MOJE DOŚWIADCZENIA
Zawsze powtarzam, że wiara w diagnozę jest kluczem do wyzdrowienia, powtarzam, choć mnie samemu nigdy nie udało się zdobyć samemu z siebie wiary, wiarę zdobyłem poprzez przełamywanie lęku.
Ale o tym, że wiara w prawdziwość diagnozy nerwicy powoduje wyzdrowienie, świadczy fakt, iż wiele osób z lękiem, nerwicą, po badaniach i zapewnieniu przez lekarza, ze z nimi jest dobrze, wracają na jakiś czas do pełni formy
Wielu z nich czuje się świetnie po wizycie, co było też moim udziałem, po pierwszej wizycie u psychiatry, na cały jeden dzień znikneły mi wszelkie objawy.
Jednakże wieczorem poczułem się gorzej i od razu naszła mnie myśl, że chyba doktor się mylił i spokój ducha szlag trafił. Lęk wrócił.
Do prawdziwego zdrowienia doszedłem dopiero gdy byłem na psychologicznym dnie, ostatnie miesiące z nerwicą były już totalnym koszmarem, z pracy zrezygnowałem, bo nie dawałem rady do niej chodzić, ataki paniki były po kazdym wyjściu, nawet wyjściu z łóżka do ubikacji.
Ciągłe męki, miałem wtedy nawet myśli samobójcze żeby dac swojej partnerce tym spokój i samemu sobie.
Oprócz ciągłych ataków paniki, miałem też oczywiście lęk ciągły, czyli lęk występujący codziennie przez 24 godziny na dobę oraz rzecz jasna wiele, naprawdę wiele objawów też trwających 24 godziny na dobę.
Podkreślam to bowiem często osoby z którymi rozmawiam o nerwicy nagle wyskakują, że to co innego bo oni nie mają ataków paniki ale ciągle się źle czują i według nich to oznacza, że oczywiście są bardzo chorzy na coś innego.
To oczywiście nieprawda, co już wyjaśniałem powyżej ale jeszcze raz dodam, że nerwica lękowa może przejawiać się jednym atakiem paniki a potem codziennym lękiem i objawami, albo codziennym lękiem i powtarzającymi się atakami.
Może przejawiać się, że lęk pojawia się tylko po wyjściu z domu i powoduje atak paniki, może przejawiać się, że w ogólnie nie będzie ataku paniki tylko na początku pojawi się jeden objaw lęku i potem cała nerwica kręci się wokół obawy o ten objaw.
To naprawdę nie ma reguły, nerwica jest wtedy kiedy czujemy lęk i niepokój, nastawiamy skaner na poszukiwanie zagrożenia, zaczynamy żyć objawami i obawami ciągłymi co nam jest.
Jest wtedy gdy z obawy o atak paniki czy inny objaw albo z obawy o jakieś zdarzenie (np. zsikanie się w tłumie) boimy się wychodzić z domu oraz zaczynamy czuć się jak zmęczeni staruszkowie wiecznie poszukujący chorób, tyle, że u nas wyniki badań są dobre.
No dobra więc kiedy byłem już na tym totalnym dnie, interesowałem się wówczas wszelkimi lekturami z zakresu wychodzenia naprzeciw lękowi, mówię tu np. O książkach "Opanować Lęk", "Pokonać lęki i fobie" "Oswoić lęk" "Lęk i strach paniczny", wszelkie tytuły tego rodzaju oraz wszelkie info na necie o terapiach, przede wszystkim terapii poznawczej.
Najbardziej utkwiła mi i przypasowała książka Brownyn Fox "Opanować Lęk"
Autorka książki sama chorowała na silną nerwicę lekową, miała ataki paniki, lęki i ogólnie te nasze nerwicowe odchyły, nic jej nie pomagało.
Któregoś razu zajęła się medytacją ale każda próba relaksu przy medytacji i zamkniętych oczach kończyła się nasileniem objawów i atakiem paniki, czyli tym co zdarza się każdemu w stanie nerwicy.
Autorka jednak za którymś razem miała tak już dość, że postanowiła mimo wszystko wysiedzieć podczas medytacji, co skończyło się tym, że po początkowym bardzo mocnym nasileniu lęków i objawów, wszystko zaczeło się zmniejszać i mijać.
Od tego momentu autorka zaczęła zdrowieć, a to dlatego, że dzięki temu zabiegowi zrozumiała i w pełni uwierzyła w diagnoze nerwicy, porzuciła tą cholerną kontrolę i zobaczyła, że poza nią nie ma chorób ani smierci czy zwariowania, tylko jest uspokojenie się umysłu.
Choć czytałem tą książkę wiele razy, (była ona bardziej wymiętoszona niż pierwszy numer erotycznego magazynu każdego nastolatka) początkowo mało do mnie docierało, choć kumałem skąd się bierze nerwica, i co trzeba robić, nie robiłem nadal najważniejszego, nie przestawałem analizować i nie rzucalem kontroli, nie wychodziłem lękom naprzeciw tylko cofałem się nadal nakręcając i wyszukując sobie czegoś innego niż nerwica.
Nie chciałem a raczej panicznie bałem się przekroczyć tą ganicę, za którą miał być koniec i nieszczęście.
Po kilku zmianach psychologów, udałem się jeszcze na terapię poznawczo – behawioralną, choć sama w sobie terapia nie pomogła mi nagle przestać się bać, tylko dała mi fundamenty pod przełamywanie lęków.
Polecam kazdemu z nerwica tą terapię, tylko należy pamiętać, ze terapia to tylko wskazówka, wy sami musicie, sie przełamywać.
To był okres kiedy po prostu miałem dosyć, zacząłem widzieć jak na dłoni, że w taki sposób nie wyjde z tego, że kolejne 5 albo 10 lat będzie takie samo, terapia poznawcza miała na mnie wpływ, w połączeniu z książkami o przełamywaniu lęku, postanowiłem wyjść lękowi naprzeciw.
Wiele razy o tym czytałem ale wszelkie próby wychodzenia naprzeciw objawom ataków paniki i lękom, zawsze wydawały mi się zbyt przerażające. W końcu od 4 lat nie byłem w stanie obejrzeć programu w telewizji ani skupić się na czymkolwiek, ba.. nawet nie byłem w stanie umyć spokojnie zębów.
Jednak wiedziałem, że wyjścia nie mam i szczerze przez te lata męki z ciągłym lękiem chyba przestało mi zależeć na tym co się stanie, poczułem chęć aby ta kobieta lekkich obyczajów nerwica mnie zabiła jeśli ma taką ochotę.
Tu muszę dodać, że oczywiście moja sytuacja rodzinna była w opłakanym stanie, dziewczyna z którą miałem mieszkać a która przed moimi ciężkim stanami przeprowadziła się do mnie, razem ze mną mieszkała w moim domu rodzinnym, bo ja nie byłem w stanie doprowadzić do porządku naszego małego mieszkanka.
Rodzine zawsze miałem problemową, więc mieszkanie na kupie i wieczny brak forsy bardzo potegował mój stres, choć wówczas żyłem tylko chorobami.
Ale jednak od tego wszystkiego i w ogóle od próby wejścia w dorosłe życie moja przygoda z nerwicą sie zaczęła.
Nie byłem gotowy na dorosłe życie, byłem źle wychowany, miałem złe wzorce i złe doświadczenia z okresu dorastania, ogólnie nie byłem nauczony odpowiedzialności.
Długo by tu opowiadać o mnie w tej kwestii.
W każdym razie w życiu problemów narastało a ja żyłem sobie 4 lata nerwiczką i cierpiałem jak głupi.
Zawsze piszę, że przełamywanie lęku jeśli chodzi o ataki paniki i lek ten codzienny trwało rok ale przyznaję, że to nie jest prawdą, prawdziwe przełamywanie miało miejsce w okresie paru tygodni. Bo fakt, że wiele miesięcy próbowałem ale te próby to było bardziej nakrecanie się a nie takie prawdziwe oswajanie z lękiem.
Chodzi mi w tym wypadku, że np starałem się wychodzić gdzie się da i mimo lęku i objawów nie rezygnować, to był plus ale siedząc w domu i nagle czując, że coś mnie gdzieś kłuje, np przy serce pozwalałem nakręcać się. Przez to lęki nadal trwały.
Dokładnie pamiętam te dni przełamywania się, chyba każdy pamieta bo wiąże się to z traumą strachu, ze jeśli porzucimy kontrolę to coś nam się stanie, ja tą kontrolę miałem na wysokim poziomie, bardzo byłem zaszczuty przez lęk oraz analizowanie i obawy co ze mną będzie.
Pierwsze przełamywania miały miejsce w domu, jako, że często dostawałem ataki w domciu, zacząłem iść za głosem osób, które mówiły aby nie bać się ataków bo nic nie zrobią oraz za głosem Bronwym Fox, która w książce mówiła aby atak przeżyć i odczuć go w pełni na sobie.
Początki były koszmarne, ja bez ataku mialem problem ze spokojnym siedzeniem a co dopiero podczas napadu lęku.
Na początku próbowałem siadać nawet jeśli nie było ataku paniki, bo oprócz ataków miałem ten lęk ciągły i nie mogłem nic spokojnie robić dlatego też z tym właśnie lękiem starałem mimo wszystko relaksować się, medytować, co kończyło się nagłymi zrywami z łózka bo od razu lęk stawał się silniejszy i miałem np uczucie, ze łózko kręci się razem ze mną albo zapadam się w nie, tracę świadomość.
Próbowałem też podczas napadu ale to była już totalna klapa.
Wtedy zrozumiałem na czym polega błąd mojego przełamywania, a mianowicie ja nie próbowałem sie oswajać z tym lękiem, tylko go odepchnąć. A odepchnąc lęku ani myśli natretnych przy napadzie się nie da.
