Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Bardzo proszę o wypowiedź/ poradę na temat mojej sytuacji

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

18 stycznia 2016, o 21:14

Na początku chciałabym wszystkim Wam podziękować za to, że jesteście. Wszystkie wpisy i nagrania mają ogromną moc ;witajka

Postaram się pisać składnie i zwięźle. Piszę po to, żeby się upewnić, umocnić w tym, że jestem na dobrej drodze, żeby uzyskać może jakąś poradę od Was mądrzejszych i bardziej doświadczonych. ;)

Zacznę od tego, że dotychczas sądziłam,że nerwica jest wtedy, kiedy ktoś jest bardzo zdenerwowany i nieznośny. (tak,zdaję sobie świadomość tego, w jakiej żyłam niewiedzy). Dopiero niedawno (na szczęście czy nieszczęście) przyszło mi doświadczyć jak bardzo się myliłam.
Moje zaburzenie nie trwa długo a i tak mogę powiedzieć, że przez ten czas byłam zupełnie "wyjęta z życia". Zaczęło się na początku grudnia. Mój cały lęk i też pierwszy atak paniki skupił się na miesiąc wcześniej obejrzanym horrorze podczas maratonu, dotyczył on egzorcyzmów. Zdziwiłam się, że aż tak się tego wystraszyłam ponieważ dotychczas oglądałam naprawdę wiele różnych filmów, czytałam sporo - ogólnie jestem dość analizującą osobą. Uwielbiam rozmyślać, rozważać wszystko i dzielić. Okazało się to jednak być wadą w tym przypadku. Lęk odczuwałam cały czas. Jestem osobą religijną, więc od pierwszego ataku paniki ciągle się modliłam, jeździłam rano na Roraty. Bardzo się bałam wszystkiego, co związane z opętaniem, że może mi się cos stać, że mogłam się na coś zgodzić itp. Ogólnie bardzo dużo myśli, ciągła analiza. Nie wiedziałam zupełnie, co mi jest, brnęłam w to. Byłam na rozmowie u dwóch księży, mimo że mnie uspokoili, lęk był cały czas. Jeszcze w międzyczasie okazało się,że moja babcia jest ciężko chora, dlatego mówiłyśmy z mamą Nowennę Pompejańską ( + trzy różańce dziennie).
Chyba przesadziłam z religijnością a i tak się bałam.
Nie mogłam wejść do tramwaju, wszystko mi się z tym kojarzyło, nie mogłam normalnie chodzić na uczelnię.

Może kilka słów o tym, kim jestem i co robię, bo zaraz się zakręcę w opowiadaniu.
Mam 19 lat i ogólnie doszłam ostatnio do wniosku,że faktycznie moim problemem mogą być nadmierne stresy. Chodziłam do najlepszego LO w województwie (mieszkałam poza domem), w liceum cały czas czułam się gorsza i bałam się o maturę. Koniec końców nie napisałam jej dość dobrze i nie dostałam się na wymarzone studia. Właśnie wracając na święta do domu zdecydowałam z rodzicami, że lepiej będzie jeśli wrócę, przygotuję się do poprawy matury. Tak więc właśnie jestem w domu.

Lęki dotyczące opętania w końcu ucichły gdy przestałam czuć ciągły niepokój z tym związany i rozmyślać o tym.
Kilka dni przed końcem roku przyszła jednak taka myśl, że przypomniało mi się jak kiedyś będąc na rekolekcjach dopadły mnie natrętne myśli dot. zakonu. Nigdy nie chciałam tam pójść, jednak z uwagi na temat rekolekcji myślałyśmy o tym mimowolnie z przyjaciółką. Jednak wtedy wróciłam do domu i wszystko minęło.
Pomyślałam więc " tamte myśli nie były takie złe" no i buuum !

Od tamtego momentu dręczą mnie myśli dotyczące strachu przed zakonem/powołaniem. I znów ciągła analiza, no bo skoro to dotyczy tematu tak ważnego jak religijność/ Bóg - nie jest tak prosto zaklasyfikować jako natręty. Doszukiwanie, roztrząsanie tematu. Nie sposób podać wszystkich wątpliwości. Nie chcę Was też tym zamęczać. Mój strach dotyczy tego, że nagle przestanę być sobą, że Bóg sprawi, że stanę się kimś innym "dla mojego dobra". Wiem, że to paradoksalne i chore. Tak, jakbym nagle miała utracić tożsamość i stać się kimś innym. Od razu przyszły jakieś stare zasłyszane historie, o tym jak Bóg odmienia ludzkie życie, albo zaczytane, że zakonnice też chciały mieć męza i dzieci, ale nagle zmieniły plany. To dla mnie straszne :(

