

W poniedziałek moja przedostatnia sesja na terapii, wiem nad czym chcę pracować:
- perfekcjonizm (bycie dla siebie "najlepszym przyjacielem"),
- zmniejszenie wymagań wobec życia (docenienie tego co mam),
- redukowanie złości (nauka wyrozumiałości dla siebie i innych),
- cieszenie się życiem, zamiast ciągłego oceniania siebie (robienie rzeczy dających mi radość, a nie poprawiających mój wizerunek),
- większe nastawienie się na relacje z ludźmi, a nie skupianie się na sobie
-- 20 lipca 2015, o 16:02 --
Zakończyłem 3 miesięczną terapię grupową 5x w tygodniu. Polecam każdemu, kto zmaga się z problemami. Bardzo dużo mi pomogła i pozwoliła szerzej spojrzeć na swoją osobę. Dzisiaj wyjeżdżam na miesięczny eurotrip, więc niezbyt mam czas rozpisywać się, ale główne wnioski, które zabrałem dla siebie:
- rana narcystyczna/perfekcjonizm - nadmierne wymagania wobec siebie, chęć bycia doskonałym w oczach innych,
- rywalizacja - nauka odpuszczania,
- spędzanie czasu wolnego na rzeczach, które chcę i lubię robić, a nie mających dać mi COŚ lub pozwalających OSIĄGNĄĆ CEL,
- przenoszenie miłości z rodziców na dziewczynę,
- szersze spojrzenie na rodziców - nadmiernie ich idealizowałem,
- nie wszystko da się objąć umysłem - zaakceptowanie rzeczy niewytłumaczalnych,
- zauważanie szarości - zbyt często oceniam czarne/białe,
- nauka pokory - w życiu nie wszystko (tak jak od rodziców) dostanę od razu i natychmiast, czasem życie to także smutek i cierpienie,
- cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość,
- zwiększenie wyrozumiałości wobec zachowań innych osób - redukcja złości,
To tyle - szerzej napiszę pewnie w kolejnych postach. Tymczasem....wakacje!

-- 19 sierpnia 2015, o 13:52 --
Miesięczne wakacje, objechaliśmy pół Europy - coś pięknego


Z kolejnych dobrych wiadomości - nie biorę już w ogóle leków. Doszedłem do wniosku, że skoro nie mam żadnych fizycznych problemów, typu bezsenność czy bóle to nie widzę sensu ich zażywania. Oczywiście moje samopoczucie w żaden sposób nie zmieniło się po odstawieniu.
Teraz zgodnie z postanowieniami zamierzam robić to co lubię. Koniec z maratonami, bungee i innymi ekstremami dla poklasku. Będę robił to co lubię. No i dalsza praca nad zmniejszaniem oczekiwań wobec siebie i życia. Nie jest to łatwe tak się zmienić i nadal "męczę się ze sobą", ale moje lęki zostały znacznie ograniczone przez świadomość, że nie dopadło mnie "nie wiadomo co" i jakaś niesamowita NERWICA tylko chodzi tutaj o mnie i moją osobowość, którą mogę zmienić by czuć się ze sobą przyjemniej i spokojniej.
-- 26 sierpnia 2015, o 11:26 --
No więc tak - sporo zmian w moim spojrzeniu - uznałem, że czas to wszystko poukładać.
Przede wszystkim na sam fakt posiadania zaburzeń lękowych ma kilka spraw. Po pierwsze jako dziecko doznawałem zbyt mało frustracji - wszystko co chciałem miałem od razu. Stąd ciężko znoszę sprzeciw czy niedogodności. Właśnie to przeświadczenie, że słabo znoszę niedogodności wywołało ten lęk przed tym, że tego nie wytrzymam i skończę ze sobą (oczywiście sam pomysł takiego rozwiązania zawdzięczam kuzynowi). Ponadto ważnym elementem jest mój perfekcjonizm (obraz samego siebie w oczach innych, częste robienie rzeczy dla poklasku zamiast własnej satysfakcji) - stąd gdy na początku doznałem ataku paniki to lęk tak fantastycznie szybko się rozwinął (no bo jak to ja mógłbym mieć jakieś ataki w towarzystwie, jakbym to wytłumaczył). Kolejny ważny elementy - od dzieciństwa byłem uczony przez ojca, że intelekt to najważniejsza w życiu sprawa. Często używał określenia "czubki", więc jeżeli sam miałem stać się "czubkiem z irracjonalnym lękiem" to był to dla mnie przeogromny cios. Mój perfekcjonizm (surowość dla siebie samego i innych) w połączeniu z "byciem czubkiem" bardzo szybko rozwinęły obsesję mającą na celu "pokonanie choroby". Tak to rozumiałem na początku, że dotknęła mnie jakaś niespotykana choroba, którą muszę zwalczyć. Podobno spory wpływ mogło mieć też to, że moja mama nie jest osobą emocjonalną i czułą (oczywiście wiedziałem, że mnie kocha itd), ale nigdy nie byłem przytulany. To by nawet pasowało do mojego "nauczenia się" robienia dobrych rzeczy w celu imponowania. Ponadto wszystko muszę ROZUMIEĆ. Wszystko co wymyka się poza moje rozumienie (wszechświat, religia, śmierć) budzi mój lęk. Samobójstwo kuzyna było dla mnie niezrozumiałe, niejasny był też powód. W ogóle jak można się zabić myślałem, NIE ROZUMIAŁEM TEGO. Tak właściwie to ja nadal mimo 2-letniego spokoju czułem minimalny lęk, że choroba wróci (pomyślałem może o tym raz dziennie przez krótką chwilę), więc nie było to w żaden sposób uciążliwe. Gdy wszedłem w związek nie byłem go do końca pewien. To tylko podejrzenie, ale myślę że moja "odporność na lęki" zmniejszyła się przez to. Tydzień później zapaliłem marihuanę. W głowie wciąż tlił się malusieńki lęczek, że "gdy zapalę to mogę mieć nawrót". No to zapaliłem, poczułem derealizację (derealizacja dla mnie zawsze była sygnałem ostrzegawczym) i poszło. Krok po kroku zacząłem się nakręcać. Na początku lęk dotyczył głownie swojego wizerunku w oczach rodziców i znajomych. Pamiętam, że kilkanaście dni później przyjechałem do rodziców i popłakałem się, że ich zawiodłem. Do tego czasu w bardzo znaczącej ilości spraw wyręczał mnie ojciec (generalnie miałem zakodowane w głowie, że jak już sobie nie poradzę z czymś to mam jego). Przyjemna perspektywa, ale poszło to za daleko. Dlatego też na początku oczekiwałem, że to psycholog z którym bardzo długo współpracowałem "rozwiąże mój problem i zabierze te myśli"

Teraz po upływie prawie 10 miesięcy sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim zrozumiałem, że nie jestem na nic CHORY (nomenklatura jak u każdego filozofa jest bardzo ważna), ewentualnie mogę być CHORY na własną osobowość