I to trzeba zrozumieć, że jak pojawia się atak paniki, lęk, natrętne myśli, to nie ma możliwości odepchnięcia tego, nie ma możliwości skupienia się na czymś innym, ani na odpychaniu mysli lękowych na siłę, bądź myśleniu o miłym miejscu, kto miał kiedykolwiek atak paniki wie, że to nierealne.
Z atakiem paniki, lękiem, myślami natrętnymi trzeba się oswoić, ja odwróciłem bieguny, zacząłem brać na klatę wszelkie objawy ataku paniki, chciałem zacząć być ich świadomym, nie chciałem już od nich uciekać jakby w napięciu.
Kładłem się jak czułem silniejszy już lęk i mówiłem "chodź, zabij mnie" "zabij" "dawaj te objawy" powtarzałem to tak długo i głośno jak było trzeba.
Z myślami się już nie szarpałem, racjonalizowałem tylko, mówiąc "to nerwica, nic mi nie zrobi a nawet gdyby to dawaj zabij mnie"
Przestałem uciekać od tych myśli podczas napadu lęku, myśli zwykle dotyczyły "o boże umieram" :"zwariuję" przez co wyobrażałem sobie śmierć, szpital psychiatryczny a napad lęku tylko sie wzmagał.
Dlatego na takie myśli nie szukałem zaprzeczeń, mówiłem "to tylko nerwica" "jak zwariuje przynajmniej nie będę już tego wszystkiego świadomy" albo "zabij mnie".
To samo stosowałem nie tylko przy atakach paniki, wiele osób niepotrzebnie neguje teks, który piszę mówiąc, że u nich to jest lęk stały a nie atak paniki, że oni objawy mają codziennie, lęki też.
A ja usilnie powtarzam, że to nie ma znaczenia, żadnego znaczenia, przełamywanie ataków, czy oswajanie się z atakami paniki czy lękiem codziennym wygląda tak samo.
To zawsze jest utrzymywane na podstawie lęku przed atakiem ale też i lęku przed lękiem i danymi objawami, lękiem przed tym jak żyć z tym wszystkim..
Tak jak należy być świadomym tego co się dzieje podczas ataku paniki, tak JAK trzeba racjonalizować myśli lękowe i robić im na przekór, tak samo JAK trzeba mimo obawy wychodzić z domu, pracować, żyć, tak samo trzeba to robić w wypadku codziennych objawów i lęku.
Nie było mi łatwo oswajać lęk, wszyscy, którzy chcą położyć kres lękowi w sposób trwały muszą liczyć się z tym, że podczas tego można mieć nasilenie lęków i objawów a jest to wynik tego, że podczas tego dochodzi do porzucania kontroli zaburzenia i objawów.
A dokładnie jak pisałem na początku nerwica to jest nic innego jak lęk przed lękiem, lęk przed tym, że kolejny atak i objaw zrobi nam coś bardzo złego, że nie damy rady z lękiem a nasze życie ulegnie destrukcji.
Dlatego podczas oswajania z lękiem kiedy puszczamy tą kontrolę, od razu zapala się czerwona lampka pytająca czy za ta granica kontroli nie stanie się to najgorsze co nam katastroficzne wyobrażenia mówią.
Zanim nastapi oswojenie i to, że zobaczymy, iż naprawdę nic nam nie grozi, lęk wzrośnie, to dość logiczne.
Jednakże trudno było logicznie myśleć podczas tego ale że postanowienie moje było twarde, albo wóz albo przewóz, wtedy uczepiłem się powiedzonka "lepiej umrzeć tu i teraz niż następne 5 lat żyć jak żyłem" a zyłem jak antylopa w dziczy. Ciągle czujna i nastawiona.
Tym właśnie jest nerwica.
Powtarzając się przełamywanie lęku nie przychodziło łatwo, dziś jak to sobie przypominam to tamte dni zlewają mi się w jedną całość, opiszę tylko te momenty, które zmieniały moje nastawienie, prób było o wiele więcej.
Ale nie sposób opisac o tych 2-3 miesięcy całych i każdego dnia i każdej godziny.
Któregoś razu po wielu próbach dostałem napadu paniki i położyłem się na łóżku, czułem się bardzo źle ale w koło powtarzałem, że "możesz mnie zabić" "dawaj zabij mnie" "wiem ze to tylko nerwica" tym głośnym gadaniem zagłuszałem myśli i tak leżałem, leżałem dość długo i napad nie mijał.
W którymś momencie miałem uczucie, że znikam, i spanikowałem, pamiętam, że upadłem na kolana i popłakałem się prosząc moją laskę żeby wezwała pogotowie bo chyba jednak umieram. Zapadło mi to w pamięć, bo czułem mega wtedy porażkę i niesamowite upokorzenie, dlatego do dziś jak ktoś z lekceważniem wypowiada się o nerwicy ogarnia mnie agresja, i choć wiem dobrze, że nerwica to naprawde pestka, to jednak wiem ile to kosztuje cierpienia, ile pracy nad sobą oraz upokorzenia.
Jednak tamtego wieczoru zarazem po wypłakaniu się na tej podłodze, poczułem malutką pewność siebie, że przeleżałem tyle tych ataków i zauważyłem, że sukcesem było to, że odkąd zacząłem stosować te szokowe praktyki, nie brałem xanaxu i przede wszystkim byłem nastawiony bardziej już nie na panikę a na to żeby te wszelkie objawy świadomie przeżywać.
Bo mimo tego, że się męczyłem, atak paniki i tak mijał, mnie nic nie było, tyle, że nadal czułem się źle.
Jednak przełom nastąpił trochę później.
Pomijam wszystkie próby oswojenia się z lękiem, bo trochę tego było.
Porzucenie kontroli po tylu latach wypełnionych ciągłymi obawami, nie było łatwe. Ale też nie niemożliwe.
Zobaczyłem, że dobre efekty daje przywoływanie podczas ataków wyrażen typu "chodź zabij mnie", więc poszedłem dalej, postanowiłem przywoływać samemu ataki paniki i co ciekawe nie udawało mi się, przez parę dni nie miałem żadnego napadu lęku.
Był lęk ten ciągły i mimo niego lężałem jak gdyby nigdy nic i czytałem książki, co było zawsze trudne. Ale nie chciałem się poddawać i próbowałem każdych sposobów prób relaksacji.
Tu znowu pragnę na chwilę wrócić do kwestii lęku 24 na dobę i takich objawów.
Bo wiem, że wiele osób, które wcześniej czytało ten tekst mówiło, że to ich nie dotyczy bo oni nie mają ataków paniki.
Wiem, że powtarzam to jak katarynka ale to jest dość ważny element, bowiem takie podejście do sprawy szkodzi.
Dlatego, że nie ma znaczenia jaki lęk odczuwasz czy powtarzający się nagły czy tylko lęk 24 h na dobę, lęk jest zawsze lękiem a do tego jest wynikiem obawy przed tym co nam jest, analizowania i kontrolowania, skanowania i sprawdzania tego jak się czujemy.
Pozbycie się obojętnie jakiego lęku zawsze składa się na te same elementy, czyli:
realna świadomość co nam jest i świadome dopuszczanie do siebie objawów lęku oraz myśli natrętnych i lękowych, przy racjonalizowaniu tych myśli i sprowadzaniu do tego czym są naprawdę, a są tylko lękowymi myślami a nie wyznacznikami za jakimi muszą podążać nasze emocje.
Składa się na świadomości skanowania naszych ciał, otoczenia, składa się na zaprzestanie uciekania od realnych stresów i problemów w objawy lęku, należy przestać codziennie żyć z tymi objawami,. Składa się na pogodzenie się, że życie nie polega tylko na szczęściu i konsumpcji, oraz pogodzenie się z rzeczami i zjawiskami na jakie wpływu nie mamy.
Składa się na wychodzenie naprzeciw lękowi, wszystko z lękiem można robić, może tylko na gorszym poziomie ale tylko na początku.
A wychodzenie naprzeciw lękowi i pozwalanie na pojawienie się objawów lęku jeśli mamy stresy czy inne wyzwalacze, powoduje, że cholerna potrzeba kontroli zaburzenia i objawów znika.
Przez jakiś czas tak oswajałem te lęki i ataki paniki, każdy atak paniki starałem się przetrzymywać leżąc na łóżku, myśli lękowe przyjmowałem do siebie jakby to była normalna sprawa, szarpanie się z nimi sensu nie ma, jednakże ciągłe siedzenie w domu w takim okresie jest złym pomysłem.
Lęki opierają się głównie na myślach, bowiem od nich i wyobraźni w ciągu jednej sekundy lęk potrafi narosnąć do olbrzymich rozmarów.
Okres ten wiele mnie nauczył, choć nie dał mi wolności nauczył mnie, że można odczuć lęk i objawy i nie wpadać w przerażenie, można dopuścić do siebie wszelkie złe i natrętne myśli ale zarazem, nie traktować ich za pewniki, nauczył mnie, że wszelkie takie myśli są tylko myślami, niczym więcej.
My decydujemy co z nimi zrobimy i czy emocje lęku od tych myśli wyjdą.
Dał mi podstawę do tego aby poczuć choć odrobinę nadziei.
W tym okresie też wiele wyprowadziłem na prostą jeśli chodzi o strach przed nieznanym, o pewną formą pogodzenia się z tym co nieuniknione. Ale to opiszę w innym poście w tym temacie.
Bo to niewątpliwie była też ważna kwestia.
Potem przyszedł czas na wyjście z domu, co było wyzwaniem ogromnym po roku leżenia w łożku.
Pierwsze wyjścia z domu kończyły się klapą, wiadomo lęk nasilony, wszystko na granicy napadu lęku, myśli o tym co będzie, jak dam radę kiedy tak się kręci w głowie, kiedy nie czuję nóg, czuję jakbym frunął, wiele razy wróciłem do domu ale po tygodniu codziennych wyjść zaczeło mi się udawać przechodzić te najgorsze poczucie nasilonego lęku i nie traktować poważnie bardzo wielu myśli lękowych.
