Na początek powiem coś o mnie i moim dotychczasowym życiu. Mam 29 lat i zawsze byłam bardzo wysportowaną i aktywną kobietą bez nałogów. Zawsze dużo podróżowałam i miałam mnóstwo planów. Nie umiałam usiedzieć w domu. Jeszcze w tamtym roku wchodziłam na czterotysięczniki, jeździłam bardzo dużo na rowerze, tryskałam zdrowiem i większość czasu spędzałam śpiąc na dziko w plenerze. Nic mnie nie paraliżowało i nie przerażało.
Jeśli chodzi o moją historię z nerwicą lękową, to miewałam już w życiu napady paniki i stany derealizacji. W trakcie pandemii i nerwowej rodzinnej sytuacji kilka lat temu miewałam je dość często. Udałam się do psychiatry i brałam przez jakiś czas psychotropy, ale szybko mi minęło i wróciłam do normalnej rzeczywistości odstawiając je. Potem już było wszystko dobrze. Jestem dość nerwową osobą, bo mam nieciekawą sytuację rodzinną i miałam ciężkie dzieciństwo, ale na ten moment jestem od ośmiu lat ze wspaniałym partnerem, który jest prawie roku moim mężem. Nie mamy większych problemów i czuję się z nim bezpiecznie i szczęśliwa, ale niestety ten rok zaczął się dla nas fatalnie. Staramy się również bezskutecznie z mojej winy o dziecko co dołożyło stresów, wydatków i bólu. W lutym zaczęłam również chorować mocno na tarczycę z którą już wcześniej miałam problemy. Nagłe, nadmierne wypadanie moich włosów, które zawsze były gęste i były moim atutem mocno mnie przeraziło. Na samym końcu podaję moje wyniki TSH. Jestem również zestresowana faktem, że już od bardzo długiego czasu nie mogę znaleźć na dłużej stabilnej dobrej pracy, a z racji zamieszkania w mieście, gdzie jesteśmy sami nie mam żadnych znajomych. Siedzę ciągle sama w domu w godzinach pracy męża i czuję się bardzo samotna. Ale przechodząc do sedna moje objawy zaczynają się poniżej.
Otóż pod koniec marca zaczęła się choroba mojego ukochanego kota Kubusia który był ze mną 19 lat. Dowiedziałam się wtedy, że jest chory na niewydolność nerek i mimo, że zdawałam sobie sprawę, że przy jego i tak rekordowym wieku muszę liczyć się z jego rychłym odejściem, tak diagnoza i świadomość podjęcia decyzji o eutanazji mnie zmiotła z planszy. Najgorsze było to, że na początku kwietnia mieliśmy z mężem kupione od stycznia loty do jednego z państw w Azji i byśmy byli bardzo stratni finansowo rezygnując z tego wyjazdu z racji, że do Kubusia i naszego drugiego kota miał przyjechać opiekun. Wiedzieliśmy, że przy postępie choroby tym bardziej musimy działać szybko. Trafiliśmy na empatycznego weterynarza, który utwierdził nas w przekonaniu, że to ten moment i cztery dni przed wylotem dokonaliśmy eutanazji oraz pochowania naszego synusia. Straumatyzowało nas to i rozłożyło na łopatki. I tu zaczyna się tak naprawdę cały początek moich objawów
Będąc już 4 dni później na lotnisku czułam, że dostaje ataku paniki. Całą trasę w samolocie miałam duszności i czułam się bardzo zdezorientowana. Po przylocie do Azerbejdżanu, który był naszą docelową destynacją czułam znerwicowanie i silne zmęczenie. Wieczorem na naszym pierwszym noclegu dostałam ataku. Zaczęło się od nadmiernego wydalania moczu, zdrętwienia lewej ręki i języka, podwyższyła mi się temperatura i dostałam drgawek. Nie umiałam się uspokoić i przestać telepać, a to, że jestem poza Europą w takim a nie innym kraju pogłębiło lęki. Mój mąż podjął decyzję o pojechaniu do szpitala który na szczęście był w miasteczku. Po przetłumaczeniu na translatorze objawów, lekarka stwierdziła, że mam taki atak od zmiany klimatu i