Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Cześć :-)

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Estera W.
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 28 stycznia 2019, o 11:39

28 stycznia 2019, o 16:03

Dopiero dzisiaj zdecydowałam się na założenie konta na zaburzeni.pl, choć o stronie dowiedziałam się od narzeczonego w trakcie pobytu w szpitalu w Cieszynie (a wylądowałam w szpitalu na oddziale psychiatrii zaraz na początku stycznia 2018 roku). Lęk nie pozwalał udzielać mi się na takim forum, dlatego zwlekałam tak długo. Tak naprawdę czuję się zle ze swoimi problemami i uczuciem, że jestem ,,jedyna na świecie" z takimi objawami. Nawet nie wiem jak zacząć się tu poruszać, myślałam, że będzie to prostsze :D Chcę by moim pierwszym postem, czy tematem (nie wiem jak to nazwać) było przedstawienie swojej historii, opowiedzenie coś o sobie :)) Jednak nie wiem jak się do tego zabrać. Nawet nie wiem pod jaką kategorię tematów się kwalifikuje :)) Ale jedno wiem na pewno, że to dobre miejsce, które daje mi poczucie, że nie jestem sama :)) Także bardzo proszę o pomoc bardziej doświadczonych kolegów/koleżanki :))
Julcia66
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 138
Rejestracja: 17 stycznia 2019, o 08:44

28 stycznia 2019, o 16:30

Nie jesteś jedyną tutaj każdy ma jakieś swoje problemy .Ja na przykład od 2 stycznia męczę się chyba z nerwica choć nie wiem bo dziś dopiero zrobilam badania z krwi i RTG klatki piersiowej (kaszel zaczął mnie męczyć bardzo od trzech dni i ból kręgosłupa), więc opowiadaj co Tobie sie zdarzyło
Iwona29
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1904
Rejestracja: 10 maja 2017, o 08:53

28 stycznia 2019, o 16:45

Witaj kochana.
Nie jesteś sama.Jest Nas tu naprawdę spora sumka a jeszcze zapewne multum ludzi którzy tu jeszcze nie trafili.

Nerwa pod każdą postacią włada bardzo dużą ilością populacji niestety.
Wydarzenia w zyciu, pęd i Pogoń za lepszym jutrem po prostu nas w którymś momencie przytłacza i czujemy się właśnie tak jak teraz - no Ty czy ja czy każdy z Nas.

Opowiedz o sobie coś.....Jak się u Ciebie zaczęło i co się dzieje.

Każdy postara się w miarę możliwości jakoś Ci tu pomóc.

Na pewno masz dużo materiałow na YouTube i ogólnie sporo dobrych rad i tego jak postępować by wychodzić na prosta.
Głowa do góry kobieto 😁 będzie dobrze :friend:
Walcz ! Nie uciekaj bo wygrasz😉
Jak nie Ty to kto.
" Będziesz kiedyś bardzo szczęśliwa,powiedziało życie...Ale najpierw sprawię, że będziesz silna"🙂
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

28 stycznia 2019, o 17:20

Witaj.Swoją historię możesz opowiadać na raty, wtedy będzie łatwiej.Na początek może zacznij od tego, jak to się zaczęło :)
Estera W.
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 28 stycznia 2019, o 11:39

28 stycznia 2019, o 17:30

Dziękuję Wam, za ciepłe i dające otuchę słowa:-) Trochę przeraziła mnie budowa strony tego forum i poczułam się zagubiona:-) Trochę się jednak zdystansowałam i uspokoiłam. Myślę, że się odnajdę:-D
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

28 stycznia 2019, o 17:50

Ja miałem tak samo, teraz już na ślepo mogę tematy wybierać.Wszystko w miarę czasu :)
Awatar użytkownika
maciek1985
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 368
Rejestracja: 5 lutego 2018, o 07:01

28 stycznia 2019, o 17:55

Nie bój się, nie gryziemy :D Witamy serdecznie!!!
Estera W.
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 28 stycznia 2019, o 11:39