Zacząłem mieć możliwość chodzenia sobie po dworze bez konieczności powrotu, choć czułem lęk to jednak ataki paniki podczas tego się już nie pojawiały a objawy nie były tak wielkie.
W tym okresie chodzenia po dworze odczułem pierwszą wyraźną poprawę i nie to, że już przestałem się bać i matwić ale zrozumiałem, że to naprawdę ma sens.
Zacząłem przymierzać się do jazdy środkami miejskimi jak tramwaje czy autobusy.
Początkowo tylko chodziłem na przystanki ale nie odważyłem się wsiąść.
Z perspektywy czasu widzę, że przełamywanie lęku u mnie polegało na pewnych etapach, i jest to związane ze znaną pewnie wielu z zajeć terapii, kwestią poszerzania granicy komfortu.
Mianowicie ja zacząłem od ataków paniki i lęku w domu, potem zacząłem coraz dalej i śmielej poczyniać sobie z wychodzeniem na dwór, potem przyszły tramwaje, autobusy i potem część ostatnia, ale po kolei.
Dodam w tym miejscu, że być może czytając to nie widać tutaj pewnego rodzaju dramatyzmy przełamywania lęku, przez co być może wielu z was pomyśli, że widocznie nie było ze mną tak źle.
Otóż zależy mi na tym tutaj aby streścić moją kwestię przełamywania lęku i oswajania go, pokazać, że jest to możliwe, że nie trzeba mieć zaburzenia lękowego, że to wszystko siedzi w głowach i związane jest z nieprawidłowym podejściem do de facto stanów naturalnych naszego organizmu (reakcja walcz bądź uciekaj)
Jednakże te wszystkie wyjścia wiązały się z odczuwaniem lęku, którego nie sposób opisać, objawy były realne i bardzo mocne, zawracałem i rezygnowałem sporo razy, wiele razy biegłem z powrotem do domu, wiele razy chciałem błagać na ulicy żeby ktoś wezwał karetkę, ale zarazem byłem tak zdeterminowany, że serio wolałem umrzeć niż dalej mieć zaburzenie.
Dlatego ciągle, codziennie, czasem po kilkanaście razy w ciągu dnia stosowałem ataki na zaburzenie, czyli szukałem sytuacji w których lęk może się nasilić, brnąłem w nie, brałem lęk i strach do siebie, nie chciałem już się z tym szarpać, uciekać od tego, dyskutowałem z myślami, ośmieszałem je, drwiłem z nich, prosiłem je na przekór aby zrobiły to co mówią.
Dzięki temu miałem okazję oswoić się z lękiem.
Ale wierzcie mi nie było to łatwe, dla mnie osobiście był to bardzo trudny okres, jednakże dość warty poświęcenia a dla tych, którzy mogą się obawiać tego, że przezwyciężanie lęku może być zbyt trudne mam pytanie, czy teraz macie okres łatwy?
Nie i do tego częściowo pewnie zero nadziei, że będziecie wolni od lęku na stałe.
Czym jest nasilenie lęku w momentach pierwszych prób jego przełamań, w obliczu miesięcy i lat z zaburzeniem lękowym?
Tak więc wiele razy nie dałem rady wsiąść do tramwaju, odpuszczałem sobie i jedynie spacerowałem z tym syfem, jako, że te pierwsze przełamywania trwały już ponad dobry miesiąc, czułem się już dużo pewniej ale nadal bałem się tramwaju, jakkolwiek to brzmi.
W końcu doszło do pierwszych prób, i wysiadałem po paru przystankach bo czułem, że lęk jest zbyt silny i się poddawałem.
Z lękiem w komunikacji miejskiej problemem jest to, że w niej lęk jest specyficzny, bowiem opiera się między innymi na tym, że z tego pudełka nie ma jak nagle uciec ani wysiąść.
Zresztą w każdym miejscu gdzie ucieczka jest utrudniona lęk jest zwykle silniejszy.
Wynika to z tego, że lęk to przypominam nic innego jak reakcja walcz bądź uciekaj, reakcja ta naturalnie ma nas przygotować do walki bądź ucieczki i dlatego często podczas lęku mamy ochotę i potrzebę panicznej ucieczki a zamknięte pomieszczenia i pojazdy jak np autobus, albo np. sala fryzjerska, dentystyczna powodują, że lęk się nasila bo ucieczka jest mało możliwa bądź utrudniona.
Dlatego właśnie nerwicowcy w takich sytuacjach mogą czuć się gorzej.
W końcu nadszedł dzionek, który dokonał pewnego tramwajowego

przełomu, kupiłem sobie bilecik dobowy i zdecydowałem nie wysiadać tylko jechać od krańcówki do krańcówki i z powrotem.
Oczywiście już czułem się gorzej na samą myśl o tym ale wsiadłem w tramwaj.
Po kilku przystankach poczułem się słabo, i zacząłem masakrycznie się pocić, zawsze przy lęku wśród ludzi miałem problem z obfitym poceniem, byłem tak mokry jakbym wyszedł spod prysznica, koszulka była do wykręcenia, w tramwaju było duszno, a ja czułem się strasznie źle, depersonalizacja bardzo wzrosła ale jechałem dalej.
Z każdym kolejnym przystankiem było coraz gorzej, czułem, że nie mam czym oddychać, że powietrze nie dochodzi do płuc, w głowie ścisk i zawroty, serce pewnie ze 180 pulsu bo aż twarz mnie piekła do gorąca, serce potykało, słąbość straszna, odrealnienie tak duże, że mimo tego, iż znam dobrze swoje miasto nie do końca wiedziałem gdzie się znajduję.
Ogólnie liczyła się dla mnie wtedy natychmiastowa ewakuacja i z trudem powstrzymywałem się żeby nie wyskoczyć przez choćby okno.
Myśli natrętne lękowe oczywiście liczne, panika totalna, trudno opisać co się dzieje w środku człowieka, który czuje kosmiczny lęk a do tego siedzi w tramwaju i jedzie nim na krańcówkę na jakieś zadupie.
Ale nadal jechałem dalej dopóki jakies laski nie zaczeły dziwnie hichotać patrząc się na mnie, nie bardzo wiedziałem w czym rzecz i zresztą czułem się tak, że gówno mnie to obchodziło ale zauważyłem, że wszyscy dziwnie na mnie opatrzą i zrozumiałem, że jestem tak spocony, że pot po prostu ze mnie kapie a koszulka jest tak mokra, że przyklejona.
Nie dosyć, ze czułem się masakrycznie, to jeszcze do tego obserwowany i tylko to ostatnie pogorszyło sprawę.
Na najbliższym przystanku lęk był taki, że jednak wysiadłem, natomiast pamiętam, że mięśnie miałem tak spięte, że nie mogłem zejść po schodach, ogólnie musiałem wyglądać dziwacznie bo wszyscy zwracali na mnie uwagę.
Wysiadłem na jakimś zadupiu, czułem się nadal źle, lęk trzymał bardzo, derealizacja była na szczytach, miałem wielkie pragnienie krzyczeć o pomoc, podejść do ludzi na przystanku żeby mi pomogli.
Jednak powstrzymałem się i poszedłem za przystanek na polanę, czułem się strasznie bezsilny i zacząłem żałować, że tak się wypuściłem, nie bardzo wiedziałem co mam teraz zrobić, wyjąłem telefon i miałem dzwonić do laski ale po chwili pomyślałem o tej swojej dziewczynie ile razy musiała tego słuchać, że robie te same uniki co zawsze i tym telefonem wróce do poczatku nakrecania się.
Wróciła mi ochota na dalsze przełamywanie się, usiadłem na tej polance a w zasadzie prawie się położyłem bo byłem w fatalnym stanie.
Zamknąłem oczy i powtarzałem tylko "dokończ dzieła nerwiczko, dawaj, dokończ dzieła".
Była chwila kiedy miałem jednak wstać i lecieć po pomoc bo objawy były straszne, jak zawsze zresztą.
Jednakże przeczekałem ten atak, i po jakimś czasie, dla mnie dość długim choć mineło parę minut, zacząłem odczuwać poprawę, lęk się uspokoił trochę, objawy zaczeły się zmniejszać, poczułem się dużo lepiej i wiem, ze to był wtedy duży przełom.
Posiedziałem tam jeszcze jakiś czas, przestałem się pocić, aż tak źle czuć, jedynie mięśnie od dłuższego napięcia były sztywne, poczułem ulgę i pewien rodzaj szczęścia, że poczułem pewne możliwości.
Poszedłem po czasie pewnym na powrotny przystanek i wróciłem do domu tramwajem, nie było już żadnych niespodzianek w postaci pogorszenia lęków czy objawów.
Od tamtej pory nie miałem już problemów z jazdą tramwajami ani autobusami.
Znowu poszerzyłem strefę komfortu i pokazałem umysłowi, że nie ma się czego bać, bo lęk i objawy zawsze się kończą i za tymi obawami nic nie ma, porzuciłem wówczas tą kontrolę, nie uciekłem, nie dałem się panice i udało się.
Ogólny stan mój był lepszy ale nadal to nie było to co trzeba, choć ataki paniki w domu już nie pojawiały się tak często, i spacery, wyjścia z domu też już ich nie powodowały, ani jazdy w odległe miejsca w mieście, nadal czułem dyskomfort choćby idąć do fryzjera.
I właśnie wizyta u fryzjera była końcowym przełomem.
Z usług fyzjera nie korzystałem od kilku lat, ścinała mnie rodzinka maszynką, odkąd dostałem lęków wizyta u fryzjera była dla mnie tak samo niemożliwa jak audiencja u Putina.
