Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Depresja epizod drugi

Dział poświęcony depresji, dystymii, stanom depresyjnym.
Zamieszczamy własne przeżycia, objawy depresji i podobnych jej zaburzeń.
Próbujemy razem stawić temu czoła.
ODPOWIEDZ
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

8 listopada 2013, o 09:58

Dzień... (dobry?)
Witam wszystkim na forum. Myślę, że dobrze trafiłam. Spośród przeróżnych for dla ludzi z problemami, to wydawało mi się najodpowiedniejsze. "Zaburzona", niestety to ja. Depresja, fobia społeczna, napady agresji słownej- znam to zbyt dobrze. Ale po kolei- kilka lat temu, strata pracy i kłopoty rodzinne wywołały u mnie depresję. Niezdiagnozowaną,nieleczoną (poza wypróbowaniem 5-HTP). Złe dni, tygodnie, miesiące męczyły zarówno mnie jak i narzeczonego. Wycofałam się z życia towarzyskiego, rzadko wychodziłam z domu, nawet zakup znaczków na poczcie stanowił problem, pojawiło się drżenie rąk, nadmierne pocenie w trakcie przypadkowej rozmowy. Fobia społeczna niepostrzeżenie zawładnęła mną na tyle, że znalezienie pracy graniczyło z cudem. Znalazłam sposób, by lepiej się poczuć- hobby, które przerodziło się w prawdziwą pasję, pozwoliło mi osiągnąć w miarę stabilny stan emocjonalny. Wkrótce potem pojawiła się możliwość wyjazdu za granicę do pracy. Na krótko. Wystarczyło by zarobić i uwierzyć w życie. Depra odpuściła, aż do teraz. W międzyczasie wyjechałam po raz drugi i trzeci, zrealizowałam swoja największe marzenie, poczułam się "mocna". Niestety, w mojej rodzinie działo się coraz gorzej. Właściwie cały rok 2013 był jednym wielkim nieszczęściem dla mojej matki i brata. Starałam się ich wspierać, jednocześnie chłonąc ich nastroje. Wchłonęłam chyba za dużo, bo czuję, że "to wraca". I to ze zdwojoną siłą. Oprócz płaczu i obniżonego nastroju pojawiły się kłótnie z narzeczonym (wywołane, a jakże, przeze mnie). Na tyle poważne, że jesteśmy na skraju rozstania. Właściwie to chyba koniec ponad ośmioletniego związku. Obwiniam go o wszystko, wypominam to, czego się dopuścił wobec mnie, nie potrafię zapomnieć o przeszłości. Usłyszałam od niego, że nie jestem normalna. Nic odkrywczego, przynajmniej dla mnie. Poznał mnie jako wesołą, pewną siebie i inteligentną nastolatkę, a teraz patrzy na zrzędliwą, pełną roszczeń "zołzę". Mam wrażenie że podświadomie dążę do rozstania, że chcę być sama. Myślę o przeprowadzce, mieszkaniu tylko ze sobą i swoimi lękami. Izoluję się, choć na zewnątrz nikt nie ma o niczym pojęcia. Rodzina ma swoje, poważniejsze problemy. Nie mają pojecia co się ze mna dzieje. Podobnie jak kilka lat temu. Wtedy o moim "stanie" wiedział tylko narzeczony. Tym razem wiem tylko ja. On myśli, że kłótnie wynikają z mojego podłego charakteru, ja czuję, że ich przyczyna tkwi głębiej. W tym, co właśnie kilka lat temu zostało ukryte, zakopane. Czuję, że jest źle, bardzo źle. To nie wraca szybko jak bumerang, tylko powoli, niepostrzeżenie. Nie płaczę jak dawniej, lepiej ukrywam strach i ból. Muszę jeszcze nauczyć się panować nad emocjami, utrzymac nerwy na wodzy, wtedy będzie wszystko w porządku. Przynajmniej dla otoczenia. Właśnie dlatego zarejestrowałam sie tutaj. Mam nadzieję, że znajdę tu przyjazne dusze, które tak jak ja, mają problem ze sobą, które tak jak ja, są "zaburzone". Pozdrawiam wszystkich
PS: Wybaczcie przydługi post i chaos w mojej wypowiedzi
Just below my skin I'm screaming
Aneta
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1255
Rejestracja: 29 października 2010, o 03:03