28 stycznia 2019, o 18:31

POCZĄTEK MOJEJ HISTORII
Jak wiecie mam na imię Estera;-), mieszkam w małym, urokliwym miasteczku na ŚLąsku, a mianowicie w Skoczowie. Mam młodszą siostrę Glorię, która obecnie studiuje i mieszka w Katowicach :-) A ja studiuję pedagogikę, ale początkowo miałam na siebie inny ,,ambity" plan, który jak się pózniej okazało nie wypalił :-D Ale zacznijmy od początku. Zacznę tak, że mam żal do swoich rodziców (otwarcie mogę się do tego przyznać, bo kiedyś miałam z tym problem ,,bo tak nie wypada" ale lata terapii uświadomiły mi, że mam prawo do wyrażania własnych przemyśleń)- żal do taty mam dlatego, że był alkoholikiem (zmarł w 2014 r. w trakcie mojej matury), do mamy mam żal, że wyszła za niego pomimo iż wiedziała, że nadużywa alkoholu i jeszcze mam do niej żal za pare innych spraw, ale do tego przejdę w dalszej części. Moje dzieciństwo nie było więc takie o jakim marzyłam, ale nie było też tak, że cierpiałam głód, albo co gorsza nie miałam gdzie spać czy w co się ubrać. Rodzice zapomnieli zapewnić mi jedynie podstawowej potrzeby jaką jest potrzeba bezpieczeństwa, ale to głównie dlatego, że tata miał problem. Mama musiała nas jakoś wychować i trzymać się dla nas. Za to ją podziwiam i za to jestem jej wdzięczna, pomimo żalu, który noszę w sercu i za który pragnę ją przeprosić. Czasem myślę, że sobie na to nie zasłużyła, że bardziej na tatę powinnam być zła, bo to on był winien za rozpad rodziny. Jednak pomimo tego, że tata tyle razy mnie zawiódł bardzo go kochałam i nadal kocham. Był dla mnie ważny, w początkowych latach mojego życia, był dla mnie niczym Bóg, któremu ufałam bezgranicznie. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości, zainteresowania i obecności w naszym wychowaniu, ale niestety to było niemożliwe, bo nie umiał czy nie potrafił spełnić należycie swojej roli ojca. Co innego mama, na mamę mogłyśmy liczyć, bo zawsze przy nas była i nam pomagała jak tylko umiała, no i jeszce na babcię, która sprawnie przejęła rolę ojca dla nas :-D Tak naprawdę dorastałam w przekonaniu, że szybko muszę stać się samodzielna i przy tym dzielna, by nikt nie widział, że jestem najzwyczajnie w świecie jako dziecko słaba. Szczególnie objawiało się to w relacji z siostrą, z którą do teraz mam taki układ, że może zawsze się do mnie zwrócić jak ma jakiś problem, a ja jak ,,mama" jej doradzę i pomogę. Mama też nieświadomie wpoiła mi, że skoro jestem starsza to powinnam opiekować się siostrą, co nie było w porządku wobec mnie. Ja byłam tylko dzieckiem i nie powinnam przejmować roli rodzica dla młodszej siostry. Pamiętam, że jako dziecko byłam bardzo poważna i dojrzała jak na swój wiek, a wiem to dlatego, bo nie raz otrzymywałam taki komunikat, że jestem poważna, co bardzo mnie złościło i smuciło ( ale bardziej smuciło). Z perspektywy czasu myślę, że nie miałam innego wyjścia jak szybko dorosnąć, bo nie poradziłabym sobie inaczej z sytuacją rodzinną, choć i tak pózniej wyszło, że sobie nie radzę. Bardziej chodzi mi o to, że pozwoliło mi to przetrwać i przy okazji pomóc młodszej siostrze jak tylko umiałam najlepiej ( choć i tak mogłam lepiej, ale tu włącza się mój perfekcjonizm, bo ja muszę wszystko robić najlepiej). Do mojgo perfekcjonizmu przejdę pózniej, bo z tego też składa się poniekąd mój problem. Stwarzałam więc wrażenie, że sobie świetnie radzę, to bardziej moja siostra pokazywała w młodszych latach to, że ma problem i przez to mama zdecydowała się, by zapisać Glorię do psychologa. Mnie jak mylnie myślała nie zapisała, bo myślała, że skoro nic się ze mną nie dzieje to niepotzrebny mi psycholog. Chociaż i tak psycholog wzięła sobie mnie na rozmowę, ale i ją przechytrzyłam uparcie twierdząc, że tylko siostra potrzebuje takiego typu pomocy. (Reszta jutro, postanowiłam pisać w ratach. :-) )
Estera W.
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 28 stycznia 2019, o 11:39

