29 stycznia 2019, o 18:04
Wracając do tematu złości czy jak kto woli żalu do mamy, po raz pierwszy wkradł się do mojego serca w momencie kiedy mama nie wzięła pod uwagę mojej prośby, a nawet błagania o to by nie iść razem z młodszą siostrą do zerówki. Nie chciałam z nią iść z prostego powodu - chciałam chociaż w zerówce mieć od niej spokój. Wiem okropnie to brzmi, ale siostra w tamtym momencie widziała we mnie wszystko i zawsze za mną podążała. Moim zadaniem było zawsze ją chronić, pewnie sama narzuciłam na siebie ten obowiązek, ale czułam, że tak trzeba. Więc stało się tak jak mama i siostra chciały ja nie miałam nic do gadania w tej kwestii, moje zdanie się nie liczyło (mówię to z własnej perspektywy). Poczułam się pominięta. W zerówce nawet nie miałam własnej szafki na swoje przybory, bo została ostatnia szafka i pani przedszkolanka, a jej imię do teraz pamiętam, miała na imię Dorota, uznała, że skoro jesteśmy siostrami to możemy mieć ją razem. Zero przestrzeni własnej, czułam się jak w pułapce. Moja młodsza siostrzyczka dała mi tam niezle popalić. Musiałam iść z nią razem do WC (bo jak nie pójdę to powie mamie), musiałam myć jej zęby (bo jej się nie chciało, a ja nie mogłam pozwolić na to, by miała przez to problem u wychowawcy). Wyjadała mi czasem śniadanie, gdy wychodziłam do WC, zostawiając mi jedynie na dnie trochę herbaty i szynkę, bo szynki w kanapce nie lubiła. Zerówka to był też okres, kiedy miewałam momenty zawieszenia i odcinałam się od otaczającej mnie rzeczywistości. Wtedy mnie tak zostawiano, ale moja siostra miała na to inny patent, a mianowicie gwałtownie mnie wybudzała z tego stanu. Ale chociaż w sprawie szkoły udało mi się ubłagać mamę, by Gloria nie szła razem ze mną. Więc rok miałam ją z głowy. Jednak gdy tylko Gloria rozpoczęła swoją karierę szkolną, to też dawała mi się we znaki. Miała problem, bo chodziła na korekcyjną, ja zresztą też, ale nie z nią. Czasem przed swoimi ćwiczeniami szukała mnie i z płaczem, błagała, bym ją zwolniła z tych zajęć. Byłam wściekła, bo znowu obciążała mnie swoimi problemami, a ja musiałam wchodzić w rolę ,,mamy” i tłumaczyć jej na spokojnie, że musi chodzić na korekcyjną. Także takie stosunki łączyły mnie z moją siostrą. To nie była poprawna relacja, do teraz się łapię, że zamiast być jej siostrą, to ja jej matkuję. Muszę przyznać szczerze i otwarcie, że odpowiada mi taka rola, bo nadal w niej tkwię, nawet w swoich związkach byłam i jestem tą, która się opiekuje partnerem. Jeśli chodzi o szkołę, to wymagałam od siebie dużo więcej. Zawsze miałam wobec siebie wygórowane wymagania, musiałam mieć dobre oceny. Jak przydarzyła mi się słabsza ocena, to czułam, że stała się tragedia, bo przecież to moja wina, nie nauczyłam się na tyle, by mieć lepszą ocenę. Czułam się okropnie też z tym, że nie uczyłam się na bieżąco, ale zawsze miałam odrobione zadanie domowe. Trudno było mi się uczyć na bieżąco, bo nie widziałam w tym zbytnio sensu i podświadomie bałam się, że moja praca pójdzie na marne, więc wolałam ten wolny czas po szkole spędzać na zabawie. Byłam jednak dobrą uczennicą i choć miałam dobre stopnie to i tak chciałam mieć jeszcze lepsze. Byłam zafiksowana na punkcie ocen, szkoła była dla mnie źródłem stresu. Jeśli chodzi o moje funkcjonowanie w klasie, to byłam raczej na uboczu, szybko się wycofywałam i nie miałam tam na tyle bliskiej osoby, z którą mogłabym dzielić się swoimi trudnościami. Raczej przyciągałam do siebie osoby, które miały jakiś widoczny problem i z którymi tak naprawdę nikt nie chciał się kolegować (nawet ja). Mowa tu o takiej jednej dziewczynie Marzenie, która wpadała w panikę przy wszystkim i histerycznie płakała gdy babcia zostawiała ją w klasie. Muszę przyznać, że to dopiero było widowisko. Ale wracając do mojego