
Pracuję nad sobą, jest lepiej. Derealizacja mi się bardzo zmniejszyła, nie powiem jeszcze że w 100%, ale prawie nie czuję odrealnienia. Myślałam, że razem z nią zniknie mój największy problem - natrętne myśli, ale nie zniknęły, więc co jeśli to jest osobny temat? A może właśnie to te myśli są moją derealizacją i ona po prostu trwa? Sama już nie wiem…
Mam problem głównie z trzema typami myśli, czasami mam do nich dystans i jakoś żyję, ale jak załącza mi się mocny lęk, to czuję się jak w piekle…
- Po pierwsze nadświadomość tego że żyję, istnieję, jestem i to ciągnie się po całych dniach, ciągle o tym pamiętam, przypominam sobie to że żyję
- Uczucie, że nie wiem co ze sobą zrobić, co robić w ciągu dnia. Tak jakby czas stał w miejscu, a przede mną była wieczność… I mam wrażenie, że przez tą nadświadomość życia/istnienia, ciągle mam to właśnie poczucie, że nie wiem co mam robić. Bo ciągle myślę o tym że jestem, jestem, dalej jestem na tym świecie… itd więc jestem też nadświadoma tego co robię, nie żyję naturalnie, automatycznie
- Zaraz po przebudzeniu ta świadomość tego że żyję i że znowu kolejny dzień powoduje natłok uczuć - lęku, smutku, bezsilności i rozczarowania? Przez to okropnie boję się tego, że te uczucia i myśli podpowiadają mi jakby że nie chce mi się żyć? Że tego nie chcę, że jestem smutna że znowu wstałam? A jednocześnie nie mam depresji ani myśli s.
Nie wiem czy to dalej derealizacja ale oparta na samych myślach, czy co? Bo nie czuję już większości objawów jakie miałam wcześniej, jak np. dziwność, pytania jak to jest że ja to ja, że ja żyję, jak to wszystko możliwe itd.
Powiedzcie jak ja mam żyć w takim stanie? Ciągle wyczulona na punkcie tego że istnieję, ciągle jakby zawieszona w czasie i chwili tu i teraz, zastanawiająca się co robić, bo czas tak wolno płynie a przede mną lata życia?