Takiego tematu szukałam

więc wyrzucę z siebie to co mnie dręczy.
W wielkim skrócie, rok temu gość u którego mieszkaliśmy za granicą popełnił samobójstwo. Dokładniej to zwalił się nam na głowę, bo początkowo mieliśmy mieszkać sami, zaszył się w drugim pokoju, zaczął pić, wymiotować, śmierdziało w całym mieszkaniu. Ja z moimi skłonnościami do słabych nerwów nie mogłam już tam wytrzymać, więc znaleźliśmy z narzeczonym jakiś pokój i wyprowadziliśmy się bez słowa. Po jakimś miesiącu dowiedziałam się, że on nie żyje i popełnił samobójstwo. Od tego czasu dręczą mnie wyrzuty sumienia, że może powinniśmy mu jakoś pomóc, nie wiem wezwać pogotowie, albo coś. Pomimo zapewnień wielu osób, w tym i mojego chłopaka, że nie ma w tym naszej winy, wraca to do mnie natrętnie, mam objawy lękowe. Ciągle wraca do mnie ta sytuacja, choć wiem, że jego dziewczyna była tam u niego po naszej wyprowadzce i chyba już całkiem z nim zerwała i nie zabrała go do siebie, a podobno robiła to wcześniej dużo razy. Więc gość miał chyba spore problemy emocjonalne i alkoholowe. Ja racjonalnie zdaje sobie sprawę, że za dużo zrobić się nie dało, ale moje emocje tego nie rozumieją i męczy mnie to niemiłosiernie. Ktoś ma jakieś rady? Traktować to jak natręt? Bo już wysiadam czasami