8 listopada 2013, o 14:14

Witaj, coz rozchwiane emocje, powoduje czesto bycie jedza...znam to po sobie i doskonale to pojmuje. U mnie po czasie zwiazki tak wygladaja, a szczegolnie kiedy idzie cos nie tak, choc i bez powodu rowniez. Doprowadzalam do tego ze bylas sama umyslnie bo tak czulam ze bedzie lepiej.
Wydaje mi sie ze takie rozchwiane emocji wiaze sie u ciebie ze zmianami w zyciu, problemami innych, dosc wyraznie rysuje sie zaleznosc. Jak jest cos zle i nie tak i czujemy bezsilnosc, o wiele latwiej wpadac w bycie "jędzą".
Ja na twoim miejscu pomyslalabym o psychoterapii. Ja na nia poszlam po wyzdrowieniu z nerwicy, lęków po to aby wlasnie troche swoje rozne sklonnosci podrasowac.
I do tego emocji lepiej nie wypierac nie chowac, nie ukrywac, bo to wlasnie wraca do nas.
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

8 listopada 2013, o 14:51

Dziękuję za zainteresowanie i odpowiedź :)
Przejrzałam trochę forum i natknęłam się na coś, co moim zdaniem najlepiej mnie opisuje. Chodzi mi o zaburzenie borderline. Większość z kryteriów dokładnie przedstawiają to z czym się obecnie zmagam. Mój ośmioletni związek przezywał wzloty i upadki, ale to co funduję narzeczonemu od około siedmiu miesięcy, to prawdziwy horror. Impulsywność, wyimaginowane żale, stałe powracanie do przeszłości, gniew i agresja, chorobliwa zazdrość przeplatają się z podejściem "zostaw mnie, nie potrzebuję cię" "nienawidzę ". Od kilku dni przeżywam okres wyciszenia, emocjonalnej pustki. Wstyd mi, że diagnozuję się za pomocą internetu, ale ja tylko poszukuję odpowiedzi, co mi jest. Z deprą nauczyłam się żyć, ale gorzej z gratisem w postaci "złego zachowania". Dlatego chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej, czego mogę się po sobie spodziewać, jak z tym walczyć, co jest dla mnie najlepsze.
Moje problemy, tak jak napisałaś,to skutek życiowych zakrętów i brania na swoje barki cudzych nieszczęść. T wszystko prawda, tyle że to... jeszcze zdołałabym znieść. Najgorsze jest dojmujące uczucie, że nie spotka mnie już nic dobrego, że do niczego się nie nadaję, że inni ludzie wokół radzą sobie świetnie, a ja jestem życiowym wyrzutkiem, który na dodatek ma problemy z panowaniem nad sobą. Rodzice, przyjaciółka, rodzeństwo- wszyscy mnie chwalą i gratulują rzekomych sukcesów, choć w moim mniemaniu to bardziej życzliwość niż wiarygodny osąd. Kiedyś byłam ambitna, dużo od siebie wymagałam, a teraz ślizgam się od bandy do bandy.
Psychoterapia to bardzo dobry pomysł, tylko... no własnie. Jak ognia boję się łatki "wariatki", wystarczy, że narzeczony już mi ją przypisał. Gdybym mieszkała w dużym mieście, miała lepszy dostęp do usług psychologa lub terapeuty, wtedy może zdecydowałabym się na kilka wizyt. Kto wie, może w końcu nie wytrzymam sama z sobą i będę zmuszona do podjęcia terapii. Na razie trudno mi rozmawiać z kimkolwiek o moich problemach. Z rodzicami nigdy nie podjęłabym tego tematu, do narzeczonego tracę zaufanie. Zresztą, kto zrozumie wariata :shock:
Pozdrawiam ciepło :)
Just below my skin I'm screaming
pola
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 143
Rejestracja: 29 marca 2011, o 14:25

