
Jestem tu od niedawna

Dajecie nadzieję na lepsze jutro

hmm zacznę od początku.. mam 19 lat


albo całkiem od początku...
Jako dziecko/ nastolatka byłam bardzo nerwowa w stosunku do mojej rodziny. Wszystko musiało być tak jak ja tego chcę, a gdy tego nie dostawałam-reagowałam ogromną złością, czasami wręcz nie panowałam nad swoimi emocjami. Mam siostrę bliźniaczkę, która przeze mnie wiele się napłakała. Teraz niesamowicie się tego wstydzę. W okresie dorastania poznałam chłopaka- pochodził on z patologicznej rodziny. W związku z Nim trwałam 3 lata. Był to związek pełen napięć, pełen stresów. Może opowiem po krótce- kochałam go bardzo, starałam się troszczyć o Niego jak najlepiej mogę, wynosiłam jedzenie dla Niego, robiłam wszystko żeby miał to czego nie zapewniała mu matka, która była alkoholiczką, ojciec zmarł z powodu alkoholu. Matka zostawiała go na wiele tygodni bez pieniędzy i ja musiałam mu wszystko zapewniać. Nie musiałam ale czułam, że powinnam, miałam silną potrzebę pomocy mu, chciałam wyciągnąć go z tego bagna, wierzyłam, że to kiedyś nastąpi. Dla niego byłam opiekuńcza, moja rodzinę traktowałam jak wrogów, którzy wiecznie się o coś czepiali. To wynoszenie jedzenia, podbieranie pieniędzy, chodzenie do Niego na noc-wszystko to ukrywałam przed rodzicami. Po pewnym czasie zauważyłam, że nie na tym polega związek, że to nie jest osoba która mnie szanuje, zawsze znosiłam te cierpienia, myślałam, że tak już musi być.. Po rozstaniu byłam niesamowicie przygnębiona, przez kilka miesięcy trwałam w zupełnym dołku, pomimo tego, że z jednej strony czułam ulgę. Moje relacje z rodziną zaczęły się poprawiać bo zauważyłam, że to PRZEZE mnie są te awantury, że to ja jestem wszystkiemu winna. Ociepliły się kontakty z mamą, która mimo wszystko bardzo o mnie dbała i chciala dla mnie jak najlepiej, z siostrą również, niestety z ojcem nadal pozostawałam w trudnych relacjach. Później zainteresowałam się ćwiczeniami i zdrowym odżywianiem. Postanowiłam zrobić coś dla siebie. I tym zapełniłam moją pustkę, zaangażowałam się w to na maxa, przez 6 miesięcy intensywnie ćwiczyłam i "zdrowo się odżywiałam". Przez 5 miesięcy schudłam 10 kg. Straciłam miesiączkę. Moje zdrowie zdecydowanie podupadło, mimo to-dalej w tym trwałam-to stało się moją obsesją, non stop myślałam o kaloriach, o tym, że muszę je spalić, ciągle się ważyłam, mierzyłam, za nic w świecie nie chciałam przytyć, pomimo, że tak na prawdę nie podobałam się sobie. I tu zaczęły się moje obawy o to, że obsesyjne myśli dotyczące sylwetki nigdy mnie nie opuszczą, że do końca życia będę musiała liczyć kalorie i uważać na to co jem, to potęgowało mój lęk. Ludzie zwracali uwagę na to, że niesamowicie schudłam, koleżanki się martwiły, ale ja utrzymywałam że wszystko jest dobrze. Stało się to moim "przekleństwem". Ciągle czytałam o anoreksji, bulimii, bardzo bałam się tych chorób, bałam się, że stracę kontrolę i któraś z nich właśnie mnie dotknie. Pojawiły się ataki paniki, z najprzeróżniejszych powodów-że ludzie patrzą na moje chude ręce, że każdy patrzy na to jaka jestem chuda, że nie uwolnię się od tych przeklętych myśli.. Oczywiście wciąż wchodziłam w internet i nakręcałam się dodatkowo, ciągle szukałam o jakiejś swojej dolegliwości, chorobie, wieczna analiza swojego życia i tego co się ze mną dzieje.. Ataki lęku, paniki... BARDZO chciałam sobie pomóc. Stosowałam afirmacje, czytałam jak sobie pomóc, zapisywałam afirmacje..później doszły problemy z włosami, z wątrobą.. Między czasie wplatały się najprzeróżniejsze sytuacje z byłym chłopakiem, bardzo dla mnie przykre. Strach zaczął mnie przerastać. Rodzina chciała mi pomóc, zapisałam się do terapeutki ale nie potrafiłam jej zaufać, coś mi w Niej nie odpowidało, nie umiałam się przełamać.. Wspólnie z mamą znaleźliśmy inną. Później zaczęłam czytać o nerwicach, lękowych, natręctw, dopresjach.. Zaczęłam obawiać się, że mogę mieć którą z nich.. Ciągle przypisywałam sobie nowe dolegliwości, OGROMNIE bałam się choroby psychicznej.. aż w końcu coś pękło. Rozmawiałam z siostrą o moich rozterkach. Ona opowiedziała mi, że jej siostra ma schizofrenię i biega po internacie z nożem. Tak przeogromnie się tego przestraszyłam, że nie potrafię tego opisać. W głowie miałam tylko "nie jestem psychiczna, nikogo nie zabiję, nikt mnie nie zabiję". Tak bardzo bałam się swoich myśli.. miałam ich mnóstwo, najprzeróżniejszych i najbardziej paskudnych, nie mogłam nic z tym zrobić. Moja rodzina była przerażona moim stanem. Ja sobą również, miałam mnóstwo myśli samobójczych, nie chciałam już żyć, dla mnie w tamtej chwili był już koniec, myślałam, że oszalałam. Zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Tak bardzo chciałam sobie pomóc ale nie potrafiłam, nie miałam siły, mama szukała pomocy.. Znaleźliśmy psychiatrę, on zdiagnozował u mnie nerwicę lękową z natręctwami i dostałam skierowanie do szpitala- na oddział dzienny. Podczas pobytu tam poznałam wiele nowych osób, wiele zrozumiałam, tak bardzo ważna była dla mnie wtedy rodzina, moja mama która robiła dla mnie tak wiele.. Dbała o mnie każdego dnia, jestem jej taka wdzięczna.. Nazywam ją moim aniołem, dzięki Niej mogę teraz w miarę normalnie funkcjonować, jestem z mamą niesamowicie blisko, bardzo zbliżyłam się do rodziny, kocham ich ponad życie, wyrzucam sobie ten czas, w którym byłam dla nich tak oziębła i tak bardzo ich krzywdziłam, zrozumiałam ile błędów kiedyś popełniłam, wiele mnie ostatni splot sytuacji nauczył, dojrzałam, gdybym tylko mogła cofnąć czas

Błąkam się w swoich myślach, szukam siebie, tego kim jestem, jaka jestem..
Bardzo staram się nie poddawać żadnym złym emocjom, myślom, staram się traktować je z obojętnością. Żyć dobrze, w spokoju, mimo tej walki toczącej się w umyśle..
Uffffff...


Z góry dziękuję za wszelkie odpowiedzi