stresu. Podpięto mnie pod kroplówkę, dano zastrzyk uspokajający oraz zrobiono badania krwi. Po kilku godzinach wypuszczono mnie. Nie czułam się lepiej. I tak naprawdę od następnego dnia trwałam w ciągłym lęku, który siedział w mojej głowie. Przyspieszone bicie serca, dezorientacja i strach. To był dopiero początek podróży, która miała trwać jeszcze 10 dni... Do tego pech chciał, że zatruliśmy się z mężem na dniach i to ostro. Wymiotowaliśmy całą noc i mieliśmy biegunkę już do końca wyjazdu. Gdy wróciliśmy do Polski, myślałam że się uspokoję i wszystko wróci do normy, ale miałam natrętne myśli i czułam się zlękniona. Udało mi się dostać w tym samym tygodniu do psychiatry, który po krótkiej rozmowie stwierdził objawy zapętlenia lęku, zlecił mi branid przez dwa tygodnie tabletek Amitryptylinium, Propranolol i Alpragen w różnych dawkach 3 razy dziennie i zalecił psychoterapię. Przez pierwszy tydzień czułam się lepiej - przesypiałam noce i byłam tylko lekko ospała. Niestety w następnym tygodniu tabletki już tak dobrze nie pomagały, zaczęła się u mnie mocna tachykardia, parestezje i dziwne myśli depresyjne. Lekarz okazał się mało kompetentny, ponieważ po moim telefoniu mało zainteresowany kazał mi zwiększyć dawkę co mnie kompletnie zdziwiło, a lekarka rodzinna nie umiała mi pomóc i zleciła po prostu wyniki krwi. Nie zastosowałam się do tej rady i zaczęłam sama zmniejszać dawkowanie, by odstawić całkiem tabletki Zbliżał się wtedy termin mojego wylotu do Irlandii na weekend z koleżanką z grupy podróżniczej z którego nie mogłam już zrezygnować. Pełna obaw poleciałam. Mimo tabletek miałam kompletną bezsenność, rozdrażnienie i stres.. W ostatni dzień wypadu odstawiłam już całkiem leki od psychiatry. Dostałam nagle wieczorem duszności. Gdy próbowałam zapaść w sen, przebudzało mnie dudnienie serca i problem z nabraniem powietrza. Połączyło się to z tym, że mnie lekko przewiał wiatr i miałam na maksa zapchany nos, a od zawsze miałam problem z zatokami więc tym bardziej czułam dyskomfort. Następnego dnia poszłam do lekarki rodzinnej, która bez badania mnie stwierdziła bakteryjne zapalenie zatok i wypisała antybiotyki. Postanowiłam mimo niechęci do tej diagnozy je zażywać. Niestety nic to nie pomogło i gdy po kilku dniach, dostałam znowu mocnej zdyszki siedząc spokojnie w domu, pojechałam na wieczorynkę, gdzie lekarz stwierdził że mam odstawić antybiotyki, a to co mi się dzieje może być po odstawieniu leków od psychiatry. Dostałam Ventolin dowziewny, ale nie czułam po nim poprawy. Moja liczba objawów się zwiększała, a ja nie wiedziałam gdzie szukać pomocy. Gdy w Boże Ciało postanowiłam skorzystać z mężem z dnia wolnego i wybraliśmy się na krótki szlak w góry po stronie czeskiej, czułam spory niepokój, ale nie chciałam stracić wolnego dnia i ładnej pogody przez moje objawy. Niestety na szlaku dostałam ataku paniki i takiej hiperwentylacji, że było wzywane pogotowie górskie i byłam zwożona na dół karetką. Spadł mi bardzo cukier i miałam puls ponad 120. W karetce miałam monitorowane serce i podany zastrzyk uspokajający. Następnie pojechałam z mężem już naszym autem do szpitala na SOR po stronie polskiej, żeby nie być zabrana do szpitala w Libercu przez pogotowie. Miałam zrobione badania krwi i EKG i lekarz stwierdził, że wszystko jest w porządku, a ja powinnam udać się na psychoterapię, a póki co mam łykać doraźnie Hydroksyzyne. Po następnym weekendzie obudziłam się chora. Myślałam, że jestem mocno zaziębiona, ale gdy po dwóch dniach