29 stycznia 2019, o 18:04

Wracając do tematu złości czy jak kto woli żalu do mamy, po raz pierwszy wkradł się do mojego serca w momencie kiedy mama nie wzięła pod uwagę mojej prośby, a nawet błagania o to by nie iść razem z młodszą siostrą do zerówki. Nie chciałam z nią iść z prostego powodu - chciałam chociaż w zerówce mieć od niej spokój. Wiem okropnie to brzmi, ale siostra w tamtym momencie widziała we mnie wszystko i zawsze za mną podążała. Moim zadaniem było zawsze ją chronić, pewnie sama narzuciłam na siebie ten obowiązek, ale czułam, że tak trzeba. Więc stało się tak jak mama i siostra chciały ja nie miałam nic do gadania w tej kwestii, moje zdanie się nie liczyło (mówię to z własnej perspektywy). Poczułam się pominięta. W zerówce nawet nie miałam własnej szafki na swoje przybory, bo została ostatnia szafka i pani przedszkolanka, a jej imię do teraz pamiętam, miała na imię Dorota, uznała, że skoro jesteśmy siostrami to możemy mieć ją razem. Zero przestrzeni własnej, czułam się jak w pułapce. Moja młodsza siostrzyczka dała mi tam niezle popalić. Musiałam iść z nią razem do WC (bo jak nie pójdę to powie mamie), musiałam myć jej zęby (bo jej się nie chciało, a ja nie mogłam pozwolić na to, by miała przez to problem u wychowawcy). Wyjadała mi czasem śniadanie, gdy wychodziłam do WC, zostawiając mi jedynie na dnie trochę herbaty i szynkę, bo szynki w kanapce nie lubiła. Zerówka to był też okres, kiedy miewałam momenty zawieszenia i odcinałam się od otaczającej mnie rzeczywistości. Wtedy mnie tak zostawiano, ale moja siostra miała na to inny patent, a mianowicie gwałtownie mnie wybudzała z tego stanu. Ale chociaż w sprawie szkoły udało mi się ubłagać mamę, by Gloria nie szła razem ze mną. Więc rok miałam ją z głowy. Jednak gdy tylko Gloria rozpoczęła swoją karierę szkolną, to też dawała mi się we znaki. Miała problem, bo chodziła na korekcyjną, ja zresztą też, ale nie z nią. Czasem przed swoimi ćwiczeniami szukała mnie i z płaczem, błagała, bym ją zwolniła z tych zajęć. Byłam wściekła, bo znowu obciążała mnie swoimi problemami, a ja musiałam wchodzić w rolę ,,mamy” i tłumaczyć jej na spokojnie, że musi chodzić na korekcyjną. Także takie stosunki łączyły mnie z moją siostrą. To nie była poprawna relacja, do teraz się łapię, że zamiast być jej siostrą, to ja jej matkuję. Muszę przyznać szczerze i otwarcie, że odpowiada mi taka rola, bo nadal w niej tkwię, nawet w swoich związkach byłam i jestem tą, która się opiekuje partnerem. Jeśli chodzi o szkołę, to wymagałam od siebie dużo więcej. Zawsze miałam wobec siebie wygórowane wymagania, musiałam mieć dobre oceny. Jak przydarzyła mi się słabsza ocena, to czułam, że stała się tragedia, bo przecież to moja wina, nie nauczyłam się na tyle, by mieć lepszą ocenę. Czułam się okropnie też z tym, że nie uczyłam się na bieżąco, ale zawsze miałam odrobione zadanie domowe. Trudno było mi się uczyć na bieżąco, bo nie widziałam w tym zbytnio sensu i podświadomie bałam się, że moja praca pójdzie na marne, więc wolałam ten wolny czas po szkole spędzać na zabawie. Byłam jednak dobrą uczennicą i choć miałam dobre stopnie to i tak chciałam mieć