
Po kilku tygodniach obserwowania forum postanowiłam bardziej aktywnie dołączyć.
Moja nerwica zaczęła się w marcu tego roku-dość standardowo, bo atakiem paniki, a potem to już się posypało...cała masa codziennych, koszmarnych objawów... (3 pierwsze miesiące były tak masakryczne, że dosłownie myślałam, że jeśli piekło istnieje to, to musi być właśnie to!)
Generalnie w porównaniu z tymi pierwszymi miesiącami jest o NIEBO lepiej... staram się walczyć, stosować odpowiednie podejście i nie poddawać, ale... bywa różnie...

Chyba przede wszystkim dlatego, że mam ciągle jeszcze wątpliwości dotyczące tego co się ze mną dzieje.
Nadal od czasu do czasu zastanawiam się czy nie powinnam zrobić kilku dodatkowych badań, które zapewniłyby mnie na 100%, że to nerwica... że w sensie fizycznym jestem zupełnie zdrowa.
Problem chyba tkwi w tym, że nigdy nie usłyszałam od żadnego lekarza takiej diagnozy-żaden lekarz nie powiedział mi wprost: "ma Pani nerwicę". Jedynie pierwsza lekarka u której byłam od razu powiedziała mi, że to wszystko jest "odstresowe". Było to jednak przed jakimikolwiek badaniami i oczywiście kompletnie zignorowałam jej opinię. A później zaczęło się ciągłe zmienianie lekarzy (nawet przychodni) i badania prywatne, a na koniec nawet szpital (prawie 2 tygodnie).
Cała masa badań: ekg (wiele razy), echo serca, rtg klatki piersiowej, usg jamy brzusznej, gastroskopia, badanie neurologiczne, mocz i krew-wiele razy i dosłownie na tysiące sposobów: rozmazy, lipidogram, różne hormony, witaminy, minerały, cukier, przeciwciała anty-HCV, próby wątrobowe, crp, ob, nawet markery nowotworowe i jeszcze inne takie, których już nawet nie pamiętam...
Wyniki wszystkich tych badań---> okaz zdrowia.
Nie wiem co robić... chyba już powinnam odpuścić i wreszcie nerwicę jako powód wszystkich moich objawów solidnie zaakceptować...
...ale to co mi w tym najbardziej przeszkadza to fakt, że te moje objawy potrafią pojawiać się w momentach kiedy ja kompletnie ani nie myślę o nerwicy, ani nie martwię się objawami, a nawet kompletnie o tym zapominam! i to dopiero pojawienie się jakichś objawów mi o tym przypomina...!
Czasem mam nawet kilka dni, kiedy czuję się ok i już zupełnie o nerwicy nie myślę i nie pamiętam, a tu nagle ni stąd ni zowąd jakieś silne objawy lub atak paniki brutalnie przypominają mi o tym, że nie jest ze mną dobrze.
Dodatkowo, ja to chyba naprawdę jestem jakaś inna, bo w moim przypadku wszystkie objawy nasilają się kiedy robię się spokojna i zrelaksowana lub zaczynam się nudzić... siedzenie wieczorem, po pracy w domu (co kiedyś uwielbiałam!) to dla mnie moment eskalacji wszystkich objawów, to samo w pracy, czy poza domem kiedy zaczynam się relaksować lub nudzić... A położenie się do łóżka i zasypianie to dla mnie często istny koszmar... już nie wspomnę o momentach kiedy obudzę się w nocy...
Jakby moje ciało kompletnie nie akceptowało stanów relaksu, spokoju, czy nudy...
A przecież to właśnie w domu, po pracy, kiedy mogę usiąść sobie spokojnie, bez presji, poczuć się bezpiecznie- powinnam czuć się najlepiej... w końcu to zaburzenia lękowe... ja już nic nie rozumiem...
Czy nerwica może tak wyglądać?
help...