8 listopada 2013, o 15:57

I tu wlasnie lezy sedno powtarzanego jak mantre slowa wsrod osob z forum, DYSTANS, trzeba nauczyc sie dystansu do wszystkiego. Boisz sie latki wariatki, ale zadne zaburzenie psychiczne wcale do tego nie predysponuje. To twoje zycie i wedlug mnie nawet gdy ktos przypina ci taka latke, to ty i tak masz prawo chodzi na terapie bo to twoje prawo w koncu do szczescia. A inni niech zajma sie soba, i mowie tu nawet o bliskich. Wazna jestes ty, bo zdrowe emocje to szczesliwe zycie i szczesliwe otoczenie dla ciebie.
Wiec warto podjac sie terapii bez wzgledu na latki, wolisz dusic emocje i bac sie okazywac strachu? Jak sama widzisz to do niczego nie prowadzi. Wazny jest twoj osad i twoje zycie, nikt inny ani niczyja opinia w tym wypadku.
Masz problemy ze swoja osoba, to na pewno, a niczego tak wtedy nie potrzeba jak po prostu dystansu wzgledem ipini innych, dobrych czy zlych. Stworz sobie wlasna wartosc.
Mozna tu wymieniac ze masz pewnie stany depresyjne, elementy boderline, stany lekowe podczas gdy masz problem najwielszy z dystansem do siebie, wartosci i problemow, a to wydaje mi sie najlepiej leczyc zmiana czyli psychoterapia, jesli samemu nie mamy dosc sily aby to zrobic.

Glowa do gory, swiat nie konczy sie na problemach ani opiniach innych :)
Opis mojego wyzdrowienia z derealizacji i nerwicy dolaczam-sie-wyleczona-t3364.html
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

8 listopada 2013, o 18:14

Dziękuję Ci pola :)
Aż uśmiechnęłam się podczas czytania Twojego posta. Trafiłaś w sedno, nie mogę nabrać dystansu do siebie, jestem pod ostrzałem nie tyle innych ludzi co własnie siebie, swoich oczekiwań i wymagań. Pamiętam z czasów dzieciństwa jak każdy określał mnie jako "najspokojniejsze dziecko na świecie", często słyszałam, że zachowuję się i bawię tak, jakby nie było. Jako nastolatka również byłam oazą spokoju i równowagi. Teraz wydaje mi się, że nadrabiam tamten czas- zapalam się szybko jak zapałka, jestem drażliwa i szukam zaczepki :grr:
Wiem że to nie jest normalne, poprawne społecznie zachowanie. Wyrzucam sobie, że jestem potworem, niewartym miłości i troski. Gdzieś wyczytałam wypowiedź znanej psycholog, że warto siebie polubić, spojrzeć na siebie łagodniej, zrozumieć, że ja tez mam prawo do gorszego nastroju, do złości itp. Tymczasem ja mam ochotę założyć worek jutowy i zamknąć się w celi na najbliższe 999lat :(
Just below my skin I'm screaming
pola
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 143
Rejestracja: 29 marca 2011, o 14:25

8 listopada 2013, o 20:11

Dokladnie, sama tego po sobie doswiadczylam i wiem ze wlasnie mamy prawo ale zarazem musimy tez miec poczucie odpowiedzialnosci za slowa i czyny. Czyli my mamy prawo ale inni tak samo zeby nas nie rozumiec czy miec o nas opinie. To ich prawo i dlatego nie warto brac wszystkiego tak do siebie.
Pisalam o dystansie nie bez przyczyny bo czytajac twoje zmagania po prostu to widac, ja to widze bo pewne elementy z twojego opisu sa mi bardzo dobrze znane i z pewnoscia nie tylko mnie. Rozchwiane emocje zwykle maja podobny przebieg...:)

