Niektórzy pewnie mogą kojarzyć jak wylewalem swoje żale odnośnie odczuwalnego odcięcia uczuć wobec dziewczyny. Był to ten moment kulminacyjny, w którym odezwały się wszystkie mroczne i niewygodne strony mojego stanu emocjonalnego: przejmowanie się wszystkim, ogromny egocentryzm, nakręcanie się i czarne myśli. Większość może pamiętać, jak wypisywalem do nich wiadomości, które dla osoby trzeciej w końcu mogły wyglądać jak spam, bo to przecież było tluczenie jednego i tego samego do głowy

Wtedy postanowiłem zacząć brać sprawy w swoje ręce. Z czasem interesowałem się również innymi tematami poruszanymi na tym forum, nie tylko mojemu nieszczęsnemu odcięciu. Zacząłem wierzyć w siebie i przynosiło to efekt. Dzięki temu:
- Wydaje mi się, że jestem bardziej pozytywną osoba. Mija powoli rok odkąd nastąpił ten moment, w którym to wszystko "trachnęło" i pierwszy raz doświadczylem tych przykrych stanów. Jego skutki oczywiście odczuwam dalej, jednak przecież każdy na tym forum mi powie, że to nieodzowne w dalszym ogarnianiu sprawy. Nie mniej jednak staram się dużo śmiać, myśleć pozytywnie i racjonalnie, no i zwracać uwagę na małe rzeczy i się z nich cieszyć.
- Mniej analizuje. Dużo mniej. Ale nie jestem robotem lub dalej nie mam tak wycwiczonego mechanizmu myślenia, żeby w sytuacjach gdy np. jest mi źle nie zwrócić na to uwagi i nie przejąć się. W takich momentach, kiedy mój wesoły i spokojny nastrój z różnych powodów ustępuje niepewności, nerwowości i różnym innym objawom (np. apatii, mniejszego czy większego odcięcia) staram się z tym mocno pogodzić i wybaczyć sobie, że mam prawo do gorszego dnia. Albo myślę o pozytywnych rzeczach, marzę, wyobrażam sobie przyjemne rzeczy. Staram się coś robić, byleby nie siedzieć na dupie i nie rozpaczać. Czy wymaganie od siebie, żebym zawsze był chodzącym ideałem spokoju ducha jest normalne? No właśnie

- Staram się robić coś czasem nawet "na siłę". Co prawda momenty, w których przejmowałem się, czy dzisiaj będę chciał biegać czy nie, czy mam ochotę na spotkanie z kumplami przestały mi dokuczac aż tak bardzo, jak miało to miejsce parę miesięcy temu. Po prostu to robię i już. Pomaga to w budowaniu pewności siebie.
- Staram się nie wybiegac myślami w przyszłość. Chyba że pozytywnymi. Czarnowidzenie na temat tego, że nie zdam matury, że będę miał problemy z matmą nie pomoże mi ruszać naprzód. Przyjemne myślenie o tym, czy np nie zorganizować jakiejś wycieczki na parę dni z przyjaciółmi jest dużo lepsze

- Odcialem się od "przyjaciela", który przestał nim być. Ulga.
Żeby nie było. Wcale nie uznaje się za w pełni ogarniętego (lubię używać tego słowa w kontekście oburzenia


Tyle z mojej strony na razie, jak sobie coś przypomnę to dopiszę. Piszcie, co o myślicie o tym, co napisałem