stosunku do szkoły, to nie traktowałam tego miejsca jako okazji do tworzenia więzi z innymi (prawda jest taka, że emocjonalnie przewyższałam swoich rówieśników i być może dlatego nie umiałam z nimi nawiązać nici porozumienia). Wbrew wszelkim założeniom szkoła nie była dla mnie bezpiecznym miejscem, gdzie mogę produktywnie się rozwijać w dziedzinach, które mnie interesują. Raczej zawsze czułam, że muszę podążać pewnymi schematami i wbić się w klucz, by mieć dobre stopnie. Tak naprawdę nie umiałam i do teraz nie umiem wykorzystać swoich umiejętności tak jak bym chciała. Także nie mam czego wspominać z lat szkolnych i bardzo żałuję, że inaczej nie umiałam do tego podejść. Jednak tak się stało i niestety tego nie da się już zmienić. Szkoła podstawowa, była też okresem, w którym powoli zaczęły wychodzić na jaw pewne moje problemy. A mianowicie zaczęło się od tego, że podajże w drugiej klasie podstawówki zauważyłam jak jakaś glista pełza w głąb mojego zęba ( to była prawa górna dwójka). Wiem, że brzmi to irracjonalnie, ale naprawdę widziałam glistę w zębie. I co później wyszło, przez mój strach przed dentystą tak długo zwlekałam, że próchnica zaatakowała nie tylko prawą górną dwójkę, ale i prawą górną jedynkę(chodzi o dwa pierwsze górne zęby). Dopiero w czwartej klasie poszłam z tym do dentysty, bo oszukiwałam się, że nic tam się nie stało i mam zdrowe zęby. Mama też mnie uspakajała, że nic tam nie mam, pomimo iż próchnica była już widoczna. Od tamtego momentu zęby były dla mnie bardzo ważne. Obwiniałam się i zamartwiałam, że mam tak liche zęby. Ale to był problem, który zniknął na jakiś czas (uspokoił się, ale nadal we mnie był). Moim następnym problemem, o którym już wspominałam, był problem szkoły. A mianowicie chodzi o okres gimnazjalny. Niestety poszłam do nieodpowiedniego gimnazjum dla mnie, ale poszłam tam z koleżankami, z którymi kolegowałam się od czwartej klasy podstawówki. Trafiłam do klasy, w której znalazło się kilka osób, które mi dokuczały. Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji, bo wcześniej jakoś nikt mi nie dokuczał. Owszem zdarzyło się kilka incydentów w podstawówce, ale zostały one załatwione i jakoś było. A w tej klasie czułam się okropnie. Do tego dochodził mój perfekcjonizm, że muszę zawsze mieć dobre stopnie (najlepiej same piątki, bo taki był mój plan, ale niestety nie umiałam go zrealizować i tu wcale nie chodzi o moje umiejętności, tylko o to, że zżerał mnie stres, który zamiast mnie dopingować działał destruktywnie, nie pozwalając mi się skupić i przy tym maksymalnie wykorzystać swojej wiedzy). Ponadto miałam nieprzyjemny incydent z panią z fizyki, który jak się później okazało dołożył swoją cegiełkę w dalszym rozwoju mojego problemu (zaraz na początku dała nam się poznać jako ta, która straszy i wymaga. W moim odczuciu była największym postrachem w szkole). Zaczęłam drastycznie chudnąć i ograniczać jedzenie. Chodziłam na tańce z koleżankami, choć tak naprawdę zajęcia tanecznie nie były dla mnie formą relaksu i tak szczerze nie lubiłam tam chodzić, bo nie za bardzo mi to szło. Gubiłam się w układzie, zapominałam kroków, bardzo mnie to frustrowało. Jednak chodziłam tam by dorównać innym i być może coś im udowodnić. I tu muszę się przyznać, że nie potrafię przyjąć do wiadomości, ze coś mi nie wychodzi, bo to by było równoznaczne z przyznaniem się do porażki. Przecież ja zawsze muszę być z wszystkiego dobra. No ale wracając do mojego kolejnego problemu, który się do mnie przyczepił, a mianowicie ograniczanie jedzenia, to nie wiem dlaczego tak się stało. Słabo pamiętam przyczynę takiego typu zachowania. Być może mój problem z jedzeniem był pretekstem do tego, by skupić na sobie uwagę ojca. Jak wcześniej wspominałam tata nie uczestniczył w naszym