jeszcze lepsze. Byłam zafiksowana na punkcie ocen, szkoła była dla mnie źródłem stresu. Jeśli chodzi o moje funkcjonowanie w klasie, to byłam raczej na uboczu, szybko się wycofywałam i nie miałam tam na tyle bliskiej osoby, z którą mogłabym dzielić się swoimi trudnościami. Raczej przyciągałam do siebie osoby, które miały jakiś widoczny problem i z którymi tak naprawdę nikt nie chciał się kolegować (nawet ja). Mowa tu o takiej jednej dziewczynie Marzenie, która wpadała w panikę przy wszystkim i histerycznie płakała gdy babcia zostawiała ją w klasie. Muszę przyznać, że to dopiero było widowisko. Ale wracając do mojego stosunku do szkoły, to nie traktowałam tego miejsca jako okazji do tworzenia więzi z innymi (prawda jest taka, że emocjonalnie przewyższałam swoich rówieśników i być może dlatego nie umiałam z nimi nawiązać nici porozumienia). Wbrew wszelkim założeniom szkoła nie była dla mnie bezpiecznym miejscem, gdzie mogę produktywnie się rozwijać w dziedzinach, które mnie interesują. Raczej zawsze czułam, że muszę podążać pewnymi schematami i wbić się w klucz, by mieć dobre stopnie. Tak naprawdę nie umiałam i do teraz nie umiem wykorzystać swoich umiejętności tak jak bym chciała. Także nie mam czego wspominać z lat szkolnych i bardzo żałuję, że inaczej nie umiałam do tego podejść. Jednak tak się stało i niestety tego nie da się już zmienić. Szkoła podstawowa, była też okresem, w którym powoli zaczęły wychodzić na jaw pewne moje problemy. A mianowicie zaczęło się od tego, że podajże w drugiej klasie podstawówki zauważyłam jak jakaś glista pełza w głąb mojego zęba ( to była prawa górna dwójka). Wiem, że brzmi to irracjonalnie, ale naprawdę widziałam glistę w zębie. I co później wyszło, przez mój strach przed dentystą tak długo zwlekałam, że próchnica zaatakowała nie tylko prawą górną dwójkę, ale i prawą górną jedynkę(chodzi o dwa pierwsze górne zęby). Dopiero w czwartej klasie poszłam z tym do dentysty, bo oszukiwałam się, że nic tam się nie stało i mam zdrowe zęby. Mama też mnie uspakajała, że nic tam nie mam, pomimo iż próchnica była już widoczna. Od tamtego momentu zęby były dla mnie bardzo ważne. Obwiniałam się i zamartwiałam, że mam tak liche zęby. Ale to był problem, który zniknął na jakiś czas (uspokoił się, ale nadal we mnie był). Moim następnym problemem, o którym już wspominałam, był problem szkoły. A mianowicie chodzi o okres gimnazjalny. Niestety poszłam do nieodpowiedniego gimnazjum dla mnie, ale poszłam tam z koleżankami, z którymi kolegowałam się od czwartej klasy podstawówki. Trafiłam do klasy, w której znalazło się kilka osób, które mi dokuczały. Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji, bo wcześniej jakoś nikt mi nie dokuczał. Owszem zdarzyło się kilka incydentów w podstawówce, ale zostały one załatwione i jakoś było. A w tej klasie czułam się okropnie. Do tego dochodził mój perfekcjonizm, że muszę zawsze mieć dobre stopnie (najlepiej same piątki, bo taki był mój plan, ale niestety nie umiałam go zrealizować i tu wcale nie chodzi o moje umiejętności, tylko o to, że zżerał mnie stres, który zamiast mnie dopingować działał destruktywnie, nie