Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Jak wziąć życie w swoje ręce i nie zwariować?

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
ODPOWIEDZ
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

18 grudnia 2016, o 15:20

Witajcie,
chciałbym dowiedzieć się czy są tutaj osoby z podobnym problemem i jak sobie z tym radzicie.
Mam duże problemy z pokonywaniem kolejnych etapów w życiu. Matura, studia, praca zawsze kosztowały mnie mnóstwo zdrowia, z pozoru niepotrzebnie.
Po zakończeniu studiów chciałbym znaleźć swój kąt i opuścić rodzinny dom. Jednym z powodów jest trochę toksyczna atmosfera w domu, chciałbym się od tego zdystansować. Mam poczucie winy, że zostawiam rodziców, ale nie chcą niczego w sobie zmieniać, dla nich jest ok. Ja w tym długo nie wytrzymam, więc chcę odejść. Jednak nie mogę poczynić ku temu zdecydowanych kroków, bo czuję wielki niepokój i paraliż. Wpadłem w mocne stany depresyjne i czuję się jak w klatce. Czuję nawet blokadę, żeby dokończyć studia.
Zauważyłem, że w przeszłości powtarzałem ten schemat. Optymistyczne plany, konfrontacja z rzeczywistością, pierwsze problemy, zwątpienie, depresja lub lęki, powrót w bezpieczne miejsce (dom).

Niestety wychowany zostałem w sposób lękliwy. Ojca brakowało, jak był to chłodny, wymagający, po wypiciu bardzo ranił słowami. Codziennie bałem się, że znów wróci napity. Mama nadopiekuńcza, jednak też wymagająca i surowa, ochroniłaby mnie przed całym złem na świecie. Niestety chroniła też przed właściwymi relacjami z rówieśnikami, szczególnie w pierwszych latach życia. Przez to całe życie czuję się jakbym trochę nie pasował do większości ludzi, brakuje mi tego zainteresowania ludźmi, swobody, spontaniczności. Ale bez przesady, miałem swoich kolegów, lubiłem spędzać czas poza domem. Ale zawsze było coś, co mnie hamowało, szczególnie przed płcią przeciwną.

Z czasem zacząłem odsuwać się od ludzi, czułem że nie pasuje, koledzy zaczęli interesować się innymi sprawami, także dziewczynami. Mnie też interesowały, ale nie miałem pojęcia co robić. Czułem się coraz bardziej spięty, skrępowany, nieśmiały. Widziałem odważnych kolegów i mnie, czułem coraz większy dystans, więc uciekałem w swój własny świat, także w fantazje jaki to jestem wspaniały. Liczyłem, że z czasem się rozkręcę.

W liceum uznałem, że za bardzo oddaliłem się od rówieśników. Zrozumiałem, że ludzie nie są tacy straszni przecież. Najbardziej przerażały mnie imprezy, roześmiani ludzie, tylko się bać ;) Gdy już chciałem być wśród ludzi, to panika. Po latach wiem, że to byłą jednak złość, frustracja i bezsilność. Wciąż był przede mną jakiś mur. Wpadłem przez to w depresję, nie wiedziałem co robić. Wolałem pozostać w domu, mniej się wychylać.
Na studiach siłą rzeczy trochę ludzi poznałem na zajęciach, miałem znajomych ale wciąż na dystans. Nie mogłem się zbliżyć, a jednocześnie cierpiałem gdy odchodzili. Znów lęki, frustracja i depresja. Jednak wciąż byłem w miarę bezpiecznym miejscu, nie musiałem się wychylać.
Potem przyszły praktyki i praca, więc bardziej dorosłe życie. Wszystko wyszło na wierzch. Moje uczucie niedostosowania do reszty ludzi. Próbowałem grać normalnego gościa, bardziej wygadanego i luzackiego. Chciałem być lubiany i zauważany. Z większym "doświadczeniem" życiowym. Tylko się męczyłem, czułem że kogoś gram. Depresja i bezradność. Wracałem do domu.
Tak samo było z dziewczynami, boję się ukazać siebie słabego.