wychowaniu, bo sam miał ze sobą problem. Długo go tłumaczyłam, bo przecież on nie miał w życiu łatwo. Zaraz tłumaczę o co chodzi. Kiedy tata miał tak mniej więcej 11 lat zmarła mu jego kochana mama, z którą był strasznie zżyty. Tata był jedynakiem i cała uwaga mamy była skupiona na nim. Zawsze mógł się do niej zwrócić, a z ojcem takich relacji nie miał. Kiedy jego mama zmarła, to nikt tacie nie pomógł się z tym uporać, owszem jego ciocia (siostra jego mamy) proponowała mu, że się nim zaopiekuje, ale on jako dziecko wolał zostać z tatą. Wcale się nie dziwię, bo zawsze dziecko woli zostać z rodzicem obojętnie jaki by był. No i tak tata od najmłodszych lat tułał się za swoim ojcem po gospodach, śmiem nawet twierdzić, że został pozostawiony sam sobie. Błagał swojego tatę, by przestał pić, ale dziadek nic sobie z tego nie robił. Dlatego znając historię taty tłumaczyłam jego świadome wybory. (Teraz jestem na takim etapie, że traktuję te wszystkie jego decyzje jako świadome wybory. Wybaczyłam tacie, ale nie zapomniałam o tym co nam zrobił.) Wracając do problemu z jedzeniem, wydaje mi się, że cel jakim było zwrócenie uwagi taty na mojej osobie został osiągnięty, ale nie przewidziałam jednego, że nie wpłynie to na tatę tak bardzo, iż będzie chciał coś zrobić ze swoim problemem. No i tym o to sposobem przyczepiła się do mnie anoreksja. Nie było tak, że nic nie jadłam, ale bardzo ograniczałam jedzenie. Zaczęły się wizyty u specjalistów – początkowo psycholodzy potem terapeuci i po drodze szpital, bo chcieli zbadać przyczynę chudnięcia. Wracając do tematu szkoły to mama i ja postanowiłyśmy, że jak skończę pierwszą klasę gimnazjum to mnie przeniesie do innej szkoły i będziemy razem z siostrą uczęszczały do tego samego gimnazjum. Jednak przenosiny nie załatwiły sprawy. Zaraz na początku drugiej klasy gimnazjum pojechałam do szpitale bodajże do sosnowca z powodu mojej niskiej wagi. To nie był szpital psychiatryczny, ale tam zdiagnozowali u mnie stan przed wrzodowy żołądka i dwunastnicy. Tak mówiąc szczerze to się ucieszyłam z diagnozy, bo stanowiła dla mnie ona wymówkę na dalsze ograniczenie pokarmów. Jednak problem z ograniczaniem jedzenia nie był moim jedynym, bo doszło do tego jeszcze moje wycofanie się i trudność w nawiązywaniu kontaktów. W mojej nowej klasie czułam się osamotniona, nie umiałam nawet rozmawiać z innymi. Nie chciałam nawet podejmować próbę wchodzenia w interakcje, choć potem sobie wyrzucałam i użalałam się nad sobą. Do tego wszystkiego dochodził jak już wcześniej wspomniałam mój niezawodny perfekcjonizm i wmawianie sobie, że oceny są wszystkim. Szkoła znów była dla mnie tylko ogromnym źródłem stresu. To smutne, ale żyłam tylko szkołą, w weekendy zamiast odpoczywać i się spotykać ze znajomymi to stresowałam się kartkówkami czy sprawdzianami, które czekają mnie niebawem. Przez to swoje zafiksowanie na punkcie dobrych ocen nie osiągałam takich wyników jakie chciałam, bo stres działał na mnie nie mobilizująco, lecz przeciwnie sprawiał, że nie potrafiłam maksymalnie się skupić i wykorzystać tego co się nauczyłam. W rezultacie oddawałam spoconą kartkę i wychodziłam w złym nastroju, pełna złości i frustracji na samą siebie. Ale pomimo wszystko i tak miałam dobrą średnią, może nie na czerwony pasek, ale zawsze byłam blisko, bo brakowało mi przeważnie jednej oceny do tego zaszczytu :-D W trzeciej klasie gimnazjum przez pewien incydent, moja psychiatra skierowała mnie do szpitala psychiatrycznego. Chodziło o to, że nie chciałam chodzić do szkoły, uwierzcie mi potrafiłam leżeć i płakać na podłodze jak mała dziewczynka, by tylko pokazać jak cierpię. Bardziej niż inni bałam się kartkówek czy sprawdzianów, szkoła była dla mnie bardzo stresująca, nie czułam się w niej bezpiecznie. Dlatego wydarzył się