pozwalając mi się skupić i przy tym maksymalnie wykorzystać swojej wiedzy). Ponadto miałam nieprzyjemny incydent z panią z fizyki, który jak się później okazało dołożył swoją cegiełkę w dalszym rozwoju mojego problemu (zaraz na początku dała nam się poznać jako ta, która straszy i wymaga. W moim odczuciu była największym postrachem w szkole). Zaczęłam drastycznie chudnąć i ograniczać jedzenie. Chodziłam na tańce z koleżankami, choć tak naprawdę zajęcia tanecznie nie były dla mnie formą relaksu i tak szczerze nie lubiłam tam chodzić, bo nie za bardzo mi to szło. Gubiłam się w układzie, zapominałam kroków, bardzo mnie to frustrowało. Jednak chodziłam tam by dorównać innym i być może coś im udowodnić. I tu muszę się przyznać, że nie potrafię przyjąć do wiadomości, ze coś mi nie wychodzi, bo to by było równoznaczne z przyznaniem się do porażki. Przecież ja zawsze muszę być z wszystkiego dobra. No ale wracając do mojego kolejnego problemu, który się do mnie przyczepił, a mianowicie ograniczanie jedzenia, to nie wiem dlaczego tak się stało. Słabo pamiętam przyczynę takiego typu zachowania. Być może mój problem z jedzeniem był pretekstem do tego, by skupić na sobie uwagę ojca. Jak wcześniej wspominałam tata nie uczestniczył w naszym wychowaniu, bo sam miał ze sobą problem. Długo go tłumaczyłam, bo przecież on nie miał w życiu łatwo. Zaraz tłumaczę o co chodzi. Kiedy tata miał tak mniej więcej 11 lat zmarła mu jego kochana mama, z którą był strasznie zżyty. Tata był jedynakiem i cała uwaga mamy była skupiona na nim. Zawsze mógł się do niej zwrócić, a z ojcem takich relacji nie miał. Kiedy jego mama zmarła, to nikt tacie nie pomógł się z tym uporać, owszem jego ciocia (siostra jego mamy) proponowała mu, że się nim zaopiekuje, ale on jako dziecko wolał zostać z tatą. Wcale się nie dziwię, bo zawsze dziecko woli zostać z rodzicem obojętnie jaki by był. No i tak tata od najmłodszych lat tułał się za swoim ojcem po gospodach, śmiem nawet twierdzić, że został pozostawiony sam sobie. Błagał swojego tatę, by przestał pić, ale dziadek nic sobie z tego nie robił. Dlatego znając historię taty tłumaczyłam jego świadome wybory. (Teraz jestem na takim etapie, że traktuję te wszystkie jego decyzje jako świadome wybory. Wybaczyłam tacie, ale nie zapomniałam o tym co nam zrobił.) Wracając do problemu z jedzeniem, wydaje mi się, że cel jakim było zwrócenie uwagi taty na mojej osobie został osiągnięty, ale nie przewidziałam jednego, że nie wpłynie to na tatę tak bardzo, iż będzie chciał coś zrobić ze swoim problemem. No i tym o to sposobem przyczepiła się do mnie anoreksja. Nie było tak, że nic nie jadłam, ale bardzo ograniczałam jedzenie. Zaczęły się wizyty u specjalistów – początkowo psycholodzy potem terapeuci i po drodze szpital, bo chcieli zbadać przyczynę chudnięcia. Wracając do tematu szkoły to mama i ja postanowiłyśmy, że jak skończę pierwszą klasę gimnazjum to mnie przeniesie do innej szkoły i będziemy razem z siostrą uczęszczały do tego samego gimnazjum. Jednak przenosiny nie załatwiły sprawy. Zaraz na początku drugiej klasy gimnazjum pojechałam do szpitale bodajże do sosnowca z powodu mojej