Dodam, że odkąd pamiętam chciałam mieć męża, dzieci, dobry zawód i po prostu chciałam dobrze żyć, w zgodzie z religią i z samą sobą. Nigdy nie przypuszczałam,że dopadną mnie takie lęki. Zawsze byłam pewna swoich planów, wiedziałam że są dobre i że sprawią, ze będę szczęsliwa.
Czytałam o ludziach, którzy mieli podobne problemy i natręty. Natrafiłam też w internecie na nerwicę eklezjogenną i zaczęłam się zastanawiać nad swoją religijnością (nigdy wcześniej nie musiałam i nie chciałam tego robić).

Moje myśli- straszaki mieszają się. Czasami ciężko mi sprecyzować czego tak naprawdę się boję. Był też lęk o chorobę psychiczną, o to, że zawsze będzie mnie coś dręczyło, że nie będę szczęśliwa, że nie będę potrafiła żyć w związku itp.
Aktualnie nie jestem w związku, ale spotykam się z kimś. Naprawdę nie chcę, żeby moje myśli znikąd niszczyły już całą relację "na wstępie" :(

Dziękuję, jeśli ktoś dotrwał do końca tego chaosu. Wiem, że moje myślenie jest teraz bardzo egoistyczne. Zastanawiałam się, czy napisać tu osobno o sobie, stwierdziłam, że skoro jest możliwość to napiszę, mam nadzieję, że nikt mnie za to nie wyzwie :)

Dobrnę w końcu do pytań, które chciałam zadać.

1) Czy to możliwe, że ten cały kryzys i lęki dopadły mnie teraz, kiedy teoretycznie nie mam nic na głowie i wróciłam do domu i powodem jest nadmiar czasu ? (mimo nauki do matury)

2)Czy według Was to wszystko to natręty lękowe i powinnam nadal starać się postępować zgodnie z mechanizmami wychodzenia z zaburzenia ?

3) Czy powodem tego, może być fakt że nie dostałam się na studia, czuję się gorsza od znajomych, nie jestem na tej drodze którą sobie zaplanowałam ?

4) I ostatnie : czy możliwe, że wyjdę z tego sama, bez leków ? Dodam,że byłam u dwóch psychologów, niestety nie byłam zbyt zadowolona. Zupełnie nie czułam wsparcia. Jedna z pań stwierdziła,że konieczne są leki, bo nie będę mogła się uczyć. No i z moją osobowością, będzie mi w życiu bardzo ciężko.
Druga pani nie była w stanie odpowiedzieć na żadne z moich pytań, nie powiedziała mi też nic o tym, jak mogę z tym walczyć. Oczywiście nie chcę zwalać winy na specjalistów za własne słabości, ale szukanie całej winy w moim dzieciństwie i rodzinie chyba nie jest dobrym pomysłem. Moja rodzina nie jest i nie była idealna, ale sądzę,że zawsze mogło być gorzej. A rodzice robili, co mogli.

Przepraszam, jeśli moje pytania są zbyt trywialne.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję ;)
Magda321
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 366
Rejestracja: 25 czerwca 2015, o 15:06

