
Mam do Was pytanie jak w temacie: czy ktoś jest po terapii w oddziale dziennym leczenia nerwic? Ja swoją skończyłam prawie miesiąc temu, trwała 3 miesiące i mieliśmy po 2 sesje (90min) dziennie. Namawiała mnie do niej głównie moja pani psychiatra, bo po zejściu z leków po około 3 latach niestety cały czas miałam nawroty lęków, szczególnie jeśli chodziło o momenty, kiedy w moim życiu miały zajść jakieś zmiany albo kumulowało mi się dużo stresów. Zaproponowano mi wtedy pobyt w Komorowie, ale tam oddział był zamknięty (tzn. trzeba było wracać na noc) a ja chciałam trochę pracować popołudniami (chociaż to chyba jednak bardziej był lęk że mnie tam zamkną czy coś). Zaczęłam szukać innych placówek w Warszawie i udało mi się zapisać na Dolną, gdzie zaczęłam terapię 12 listopada. Pójście na terapię było moją decyzją, chociaż niektóre osoby z mojej rodziny wypowiadały się o tym pobłażliwie lub mi to odradzały, ale ja się uparłam.
W międzyczasie zaczęłam się dość intensywnie odchudzać z mamą i bratem, regularne posiłki i ćwiczenia chyba dobrze na mnie działały bo naprawdę dobrze się czułam i moje lęki trochę odpuściły. Ale kiedy dołożyłam do tego terapię (a udzielałam jeszcze korepetycji, średnio po 3h dziennie), zaczęłam być chyba zmęczona i znowu za dużo na siebie wzięłam. Terapia coraz bardziej się rozkręcała i coraz bardziej byłam chyba po niej rozwalona i wracając po tych 3h po prostu padałam ze zmęczenia, chociaż nie pozwalałam sobie na przyznanie się do tego...chciałam jak zwykle być idealna i pokazać że wszystko udźwignę :/ Dopiero jak zaczęłam opowiadać na tym jak wygląda mój dzień na grupie to ludzie się w głowy pukali i w sumie doszłam do tego że ja chyba uciekałam przed tym żeby w domu przemyśleć to, do czego dochodziłam na grupie...Potem akurat dobrze się złożyło bo były święta i dzieciaki miały wolne więc odpadła mi praca, na siłownię w końcu też przestałam chodzić. W sumie udało mi się schudnąć już prawie 25kg, ale szczerze? Na początku jeszcze mnie to cieszyło, teraz w ogóle tego nie czuję, nie potrafię się tym cieszyć, jak ludzie mówią mi że jestem szczupła, w ogóle tego nie jestem w stanie przyjąć - całe życie walczyłam z nadwagą, aż chyba stała się trochę częścią mojej tożsamości i teraz ciężko mi się przestawić.
Ale podsumowując temat terapii, idąc tam myślałam, że się nie nastawiam, ale chyba jednak gdzieś w podświadomości miałam myśl że tam mnie "cudownie ozdrowią". No i oczywiście się przejechałam, ale poczułam ten zawód dopiero pod koniec i byłam na siebie zła. Zła, że niby doszłam tam do wielu wniosków i moich schematów, ale że coś we mnie jakby to odrzucało - potrafiłam wrócić do domu i próbując robić notatki z tego, co było na grupie mój mózg jakby nie chciał sobie przypomnieć, dziwne uczucie...I tak jest ze mną cały czas - niby chcę się zmienić, przejąć za siebie odpowiedzialność, a teraz siedzę na d****e właściwie pół dnia i przeżywam, że po południu mam na 2 czy 3h iść na korepetycje, z którymi mam teraz duży problem żeby w ogóle iść i wysiedzieć. Wściekam się, bo to mój jedyny (i w sumie dobrze płatny) zarobek, ale...po terapii mam takie rozkminy: czy nie chcę iść bo się boję, że coś mi się stanie przy tych ludziach i narobię im problemów a sobie obciachu (lęk przez utratą kontroli i przed brakiem akceptacji, okazaniem słabości) czy nie chcę iść bo po prostu mnie to już nudzi i chciałabym robić coś innego, coś co byłoby dla mnie większym wyzwaniem (ostatnio bardziej przychylam się do tej wersji).
OK, to chyba wszystko, co chciałam napisać, przepraszam za dygresje ale piszę to w emocjach. Miło by mi było pogadać z kimś, kto przeżywał/przeżywa to samo - brakuje mi chyba osób, które mnie wysłuchają bez rad typu "weź się w garść", "to twoje lenistwo" albo moje ulubione - "znajdź sobie chłopa to ci przejdzie" (niestety zaczełam się ostatnio izolować bo nie czuję się rozumiana przez znajomych i rodzinę...)
W zamian ja też mogę posłuchać (czy raczej poczytać


Pozdrawiam
Paulina