niskiej wagi. To nie był szpital psychiatryczny, ale tam zdiagnozowali u mnie stan przed wrzodowy żołądka i dwunastnicy. Tak mówiąc szczerze to się ucieszyłam z diagnozy, bo stanowiła dla mnie ona wymówkę na dalsze ograniczenie pokarmów. Jednak problem z ograniczaniem jedzenia nie był moim jedynym, bo doszło do tego jeszcze moje wycofanie się i trudność w nawiązywaniu kontaktów. W mojej nowej klasie czułam się osamotniona, nie umiałam nawet rozmawiać z innymi. Nie chciałam nawet podejmować próbę wchodzenia w interakcje, choć potem sobie wyrzucałam i użalałam się nad sobą. Do tego wszystkiego dochodził jak już wcześniej wspomniałam mój niezawodny perfekcjonizm i wmawianie sobie, że oceny są wszystkim. Szkoła znów była dla mnie tylko ogromnym źródłem stresu. To smutne, ale żyłam tylko szkołą, w weekendy zamiast odpoczywać i się spotykać ze znajomymi to stresowałam się kartkówkami czy sprawdzianami, które czekają mnie niebawem. Przez to swoje zafiksowanie na punkcie dobrych ocen nie osiągałam takich wyników jakie chciałam, bo stres działał na mnie nie mobilizująco, lecz przeciwnie sprawiał, że nie potrafiłam maksymalnie się skupić i wykorzystać tego co się nauczyłam. W rezultacie oddawałam spoconą kartkę i wychodziłam w złym nastroju, pełna złości i frustracji na samą siebie. Ale pomimo wszystko i tak miałam dobrą średnią, może nie na czerwony pasek, ale zawsze byłam blisko, bo brakowało mi przeważnie jednej oceny do tego zaszczytu :-D W trzeciej klasie gimnazjum przez pewien incydent, moja psychiatra skierowała mnie do szpitala psychiatrycznego. Chodziło o to, że nie chciałam chodzić do szkoły, uwierzcie mi potrafiłam leżeć i płakać na podłodze jak mała dziewczynka, by tylko pokazać jak cierpię. Bardziej niż inni bałam się kartkówek czy sprawdzianów, szkoła była dla mnie bardzo stresująca, nie czułam się w niej bezpiecznie. Dlatego wydarzył się pewien incydent, który spowodował, że trafiłam do szpitala. Pewnego wieczoru, po mojej histerii, wiedząc, że nic nie wskórałam u mamy, zamknęłam się w łazience i głośno otworzyłam okno dachowe krzycząc, że wyskoczę. Wcale nie miałam jednak zamiaru tego zrobić, ale byłam tak zdesperowana, że zdecydowałam się na taki krok. W rezultacie przestraszyłam mamę i siostrę. Po tym wydarzeniu mama zadzwoniła do mojej psychiatry i powiedziała jej o tym i właśnie wtedy pani doktor doradziła mamie szpital. Nikt nie chce wylądować w szpitalu, a wiecie, że ja się cieszyłam z takiego obrotu sprawy?! Ale w szpitalu szybko przekonałam się, że nie chcę tam dłużej zostać, ale powrót do domu nie był już taki łatwy. Próbowałam wpływać na mamę i przez telefon codziennie jej płakałam i szantażowałam byle by mnie wzięła z tego okropnego miejsca. Spędziłam tam chyba ponad miesiąc. Po powrocie ze szpitala wróciłam do szkoły, ale miałam nauczanie indywidualne. I tak końcówkę gimnazjum spędziłam sam na sam z nauczycielem. Jeśli chodzi o problemy z jedzeniem to nadal je miałam i trzymało mnie to do końca liceum. Koniec gimnazjum i wybór szkoły, jak się domyślacie wybrałam liceum o profilu matematyczno-informatycznym. Początkowo chodziłam na lekcje, ale jak zobaczyłam