
Na samym poczatku mojej choroby wszystko mnie bolało. Oczywiscie byłam przekonana ze jestem na coś śmiertelnie chora. W mojej głowie chorowałam już na : chorobę Crohna, perforację jelit, rak jelita grubego, rak piersi, rak narządów rodnych, torbiel na jajniku, stwardniene rozsiane, udar mózgu, inne choroby neurologiczne oraz oczywiście psychiczne

Teraz przechodzę przez okropne odrealnienie. Jaskawość kolorów świata po prostu mnie przeraża. Nie czuję nic. Nie cieszy mnie "czarny USOS" (dzięki mojemu narzeczonemu zaliczyłam sesję bo już byłam jedną nogą poza studiami), nie cieszy mnie przyszły ślub i założenie rodziny. Wręcz się tego boję. Wszystkie moje lęki i obawy zrzucam od razu po pojawieniu się na mojego narzeczonego. Troche traktuje go jak śmietnik. Na szczęscie A. stara się mnie zrozumieć. Jest mu ciężko i nie dziwię się, bo sama siebie nie rozumiem, ale on przy mnie trwa. Moja niepewność co do ślubu została od razu mu przekazana wraz z niepewnścią co do moich uczuć wobec niego. Nie zdenerwował się. Nie oburzył się. Przyjął to na spokojnie i powiedział, że to tylko objaw mojej przeklętej choroby i minie tak jak lęk przed chorobami i niepełnosprawnością. Święty człowiek... Tylko dzięki niemu jeszcze trwam i jakoś funkcjonuję bo daje mi nadzieję na dobre życie. Ciągnie mnie za fraki żebym nie zaniedbywała swoich obowiązków (studia... hm, ten semestr zdałam dzięki jego podbudowaniu, czekaniu na mnie w samchodzie pod uczelnią i chwaleniu za każdy mały kroczek naprzód... wytrzymałam 1h sama na wykłądzie? Super!).
W chwili obecnej jestem strasznie zdezorientowana i w głębi siebie wiem, że to przejściowe, muszę się z tym uporać i mam nadzieję, że to forum mi w tym pomoże

Pozdro!