Jednakże 2 dni po rzuceniu lękowi kłód pod nogi tą wyprawą tramwajem w jakże odległe miejsce

poszedłem raźnie do fryzjera, gdzie po założeniu narzuty ochronnej raźność się skończyła
W tym tramwaju to był koszmar ale wtedy u fryzjera to była totalna masakra, nie dałem rady z myślami, objawami a wszystko potęgował fakt posiadania depersonalizacji i konieczności przeglądania się w lustrze przez okres ścinania.
W którymś momencie zacząłem wiercić się na tym fotelu bo czułem, że ten fotel mnie pożera, że zapadam się w nim, nie czułem wtedy nic, w zasadzie byłem tylko swoimi oczami, często miałem tak silne stany ale ten był wyjątkowy bo siedziałem na fotelu i trzeba było być nieruchomym do tego.
Mimo dużych chęci poległem wtedy, po prostu w połowie ścinania, wstałem, rzuciłem 20 złotych i zwiałem bąkając coś pod nosem.
Całą drogę do domu beczałem jak jebnięty, pomyślałem sobie wtedy, że zanim umrę znajdę tą Brownyn Fox i rozwalę jej głowę tą cudowną książeczką.
Masakryczny stan nie puszczał mnie do nocy, w zasadzie był to jeden wielki długi atak paniki.
Zwątpiłem wtedy i wziąłem xanax, który pomógł mi się uspokoić i zasnąć.
Kolejnego dnia byłem bardzo podłamany i czułem się już dużo gorzej, bałem się, że wszelkie wysiłki przepadły i o mały włoś dałbym się zapędzić znowu do początku.
Jednakże potłumaczyłem sobie trochę i po prostu sprawdziłem czy mogę nadal wychodzić z domu bez ataków, czy mogę wsiąść do autobusu, mogłem ale już byłem mocniej zaniepokojony, choć napadów lęku nie było.
Wtedy nie widziałem pewnych postępów, pomimo tych trudności i męczenia się z lękiem, objawami 24 na dobę przeplatanymi napadami paniki, nie zwróciłem uwagi, że dawniej nie było dla mnie w ogóle do pomyślenia robić takie akcje, wystawiać się na odstrzał lękowi.
Nie do pomyślenia było iść do fryzjera a co dopiero z atakiem paniki tam wysiadywać i oswajać się z lękiem.
To był bardzo duży krok i solidna zmiana. Wtedy nie widziałem tak tego. Chciałem żeby po prostu to mineło.
Po 2 dniach poszedłem do innego fryzjera, bo nadal byłem nie obstrzyżony do końca i zresztą chciałem się z tym rozprawić.
Jak przed jednym się wycofasz to inne przełamywania nie dają pełnych efektów.
Oczywiście po założeniu narzuty ochronnej zaczeło się to samo co poprzednio, lęk wzrósł, objawy depersonalizacji tak samo, z każdą chwilą objawy dochodziły i nasilały się.
Czułem okropne przerażenie i uczucie, że nie podołam, że muszę zeskoczyć z tego fotela i uciec, myśli kotłowały się, że za chwilę zemdleję, że w końcu nie wezmę oddechu i uduszę się bądź stracę przytomność, dotyczyły, że dostane zawału, albo wylewu bo głowa paliła mnie, czułem ogromne ciśnienie a serce było w gardle odczuwalne aż było mi od tego niedobrze.
Pociłem się bardzo, fryzjerka wycierała mi co chwila czoło chusteczką bo nie mogła dokończyć strzyżenia. Ogólnie dziwnie się na mnie patrzyła bo jednak było po mnie widać, ze jest coś nie w porządku.
To mnie jakoś dobijało i w którymś momencie miałem znowu zejść z fotela, szczególnie w momencie tak silnego lęku, że czułem jakby fotel się unosił, miałem wrażenie leiwtacji, i aż spojrzałem na podłogę czy to jest fakt. Nie lewitowałem jeśli ktoś by pytał
Najgorsze było wtedy z odrealnieniem, wszystko widziałem w innym kolorze, jakby czarno-białym a zarazem wszystkie kolory mnie paliły, wszystko było totalnie obce, zupełnie jakby przed chwilą się urodził, nie czułem nic, jakbym był zawieszony gdzieś w przestrzeni a w głowie był obecny tylko lęk i tylko myśli lękowe.
Lęk mój zawsze wyglądał podobnie i to są tylko przykładowe objawy, darowałem sobie wymienianie tu wszystkich.
Było okropnie, i miałem zejść ale czułem to, że w taki sposób nie będę miał okazji udowodnić sobie czy można się z tego wyleczyć bo to mnie interesowało wtedy najbardziej.
Bo tak szczerze wówczas miałem myśli, że jeśli się nie da to po prostu z takimi lękami, nerwicami i objawami nie chcę już dalej żyć.
Podczas tego silnego stanu, mnóstwa objawów, wrażenia lewitacji, dobijała się do mnie myśl, że ja w tym momencie bronie się przed tym i boję tego, nie oswajam się, tylko próbuje jakoś przetrwać cały w strachu, byle fryzjerka skończyla a ja żybym mógł wyjść do domu.
Więc zacząłem myśleć na przekór, tak samo jak to robiłem wcześniej, zacząłem mówić sobie, "będę tu siedział jeszcze ze 4 godziny nie musze się bac fryzjera" "chodz dobij mnie nerwiczko" "tak za chwile zemdleje, dawaj pokaż czy to potrafisz hujku" "zapadam sie w fotel? Super ludzie płacą za takie doznania" i tym podobne myśli stawiałem w opozycji do myśli lękowych.
Zobaczyłem, że jestem bardzo spięty, że ręcę zaciskam w pięści, że wierce się, więc poprawiłem się, złożyłem ręce na brzuchu i usiadłem wygodniej, to sprawiło, że czułem jakby fotel wibrował, lęk po prostu szybował, nie wzrastał.
Było to spowodowane strachem przed porzuceniem kontroli, że jak się zrelaksuje i przestanę bać i skanować i sprawdzać to stanie się to czego się boję i co podpowiadają lękowe myśli.
Stał się moment kulminacyjny, poczucie ogromnego przerażenia z uczuciem, że muszą zacząć kzyczeć, jednak ja po prostu siedziałem i patrzyłem w lustro w nie moją (depersonalizacja) gębę i powtarzałem "dawaj pokaż co naprawdę umiesz".
O dziwo (dla mnie wtedy o dziwo) po niedługim czasie zacząłem czuć, że lęk jakby malał, zacząłem czuć chłód na głowie od potu, czułem, że jakby się troche luzował cały ten napad lęku, choć nadal byłem spięty, mogłem nawet chwilę porozmawiać z fryzjerką, bowiem ona co rusz próbowała coś zagadywać ale ja świrowałem i nie byłem w stanie.
Po paru minutach stwierdziłem, że nie jest źle, że doszło do momentu, że nie czuję już tej potrzeby ucieczki, że wiem, zę mogę tu siedzieć nawet do jutra.
Czułem mokre plecy, spodnie, wszystko ale czułem się po prostu zluzowany choć nadal lekko spięty i wyczulony a do tego czułem zmęczenie.
W końcu fryzjerka zaczeła kończyć, skończyła, ja wstałem zapłaciłem wyszedłem na dwór i jeśli mam być szczery popłakałem się z radochy, nie miałem ochoty nawet iść do domu, tylko iść gdzieś i każdemu po drodze mówić, że dałem radę badx odwiedzać każdego fryzjera w mieście.
A dokładnie skończył się etap ograniczania mojego życia z uwagi na objawy i ataki paniki, z tą chwilą czułem, że nie muszę bać się już iść do fryzjera, do dentysty, do rodziny, do sklepu, nie muszę bać się jeździć tramwajami, nie muszę w domu bać się, że zaraz przyjdzie atak, nie muszę unikać zaproszeń ludzi do siebie z uwagi, że atak się pojawi, nie muszę odmawiać zaproszeń.
W tym dniu poczułem, że nie muszę już układać swojego życia, bo atak, bo objaw, bo nerwica, moglem wrócić do fyzjera i usiąść tam raz jeszcze nawet na cały dzień.
Nie musiałem bać się żyć na co dzień, bać się tego, że lęk nadejdzie, że będzie mi ciężko, bo sam się przekonałem, że to wszystko jest groźne z pozoru i tylko dla naszych wystraszonych głów.
Wiem, że dokonało się to samo co u Brownyn Fox w książce Opanować Lęk, jak podczas medytacji po prostu siedziała dalej mimo paniki i lęku i po prostu lęk minął a ona przekroczyła tą granicę za którą ma być coś rzekomo strasznego.
Kiedy się świadomie przeżyje atak paniki i nie szarpie z myślami lękowymi, tylko dopuszcza to wszystko do siebie, umysł się uspokaja, stan zagrożenia mija, umysł przestaje doszukiwać się zagrożeń. Skanowanie i sonar zostaje wyłączony, rakcja walcz bądź uciekaj także.
Stajesz się wolny od lęku i wiecznych obaw o siebie, swoje życie i zdrowie.
Tu pragnę poruszyć kwestię, iż ja powyżej skupiałem się jakby na atakach paniki, ale w trakcie tego oswajania lęku non stop zmagałem się z codziennym lękiem 24 godzinnym, oraz myślami lękowymi i objawami o takim samym przewlekłym charakterze.
Proszę nie myśleć, że temat dotyczy tylko ataków paniki, po prostu atak paniki jest częstym wyzwalaczem, bo pojawia się jako pierwszy i jest on zmasowanym lękiem, którego spora część osób z nerwicami się boi i z którymi ma doczynienia.
Natomias temat ten tak samo odnośni się do lęku ciągłego, bowiem wiele osób atak paniki może dostać na początku, albo mogą dostać tylko jednego objawu lęku a potem wytworzy się u nich lęk przed lękiem, lęk przed życiem z objawami.