Gdyby pokochanie siebie oraz przełamywanie lęku bylo proste to bysmy wszyscy byli najszczesliwsi na swiecie a strony jak ta nie istnialy by :) Dlatego to wszystko zazwyczaj jest trudne. Ale przeciez nie niewykonalne :)
Opis mojego wyzdrowienia z derealizacji i nerwicy dolaczam-sie-wyleczona-t3364.html
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

8 listopada 2013, o 23:40

Ha, pokochać siebie? Żeby chociaż polubić się dało ;) Przeglądnęłam kilka tematów forum i trafiłam na b. ciekawy artykuł o "małpce". Cóż, we mnie siedzi całe stado małp, ale zauważyłam że im bardziej chcę je uciszyć, tym głośniej domagają się wypuszczenia na wolność (wybaczcie metafory, ale ten typ tak ma). Przykład: Chłopak zrobił lub powiedział coś, co mnie zabolało. MYŚLĘ jednak, że to nic takiego i nie ma co szukać dziury w całym. Lepiej spędzić wieczór na czymś przyjemniejszym ;) Z drugiej strony CZUJĘ że zachował się nie w porządku, naruszył moje granice tolerancji i chciałabym to wyjaśnić. Oczywiście, CZUCIE jest wyłącznie subiektywne i chłopak nie ma pojęcia, że zawinił. I ja tak MYŚLĘ. Powtarzam jak mantrę: nie będę się kłócić, dam sobie na wstrzymanie, nie sprowokuję kolejnych cichych dni (ostatnio takich sporo). Walczę z emocjami, za wszelką cenę chcąc je zagłuszyć. I już wiem, że to błąd. Kłótnia wybucha ze zdwojoną siłą, wywołana przez błahostkę, ale "główny" powód pojawia się w lawinie oskarżeń i win. A przecież wystarczyło tak niewiele. Bo problem nie tkwi w tym CO mówię ale JAK. Przecież mam prawo wyrazić swoje uczucia, ale nie powinnam robić tego krzycząc i plując jadem. Tylko spokoju mi trzeba, trochę rozwagi i krztynę wyrozumiałości. Również dla samej siebie. :roll:
Just below my skin I'm screaming
Awatar użytkownika
ana1991
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 10 listopada 2013, o 22:00

12 listopada 2013, o 22:36

Witam ponownie :)
Przeczytałam Twoją historię i mogę się tylko domyślać z czym się zmagasz, bo ja sama mi napisałaś, moje podejście jest pozytywne i ja się "zapieram". Dla mnie ta choroba, to wojna ze swoimi słabościami, nawet kiedy wątpię, to nie poddaje się, by nie przegrać. Jak już wiesz na początku też nieźle się załamałam, ale podnoszę się z tego DLA SIEBIE. Nie dla tej jedynej osoby, którą kocham, a dla której również jestem teraz jędzą. Ja nalegałam by mój chłopak wyjechał zagranicę, pomogłam mu szukać pracy, również dla niego, ale robiłam to przede wszystkim dla siebie. By samotnie walczyć ze sobą każdego dnia, nie będąc niczym rozpraszana. By nie wyżywać się na osobie, którą kocham i nie zniszczyć tego, co między nami jest. Nie doradzam Ci, żebyś postąpiła tak samo- dla niektórych wsparcie bliskich jest ważne by wyzdrowieć. Ja postanowiłam zrobić to sama( może tylko ze wsparciem forum i lekarzy, ale myślę, że zrozumiałaś, co miałam na myśli:))
Nie wiem jak to jest chorować na poważną depresję, więc eksperta zgrywać nie będę, powiem tylko co myślę:)
Widzę jednak między nami pewne podobieństwo- tak samo jak ja,przy pierwszej chorobie nie skorzystałaś z pomocy psychologa, i tak samo ja miałaś nawrót.Może to świadczy o tym, że jednak powinnaś? Nie można ukrywać strachu i bólu, tłumić tego w sobie, bo tak samo jak z kłótniami z narzeczonym, to będzie narastało, aż wybuchniesz, a musisz być silna i wierzyć w siebie żeby podołać " sile tego wybuchu".
Nie bardzo wiem, co miałabym jeszcze dodać, poprzednie odpowiedzi forumowiczek na Twój post mówią wszystko.
Ja tylko mogę dodać od siebie, byś prosiła o pomoc, gdy jej potrzebujesz i za wszelką cenę walczyła, bo każdą walkę można wygrać gdy się odpowiednio mocno zaprzesz i uwierzysz w siebie. Bo jesteś człowiekiem mądrym i wartościowym, który zasługuje na szczęście:)
Trzymam kciuki:*
To nie potrzeby kierują mną, to ja kreuję potrzebę.
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