zatkało mi silnie lewe ucho, czułam ścisk gardła, miałam gorączkę i zaczęła drętwieć mi twarz uznałam, że to zapalenie zatok i jeszcze tego samego dnia pojechałam specjalnie do Wrocławia na prywatną wizytę do otolaryngologa. W trasie miałam tak silne parestezje, że myślałam, że mam udar, bo zdrętwiały mi całe kończyny i miałam paniczny lęk i duszności, ale udało mi się dotrzeć na wizytę. Po rozmowie i badaniu endoskopowym gardła, ucha i nosa lekarz stwierdził faktycznie ostre zapalenie zatok i niedrożność trąbki eustachiusza w uchu. Powiedział, że Ventolin, który dostałam wcześniej na wieczorynce działa na oskrzela, które u mnie prawdopodobnie są zdrowe więc mam tego nie zażywać, gardło mam drożne więc ten ścisk jest od spływającej flegmy. Dostałam sterydy do nosa, które miały mi oczyścić zatoki i dzięki temu odetkać ucho. Leki zaczęły skutkować, ale wyłącznie na zatoki. Gdy oczyściło mi nos i odetkało ucho, zaczął się silny suchy kaszel, który trwał prawie tydzień. Postanowiłam przepisać się do innej przychodni i szukać porady u lepszego lekarza rodzinnego. Trafiłam na doktora, który po długim wywiadzie osłuchał mnie i zapisał mi skierowanie na RTG klatki piersiowej, skierowanie do poradni pulmonologicznej i do poradni kardiologicznej. Zlecił również wykonanie jeszcze raz EKG w zabiegowym na dole, które wykazało jedynie według opisu Nieprawidłowy Załamek T, ale po powrocie do gabinetu lekarz kazał mi się tym nie przejmować. Na szczęście udało mi się w małym miasteczku w moim województwie dostać termin do pulmonologa na 23 lipca, a do kardiologa na 8 sierpnia. Tymczasem wyniki RTG otrzymam jutro.
W ten weekend byliśmy na krótkich szlakach w Beskidach z mężem i też cały czas się dusiłam, musiałam łykać Hydroksyzyne, która mi średnio pomaga i chodząc po niskich wysokościach czułam się jakbym chodziła po Mount Everest i miała chorobę wysokościową. Na ten moment [7 lipiec] mam dziwne myśli w głowie o swojej rychłej śmierci i o to, że zdecydowanie coś mi dolega, a lekarze nie zdążą tego wykryć i nie dożyję 30 roku życia.. Cały czas mam duszności i ledwo łykam powietrze i nie umiem się skupić na niczym innym. Ciężko mi nawet obejrzeć film bez fokusowania się na tym co się wydarza w moim organizmie.. Codziennie czuję odrętwienie w dolnych kończynach, taki jakby niedowład, oprócz tego niepokoi mnie ciągłe, szybkie pulsowanie tętnicy w brzuchu i pieczenie w żołądku. Czuję dyskomfort po obydwóch stronach gardła tak jakby w żyłach, tętnicach. Ogółem częsty ścisk gardła i szumy w uszach. Z trudem wychodzę z domu, bo czuję się bardzo zmęczona i bardzo szybko się męczę. Nie mogę robić od dwóch miesięcy tego co kochałam najbardziej. Nie mogę wyjść na rower na dłuższe dystanse, nie mogę chodzić po górach, a spanie na dziko gdzieś daleko od cywilizacji mnie paraliżuje. Muszę mieć zawsze blisko lekarza czy szpital. Dostałam jakieś totalnej agorafobii i lęku przed podróżowaniem za granicę, a mam sporo planów podróżniczych jeszcze w tym roku już rozpisanych i jest mi na maksa przykro i jestem przerażona, bo to było moją największą pasją, którą nie mogę zwyczajnie teraz realizować przez strach i brak satysfakcji. Wiem z góry, że jak polecę, to będę ciągle się bała i dusiła zamiast cieszyć wyjazdem. Nie chcę żeby mąż musiał sprowadzać moje zwłoki zza granicy albo żeby pogotowie zabrało mnie z ulicy. Z bardzo wysportowanej, aktywnej dziewczyny stałam się w 3 miesiące zmęczoną, przerażoną staruszką, która myśli że zaraz umrze.
