bolu-brzucha-enia-moja-historia-t7259.html
Problem był kiedyś o tyle "prostszy", że te lęki wynikały ze strachu przed chorobami. Bolało serce > strach > badania > po strachu. I za chwile nowy objaw i znów badania, a po roku znów serce więc znów badania serca i tak w kółko przez jakieś 1-2 lata. Później zacząłem brać escitalopram, leki SSRI i sie uspokoiło, wróciłem do żywych, odstawiłem leki, przez kilka lat było ok. Paliłem trawe, ale poszedłem też na studia (w wieku 26 lat...), poznałem kobietę, urodziło mi się dziecko, rozwinąłem swoje pasje, mam dobry kontakt z rodziną, przyjaciółmi, jestem zdrowy (badałem się ostatnio dla pewności). Wszystko w życiu mi się układa. Poza tym, że mam częste myśli, że młodo umrę, boje sie ze zachoruje w mlodym wieku, ze cos stracę, ze pomimo swietnych wynikow w nauce (bardzo się przykładałem) nie uda mi się to czy tamto, a nawet ze po smierci nic nie ma - i po co to wszystko? Nie panikuje jakos nad tym, to są bardziej natrectwa, takie ze czasami o tym myślę. Ale nie szukałem przez ostatnie lata chorób i nie drążyłem tych tematów. Niby wszystko jest dobrze, ale jakieś lęki mi towarzyszyły przez te ostatnie lata. Tak poza tym byłem dość szczęśliwym człowiekiem.
I wszystko walnęło jednego dnia...

Po paleniu trawki, dostałem ataku paniki. Przeszło. Potem znów dostałem po paleniu. Więc odstawiłem DEFINITYWNIE. Zaraz będzie miesiąc jak nie palę. Ja już wiedziałem, że to nerwica, choc kiedys w to nie wierzyłem do konca. Dzis jestem tego pewien. Miałem dziwne uczucie serca przez ten okres więc zbadałem serce, tak dla pewności - wyszło ok. Potem doszły zawroty głowy i uczucie osłabienia, oczywiście wraz z lękiem - zbadałem więc krew dla pewnosci, tarczyce, cukier, magnezy i inne. Wyszlo ok. Dobra, to juz wiemy na 100% ze to nerwica. Nie ma co się dalej badać, to strata czasu.
Lęk był od przebudzenia, brałem na początku benzo ale to tylko chwilowe, poszedlem wiec do psychiatry - przepisal cos tam, ale zrobil zle wrazenie, poszedlem do drugiego - przepisal cos, po czym myslalem ze zejde (a to mial byc lek doraźny), poszedlem wiec do trzeciego - przepisal to, czym leczyłem się za pierwszym razem - escitalopram i benzo na pierwsze 2-3 tygodnie.
Jednak byłem tak juz zmeczony tymi psychiatrami, mysleniem ze te leki to tylko "przykrywa" na kipiący garnek jak mawial kiedys moj psycholog, ze uznalem, ze mi sie po prostu nie chce tego brać. Że musze wziąć się w garść ! Że musze zrozumieć z czym mam do czynienia i nauczyć się z tym życ, bo przecież było dobrze !
Może przez to, że przestalem palic stracilem troche swoj "azyl" i nie zyje "od palenia do palenia". Ale benzo nie bralem juz z 2 tygodnie, ani trawy, ani hydroksyzyny - nic.
Po paru dniach od takiej decyzji było lepiej. Przez tydzień czułem się świetnie. Lęki mineły, było spoko, normalne życie jak zawsze.
I znowu dopadło. Usypiałem swojego synka i nagle od tego "bujania" lekko zakręciło mi się w głowie - od razu napłynął mnie lęk. Zrozumiałem, że te uczucie zakrecenia w glowie wywolalo lęk, że cos mi sie znowu dzieje. Nie zaakceptowałem tego, na zasadzie "oj zakrecilo mi sie, uff" tylko "o matko znow mi sie cos dzieje". I od razu zaczelo mi sie dziac.
Dzis mija 3ci dzień kiedy od rana czuje się słabo, zmeczony, nie mam motywacji ani siły. Mimo to podejmuje się różnych działań, rozwijam pasje, chodze na basen, jezdze autem, ogladam mecze euro, gram w gry, mam wakacje poki co. Jest mi przykro, ze nie potrafie pomoc zbyt wiele mojej ukochanej bo opiekowanie się dzieckiem wydaje się byc na chwile obecną strasznie trudne, jakby przerastało moje mozliwosci - to jest chore. Staram sie robic rzeczy, ktore moge "zepsuc" a dzieciaka z oczu spuscic nie moge, nie moge nie miec sily zeby go utrzymac albo cos. Dlatego unikam tego, i jest mi z tego powodu przykro.
Przez te 3 dni nie miałem jako takich ataków paniki, raczej silniejsze badz mniejsze lęki. Głównie lęki przed tym, że znowu mi sie cos zacznie dziać. Nawet jak zapomne o tym wszystkim i poczuje sie lepiej to niedlugo znow przychodzą mi te mysli, że zaraz znowu mnie moze walnąć lęk, ze on przyjdzie predzej czy pozniej. Wczoraj caly dzien stracilem na to, jedyne co mialem to lęk przed lękiem i nie bylo zadnych strasznych doznan. Mowie sobie "po co ty sie martwisz, zobacz caly dzien straciles na lęk przed czyms, czego nawet nie bylo, olej to, jak ma przyjsc to przyjdzie - wtedy bedziesz sie bal, a teraz jaki jest sens? czy ci to pomoze? nie. czy zmniejszy ewentualny lęk? nie.". A mimo to, siedzi mi to z tyłu głowy.
Czuje się ciągle tak, jakby miało mnie to dopaść, jakbym nie miał już sił na walkę z tym.
Staram się myslec na zasadzie:
- ok przyjdzie, to się poboje troche i se pójdzie
- nie zabije mnie to
- nie raz juz to mialem
- nie jestem w tym sam
- urosnie to do jakiegos poziomu, nigdy takiego zebym umarł nagle czy cos
- ten lęk to mały "ja", pozwól mu się bać, przytul go
- nie uciekaj od tego
Mówie to do siebie 50x dziennie a i tak się boje.

Dajcie mi proszę jakieś rady bo od czytania wszystkich wątków, nagrań już mam straszny mętlik w głowie.
Może ktoś umie naprostować moje myślenie, podrzuci jakąś złotą myśl.
Wiem, że temat był tu 50000 razy ale chcialem to napisać, chcialem uslyszec glos pocieszenia od kogos kto to rozumie, bo moje otoczenie nie wie jak jest mi z tym ciężko i widzę, że też mają już tego dość, a to pogarsza sprawe, bo "pogania mnie" do wyzdrowienia, a ja nie wiem jak to zrobić. Jutro umowilem sie do psycholog, ale juz nie pierwszy raz, wiec jedna wizyta mnie nie odczaruje.
Dziękuje wam wszystkim za odpowiedzi i życzę wam dużo zdrowia i wytrwałości.

Czekam na lepsze dni...