Wiem, że powtarzam to któryś raz ale dostałem sporo wiadomości, że temat jest o atakach paniki. Nic bardziej błędnego, temat jest o lęku i jego oswajaniu.
Ataki paniki to część przewodnia tego tematu ale w taki sam sposób oswaja się lęk ciągły.
Lęk ciągły zawsze jest związany z pierwszym objawem, atakiem paniki ale to dość szczegółowo opisałem wyżej w tym temacie.
I to, że ty masz lęk codziennie przez całe dnie, czujesz różne objawy to oznacza, że tak samo musisz racjonalizować myśli lękowe, które mogą przychodzić co chwila do głowy non stop, tak samo robić im na przekór, tak samo mimo objawów wychodzić, nie cofać się, nie spinać, tak samo zmienić podejście do życia i naszych wartości
http://szaffer.pl/wyzdrowiec/poddaj-swoj-skarb/
A co najważniejsze, nie siedzieć z takim lękiem całymi dniami w domu.
Ja to stosowałem codziennie w swoim lęku, te "techniki"oswajania lęku.
Miałem różne objawy codziennie w domu oprócz depersonalizacji, miałem bardzo dużo objawów fizycznych.
Jednym z nich było potykanie serca i dziwne uczucie słabości w klatce piersiowej.
W ogóle miałem hopla na punkcie serca, potrafiłem po kilkanaście razy mierzyć puls, jak był wyższy szalałem, a oczywiście każdy z nerwicą kto mierzy te parametry ma wyższe ciśnienie i puls, jak chodziłem ulicami to bez mała co chwila trzymałem rękę na szyi i sprawdzałem puls.
Stałem się tak obsesyjny jeśli chodzi o serce, że bałem się wysiłku fizycznego a do tego przekonywało mnie, to, że stałem się bardzo słaby (nerwica osłabia), problemem było wejście na pierwsze piętro po schodach.
To dawało mi złudne utwierdzanie, że z sercem jest coś nie tak i trwało to cały czas, 24 na dobę, plus inne oczywiście objawy.
Z tym lękiem poradziłem sobie w identyczny sposób, przede wszystkim jasno i wkoło trzeba racjonalizować lękowe myśli dotyczące serca.
Mówiąc kótko, każde serce jest przyzwyczajone do takich skoków, nie ma możliwości aby nerwicowe skoki zrobiły krzywdę, każdy kto szybciej idzie ma taki puls jak my w lęku, to normalne, organizm sobie nie zrobi tak krzywdy.
Nerwicowca coś takiego nie uspokaja za bardzo, może na chwilę bo zaraz myśli, że od nadmiernego lęku serce się w końcu uszkodzi i dostane zawał albo a co jeśli nagle serce się zatrzyma. Tu musi wejść w grę to pewne zmienianie nastawienia do życia.
Nigdy nie możemy być pewni co nam się stanie czy zawał przyjdzie czy potrąci nas samochód, nie warto się tym jednak w danym momencie martwić, a do tego niewiele ma to wspólnego z nerwicą czyli reakcją walcz bądź uciekaj. Bowiem są to mechanizmy naturalne, one w każdym momencie stresu, zagrożenia, kontrolują tą reakcje, w tym serce.
One krzywdy sobie nie dadzą zrobić a znamienny jest fakt, że w pewnym okresie życia, jak osoba robi się starsza(różny wiek dla różnych osób), nie może przeżywać pełnych ataków paniki, reakcja walcz bądź uciekaj nie będzie już tak silna a wynika to z tego, że w wieku starczym byłoby to groźne choćby dla serca.
Organizm wie co robi.
A na pytanie czy od stresu długiego, lęku może serce się uszkodzić, odpowiedź jest, tak może.
Ale nie w taki sposób jak nerwicowiec sobie to wyobraża, czyli zawał, śmierć na miejsu, operacje, tylko przewlekłe trwające latami stany stresu odbić się mogą na sercu na starsze lata, jak będziemy dużo starsi możemy mieć problemy zdrowotne, ale nie dotyczy to tylko serca ale wszelkich na rządów.
To nie jest temat, który trzeba ukrywać czy zmieniać fakty, stres zawsze szkodził i szkodzić będzie, dlatego dopóki masz czas oswajaj go i uwolnij się od lęku.
Ja na co dzień oswajałem lęki, być może kiedyś się pokuszę o spisanie wszelkich sytuacji w jakiś dziennikach wariata,

przy których lęki oswajałem i przełamywałem.
W tym momencie dokończę to o sercu, najpierw musiałem zaprzestać skanowania, czyli ciśnieniomierz do szafki i za cholerę nie mierzyłem ciśnienia, każdy z was po prostu musi to zrobić, macie wolną wolę i można tego dokonać.
Pokusa jest nie ważna ani chęć, jak macie zawalony pęcherz to wstrzymujecie a nie lejecie w gacie.
Tu trzeba się z tym wstrzymać na dobre.
Druga rzecz to mimo, iż czułem walące serce nie łapałem się za szyję idąc ulicą co było trudne, bo miałem już wytrenowane odruchy co do tego i sposoby ukrywania tego przed innymi.
Ogólnie podszedłem do tego jak do innych objawów i lęków, serce waliło, potykało, czułem się słabo, myśli miałem, że serce nie wytrzyma, po prostu umrę tu na miejscu i to będzie koniec.
Myśli racjonalizowałem, a w chwilach gorszych robiłem im na przekór, nie starałem się ich odpychać, jasne, że się bałem ale lepiej było mi dostać tam zawału niż żyć latami w lęku dalej w tym cholernym więzeniu.
I mimo objawów szedłem z sercem walącym, potykającym itd
Któregoś razu pamiętam, że wchodziłem po schodach i oczywiście po paru stopniach się zgrzałem i czułem się słaby, serce szybko biło, ja już się nakręcałem, ze jestem chory.
Ale sobie myśle, sprawdzimy to, zacząłem szybszym krokiem wchodzić po schodach aż na 4 najwyższe piętro, i potem zbiegałem z powrotem, w którymś momencie zabrakło mi tchu, bo jednak latanie po schodach rzeczywiście męczy.
Ale pokazało mi to, że serca chorego to ja nie mam.
Możecie mi wierzyć, że osoby z sercem chorym nie dokonały by czegoś takiego, oczywiście był obecny wtedy lęk ale cóż w końcu miałem go przełamywać i zdrowieć a nie go unikać i bać się.
Ogólnie taki zmasowany atak z mojej strony na lęk trwał w sumie około 10-12 tygodni, choć dużo wcześniej szkoliłem się jakby do tego, czytając książki, chodząc na terapię poznawczą.
Pewien temat muszę w tym momencie poruszyć, bowiem czasem piszą osoby z nerwicami, że takie przełamanie się jest niemożliwe, bowiem oni mają nerwicę a pracują, wychodzą, przełamują się każdego dnia a jednak umysł się nie uspokaja i nadal chorują.
Kwestia jest taka, że aby przełamać lęk i oswoić go do uspokojenia się umysłu, nie wystarczy próbować i wychodzić z lękiem, choć jest to postawa godna podziwu i bardzo słuszna, to jednak jest to początkowa kwestia przełamywania lęku.
Bowiem wiele z tych osób, rzeczywiście wychodzi z lękiem, robią coś, zajmują się czymś, ogólnie starają się, jednak do końca nie pozwalają oni na zaistnienie lękowi, nie są i nie chcą być świadomi tych wszystkich objawów.
Oni próbują przetrwać ten kolejny dzień, byle było lepiej i byle zapomnieć o nerwicy, dd i innych objawach.
To jest właśnie to czego ja przez lata z lękiem nie rozumiałem, bo ja też starałem się i to bardzo.
Ja uważam, że każda osoba z lękiem, która próbuje pracować, żyć powinna dostać medal.
Jednakże u mnie to wyglądało tak, że zaciskałem zęby i szedłem, ale po drodze bałem się bardzo, i nie pozwalałem sobie na lęk ale chciałem żeby ten lęk zniknął bo nie wytrzymam, nie dam rady.
Nie skupiałem się do końca na życiu, tylko pomiędzy pracą, obowiązkami, ciągle wracałem myślami na co się zbadać i na co jestem chory.
Nie pogodziłem się z tym, że nie ma wpływu na wiele rzeczy i zjawisk.
Chodziło mi aby przetrwać dzień i kolejny i kolejny. A często z tego "przełamywania" wracałem i czytałem o chorobach no bo coś mi musi być...
Natomiast to moje ostateczne przełamywanie lęku było diametralnie inne, tu nie było odpychania objawów i lęku.
Ja pozwoliłem im przychodzić, ja chciałem aby lęk stawał się coraz silniejszy, krytykowałem nerwice w myślach i robiłem jej na przekór jak i natrętnym myślą, ośmieszałem je.
Przyjmowałem te objawy i pozwalałem im trwać, chciałem poczuć je i zobaczyć jak długo trwać będą, choć było dużo momentów wycofywania się i tak, to wiele razy odczułem atak, przeżyłem go świadomie, zniwelowałem emocje z myśli lękowych. Po prostu przekroczyłem granicę.
Twardo zaprzestałem skanowania, coś mnie bolało, było słabo, trudno, tak już czasem człowiekowi jest źle, nie nakręcałem lęku.
Najlepiej krótko i dosadnie podsumować te całe moje starania stwierdzeniem, pieprznąłem to wszystko w cholere a co ma być to nich będzie, tyle, że realnie była to troche bardziej rozbudowana forma.
To jest diametralna różnica pomiędzy staraniem się a rzeczywistym przełamaniem strachu i lęku choć staranie się stanowi pierwszy krok, nie należy na nim poprzestawać..
To wszystko razem sprawia, że umysł się uspokaja.