jak lekcja matematyki tam wygląda to się przeraziłam i zapowiedziałam, że tam nie chce chodzić. To znaczy przestraszyło mnie podejście mojej wychowawczyni, która nas uczyła tego przedmiotu. Była bardzo nerwowa i moim zdaniem nie nadawała się do nauczania. Dlatego matematyka już na początku mnie przerosła i z góry założyłam, że nie dam rady i przepadnę. Znowu dostałam nauczanie indywidualne i przez całe liceum byłam sama. Snułam się po korytarzach jak cień, byle nikt mnie nie zauważył, byłam wycofana, cicha i wystraszona. Na dodatek doszedł inny problem, a mianowicie dotyczył on moich zębów. Tak ten problem powrócił. Może podsumuje zestaw ,moich problemów:-D
- ograniczanie jedzenia
- codzienne rutynowe sprawdzanie zębów przed lustrem ( by było zabawniej, to musiałam to robić przed pójściem do szkoły)
- banie się szkoły, lęk przed kartkówkami i sprawdzianami (jak na coś nie umiałam to wpadałam w panikę)
- pojawił się też lęk przed rakiem piersi (babcia, mama taty na to chorowała)
Także sporo tego było. Na dodatek przez studniówkę poznałam mojego pierwszego chłopaka, który okazał się człowiekiem bardzo zapatrzonym w siebie, mającym ogromny problem sam ze sobą. Związek z nim był dla mnie trudny. Był przewrażliwiony na punkcie higieny, bał się czymś zarazić. Raz mi zaproponował, że może sprawdzić mi zęby ( zapomniała wspomnieć, że z zawodu był protetykiem), pytał też czasami czy byłam u dentysty. Ponadto chwalił się ile to nie miał dziewczyn i jaki z niego alwaro:-D Zadawał czasami pytania w stylu ,,W skali od 1 do 10 jaki Ci się podobam?’’ Uściślając związek z nim nie wyszedł mi na dobre, ale znalazłam w sobie resztki odwagi by się z nim rozstać. Po moim pierwszym chłopaku, którego imienia nie zdradzę :-D pojawił się inny mężczyzna, z którym wiązałam nadzieję, ale jak się później okazało nie wypaliło mi z nim. To też było dla mnie trudne doświadczenie, ale cóż zdarza się. Wcześniej wspomniałam o tym, że w czasie mojej matury zmarł mi tata i nie rozwinęłam tego. Tak, musiałam pogodzić maturę z pogrzebem mojego taty. Ale zanim zmarł, tuż przed śmiercią wykonał do mnie ostatni jak się później okazało telefon. Do teraz zadaję sobie pytanie dlaczego do mnie zadzwonił? Pamiętam, że w czasie naszej rozmowy zadałam tacie pytanie ,,Tato Ty chory jesteś?’’ Zadałam to pytanie, bo przez telefon kaszlał. Wiecie co? Nie odpowiedział mi na moje pytanie, miałam wręcz wrażenie, że chce uniknąć zgrabnie temat, dlatego nie pytałam go już o to. Kiedy dowiedziałam się od mamy o śmierci taty, nawet przyjęłam to ze spokojem, ale usilnie chciałam pokazać jak mnie boli jego odejście, dlatego specjalnie zaczęłam histerycznie płakać. Bolało mnie to, że szczerze się nie rozpłakałam, a mój pokaz roztrzęsionej dziewczyny, którą boli odejście ukochanego rodzica był nieszczery. Do trumny ojca kazałam wujkowi włożyć list, w który też był nieszczery, ale był moim pożegnaniem z nim. Nawet nie chciałyśmy go widzieć w trumnie, jak dotarłyśmy do ewangelickiego Kościoła (tata był ewangelikiem) to trumna już była zamknięta. Reszta rodziny uszanowała to, że boimy się zobaczyć tatę, bo przecież nie wiadomo w jakim był