18 stycznia 2016, o 22:36

Hej różyczka :)
Nerwica to podstępna diablica.Myśle, że spokojnie mogła cię dopaść, a tak dokładnie to wszystko się nagromadziło i wybuchła, akurat w tym momencie.Nagromadzony stres, presja związana z maturą, a na dodatek mała samoocena to mogła być jakaś miesznaka wybuchowa hah ;) Kazdy ma inny system oproności na stes, a ty może go przekroczyłaś.
Kiedy mamy dużo wolnego czasu myśli mogą się kłębić jest ich więcej itp, ale to nie jest na pewno powodem neriwcy.Ale moja rada to zapełniaj wolny czas, jak sie da.Na początek to dobra metoda do nadbrania dystansu do objawów :)
Lęki łapią się naszych najważniejszych wartości, a dla ciebie to najwidoczniej jest religia.A skoro te myśli są upierdliwe, powodują u ciebie lęk to co to jest innego niż nerwiczka? :D
Myśle, że postawienie sobie wysoko poprzeczki i presja związana z maturą mogły tak na ciebie oddziałać.Znam historie koleżanek które poleciały na najlepsze liceum i teraz z ich psychiką faktycznie jest nie najlepiej.Nauczyciele dają im za wysoko poprzeczke, często poniżają ponadto uczniowie nie wysypiają się.Dla młodej osoby sądzę, że to stanowczo za duże obciążenie.Sama bym nie dała rady, a w mojej szkole też najłatwiej nie ma.
Jeśli chodzi o 4 pytanie to jakbym widziała siebie pół roku temu :) Ja ci odpowiem tak. Psycholog/psychoterapeuta to fajna rzecz na początek by się dowiedzieć diagnozy.Potem to twoja dobra wola.Sama miałam nieprzyjemne przeboje z psychologami, ale nie bede sie tu rozpisywac bo zawarłam to w pierwszych wątkach jak byłam spanikowana hah xD
Ja podjęłam się wychodzenia samemu z zaburzenia i efekty widzę już teraz.Ale jeśli ty wewnętrznie czujesz, że tego potrzebujesz lub masz faktycznie jakieś mocne konflikty wewnętrzne to czemu nie? Moja decyzja w sprawie psychologa też nie jest zamknięta i możliwe, że jeszcze kiedyś go odwiedze w celu samodoskonalenie się :D Bo psychologowie i inni specjaliści z tej dziedziny dzielą się na idiotów i fajnych ludzi, którzy faktycznie mogą ci pomóc szybciej odnaleśc droge, by się długo nie męczyć.Jeśli będziesz chciała szukać polecam terapeute w nurcie poz-beh na to sama chciałam iść, ale nie ma niestety takiego specjalisty w moim mieście.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że coś rozjaśniłam lub pomogłam :)
Miej wyjebane, a będzie ci dane :)
Awatar użytkownika
Norberto
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 140
Rejestracja: 22 listopada 2015, o 19:14

19 stycznia 2016, o 17:26

1. Twoj stres mogl sie skumulowac przez wlasnie poczucie bycia gorsza, przez problemy z matura i tak dalej. Poza tym jest wiele przypadkow gdy ludzie w nerwice wchodza, jak to sie mowi, z dupy (pozornie bo od dawna wiele czynnikow i sytuacji moglo wplywac na powolny rozwoj nerwicy). Poza tym nerwica mogla wykorzystac moment ze ogladalas wlasnie ten horror, ze bylas w stanie napiecia i bum, nerwica sie pojawila. 2. Jak najbardziej sa to natrety, bo co innego? Chorobe osychiczna w twoim wypadku mozna wykluczyc juz po samym stylu pisania. Plus osoby chore psychiczne zazwyczaj zamykaja sie w sobie, izoluja sie od wszyatkiego i wszystkich a tutaj na wstepie juz widac, ze jestes ciepla i otwarta osoba. 3. Tak jak wyzej pisalem jest to nawet bardziej niz pewne, ze wlasnie to spowodowalonu ciebie nerwice plus wlasnie tak jak wczesniej wspomnialem mogly byc w twoim zyciu juz duzo wczesniej sytuacje ktore powoli rodzily w tobie nerwice. No i jeszcze wlasnie wiek w jakim jestes. Sam mam 19 lat i wiem jak bardzo rozchwiani emocjonalnie sa ludzie w tym wieku. To czas gdy konczymy pewne wazne etapy w swoim zyciu i wchodzimy w nowe co zmusza nas do podejmowania ciezkich decyzji. To tez czas gdzie doroslosc wrecz uderza nas w pysk i bywa, ze nie jestesmy na to gotowi lub wzbudza w nas to pewien lek i obawy jak rowniez poczucie, ze lata beztroski sa juz za nami i musimy zaczac coraz to powazniej myslec o sobie. 4. Jak najbardziej! Wychodzenie z nerwicy jest w 90% zalezne od nas samych. Leki moga pomoc ale nigdy nie zaczna myslec za ciebie. Wiele jest na forum przykladow osob ktore wyszly z nerwicy bez zadnych lekow.
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

19 stycznia 2016, o 19:05

Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi ;)

Norberto, logicznie wiem, że to natręty, ale jak to z nimi bywa zawsze jest jakieś "ale" i zaczynam się doszukiwać. Jestem osobą religijną, ale nie do przesady, jeśli można tak powiedzieć. Dlatego, gdy dopatruję się w tym wszystkim jakiejś "ingenercji" Boga, to wtedy się zakręcam i odczuwam niepokój. Nie wiem czy wiesz, co mam na myśli :/
Magda321
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 366
Rejestracja: 25 czerwca 2015, o 15:06