Według mnie problem wygląda tak:
Boję się wziąć odpowiedzialność za siebie, bo czuję, że nie jestem wystarczająco dobry, doświadczony jak na swój wiek, w porównaniu do innych. Boję się, że te braki w końcu wyjdą, ktoś je dostrzeże i mnie zdemaskuje, zawiedzie się mną. Przez to czuję się z ludźmi gorzej, im dłużej z nimi przebywam. Przeważnie działa to w drugą stronę. W pracy pewnie ludzie biorą mnie za jakiegoś dziwaka, zastanawiają się co ze mną jest nie tak.
Jednocześnie potrzebuję uwagi i zapewnienia o swojej wartości od innych, żebym czuł się bezpiecznie. Czyli narcyzm. Gdy tego nie dostaję wpadam w złość, frustracje i depresje. Boję się pozostawienia, odtrącenia. Kiedyś myślałem, że to panika, bo tą złość kierowałem do wewnątrz. Ostatnio pozwalam sobie na nią, jednak bezradność i depresja pozostaje :(
Mam blokadę przed przebywaniem z ludźmi i rozmową. Analizuję, co powiedzieć i jak się zachowywać, więc powtarzam udawanie kogoś. Chcę wypaść jak najlepiej. Jednak nigdy nie jestem z siebie na tyle zadowolony, żeby siebie nie skrytykować. Gdy pojawia się napięcie wśród ludzi zaczynam ich unikać, pustka w głowie, najchętniej bym zniknął.
Chciałbym pozwolić sobie być sobą, pozwolić na braki, nawet te duże. Ale wciąż czuję, że nikt mnie nie chce takiego. Nawet teraz: jestem załamany, bezsilny. Czuję, że potrzebuje kogoś poznać, być z kimś, ale przecież w takim stanie nie mam prawa. Tylko komuś jeszcze zrobię kłopot gdy zobaczy jaki jestem, więc udaję weselszego i beztroskiego. Nie pozwalam sobie na smutek.
To trwa już lata, poszedłem na terapię, jest ciężka i żmudna. Boję się o siebie, że to się nie zmieni i jestem skazany na takie życie :(
Raz na ruski miesiąc zdarza się, że zapominam się i jestem sobą. Wtedy jest po prostu dobrze i tak lekko. Ale nie wiem jak do tego wracać.
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

18 grudnia 2016, o 18:40

Cała rzecz w tym aby przestać się na początek porównywać z innymi i polubić siebie. Ha! Brzmi prosto :D ale...kiedy spojrzysz na siebie i swoje życie z boku to zauważ, ze przed byciem prawdopodobnie szczęśliwym blokuje Cię to jak potraktują i ocenią Cię inni ;)
Podczas gdy nigdy na tym szczęścia nie zbudujesz. Nigdy dla innych nie będziesz dość idealny - wierz mi.

W takich stanach umysłu wydaje Nam się, że jak będziemy sobą to się okaże, ze nikt Nas nie będzie chciał, tolerował a może nawet nic nie osiągniemy.
Podczas gdy sam się przekonałem pare lat temu, iż jest odwrotnie. Poznajesz wtedy ludzi, którzy jednak realnie są zainteresowani takim mną jaki jestem, a poczucie pewnego rodzaju wolności daje motywację i power do pracy i zdobywania doświadczenia.
Nie staraj się na sile być wyluzowany, pogodny, boski i tacy jak inni. A wtedy odnajdziesz swoją strefę, nature i poznasz ludzi, którzy do tego pasują.

Co do reszty życia i pokonywania kolejnych kroków to na sam początek pytanie - jak postrzegasz niepowodzenia? ;)
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