stanie. Na pogrzebie udawałam, że jego śmierć mnie rusza, czułam się z tym okropnie. Moje emocje były zamrożone. W kościele zastanawiałam nad taką kwestią jak to, że trumna taty wydała mi się mała i dlaczego jest taka mała. Nie umiałam poprawnie przeżyć tej żałoby. Nasilił się jedynie problem z zębami. Bałam się luster, bo gdy tylko gdzieś zobaczyłam swoje zęby to latałam do dentysty. Spałam w opasce mocno zaciśniętej na oczach, lustra musiały być zasłonione, albo ściągnięte. Na zewnątrz chodziłam z zaciśniętymi ustami. Bałam się odzywać w sklepach, galeriach handlowych, bo tam wszędzie mogłam zobaczyć swoje zęby. Bardzo wstydziłam się tego problemu. Bardzo mi to utrudniało codzienne funkcjonowanie. Trzymało mnie to długo, ale przeszło. Podczas terapii mój terapeuta namawiał mnie też do podjęcia ponownej próby napisania listu do taty, tym razem szczerze i spalenia go nad jego grobem. Miało mi to pomoc w uwolnieniu się od otaczających mnie problemów. Tak też zrobiłam, ale moje problemy przez to nie zniknęły.
MÓJ OBECNY STAN
Po tym wszystkim co się wydarzyło w moim życiu, postanowiłam poszukać miłości na portalu katolickim. Tak poznałam mojego narzeczonego z którym planujemy wziąć ślub w 2020 roku. Planuję przed ślubem skończyć licencjat.(Choć moja droga ze studiami była dość wyboista i finalnie skończyłam na pedagogice opiekuńczo-wychowawczej z asystentem rodziny). Ale wracając do mojego obecnego związku, to pewne wydarzenie spowodowało diametralny obrót spraw i na nowo musiałam szukać pomocy w terapii. Pewnego razu Paweł podczas jednej naszej rozmowy przyznał mi się do czegoś( jednak nie powiem o co chodzi, bo pewnie by sobie tego nie życzył;-) ). Biorąc pod uwagę doświadczenia z mojego poprzedniego związku to przeraziłam się tym wyznaniem. Zabolało mnie to i poczułam się skrzywdzona. Napisałam późno w nocy sms-a do zaufanego księdza, z którym już rozmawiałam jak miałam problem ze swoim byłym chłopakiem. On utwierdził mnie tylko, że Paweł zle zrobił i poszłam roztrzęsiona do niego porozmawiać. Na drugi dzień porozmawiałam z mamą. Początkowo mama wsparła mnie i powiedziała, że skoro nie umiem mu wybaczyć to mogę z nim zerwać. Pojechałam się więc spotkać się z Pawłem do Katowic (spotykaliśmy się w połowie drogi, bo Paweł mieszka w województwie Opolskim) by z nim zerwać. Zerwałam z nim i wróciłam roztrzęsiona do domu. W domu zaczęłyśmy z mamą rozmowę i tak się jakoś stało, że mama zapytała się mnie o pewną kwestię. Odpowiedziałam jej twierdząco na jej pytanie i wtedy mama zaczęłą mi wyrzucać, że co ja sobie myślałam, że nie tak mnie wychowała. Czułam, że była zawiedziona moim zachowaniem. Tak mnie dobiła, że na jej ochach przyłożyłam sobie do żył mały nożyk. Zaczęłam latać do tego zaufanego księdza, bo jedynie w nim miałam wsparcie. Mama zawiodła mnie i mam do niej żal o to. Po tym wydarzeniu zaczęłam myśleć, że jestem złą osobą. Mam złe myśli, że robię coś innym. Te natrętne myśli towarzyszą mi przy każdej czynności. Straciłam zaufanie do swojej osoby. Przez ten stan nie umiem zaznać spokoju. Emocje mnie oszukują. Nie wiem jak opisać ten stan i piszę o nim z grubsza.
ODPOWIEDZ