19 stycznia 2016, o 19:47

Z natrętami zawsze jesteś jakieś "ale" więc nie masz się czym przejmować. :D I im bardziej wchodzisz w "dialog" z netrętami może się pojawiać większy niepokój :)
Mi ogólnie na nerwiczke pomaga nauka.Jak zasiadam do ksiązek to mój mózg jest tak zajęty szkołą, że zapominam w 99% o nerwicy :) Rózyczka masz poprawke z maturki też sie przysiadaj do nauki ale bez presji i stresu.Na luzaka na spokojnie, jakby to było nic wielkiego.Grunt to pozytywne nastawienie . Mi przez nerwiczke trudniej jest się uczyć, ale nie jest to rzecz nie możliwa i musimy o tym pamiętać :D
Miej wyjebane, a będzie ci dane :)
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

19 stycznia 2016, o 20:17

Dzięki bardzo Paulina, nawet nie wiesz jak wiele znaczy kilka dobrych słów :) Będę się bardzo starać ;)
Magda321
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 366
Rejestracja: 25 czerwca 2015, o 15:06

19 stycznia 2016, o 20:34

Wiem doskonale o czym mówisz, bo czytając Twoje posty widzę po prostu siebie pół roku temu :D Było to jednak trochę inaczej, bo czułam się wtedy jak dziecko we mgle, szukając wsparcia i parę ciepłych słów.Jeszcze pamiętam jak odrzucałam innych rady mówiąc, "ja mam gorzej,umre, nikt mi nie pomoże! ".I tak kręciło się to koło leku :D
Początki są ciężkie, ale potem będzie tylko lepiej (upadki też są, ale z dobrym nastawieniem, to nie będą kłody, a małe gałązki :D). Jeszcze chwila i będziesz się z tych objawów śmiać :D
Miej wyjebane, a będzie ci dane :)
kontousuniete
Gość