13 listopada 2013, o 09:25

Ana, dzięki za pozytywny przekaz. Ilekroć trafiam na Twoje posty są one tak ciepłe i pełne energii, że wstydzę się marudzić i narzekać na swoją porąbaną psychę :roll:
Mi po tegorocznej separacji z narzeczonym nie tylko się nie polepszyło, ale i wpadłam w jeszcze głębszy dół. Pojawiły się elementy borderline (prawie wszystkie, co tu kryć), które rozwaliły moja równowagę do reszty.
Właściwie kiedy przeanalizowałam swój stan(robię to cały czas) zauważam u siebie dwa naprzemienne zespoły objawów. Depresyjne: emocjonalny zastój, "zwieszanie się", zaniechanie wszelkich działań, poczucie bezcelowości, chłód uczuciowy. A i tak jest znacznie lepiej niż kilka lat temu :(:
Natomiast kiedy nastrój depresyjny wypiera nerwica i inne zaburzenia lękowe, zamieniam się w potwora dla otoczenia i siebie samej. Bezsenność, stale rozkminianie tych samych problemów, kłótliwość, ciągły niepokój, huśtawka emocjonalna, ataki paniki, natręctwa, strach przed wyjściem z domu, przed rodzinnymi uroczystościami.
Jak na razie czuję się względnie dobrze, narzeczony narzeka tylko, że zbyt często się zawieszam, ale wolę to niż płaczliwość i myślenie w kółko o problemach. Na razie dopinguje mnie moja pasja, więc z lekami jeszcze poczekam. W przyszłości pewnie sięgnę po coś, co doraźnie pomoże mi w poradzeniu sobie z lękiem społecznym, który powoli rozwala mi życie. No, ale żeby pójść do lekarza, tez pewnie musiałabym coś wziąć (jestem zupełnym przeciwieństwem hipochondryka, nawet gdy coś mnie boli i faktycznie jestem chora, jak ognia unikam przychodni ;stop , boje się nawet tam wchodzić)
Kurczę, kiedy tak czytam swój post a potem Twój mam ochotę wszystko skasować ;/ Ale z drugiej strony pisanie o tym co mnie dręczy jak jest zaklinanie rzeczywistości, tak jakbym tworzyła fikcję literacką, której nie jestem udziałem. Ehhh, chciałabym ;) pozdro
Just below my skin I'm screaming
Awatar użytkownika
ana1991
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 10 listopada 2013, o 22:00