19 grudnia 2016, o 22:05

Cała rzecz w tym aby przestać się na początek porównywać z innymi i polubić siebie. Ha! Brzmi prosto :D ale...kiedy spojrzysz na siebie i swoje życie z boku to zauważ, ze przed byciem prawdopodobnie szczęśliwym blokuje Cię to jak potraktują i ocenią Cię inni ;)
Podczas gdy nigdy na tym szczęścia nie zbudujesz. Nigdy dla innych nie będziesz dość idealny - wierz mi.
Ciezka sprawa, probuje sie nie porownywac, czasami wychodzi, czasami nie. Ale gdy czuje smutek, to szukam przyczyny. Brakuje mi ludzi wokol ktorzy mnie rozumieja. Nie mam takich, inni maja i sa szczesliwsi. Wiec we mnie jest defekt. Probuje wiec byc jak inni, to niemozliwe wiec znow dolek. Kolo sie zamyka.
Polubic siebie jeszcze trudniej, bo za co? Najprosciej by bylo za to ze jestem. Ale co to za wartosc skoro kazdy ja ma? Pieknie tutaj widac narcyzm, prawda? Potrzebuje miec w sobie cos szczegolnego, zeby miec wartosc. Kuwa, chce tego nie chciec! ;puk
Probowalem robic sobie zestawienie cech lub rzeczy ktore w sobie lubie. Wartosc mialy dla mnie tylko wielkie, bo takie powszechne to nic. Wiec nie znajduje w sobie nic wartego.
Co z tym zwiazane, chyba projektuje swoje podejscie na innych ludzi. Uwazam, ze spogladaja na mnie tak samo surowo jak ja na siebie. I nikt mnie nie pokocha, bo za co. Nie mam czym sie pochwalic. A jak czyms probuje sie zainteresowac, to mimowolnie analizuje czy to komus moze zaimponowac. Ja jbie! Kaplica. Jakie to żałosne, a tak bardzo zakorzenione.
Ale jak patrze na rodzinke, sasiadow, spoleczenstwo, to czy wszyscy sa jacys kosmiczni, ze tworza pary, maja znajomych? Sa tacy jak tysiace innych osob i dobrze, tyle wystarczy.
No ale skoro ja tego nie mam, oni maja, to jestem gorszy, musze nadrabiac. Znow kolo. Gubie sie sam w tym. Potrzebuje byc wyjatkowy, a jak nie jestem to jestem dnem.
W takich stanach umysłu wydaje Nam się, że jak będziemy sobą to się okaże, ze nikt Nas nie będzie chciał, tolerował a może nawet nic nie osiągniemy.
Podczas gdy sam się przekonałem pare lat temu, iż jest odwrotnie. Poznajesz wtedy ludzi, którzy jednak realnie są zainteresowani takim mną jaki jestem, a poczucie pewnego rodzaju wolności daje motywację i power do pracy i zdobywania doświadczenia.
Nie staraj się na sile być wyluzowany, pogodny, boski i tacy jak inni. A wtedy odnajdziesz swoją strefę, nature i poznasz ludzi, którzy do tego pasują.
Rozumiem to, 1,5 roku temu miałem 3-4 miesiące, gdy udało mi się to wprowadzać mimo lęków. Czułem, że idę do przodu. Miałem w sobie wiele wyrozumiałości, przestrzeń na błędy, jakieś ciepło do siebie. Ale umknęło :/ Przyszły stresy, praca i znów zacząłem udawać.
Najgorsze jest to, że ja nawet gdy jestem sam ze sobą, to nie czuję się swobodnie i naturalnie. Obserwuje siebie jakby z boku i oceniam czy jestem ok czy coś trzeba poprawić. Wśród ludzi jest to mocniejsze, nic dziwnego że nie mogę być naturalny i sobą, a rozmowy mnie nie interesują albo mam pustkę w głowie. Nie mam pustki, mam głowę wręcz wypełnioną po brzegi sieczką o sobie. Ciężko mi samemu uwierzyć, że jestem sobą. Nie potrafię być spontanicznym. Może już jestem świrem?
Do tego nieśmiałość i popadam w depresję. Bo jakim cudem mogę kogoś mieć? Czuję, że nic nie mogę zmienić. Wiem, mogę, nie wiem jak.
Co do reszty życia i pokonywania kolejnych kroków to na sam początek pytanie - jak postrzegasz niepowodzenia? ;)
Z początku staram się przyjmować wszystko chłodno, racjonalizować, ale po kilku dniach załamuję się i wycofuję. Sam jestem może bardziej wyrozumiały, ale mam nad sobą też krytykę matki (w sensie jej surowość w mojej głowie i nie mogę tego wyrzucić).
Im bliżej jest wyzwanie, tym bardziej czuję się skrępowany i bezbronny. Bo muszę wygrać. Zawsze widzę przyszłość, w razie niepowodzenia, jak ciemną dolinę, przepaść, albo w ogóle pustkę, jakbym walczył o życie. Bo już nie mogę zawieść, już wyczerpałem limit. Jakim cudem mam w tym znaleźć radość, satysfakcję z życia?
W tych niepokojach jest też wiele złości i frustracji. Bo muszę być wyjątkowy, porażka to podważy, przeżyję złość i niemoc, których do tej pory nie potrafiłem przeżywać i odbierałem jako lęk. Może też stąd to wycofywanie, żeby nie czuć tego ponownie.
Karcę się za każdą pomyłkę, czuję wstyd i frustrację swoim nieogarnięciem. Najgorzej jest, gdy na kimś mi zależy, wtedy już przepowiadam, że zjbałem, ta osoba mnie porzuci, non stop spięcie.
Uff, wystarczy na dziś. Za dużo w tym zamkniętych kół. :((
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
ODPOWIEDZ