23 stycznia 2016, o 00:10

O, Różyczko, cieszę się, że znalazłem taki temat, bo generalnie sam miałem problemy z wiarą i wyszedłem z tego, więc z wielką przyjemnością podzielę się z Tobą moimi przemyśleniami. Generalnie nie miałem podobnych natrętów do Twoich (dotyczących zakonu itd.), ale większość lęków związanych z wiarą tak naprawdę dotyczy naszego braku wiedzy (najczęściej chodzi o dekalog, piekło, opętanie [jak u Ciebie m.in.], obraz Boga jako skrupulatnego i okrutnie sprawiedliwego, który za każdy grzeszek będzie nas rozliczał i masowo wysyłał do wcześniej wymienionego miejsca) i skłonności do nadinterpretacji (tych rzeczy wymienionych w poprzednim nawiasie, bo jesteśmy nerwicowcami :D). Czytając Twój tekst mam nieodparte wrażenie, że Ty... po prostu się boisz Boga :D. W sensie wg mnie masz jego zły obraz w głowie. Wnioskuję to choćby po tym cytacie: "Mój strach dotyczy tego, że nagle przestanę być sobą, że Bóg sprawi, że stanę się kimś innym "dla mojego dobra".". Ogólnie nie będę Ci tutaj rzucał frazesami typu "Bóg jest dobry", "Bóg nie chcę Cię skrzywdzić" itd. To oczywiście prawda, ale raczej Ci to nie pomoże. Zachęcam Cię ogólnie do przeczytania literatury związane z naszą religią lub jeśli wolisz (co ja na początku sam robiłem) zachęcam Cię do słuchania bardzo mądrych i luźnych kazań O. Szustaka lub Ks. Pawlukiewicza. Są to naprawdę spoko "czarni" (a raczej jeden "czarny", a drugi "biały"), którzy nie straszą na każdym kroku piekłem (co jest wg mnie bardzo nienormalne, często okropnie przesadzone i powoduje, że wiele osób wrażliwych, które są potrzebne w Kościele, ucieka prędkim krokiem z tego miejsca na zawsze pozostając z całkowicie zmodyfikowanym obrazem Boga w głowie do śmierci). Jedyne co chcę Ci na koniec powiedzieć, już odnosząc się bezpośrednio do tego co napisałaś, to to, że Bóg z pewnością będzie się liczył z Tobą i Twoimi planami. Wyposażył Cię (i każdego z nas) w całą paletę różnych talentów i możesz dowolnie wybrać drogę, w której będziesz te talenty udoskonalać, czy będąc księgową, czy lekarzem, czy kim tam chcesz być. Masz WOLNĄ WOLĘ i to Ty decydujesz. I teraz pytanie, które pewnie chcesz zadać, czyli "a co jeśli wybiorę coś, co nie będzie zgodne z Wolą Bożą". A guzik, że nie będzie, bo będzie. Otóż myk jest taki, że zazwyczaj to co nam się podoba to to podoba się też Bogu i staje się Jego wolą lub po prostu nią jest, bo Bóg zrobił taki myk, że to co Ci się spodobało to akurat On by chciał żebyś to robiła... tak wiem, zagmatwane, ale to jest prawda :P. Wniosek? Skoro nie lubisz zakonu, nie podoba Ci się tam i pragniesz mieć dzieci i męża to jest 100% (nawet nie 99%) szans na to, że po prostu ZAKON NIE JEST DLA CIEBIE I NIGDY NIE BĘDZIE, bo gdyby było inaczej to po prostu czułabyś, że chcesz tam iść (tak, czułabyś wahania, ale połączone z optymistycznymi wizjami itd.). Myślisz, że Bóg to taki okrutnik, który pragnie Cię wrzucić do zakonu i patrzeć jak się tam męczysz przez 50-60 lat swojego życia? Na pewno. Jeśli by taki był to by nie było na świecie 1 mld chrześcijan. Ogólnie zapamiętaj jedno, Bóg to dżentelmen, on rzadko kiedy (naprawdę, rzadko kiedy, tylko w ekstremalnych wypadkach, którym nie jesteś) wchrzania się w czyjeś życie "z buta" i na siłę je zmienia (jeśli widzi, że ktoś 20 lat ćpa i nie chce się zmienić to wtedy Bóg go będzie chciał uratować silnie nim "potrząsając", a w jaki sposób to nie bd mówił, bo się można domyśleć, a nie chcę Cię straszyć żebyś nie miała kolejnej wkrętki, że Cię będzie chciał "potrząsnąć" za to, że nie chcesz iść do zakonu :D). Dopóki go do swojego życia nie zaprosisz - nie będzie Go tam (tzn. będzie, ale będzie cierpliwie czekał, można to porównać do tego jakby obserwował Twoje życie zza okna Twojego domu i dopóki mu nie otworzysz drzwi obok tego okna i go nie wpuścisz do środka to będzie tam czekał). Mimo wszystko jednak zachęcam Cię żebyś go zaprosiła (jeśli nie jesteś gotowa teraz, bo nie rozumiesz co to za Bóg itd. to go o to pytaj, pytaj go "Kim jesteś?", "Jaki jesteś?", gadaj z Nim o swoich wątpliwościach, proś o co chcesz, pytaj o co chcesz bez żadnych nawet zahamowań, jak chcesz to nawet się z nim ostro pokłóć, że nie chcesz iść do tego zakonu, a zobaczysz, że zacznie być lepiej; również oglądaj różne nagrania osób, które Ci wcześniej poleciłem, serio warto, wyluzujesz trochę [tylko nie przeraź się, że są takie długie :D, ja, po swoich nawróceniu rok temu, słuchałem tych nagrać przy sprzątaniu pokoju, elegancko idzie przy tym ogarniać pokój :D]). Od razu krótko odpowiem sceptycznym, którzy pod moim postem zaraz zabłysną i napiszą "no ale skoro Bóg taki dobry, to dlaczego dopuścił do mnie nerwicę, jaką to niby ma przynieść mi korzyść dla mojego życia to zaburzenie". Jak się każdy z Was zastanowi to zauważy, że każdemu jakąś jednak korzyść przyniosła. Mi np. przyniosła to, że dużo bardziej doceniam zdrowie, jak wiem, że jestem zdrowy to jestem szczęśliwy, mimo że wcześniej samo zdrowie nie powodowało u mnie szczęścia. Podczas mojej choroby moi rodzice bardzo się ze sobą zżyli, ich relacja uległa znacznej poprawie. Moja relacja z nimi również, w końcu porozmawialiśmy na dawno odkładane tematy, czuję w końcu, że mnie wspierają i zrozumiałem, że mam świetnych rodziców, a przez większość czasu ostatnio tylko na nich narzekałem i traktowałem jak bankomat. Wzrosłem podczas nerwicy duchowo i zacząłem bardziej dbać o swoje zdrowie fizyczne. Byłem bardzo nakręcony ambicjonalnie, miałem przez długi czas myślenie, że jeśli nie będę zarabiał 10k miesięcznie, nie będę jeździł porządnym samochodem i nie zwiedzę pół świata to jestem nikim, a teraz zauważyłem, że tak naprawdę wszystko mam i za to co mam powinienem być cholernie wdzięczny. Także tego... :). Oczywiście nie narzucam się tym postem nikomu ze swoimi poglądami, bo każdy ma prawo i wolność do posiadania swoich własnych.
ODPOWIEDZ