A co znaczy uspokojenie umysłu tłumaczyłem ogólnie tym temacie, jednakże jeszcze do tego na moment wróce.
Na czym opiera się cała nerwica, te lęki, ataki, objawy pisałem wcześniej kilka razy.
W momencie aktywnej nerwicy ciągłe jest aktywowana reakcja walcz bądź uciekaj i ciągle umysł czuje się zagrożony, stąd natrętne myśli, stąd ciągłe objawy, my sami ciągle obawiający się, skanujący nasze ciała, nakręcamy to wszystko i wpadamy w błędne koło lękowe.
Nie ma znaczenia jaki to jest lęk i jakie objawy. Zawsze działa to na takiej zasadzie.
Tyle, że dostaje czasem zapytania o to a co jeśli już pierwszego stresu, który to spowodował nie ma albo był to atak paniki po alkoholu czy narkotykach czy z innej przyczyny..
Otóż mogą być dwa powody utrzymywania się ciągle lęku 24 na dobę, ataków paniki i innych objawów nerwicy.
Podzieliłbym to na dwie grupy.
Pierwsza grupa to osoby, które dostały lęku, wpadły w zamartwianie się swoim zdrowiem, dostały nerwicy, to wszystko opisywałem w tym temacie jak to działa.
I teraz tak, te osoby odsuwają realne problemy na bok i uciekają w zaburzenie, tym sposobem głównym ich stresorem utrzymywania się nerwicy jest sam lęk i jego objawy, które męczą daną osobę i przede wszystkim nakręcanie się poprzez skanowanie, zamartwianie i doszukiwanie chorób.
Kiedy taka osoba powiedzmy przełamała by lęk i wróciła do życia, to jednak nadal trwające problemy w życiu czy jakieś konflikty wewnętrzne mogłyby powodować objawy lęku na nowo, z tym, że jak przełamała by ta osoba lęk, to te objawy trwałyby krótko, bo nie powstawało by już nerwicowe lękowe koło.
Ale jednak problemy i konflikty wewnętrzne mogą dalej lęki powodować.
Takim osobą dlatego często zaleca się nie uciekanie od problemów w trakcie nerwic, tylko stawianie im czoła, szukanie rozwiązań a zarazem przełamywanie lęku i nie rezygnowanie z niczego.
Takim osobą polecam psychoterapię połączoną z początkową terapią poznawczą, a to dlatego, że na początku dobrze jest przede wszystkim oswoić lęki chociażby do pewnego stopnia, a poznawcza terapia może w tym pomóc.
Następnie kontynuacja oswajania lęku w połączeniu z psychoterapią, czyli pracą nad sobą, swoimi problemami wewnętrznymi i innymi problemami, daje dobre efekty.
Ja właśnie takie połączenie stosowałem, bo należę do tej grupy osób.
Może też być tak, że pewne osoby, mogą nie wpaść w lęk przed lękiem, mimo pierwszych ataków paniki, lęku nie wystraszyły się tego, nie czują przed tym strachu, a jednak problemy życiowe, osobowościowe, ciągle powodują napięcie i lęk.
Takim osobą polecam psychoterapię i zmanę podejścia do problemów, bo często nie same problemy stanowią kłopot ale to jak do nich podchodzimy.
Tu trzeba się zmierzyć z realnością i być świadomym, że ewentualne ataki paniki, lęki są tego wynikiem i trzeba uważać a by w któryms momencie nie wpaść w błędne koło lękowe i aby nerwica nie zaczeła trwać z uwagi na strach przed objawami czy atakami.
Drugą grupą są osoby, które lęku nabawiły się przez jakąś okolicznościową traumę, atak paniki przyszedł w wyniku narkotyku, zbyt dużego imprezowania, zmęczenia czy innego powodu.
U takich osób lęk nabiera takie same kształty i rodzi się w taki sam sposób, oraz trwa w taki sam sposób, to już opisywałem w tym temacie.
Takie osoby częto po np. roku z nerwicą, nadal nie dowierzają w diagnozę, mówiąc, że przecież oni nie mają stresów, tamte dawne to już luz, owszem ale nadal stresem utrzymującym lęki, nerwice, objawy jest ciągły strach o to co nam jest.
Nerwica jest utrzymywana lękiem przed lękiem, lękiem przed objawami, atakami paniki, życiem nerwicą, utrzymywana jest przez stres wynikający z samego istnienia nerwicy i objawów.
W tym wypadku nalezy zastosować oswajanie lęku, terapię poznawczą, ewentualnie kiedy trauma wywołująca lęk była mocna to również dłuższa psychoterapię.
Najlepiej szukać psychologów, terapeutów, którzy nie korzystają z jednego nurtu ale swe leczenie początkowe opierają na terapii poznawczej.
Co do tych terapii to tylko moje zdanie prywatne, choć uważam, że dla każdej osoby z lękiem terapia poznawcza powinna być dostępna.
A inne terapie długoterminowe stosowane w przypadkach, które tego wymagają.
Bowiem nie każdy kto po powiedzmy zmęczeniu nadmiernym dostał ataku paniki, i wpadł w cykl lęku wymaga wieloletniej psychoterapii.
Tak więc osoby, które mówią, że nie ma stresu a nerwica trwa, albo swoich stresów nie są świadomi albo na pewno nerwica trwa bo nadal żyją lękiem i obawiają się go. Nadal skanują kontrolują i boją się przestać.
Newicę czyli stale utrzymującą się reakcję walcz bądź uciekaj, można opisać, porównując ją do mechanicznej bieżni i faceta, który biegnie na niej a dokładnie do jego serca.
Bieżna to będzie nakręcanie lęku, stres związany z objawami, i obawy o to co nam jest, to będzie skanowanie ciała i otoczenia, czyli to będą te wszystkie elementy, ktore powodują narastanie lęku w ciągu sekund.
A serce bijące faceta to będzie reakcja walcz bądź uciekaj i stan spokoju umysłu.
Bieżnia stoi w miejscu nie ma stresu, tych elementów nerwicowych, serce bije miarowo, reakcja walcz bądź uciekaj jest nieaktywna, ewentualnie aktywna w małym stopniu, przy oczywistych stresach i życiu. Umysł jednak jest stabilny.
Nagle przychodzi silny stresor, ktoś ma problemy w domu, w szkole, pojawił się atak paniki od narkotyków, od zmęczenia, bieżnia rusza, facet biegnie, serce przysiesza, czyli rusza reakcja walcz bądź uciekaj, bieżnia zaczyna zasuwać, serce bije mocniej, czyli narasta uczucie reakcji walcz bądź uciekaj, pojawiają się objawy, lęk rośnie.
I teraz gdyby stresor minął a człowiek by rozumiał, i dopuścił do świadomości to, że to tylko był lęk i atak paniki od stresora, to by bieżna zwalaniała aż się zatrzymała, a reakcja walcz bądź uciekaj nie miała by dalszej racji bytu i osiągneła by stan stabilizacji.
Niestety jak pisałem wcześniej, większość osób po lęku, ataku paniki, zaczyna skanowanie, szukanie co mu jest, innymi słowy nakręcanie się.
I wtedy bieżna zasuwa samoistnie, nie ważny jest pierwszy stresor i nie ważne, że ten stresor minął, bieżnia zasuwa bo stresorem jest lęk przed lękiem, atakami paniki, konkretnymi objawami.
Od tej pory w każdej minucie skanujemy, w każdej minucie martwimy się a bieżna napieprza, serce faceta nawala cały czas, a sercem w tej metaforze jest reakcja walcz bądź uciekaj.
A ciągle uruchamiana reakcja walcz bądź uciekaj, to ciągłe objawy, różne objawy.
Tak wygląda i tym jest nerwica i lęk, koniec kropka.
Natomiast jeszcze parę spraw musze omówić.
To wszystko co tu napisałem, jest dla mnie momi przemyśleniami jeśli chodzi o nerwice, nie muszą być natomiast twoimi, choć polecam aby było i nie tylko to ale też wszelkie książki o wychodzeniu z lęku, bo w zasadzie wszystko to co i ja tu napisałem, jest w tych książkach. I poradach.
To nie jest z mojej strony odkrycie ameryki.
Jednakże chciałem opisać własne doświadczenia, oraz to co zauważyłem przez całe lata z nerwicami i lękami różnymi.
Dlatego wiem, że takie podejście agresywne do nerwicy z lęku ulecza z lęku chorobowego na dobre, wyzwala całkiem, nerwica jako zaburzenie przestaje istnieć i nie ma racji bytu.
I to można znaleźć zawsze wśród opisów osób, które wyzdrowiały, ja często podaje za przykłady Brownyn Fox, Grzegorza ze strony
http://www.szaffer.pl
Ale na internecie można znaleźć dużo opisów osób, które nerwicy się pozbyły, i zawsze związane jest to z porzuceniem skanowania i tej kontroli, zawsze jest to wyjście naprzeciw lękom.
Ewentualnie co też opisałem w tym temacie, znalezienie sobie pasji, zmiana otoczenia, środowiska,
To powoduje, że osoby przestają automatycznie skanować i doszukiwać się, bieżnia przestaje pracować, bo lęk przed objawami się wycisza samoistnie, serce przestaje bić za szybko, czyli reakcja walcz bądź uciekaj się normuje.
Nie znam innego sposobu leczenia nerwicy, oprócz leków psychotropowych, choć nie wiem czy leczenie nimi może w pełni wyleczyć z lęku, bardziej jest do dla osób, które ja jakby zaszufladkowałem tu do drugiej grupy, czyli atak paniki był wynikiem traumy i przedłuża się przez lęk przed lękiem i samymi objawami.
Wówczas leki, jeśli będą trafione, mogą zadziałać i zmniejszyć lęki, a po odstawieniu bardzo prawdopodobne, że nerwica nie wróci.
Słabiej to wygląda u osób z problemami ze sobą i życiem, bo leki mogą też pomóc ale lęki mogą wrócić po odstawieniu.