13 listopada 2013, o 14:49

Nie ma co się wstydzić, dobrze że z kimkolwiek rozmawiasz o tym co Cię dręczy – nawet jeśli tylko na forum. I nie wstydź się mówić o swoim samopoczuciu- czasem jeśli przelejesz problemy na przysłowiowy „papier” to może poczujesz przynajmniej namiastkę ulgi. Nie będę radzić co do leków- jeśli poczujesz, że bez nich dasz radę, to bardzo dobrze. Ale kiedy sobie nie radzisz, proszę, rozważ przynajmniej rozmowę z psychologiem. Rozumiem, że ciężko Ci się wybrać do lekarza- ja też przed każdą wizytą brałam środki uspokajające. Ale otrzymanie pomocy jest warte tego cierpienia, wyjścia z domu i siedzenia u lekarza. Poczujesz, że ktoś jest w końcu po Twojej stronie, prawda? I to ktoś, kto istnieje po to, żeby Ci pomóc, zajmuje się tym zawodowo. Ktoś kto zapewni Cię, że nie jesteś sama, że jest masa takich ludzi jak Ty, którzy walczą i wygrywają. Mnie pomagało nawet przychodzenie to ośrodka i siedzenie w kolejce z innymi ludźmi – świadomość , że nie ja jedna przeżywam problemy, że jest jeszcze cała masa ludzi, którzy każdego dnia próbują jakoś posklejać swoje życie. Patrzenie na tych ludzi dodawało mi otuchy, byli tak ludzie uśmiechnięci i zrelaksowani, jak również tacy mega zestresowani. I każdy kto wychodził z gabinetu miał pewien rodzaj ulgi na twarzy.
Zastanawiałam się ostatnio też nad tym, że nikomu w rodzinie nie chcesz mówić o swoich problemach. Nie będę Cię przekonywać, żebyś im mówiła- to tylko Twoja decyzja. Ale pomyślałam sobie, że samo to, że jeszcze się nie wygadałaś, nie rozpłakałaś i nie użalałaś nad sobą przed wszystkimi świadczy o tym, że masz twardy charakter i musisz być wytrzymała. Zastanów się nad tym, a może ten wysiłek, który wkładasz w codziennie tłumienie uczuć można by ukierunkować trochę inaczej?:)
Pasja to coś wspaniałego, zajmuje myśli, przynosi radość i ukojenie, fajnie jest skupić się na czymś poza chorobą, szczególnie na czymś co kochamy robić.
A co do mojego pozytywnego nastawienia.. może czasem wydawać się trochę maniakalne, wręcz irytujące, ale to mój sposób na radzenie sobie. Na początku nie wierzyłam w to co mówię, te wszystkie frazesy 'będzie dobrze', wydawało mi się wyświechtane, puste słowa i tyle. Ale wystarczyło to sobie powtarzać, wciąż, od nowa, uparcie. I nagle zaczęłam wierzyć w to, do czego siebie przekonywałam.
To nie potrzeby kierują mną, to ja kreuję potrzebę.
Wiedźma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 59
Rejestracja: 8 listopada 2013, o 09:18

13 listopada 2013, o 16:11

No własnie takich ludzi nam potrzeba- przeszłaś przez nerwicę, wiesz z czym to się je, znasz ten "błogi" stan kiedy człowiekowi życie przecieka przez palce i nie wie co ma ze sobą zrobić. A jednocześnie jesteś na najlepszej drodze do wyleczenia, walczysz ze swoimi zaburzeniami a ponadto dajesz rady innym. Depresantów zazwyczaj cholernie irytują optymiści i pozytywne nastawienie, a na pocieszanie "będzie dobrze" reagują alergicznie. Ja mam odwrotnie, doceniam że w dzisiejszych czasach jest jeszcze kogoś kogo stać na bezinteresowne przysłowiowe poklepanie po plecach i słowa otuchy.
W domu staram się nikomu nie zawracać głowy, mają mnie raczej za dość twardą osobę. Mój brat od niemal roku cierpi na zaburzenia depresyjne i nie mam najmniejszego zamiaru dokładać mamie stresów.
Podziwiam Twoje nastawienie do wizyt u lekarza, to stanie w kolejce, wyczekiwanie, brak lęku w obecności tylu osób :shock: Podejrzewam, że moja wizyta wyglądałaby mniej więcej tak- dreptanie w tę i z powrotem przed przychodnią, narastająca panika i łypanie spode łba na obcych w poczekalni, a w gabinecie "daj pan coś na głowę, tylko szybko" i zjazd do domu :D
Póki jakoś funkcjonuję wolę zaoszczędzić sobie kolejnego blamażu. Rzecz w tym, że mojej fobii społecznej nie leczę, a raczej po prostu unikam stresorów, czyli nadprogramowych wyjść do ludzi. Wiem, że to niezbyt przyszłościowe podejście, ale muszę się jeszcze wiele nauczyć. Różnica między nami jest taka, że Ty wchodzisz na górę, a ja ją obchodzę. Niby ja mniej się męczę, ale to Ty masz kolejny szczyt na koncie ;)
Just below my skin I'm screaming
Awatar użytkownika
ana1991
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 10 listopada 2013, o 22:00

