się, umycie rąk, wykąpanie się. I kiedy czujesz, że już nie możesz dłużej tego wytrzymać, czujesz, że nadal musisz się myć i robisz to, bo tak ci każą myśli. To było cierpienie tak wielkie, że zastanawiam się, czy nie gorsze od braku możliwości poruszania się. Stałam się istnym więźniem w gułagu swojego umysłu. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że człowiek może sam sobie zrobić coś takiego.
I kiedy byłam już na granicy wytrzymania, w totalnym dole, w depresji, w cierpieniu trudnym do opisania i do pojęcia, pojawiła się nadzieja. Zaistniała dzięki zmianie psychiatry, zmianie psychologa - nowe leki, kontakt z psychologiem, jakiego do tej pory nie miałam. Mogłam w końcu powiedzieć o wszystkim, dosłownie o wszystkim, co mnie dręczy. I zaczęłam się uwalniać. Potem doszła terapia grupowa, kolejna nadzieja. Ale to leczenie i uwalnianie się trwa i trwa i trwa... fakt jest, że mam sukcesy. Ale w porównaniu do tego, co jest jeszcze do zrobienia, to kropla w oceanie. Ale funkcjonuję już w miarę dobrze. Dzięki pomocy rodziców chodzę na studia i jakoś żyję. Jakoś żyję.
ODPOWIEDZ