Witajcie,
Mam na mię Monika i mam 29 lat. Od ponad 10 lat cierpię na zaburzenia lękowe ze stanami depresyjnymi.
Chciałabym opisać swoją historię. Mój problem zaczął się w liceum. Początkowo nie dostałam się na upragniony kierunek, co było dla mnie okropnością. Dużo z tego powodu płakałam, bo jestem osobą ambitną i pracowitą i dużo się uczyłam żeby się tam dostać. Za drugim podejściem się jednak udało, ale kiepsko szło mi na tych najważniejszych przedmiotach. Zakuwałam nocami, mało spałam, a i tak było coraz gorzej. Później powoli wychodziłam na prostą. I WTEDY się wszystko zaczęło. Cały ten stres się nawarstwiał . Stopniowo zaczęłam odczuwać lęk na zajęciach z niewiadomego mi wtedy powodu, czułam coraz mocniejsze poddenerwowanie i ciągłą chęć ucieczki z klasy. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Trwało to tak z 6 msc. Chodziłam do psychologa szkolnego. Później zapisałam się do psychologa na nfz, ale to dużo nie pomogło. Później było do tego stopnia źle, że bałam się chodzić do szkoły. Ba, nawet na zewnątrz i w domu już nie czułam się bezpiecznie i dostawałam ataków paniki. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Umieram? mam zawał? wariuję? Czy to już mój koniec?

Nie radziłam sobie z tym. Rodzice również. Pojechaliśmy do lekarza. Ten powiedział, że najlepszą opcją w tym przypadku, to będzie szpital psychiatryczny. No to teraz to już na pewno zwariowałam- pomyślałam sobie. Był tylko ryk, płacz i ogromny lęk, spełnienie najgorszego koszmaru. (Zawsze kojarzyłam psychiatryk z pomieszczeniami bez klamek i ludźmi w kaftanach) W szpitalu dali mi leki, zrobili badania. Stan zaczął mi się trochę poprawiać, lecz nikt mi nadal nie wyjaśnił, co mi jest. Nie miałam żadnych rozmów z psychologami, totalnie nic!

Dzisiaj czuję tylko żal do tej placówki. Po 2 msc. mnie wypuścili. i było w miarę okey. Czasem miewałam ataki paniki, ale wiedziałam, że teraz mam leki, że nic mi nie będzie. I tak mijały lata.... Skończyłam liceum, poszłam na studia- ukończyłam je, znalazłam pracę. Bardzo się zaangażowałam w to, że nie miałam czasu rozmyślać o przeszłości i lęku. Tak jakbym
uśpiła swoje lęki, bo umysł był ciągle zajęty pracą. Prawie non stop.W międzyczasie miewałam lepsze i gorsze dni. W gorszy czas szukałam pomocy u różnych psychologów i psychiatry, który zapisywał mi mocniejsze leki. Niektórzy psycholodzy załamywali ręce i mnie nie rozumieli, aż po kilku latach natrafiłam na terapeutę z dziedziny poznawczo- behawioralnej. Dopiero ta osoba wyjaśniła mi, co mi dolega, że to zaburzenia lękowe z napadami paniki. Pół roku chodziłam na terapie i czułam poprawę. Wyszłam za mąż, przeprowadziłam się do męża, zmieniłam pracę. Nawet planowałam dziecko. Po 10 latach przez 9 msc przestałam brać jakiekolwiek leki!!!!

To był ogromny sukces

Nie czułam potrzeby ich brania. Czułam, że wyszłam z tego dziadostwa. Niestety ostatnio miewałam więcej stresów i powoli znowu się rozkręciła burza. Mimo, że znałam już techniki radzenia sobie z tym, coraz bardziej pogrążałam się w to g*wno. Mówiłam sobie:"No nie, to znowu wszystko wraca, znowu trafię do szpitala!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!" i tak nakręcałam się przez kilka tygodni, nie radziłam sobie z nerwami, codziennie brałam hydroksyzynę, żeby się uspokoić, aż nie wytrzymałam i poszłam znowu po leki do psychiatry. To było jakieś z 3 msc. temu. Czułam, że odniosłam porażkę. Pierwsze leki mi nie pomogły, dopiero drugie mnie uspokoiły trochę i mogę jako tako funkcjonować. Niestety wydaję mi się, że tym razem dodatkowo złapała mnie depersonalizacja, choć nie jestem tego do końca pewna. Nie wiem czy to sobie wmówiłam tylko, czy mam to naprawdę, ale nie czuję siebie taką jak dawniej, tak jakbym była inną, obcą dla siebie osobą. Mimo, że lek mnie uspokoił, to objawy nie mijają. Czasami nie chce mi się żyć w takim stanie

Od jakiegoś czasu znowu chodzę do terapeuty, ale to dużo nie pomaga. Od niedawna natrafiłam na to forum i w Was mam nadzieję. Próbuję z tym walczyć i tak już na dobre, chcę się tego pozbyć. Jest ciężko...
Wiem, zanudziłam was moją historią, ale musiałam się wygadać.
Wiem, że Wy też cierpicie i łączę się z Wami w bólu. Myślę również, że w k*pie siła i wesprzemy się nawzajem, żeby się w końcu całkowicie odburzyć.
Pozdrawiam serdecznie,
Monia