13 listopada 2013, o 18:42

Mnie na początku irytowali optymiści, ja ktoś mi mówił’ to nic takiego, nie martw się”, miałam ochotę rzucić się na niego, a wręcz życzyłam mu, żeby przechodził to co ja, co starłoby jego pewność siebie i optymizm. Oj, miałam duży problem z obwinianiem wszystkich dookoła o mój stan i o to, że źle się mną opiekują. Pamiętam jak chłopak cały czas przyprowadzał do domu naszych wspólnych znajomych, a ja krzyczałam na niego, czy nie rozumie, że w tym stanie nie chcę przebywać z ludźmi? Chciałam tylko pogrążyć się w swoim samopoczuciu, siedzieć i użalać się nad sobą.

Do teraz jeszcze mam niektórym za złe, że widząc mój stan nie zawieźli mnie od razy do lekarza. Ale staram się przyjąć do siebie świadomość, że to ja sama powinnam była walczyć a lekarzem ewentualnie się wspierać, a nie pokładać w nim wszystkich nadziei.

Mojego nastawienia co do wizyt nie podziwiaj, ja tam siedzę i skręcam się w sobie, a akurat obserwacja innych mnie uspokaja. Nawet czasem się cieszę jak ktoś do mnie zagada, bo odciąga moje myśli od czekania. Zdarza mi się niekiedy wybiec z ośrodka na ulice i stać tam, żeby się uspokoić. Ale mimo wszystko, ja już pisałam pomagają mi te wyjścia i siedzenie tam z tymi ludźmi. Mimo, że dużo mnie to kosztuje, to po każdym powrocie do domu czuję się podbudowana.
Wiedźma pisze: Podejrzewam, że moja wizyta wyglądałaby mniej więcej tak- dreptanie w tę i z powrotem przed przychodnią, narastająca panika i łypanie spode łba na obcych w poczekalni, a w gabinecie "daj pan coś na głowę, tylko szybko" i zjazd do domu :D
Czyżbym tu widziała jakąś namiastkę śmiechu? :D Wisielczy humor ?:D. A nawet jeśli byś tak zrobiła, to pomyśl sobie jakby wesoło Ci było wspominać za jakiś czas ten dzień wariata :D ( wiem ,że trudno to sobie wyobrazić, ale jak sobie przypomnę jak prosiłam ludzi w tramwaju żeby dzwonili po karetkę bo mam zawał, jak wyłam w samochodzie chłopaka „ chcę do pokoju bez klameek!”, albo jak chowałam się na łazience na uczelni i przed każdymi zajęciami łykałam stoperan.. Nie jest mi wstyd ani żal, dla mnie to po prostu smieszne z perpektywy paru lat. Jeśli Cię to pocieszy to miałam również tego lata rewolucje żołądkowe, bardzo nieciekawe, i to na dodatek będąc nad jeziorem, gdzie był miejski kibelek o świetnej akustyce – i jakoś nie jest mi wstyd przed sobą czy kimkolwiek, jestem tylko człowiekiem i cokolwiek bym nie zrobiła w miejscu publicznym, nie będzie takie straszne dla mojej psychiki.)

Wracając do tematu, ja bardzo boję się wyjścia z domu, przebywania w pomieszczeniach gdzie są ludzie, czekania w kolejkach i jazdy komunikacją miejską. Boję się jak cholera, aż mnie skręca. Tylko ja już chcę przestać to czuć, a nic do stracenia nie mam ( no najwyżej zwieracze mi puszczą w miejscu publicznym, albo będę biegać wte i wewte, no wielkie mi halo:D). Wiesz, gorzej nie będzie, nie zwariuję, poboję się ,potrzęsę i popocę, ale wszystko po to, żeby potem czuć się lepiej :D
To nie potrzeby kierują mną, to ja kreuję potrzebę.
ODPOWIEDZ