Leki to już decyzja każdego z nas z osobna.
Kończąc powoli chciałem jeszcze poświęcić trochę pisania aby pewne sprawy nakreślić.
Parę dni temu dostałem list od pewnej osoby, z prośbą o rady inne niż te, które wypisałem w tym tekście bo niemozliwe jest dokonanie tego.
Pamiętam samego siebie kiedy z lękiem czytałem na innym forum to co pisał pewien facet, co wyleczył się z nerwicy za pomocą podejścia terapii poznawczej, to ciągle mu dogryzałem i byłem zły, że według mnie piszę głupoty bo ja się staram a nie da się.
Różnicę między staraniem a faktycznym działaniem pełną gębą opisałem trochę wyżej.
Piszę o tym głównie po to aby powiedzieć, że według mnie innych sposóbow nie ma.
Oprócz wlasnego wkładu, przyłożenia się, wychodzenia naprzeciw lękom, terapii, leków, nie znam innych sposobów na pozbycie się na trwałe lęku chorobowego.
Oczywiście jest jeszcze masa homeopatii, masaży leczniczych, technik psychologicznych, mnóstwo możliwości, jednakże dopóki do tego wszystkiego nie połączymy swojego zaangażowania to nie widzę dużych korzyści.
To oczywiście moje zdanie.
Osoba, która napisała do mnie list, pisała, że bardzo boi się raka, że wiecznie się bada, że chodzi po lekarzach i trwa to od 7 lat, ciągle na coś jest chora i boi się żyć. Pytała co ma robić oprócz tego co napisałem.
Nie wiem. Szczerze nie wiem.
Nie wiem jak można tak uwikłanie w lęk odwrócić innym domowym sposobem, który by miał ominąć własne wyjście naprzeciw lękowi czy obejść zastopowanie skanowania i tych wszystkich elementów, które lęki utrzymują.
Pisała, że wszelkie porady psychologów nic nie daly, ani książki ani nic.
Samo słuchanie czy czytanie o radzeniu sobie z lękiem nie daje samo z siebie rezultatów.
Głównie chcę tym powiedzieć, że choć jest dostępność różnych form leczenia zaburzeń nerwicowych, głównym jest własne działanie a do tego dość samotne.
Bo proszę zwrócić uwagę, że mimo wsparcia jakie możemy uzyskać od rodzin, terapeutów, ludzi na forach, zawsze to wewnętrzne oswajanie się z lękiem przeżyć trzeba samemu u siebie w głowie.
Kiedyś pewna kobieta bardzo prosiła mnie, żebym wsiadał z nią do autobusu i mówił jej co ma robić w momencie ataku i pokzywał co ma robić.
Szczerze to nie bardzo wiedziałem co mogę jej powiedzieć podczas ataku, oprócz tego, że musi przetrwać go świadomie i nie uciekać a jak ucieknie to musi wrócić i powtórzyć to, albo z uwagi na jej bardzo tudne położenie życiowe, musi skorzystać z jakiejś psychoterapii i znaleźć sobie cel w życiu.
Tak naprawdę wszelkie przemiany jakie były jej potrzebne do tego aby coś się ruszyło, muszą przejść przez jej głowę, musi pewne sprawy zrobić sama w sobie, musi zadziałać.
Może mieć wielkie wsparcie ale musi sama się w tym odnaleźć.
Inna jeszcze kwestii, to kwestia pojawiania się ataków paniki, lęku w przypadku kiedy w ogóle jeteśmy wyluzowani, wiem, że ten temat to czesty problem do zrozumienia jak to możliwe.
Wielu z nas siedzi sobie spokojnie, nic sie nie dzieje nagle bach atak paniki, nagle bach lęk i objawy.
Tak się może zdarzać i jest to część zaburzenia nerwicowego.
Czemu tak sie dzieje, trudno dokładnie sprecyzować czemu ale trzeba pamiętać, że jeśli dostaliśmy już raz kiedyś lęku, ataku paniki, to mamy aktywną nerwicę, będzie ona aktywna dopóki nie przestaniemy tak do końca się nią martwić, i trochę jej samej bać.
Pamiętać też trzeba, że umysł ludzki to świadomość i choćby podświadomość, tobie np może się wydawać, ze niczym się nie stresujesz ale jednak przez pewna sekunde mogłes pomyślec o czymś.
Po prostu może się tak stać i wielu z was pomysli ale to bezsensu, jak tak to się wyleczyc, no cóż o tym jest cały ten temat

O pokonaniu strachu przed atakami paniki i lękiem, ja np. Moge dostać atak paniki teraz w tej chwili, najwiekszy jaki jest możliwy, ja wiem, ze usiąde na łózku, zamknę oczy i atak paniki minie tak samo jak każdy inny objaw i lęk.
Bo to zawsze mija.
Choć mój opis przełamywania lęku moze wydawać się bardzo drastyczny i zrazić kogoś, to szczerze mówiąc, lęki podczas przełąywania się narastają, to prawda, jednakże nie bardzo to wszystko różni się od trwających stanów newicowych.
Więc skoro tyle czasu trwa się w nerwicach i to często wiele miesiecy i lat, przełamywanie lęku to naprawdę nic tak strasznego. Straszne to jest jak zwykle tylko w naszej wyobraźni.
Nie trzeba też ustalać czasu, po którym musi się udać, to tylko stwarza presję, powoli acz radykalnie za przełamywanie trzeba się wziąć. Można to robić po kolei jak ja to robiłem.
Z każdą silniejszą obawą i silniejszym objawem można zmierzyć się osobno.
Dodam, że całe to przełamywanie u mnie i oswajanie się z lękiem, nie sprawiło od razu, że bach, wszystko mineło, to bardziej był etap za etapem, z każdym tygodniem mogłem więcej i mniej się bałem.
Aż przestałem żyć objawami i mieć zaburzenie nerwicowe z atakami paniki.
CZYM JEST WYZDROWIENIE Z NERWICY
Często dostaje pytania czy ja wyzdrowiałem tak całkiem w pełni, czy mam jeszcze jakieś objawy itp.
Do tego bardzo często można przeczytać choćby na necie, że nerwica to jest przypadłość na całe życie. Bzdura totalna.
Przede wszystkim trzeba wpierw powiedzieć czym jest w ogóle nerwica, bo jeśli ktoś uważa, że nerwicą jest objaw stresu w przypadku problemów, stresu w życiu to jest w błędzie, jeśli ktoś uważa, że nerwicą jest to, że wiecznie się czymś martwi, jest nerwowy, to jest w błędzie, bowiem to jest pewien typ charakteru, osobowości, to nie jest coś co można nazwać zaburzeniem.
Zaburzeniem nerwicowym, lękowym z napadami paniki czy bez, jest to kiedy czujemy lęk bez powodu, kiedy obawa o nasze zdrowie, życie jest przesłonieta lękiem, nerwicą.
Kiedy przestajemy żyć życiem, rodziną a żyjemy tym co nam jest oraz żyjemy wsłuchiwaniem się w objawy.
Kiedy boimy sie wyjśc z domu, bo przyjdzie atak, kiedy na każde wyniki badan reagujemy słowami "TAK ....ALE CO JEŚLI..."
Tym jest nerwica, zaburzenie psychiczne, i z tego wyzdrowiałem zupełnie.
Całkowicie pozbyłem sie obaw, strachu przed atakami paniki i lękiem, i dzięki temu to już nie wraca samoistnie.
Nie boję się, że pomyśle o tym i to wróci bo ja na poziomie emocjonalnym poprzez przełamywanie się i oswajanie z lękiem pokazałem umysłowi, że tam nie ma za tą granica nic złego, lęk odpuścił i tyle.
Natomiast czy wyzdrowiałem zupełnie z takiego nerwicowego podejścia do życia, do problemów, a wiemy, że wielu z nas tacy są.
W sumie wiele rzeczy, które były dla mnie kiedyś problemem w tej chwili nie są, pewna odporność na stres podniosła się razem z oswajaniem lęku.
Jednakże nadal często coś mnie przerasta, nie stałem się teraz rambo ani robocopem, który ma w tyłku wszeli stres.
Stres to jest normalna reakcja, choć trzeba też powoli krok po kroku zmieniać reakcje nasze na każdy problem.
Ale nie raz czuję się bezbronny jak dziecko, przywalony problemami, szczególnie, że u mnie w zyciu ich nigdy nie brak.
Ale mimo to nie mam już zaburzenia, żyję życiem a nie iluzją, nie nerwicą i myśleniem o niej.
To jest własnie wyzdrowieniem z nerwicy.
A czy czasem mam objawy lęku?
Mam, są pewne okresy kiedy mam naprawdę dużo zmartwień. Jeszcze moje podejście do kłopotów nie jest takie jakbym chciał ale takie zmiany zachodzą powoli, i w zasadzie polegają na tym samym co przełmywanie lęku.
Czyli trzeba mierzyć się z problemami i mimo, że czasem nie widać wyjścia próbować je rozwiązać a jesli się nie da, umieć odpuścić i szukać wersji zastępczej.
W kazdym razie mam czasem jak jest dużo stresu, objawy lęku, ścisnie mnie w gardle, zakołacze serce itp, taki już mój typ ale to mija po chwili albo po tym jak się np. prześpie.
To nie jest nerwica, przypominam, że reakcja walcz badź uciekaj może się ujawniać w stresie ale nie musi się robić z tego zaburzenie! Nie musisz tego nakręcać. Robić z tego choroby.
Choć pragnę zaznaczyć, ze cały okres jaki tu opisałem przełamywania lęku nie zakończył jeszcze wtedy definitywnie, mojego lęku codziennego, choć nie miałem wtedy ataków już paniki bo przełamałem strach przed nimi, nadal niestety miałem objawy derealizacji i depersonalizacji.
