
Wstęp: w zeszłego Sylwestra ostentacyjnie flirtowałam i tańczyłam z pewnym kolegą, nazwijmy go Paweł. Była to akcja jednorazowa, ponieważ chyba chciałam sobie zrekompensować poprzednie, nieudane relacje z facetami. Ale nie było to nic na poważnie. W tym okresie byłam sfrustrowaną, niedowartościowaną osobą. Kilka miesięcy potem spotkałam pierwszą prawdziwą miłość (chłopaka, z którym teraz mam zdrową i cudowną relację i kocham go najbardziej na świecie) , dlatego też wspomnienie mojego zachowania na minionym Sylwestrze zaczęło budzić we mnie potworne zażenowanie, szczególnie w ostatnich tygodniach.
W ten weekend Paweł zorganizował kameralny wieczorek filmowy. Były tam nieznane osoby, mam lęk społeczny, więc postanowiłam sięgnąć po alkohol, co miało mi pomóc się wyluzować, nie wyjść na sztywniarę. Wcześniej tego dnia czułam napięcie. Od samego wejścia miałam jakieś natręctwa, że ludzie dziwnie na mnie patrzą, albo, że do mnie coś mają, tak znikąd. Potem alkohol zadziałał i się wyluzowałam, nawet wręcz byłam ekstrawertyczna.
Seans filmowy się skończył, siedzieliśmy i piliśmy dalej. Wychodziliśmy w międzyczasie na papierosa. Stałam w podwórku ja i Paweł i gadaliśmy.
W tym momencie z budynku wyszli ludzie zmywając się już do domu, przerywając nam dialog. Pożegnaliśmy się z nimi, oni poszli i... NATRĘCTWA ZACZĘŁY SWÓJ WYSTĘP! Miałam chwilowy zanik pamięci tego, co mówiłam przed chwilą (przez alkohol), po czym po chwili się "ocknęłam" i na nowo odzyskałam uważność. I wtedy wkręciła mi się myśl, że właśnie przed chwilą mogłam mu powiedzieć, że mi się podoba (co jest nieprawdą, bo jest dla mnie TYLKO spoko kumplem, z którym fajnie się imprezuje) i gdybym nie była w związku z moim obecnym chłopakiem, to bylibyśmy teraz parą. Miałam też wyobrażenie, że mogłam się przed chwilą do niego przystawiać albo i w trakcie imprezy przy wszystkich. Zaczęły się wkręty, że zaczęłam wyznawać mu miłość. Mignęła mi w głowie bardzo "realistyczna" rzekoma scena, nawet z detalami. W dodatku przestraszyłam się, że skoro wszyscy poszli to teraz zostaniemy sami i będzie niezręcznie. Okazało się, że jest tam kumpela, która zostaje przenocować. Machnęłam chwilowo ręką na te swoje wkręty i potem dobrze się bawiłam. Siedzieliśmy i piliśmy jeszcze długo (pamiętam mniej więcej o czym gadaliśmy, ale NIE PAMIĘTAM żebym KIEDYKOLWIEK się do niego przystawiała ani gadała czegoś żenującego- kolejny wkręt: "może to wyparłam?!"). Potem znowu puszczaliśmy kawałki, coś tam gadaliśmy o ulubionych zespołach, po czym było już późno, więc zadzwoniłam po taksówkę i wróciłam do domu. Mimo wypitej większej ilości alkoholu niż zazwyczaj, trzymałam się bardzo dobrze i ogarniałam wszystko, żadnych zgonów i rzygania.
Jedyne co, to pozostały mi te luki w pamięci z części posiadówki, więc nie pamiętam wszystkiego i te luki uzupełniam niestety najgorszymi wyobrażeniami, czyli tym, czego nie chciałabym powiedzieć i zrobić i boję się, że powiedziałam wtedy właśnie to, że może kogoś obgadywałam, że powiedziałam o jakichś swoich albo czyichś sprawach prywatnych... Drugi dzień był wręcz koszmarem, który trwa do teraz. Cały czas mam natręctwa, że jednak się do niego przystawiałam, że jestem potwornym człowiekiem, skoro mogłam powiedzieć coś takiego mając kochającego chłopaka, że tym czynem go zdradziłam... że jak w ogóle mogłam się upić... a co jak wygadywałam potem jakieś głupoty, których bym się teraz wstydziła...że się ośmieszyłam, że jak ja się teraz ludziom na oczy pokażę, że może mówiłam jeszcze coś innego, że może głupio się zachowywałam, że zrobiłam z siebie durnia, no bo przecież imprezę pamiętam nie w całości a w kawałkach... Te myśli nie dają mi spokoju. Dodam, że jestem osobą bojącą się ośmieszenia, wyśmiania, zrobienia z siebie pajaca, uznania żałosną, to jest mój największy lęk. W dodatku bardzo kocham mojego chłopaka i nie mogłabym bez niego żyć. Pierwszy raz miałam takie wyrzuty po imprezie, a zaliczyłam ich w życiu wiele, również takich, z których pamiętam o wiele mniej.
Czy jest możliwe, że mój mózg zrobił z natrętnej, nagłej myśli coś w rodzaju fałszywego wspomnienia? I że we fragmenty tamtego wieczoru, których nie pamiętam złośliwie podsuwa mi same najgorsze gdybania? Wiadomo, że nerwica atakuje najważniejsze dla nas wartości, więc może tak jest i tym razem, bo mój związek jest właśnie w rozkwicie, żyję ostatnio tylko nim i dlatego stał się tematem na tapetę dla nerwicy? I jak mogę sobie w tym momencie pomóc? Szczerze mówiąc medytacja, wyjście na spacer i relaks średnio pomagają, wręcz to się nasila. Nie mogę jeść i spać, ciągle sie nakręcam i wysyłam chłopakowi pełno wiadomości, że go kocham i że tęsknię (mieszka za granicą i są restrykcje co do pobytu). Czy zna ktoś skuteczną technikę na odpuszczenie? Bo jestem załamana i czuję, że zaraz zwariuję.
