To mój pierwszy post, chociaż jestem tutaj z wami od dość dawna i to dla mnie duży krok że piszę. Do tej pory uważałam, że jakoś sobie radzę i nie ma sensu wylewać żali na forum, bo przecież są tacy, którzy mają gorzej i też jakoś sobie radzą. Ale dzisiaj chyba przyszedł ten moment kiedy muszę wylać co mi leży na serduchu i mam nadzieję, że trafi się jakaś dobra duszyczka, która zechce mnie wspomóc dobrym słowem
O swojej nerwicy wiem od dwóch lat, ale jestem przekonana, że trwa dłużej. Jestem po 1.5 rocznej terapii poznawcze behawioralnej, skończyłam ją 3 miesiące temu dużo bardziej świadoma i w wielu aspektach zycia umiejąca sobie lepiej radzić. Myślałam, że po skończonej terapii będzie u mnie cudowne ozdrowienie
Ale nie o tym w sumie chciałam pisać.
Tak naprawdę chciałam się wyżalić i poradzić jak ogarnąć swoją złość. Mianowicie, od kilku lat jestem singielką, mam syna którego urodziłam młodo, związek się rozpadł i tak po prawdzie od tamtej pory nie miałam nikogo na dłużej. Zwykle bywały jakieś chwilowe relacje, ale kończyły się z różnych powodów. Wcześniej jakoś bardzo mi nie przeszkadzało, że nie mam faceta na stałe, ale od jakiegoś czasu spędza mi to sen z powiek. Jak opętana korzystam z portali randkowych, na siłę szukam kogoś, kto da mi chociaż odrobinę zainteresowania. Czuje, że życie ucieka mi przez palce i że w końcu zostanę sama. Chciałabym mieć drugie dziecko, wziąć ślub. W mojej rodzinie też każdy tylko czeka, żebym przedstawiła w końcu potencjalnego męża. Przyjaciółki nie raz próbowały mnie swatać. Przez to wszystko pakuje się ciągle w jakieś bardzo dziwne relacje, żebrając o odrobinę zainteresowania ze strony facetów. Ci faceci zwykle zauważają moją desperację i to wykorzystują, a na końcu mnie zostawiają. Przez to zalewa mnie ogromna złość i smutek. Czuję, że na nikogo nie zasługuje. Czuje, że jestem nic nie warta i że się nie szanuję, bo skoro wiem, że np dany facet jest nic nie wart to po co dalej w to brnę? Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie od dawna. Nawet teraz jestem w relacji z facetem, który wprost powiedział mi, że chce tylko seksu, a ja sobie w głowie ułożyłam, że może zmieni zdanie i jednak zdecyduje się na związek. Przecież powinnam go kopnąć w tyłek aż miło! Ale nie, ja nadal w tym trwam. Nie umiem odejść, bo już gdzieś tam sobie zakodowałam, że lepiej mieć takiego niż nie mieć wcale
Wiem, że trochę chaotycznie to wszystko napisałam, ale pisze w nerwach i sama nie do końca wiem o co mi chodzi..
Nie wiem jakiego słowa otuchy od was potrzebuję i nie wiem czy nawet na nie zasługuję, bo problem wydaje się błahy.
Ale może chociaż ktoś mi podpowie jak zapanować nad złością, bo przez to wracają natręty i czasem boję się zasnąć obok syna, bo oczywiście wyobrażam sobie że tracę świadomość i z nerwów go krzywdze (to mój główny natręt od lat) i w sumie dlatego postanowiłam napisać, żeby znaleźć jakiś sposób na rozładowanie złości, może ktoś miał podobnie i wie o czym mówię?