Czy mam bezpośrednio szukać pomocy znowu u psychiatry ? Nigdy nie chodziłam na psychoterapię i nie wiem jak na taką się zapisać. Prywatnie mnie nie stać, a domyślam się, że na NFZ terminy są wystrzelone w kosmos. Dobija mnie, że pieniądze które mogłabym przeznaczyć na podróżę, musiałabym znowu władować w szukanie po omacku diagnozy, a jesteśmy już naprawdę spłukani po nietrafionych receptach od kwietnia. Stąd pytam tutaj - czy jest sens dalej szukać przyczyny moich objawów somatycznych - o ile to objawy somatyczne - nerwicy ? Zamierzam jeszcze zrobić gastroskopię, gdyż nie wiem czy nie mam HP i poradzić się neurologa oraz myślę o zrobieniu testów na boreliozę chociaż nigdy nie znalazłam na ciele kleszcze. Przeraża mnie ta niemoc w nogach, częste drętwienie i pulsowanie w ciele i to natrętne myślenie przez które nie mogę nic zrobić i na niczym się skupić. Mój mąż też już jest przerażony i bardzo dobity tą sytuacją. Czuję się bardzo przybita i odklejona. Pogorszył mi się wzrok i czuję się każdego dnia bez mocy do działania. Mimo to staram się wychodzić z domu i nie rezygnować na ile mogę z pasji, ale najgorsze są te duszności i ucisk gardła. Przez to nie mogę nawet szybciej wejść po schodach...
Moje wyniki krwi i moczu są w normie. Mam lekkie odchyłki w elektrolitach i troszkę zbyt wysokie żelazo. B12, kwas foliowy, wapń czy ferrytyna są w normie. Lekarz rodzinny polecił mi jeszcze wykonać witaminę D3 i kortyzol w krwi. Wracając do tematu tarczycy mam Hashimoto [ATPO 1202]. Biorę codziennie rano od marca Letrox 25, ponieważ miałam wtedy wynik TSH 2.98 i guzka na tarczycy, a moja endokrynolog powiedziała, że przy staraniu się o dziecko trzeba to zbić. Gdy tydzień temu powtórzyłam badanie TSH, wynik mnie zaniepokoił bo wynik zmalał do 0.10 i po konsultacji telefonicznej, endokrynolog zmniejszyła mi dawkowanie do 6 dni w tygodniu zamiast 7 oraz zaleciła badanie FT4 za 8 tygodni. Nie jestem pewna jej zaleceń, ale póki co się tego trzymam.
Zanim odbiorę jutro RTG klatki piersiowej oraz zanim odwiedzę pulmonologa i kardiologa, proszę o rady. Co robić i jak mam funkcjonować ? Jestem hipohondryczką, a psychika mi tak siadła, że realnie czuje objawy somatyczne i rzuca mi się to coraz mocniej na zdrowie fizyczne czy dobrze jak zrobie jeszcze jakieś konkretne badania i znajdę faktyczną przyczynę, która oddziałuje na moją psychikę ?

Jeśli ktoś miał czas i przestrzeń na przeczytanie całego postu i udzieleniu mi jakiejkolwiek rady, to z całego serduszka dziękuję