pewien incydent, który spowodował, że trafiłam do szpitala. Pewnego wieczoru, po mojej histerii, wiedząc, że nic nie wskórałam u mamy, zamknęłam się w łazience i głośno otworzyłam okno dachowe krzycząc, że wyskoczę. Wcale nie miałam jednak zamiaru tego zrobić, ale byłam tak zdesperowana, że zdecydowałam się na taki krok. W rezultacie przestraszyłam mamę i siostrę. Po tym wydarzeniu mama zadzwoniła do mojej psychiatry i powiedziała jej o tym i właśnie wtedy pani doktor doradziła mamie szpital. Nikt nie chce wylądować w szpitalu, a wiecie, że ja się cieszyłam z takiego obrotu sprawy?! Ale w szpitalu szybko przekonałam się, że nie chcę tam dłużej zostać, ale powrót do domu nie był już taki łatwy. Próbowałam wpływać na mamę i przez telefon codziennie jej płakałam i szantażowałam byle by mnie wzięła z tego okropnego miejsca. Spędziłam tam chyba ponad miesiąc. Po powrocie ze szpitala wróciłam do szkoły, ale miałam nauczanie indywidualne. I tak końcówkę gimnazjum spędziłam sam na sam z nauczycielem. Jeśli chodzi o problemy z jedzeniem to nadal je miałam i trzymało mnie to do końca liceum. Koniec gimnazjum i wybór szkoły, jak się domyślacie wybrałam liceum o profilu matematyczno-informatycznym. Początkowo chodziłam na lekcje, ale jak zobaczyłam jak lekcja matematyki tam wygląda to się przeraziłam i zapowiedziałam, że tam nie chce chodzić. To znaczy przestraszyło mnie podejście mojej wychowawczyni, która nas uczyła tego przedmiotu. Była bardzo nerwowa i moim zdaniem nie nadawała się do nauczania. Dlatego matematyka już na początku mnie przerosła i z góry założyłam, że nie dam rady i przepadnę. Znowu dostałam nauczanie indywidualne i przez całe liceum byłam sama. Snułam się po korytarzach jak cień, byle nikt mnie nie zauważył, byłam wycofana, cicha i wystraszona. Na dodatek doszedł inny problem, a mianowicie dotyczył on moich zębów. Tak ten problem powrócił. Może podsumuje zestaw ,moich problemów:-D
- ograniczanie jedzenia
- codzienne rutynowe sprawdzanie zębów przed lustrem ( by było zabawniej, to musiałam to robić przed pójściem do szkoły)
- banie się szkoły, lęk przed kartkówkami i sprawdzianami (jak na coś nie umiałam to wpadałam w panikę)
- pojawił się też lęk przed rakiem piersi (babcia, mama taty na to chorowała)
Także sporo tego było. Na dodatek przez studniówkę poznałam mojego pierwszego chłopaka, który okazał się człowiekiem bardzo zapatrzonym w siebie, mającym ogromny problem sam ze sobą. Związek z nim był dla mnie trudny. Był przewrażliwiony na punkcie higieny, bał się czymś zarazić. Raz mi zaproponował, że może sprawdzić mi zęby ( zapomniała wspomnieć, że z zawodu był protetykiem), pytał też czasami czy byłam u dentysty. Ponadto chwalił się ile to nie miał dziewczyn i jaki z niego alwaro:-D Zadawał czasami pytania w stylu ,,W skali od 1 do 10 jaki Ci się podobam?’’ Uściślając związek z nim nie wyszedł mi na dobre, ale znalazłam w sobie resztki odwagi by się z nim rozstać. Po moim pierwszym chłopaku, którego imienia nie zdradzę :-D pojawił się inny mężczyzna, z którym wiązałam nadzieję, ale jak się później okazało nie wypaliło mi z nim. To też było dla mnie trudne doświadczenie, ale cóż zdarza się. Wcześniej wspomniałam o tym, że w czasie mojej matury zmarł mi tata i nie rozwinęłam tego. Tak, musiałam pogodzić maturę z pogrzebem mojego taty. Ale zanim zmarł, tuż przed śmiercią wykonał do mnie ostatni jak się później okazało telefon. Do teraz zadaję sobie pytanie dlaczego do mnie zadzwonił? Pamiętam, że w czasie naszej rozmowy zadałam tacie pytanie ,,Tato Ty chory jesteś?’’ Zadałam to pytanie, bo przez telefon kaszlał. Wiecie co? Nie odpowiedział mi na moje pytanie, miałam wręcz wrażenie, że chce uniknąć zgrabnie temat, dlatego nie pytałam go już o to. Kiedy dowiedziałam się od mamy o śmierci taty, nawet przyjęłam to ze spokojem, ale usilnie chciałam pokazać jak mnie boli jego odejście, dlatego specjalnie zaczęłam histerycznie płakać. Bolało mnie to, że szczerze się nie rozpłakałam, a mój pokaz roztrzęsionej dziewczyny, którą boli odejście ukochanego rodzica był nieszczery. Do trumny ojca kazałam wujkowi włożyć list, w który też był nieszczery, ale był moim pożegnaniem z nim. Nawet nie chciałyśmy go widzieć w trumnie, jak dotarłyśmy do ewangelickiego Kościoła (tata był ewangelikiem) to trumna już była zamknięta. Reszta rodziny uszanowała to, że boimy się zobaczyć tatę, bo przecież nie wiadomo w jakim był stanie. Na pogrzebie udawałam, że jego śmierć mnie rusza, czułam się z tym okropnie. Moje emocje były zamrożone. W kościele zastanawiałam nad taką kwestią jak to, że trumna taty wydała mi się mała i dlaczego jest taka mała. Nie umiałam poprawnie przeżyć tej żałoby. Nasilił się jedynie problem z zębami. Bałam się luster, bo gdy tylko gdzieś zobaczyłam swoje zęby to latałam do dentysty. Spałam w opasce mocno zaciśniętej na oczach, lustra musiały być zasłonione, albo ściągnięte. Na zewnątrz chodziłam z zaciśniętymi ustami. Bałam się odzywać w sklepach, galeriach handlowych, bo tam wszędzie mogłam zobaczyć swoje zęby. Bardzo wstydziłam się tego problemu. Bardzo mi to utrudniało codzienne funkcjonowanie. Trzymało mnie to długo, ale przeszło. Podczas terapii mój terapeuta namawiał mnie też do podjęcia ponownej próby napisania listu do taty, tym razem szczerze i spalenia go nad jego grobem. Miało mi to pomoc w uwolnieniu się od otaczających mnie problemów. Tak też zrobiłam, ale moje problemy przez to nie zniknęły.
MÓJ OBECNY STAN
Po tym wszystkim co się wydarzyło w moim życiu, postanowiłam poszukać miłości na portalu katolickim. Tak poznałam mojego narzeczonego z którym planujemy wziąć ślub w 2020 roku. Planuję przed ślubem skończyć licencjat.(Choć moja droga ze studiami była dość wyboista i finalnie skończyłam na pedagogice opiekuńczo-wychowawczej z asystentem rodziny). Ale wracając do mojego obecnego związku, to pewne wydarzenie spowodowało diametralny obrót spraw i na nowo musiałam szukać pomocy w terapii. Pewnego razu Paweł podczas jednej naszej rozmowy przyznał mi się do czegoś( jednak nie powiem o co chodzi, bo pewnie by sobie tego nie życzył;-) ). Biorąc pod uwagę doświadczenia z mojego poprzedniego związku to przeraziłam się tym wyznaniem. Zabolało mnie to i poczułam się skrzywdzona. Napisałam późno w nocy sms-a do zaufanego księdza, z którym już rozmawiałam jak miałam problem ze swoim byłym chłopakiem. On utwierdził mnie tylko, że Paweł zle zrobił i poszłam roztrzęsiona do niego porozmawiać. Na drugi dzień porozmawiałam z mamą. Początkowo mama wsparła mnie i powiedziała, że skoro nie umiem mu wybaczyć to mogę z nim zerwać. Pojechałam się więc spotkać się z Pawłem do Katowic (spotykaliśmy się w połowie drogi, bo Paweł mieszka w województwie Opolskim) by z nim zerwać. Zerwałam z nim i wróciłam roztrzęsiona do domu. W domu zaczęłyśmy z mamą rozmowę i tak się jakoś stało, że mama zapytała się mnie o pewną kwestię. Odpowiedziałam jej twierdząco na jej pytanie i wtedy mama zaczęłą mi wyrzucać, że co ja sobie myślałam, że nie tak mnie wychowała. Czułam, że była zawiedziona moim zachowaniem. Tak mnie dobiła, że na jej ochach przyłożyłam sobie do żył mały nożyk. Zaczęłam latać do tego zaufanego księdza, bo jedynie w nim miałam wsparcie. Mama zawiodła mnie i mam do niej żal o to. Po tym wydarzeniu zaczęłam myśleć, że jestem złą osobą. Mam złe myśli, że robię coś innym. Te natrętne myśli towarzyszą mi przy każdej czynności. Straciłam zaufanie do swojej osoby. Przez ten stan nie umiem zaznać spokoju. Emocje mnie oszukują. Nie wiem jak opisać ten stan i piszę o nim z grubsza.