Choć o dd w tym temacie nie będe pisał, to jednak dopiero po 10 miesiącah wyszedłem całkiem z dd i lęku.
Dlatego tak się stało bo dla mnie dd objawy były najgorsze i nadal nie mogłem się z nimi pogodzić, ciągle się bałem, że to jednak coś nie tak i dlatego za każdym razem rano wstawałem i już myślałem o dd i sprawdzałem czy objawy nadal są.
Ale przełamałem to tak samo jak w przypadku ataków paniki i innych objawów, po prostu pogodziłem się, że dd musi trwac i że niech trwa, robiłem na przekór, myślą natrętnym o dd, i w końcu zaczeło mnie to puszczać.
Ale o tym jeszcze napisze w dziale Leczenie Depersonalizacji, bo choć napisałem parę tematów o dd to jednak typowej historii leczenia mojego dd nie napisałem w dziale dla uzdrowieńców.
Ogólnie kończąc chcę powiedzieć, ze każdy z was ma szansę, zaburzenia psychiczne są zawsze do wyleczenia, całkiem i definitywnie, wiele zależy od naszego podejścia, nastawienia i pracy nad sobą, wiele zależy od terapii.
Od tego czy też w tym samym czasie robimy cokolwiek aby poprawić nasze życia.
Powiem krótko i nie pisze tego aby robić z siebie męczennika, tylko dać szansę zrozumienia każdemu kto lęki ma od bardzo dawna, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Człowiek jest jak glina i naprawdę można siebie i swoje strachy modyfikowac do woli.
To jest w zasadzie piękne, jakkolwiek to brzmi dla ciebie, osoby która teraz czuje lęk
Moje pierwsze objawy zaburzeń nerwicowych ujawniły się w wieku 7-8 lat, pierwsze natręctwa, potem ataki paniki, potem lęki społeczne, to wszystko mieszało się z poważnymi problemamy z dorastanie i życiem.
Potem dostałem bonus, na kilka lat dostałem ciągłych objawów, tego lęku wolnopłynącego, derealizacji, depersonalizacji, ataków paniki.
Ale w końcu mając tak 27 lat pozbyłem się tego, choć zawsze się będę definiował z nerwicą, bo jednak kupe lat mi towarzyszyła

Na ten moment moim jedynym problemem sa jeszcze pewne elementy lęku społecznego, narodzonego w okresie dorastania, choć od jakiegoś czasu staram się go przezwyciężać, i w sumie nie jest to tak silne jak było przez całe moje zycie ale nadal niestety często cofa mnie.
Jak dojde do jakiś konkretnych rezultatów to napisze o tym, być może ktoś z fobią społeczną na tym skorzysta ale nie będzie to chyba nowość jak powiem, ze jak zwykle pomaga konfrontacja i zmiana nawyków lękowych.
Tak więc można
To co mnie w sobie samym często uderza to fakt zmiany myślenia i podejścia, dawniej tematy chorobowe, lęki, objawy nerwicowe to był mój chleb powszedni.
Jak czytałem posty na forum to czułem to na sobie samym bo wszystko jak zawsze miałem i ja.
Teraz często jak czytam posta czyjegoś, komuś np. potyka serce, dusi go, drętwieje coś tam to pojawia mi sie myśl (chyba natretna haha), że człowieku czego ty się boisz...i zauważam, że podchodze do tego jak osoba, która nie ma nerwicy, jak zdrowy.
Dla mnie osobiście jest to niezwykle ważna sprawa.
Podsumowując pragnę podkreślić, że najważniejszym jest pamiętanie czym jest nerwica, oraz dokadne zwrócenie uwagi na różnicę czym jest staranie się a prawdziwe oswajanie, pisałem o tym ale powtórzę, że to, iż ktoś stara się i np wychodzi z domu to jest jedno choć BARDZO WAŻNE.
Ale wiem po sobie, że ja starałem się, wychodziłem do pracy, jednakże w koło odpychałem te lęki, myśli oraz polegało to na tym aby jak najszybciej wyjść z tej pracy, i wrócić do domu bo przecież mam tak silne objawy..., polegało to na tym, że każdy dzien to po prostu próba przetrwania tej kolejne doby, oby tylko nic sie gorszego nie wydarzyło....
I to owszem jest staranie ale nie jest to leczenie do końca dobre.
Ja zmieniłem swój sposób podejścia, wstawałem rano i mówiłem, no nerwiczko zobaczymy co dziś pokażesz, jak rozmawiałem z kimś i zrobiło mi się słabo od razu nie panikowałem, tylko słuchałem kogoś a w głowie mówiłem no dawaj pokaż mi czy potrafisz zrobić abym zemdlał.
Dzięki temu oswajałem te myśli lękowe, które mi podpowiadały np. "zemdlejesz bo ci słabo, upadniesz tu przy tym gościu"
To mówiłem to "dawaj zrób to"
Dzięki temu strach z myśli nie przenosił się na mnie.
Myślenie w nerwicy jest istotnym elementem jej utrzymywania, dlatego zawsze polecam terapię, bowiem ona daje pewne podstawy i zasady zmiany i racjonalizowania tych myśli.
Myśli i dialogi wewnętrzne podczas lęku i paniki grają kluczową rolę, w nakrecaniu się i skanowaniu ciał.
Przykład to choćby osoba, która boi się raka i wiecznie ma o nim myśli, wystarczy, ze coś ją zakłuje i od razu ma myśl "rak" ręką wędruje do tego miejsca, leci do internetu szukac przyczyn zakłucia, myśli w tym odgrywają role pierwszorzedną.
Osoba taka może w momencie zakłucia dostać myśl rak, bo jak pisałem myśli to proces automatyczny ale to ty decydujesz co z nimi zrobisz.
W pierwszym momencie wyuczony odruch to reką na narząd, który boli i rozwijanie tej mysli oraz nakręcanie lęku, potem spacer do internetu i dalsze nakręcanie.
A wszystkiemu dało początek zakłucie i myśl, taka osoba od razu może powiedzieć sobie, to nie rak, powstrzymać się i nie dotykać, nie biec do internetu. Wielu powie niewykonalne.
Ale to nieprawda, wykonalne jak najbardziej, albo chcesz mieć wolne życie albo nie.
Nerwica nie niszczy wolnej woli.
Wielu powie, że to bez sensu bo teraz tak z każdą lękową myślą trzeba robić i czy to da efekty?
Tak trzeba tak robić z każdą myślą, w taki sam sposób w jaki utrwaliliście sobie takie lękowe nawyki, teraz trzeba je odkręcić.
To jest wykonalne i daje efekty ale wymaga troche praktyki.
Im więcej razy tak będziecie przekomarzać się z natrętnymi myslami albo robić im po złości tym lepiej zaczyna wasz umysł się uspokajać i lękowe nawyki zostają zmienione.
To jak nauka gry choćby w bilard, wielu z nas może kompletnie tego nie umieć ale pograjcie miesiąc czasu, dzień w dzien i będziecie dobrzy w te klocki.
Tak samo jest z odkręcaniem lęku.
Kiedyś czytałem artukuł psycholog, że nerwica i pierwszy lęk i atak paniki ma namiastki stresu pourazowego, to jest słuszne.
Bowiem pierwszy objaw lęku, atak paniki jaki się pojawia bardzo głęboko koduje się w umyśle. Dlatego właśnie potem każda myśl o tym co było, powoduje lęk i dlatego jak tylko rano wstajemy i sobie przypomnimy o nerwicy od razu mamy ją z powrotem.
Dlatego właśnie po chwili zajęcia umysłu i chwili przerwy, kiedy wrócimy myślami do nerwicy , mamy ją z powrotem.
Umysł bardzo dokładnie to zapamiętuje bowiem pamiętajmy, że nerwica to reakcja walcz badź uciekaj, dla umysłu ta reakcja to coś bardzo znaczacego, to znaczy, że coś się dzieje.
Potem na domiar złego my nakręcami się sami, zaczynamy się zamartwiać, włączamy skanowanie ciał, wszystko wyolbrzymiamy, panikujemy, nakręcamy myśli negatywne w głowie, to wszystko są kolejne fazy uczenia umysłu.
Uczenia, że coś jest nie tak, choć on nie ma realnego zagrożenia, ma sztuczny, rzekome nasze chorowanie na coś bardzo ciężkiego.
I tak krok po kroku, dzień po dniu, bardzo szybko, uczymy umysł nawyków lekowych, jak po wyjściu z domu poczujemy silniejszy lęk, to potem za każdym razem na myśl o tym dostajemy silniejszego lęku.
To jest własne efekt uczenia umysłu, i dlatego w fazie leczenia tak bardzo ważne jest przełamywanie lęku, i robienie na przekór myślą, bowiem to odkręca to co nakręciliśmy.
Daje umysłowi w końcu wiadomośc, ze już nie ma czego się bać, za tymi granicami nie ma nic złego. On się uspokaja a my zdrowiejemy.
Tak więc wszelkie natrętne i katastroficzne myśli racjonalizujemy, ośmieszamy a często robimy im na przekór i potwierdzamy, czyli masz myśl, że zemdlejesz, pomyśl okey dawaj.
To jest przekraczanie tej granicy i wyzbycie sie strachu
To by było na tyle, w późniejszych postach napiszę trochę o psychoterapii, takie moje spostrzeżenia oraz o tym jak ja poradziłem sobie z podejściem do życia oraz z tym "dlaczego ja" i czemu pogodzenie się z pojawieniem się zaburzenia nerwicowego jest tak ważne.
I jak to często powtarzam, lepiej w tej chwili zemdleć, umrzeć, zsikać się w majtki, dostać duszności czy innego cholerstwa, niż następne miesiące czy lata zyć z lękiem.
Oraz jak to mówi często kolega z forum Divin
" bądź odważny, bo odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo niego"