Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

wszystko nie tak.

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
ODPOWIEDZ
ambi
Nowy Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 17 lipca 2023, o 12:57

17 lipca 2023, o 14:02

Długo zastanawiałam się czy zostawić na forum swoich kilka groszy, bo obawiam się, że moja historia jest z tych irytujących. dla mnie samej również. coś w rodzaju: "rozwiązania są przecież proste, więc co tu robisz?".

mam 35 lat, męża, dwie córki (14 i 9 lat), 3 psy i kota. na zewnątrz uchodzimy za rodzinę jak każda inna, może nawet taką spoko - zwierzaczki, kultura, trochę sztuki w życiu. na instagramie moglibyśmy się podobać.

natomiast rzeczywistość jest spaprana.
chyba zacznę od powrotu do przeszłości. od 17 roku życia jestem ze swoim obecnym mężem. poznaliśmy się w momencie kiedy obydwoje byliśmy sangwinicznymi osobami z marzeniami i apetytem na życie. natomiast nasz związek był namiętny i burzliwy, ciągła zazdrość z jego strony, alkohol, zdarzyło mu się kilka razy podnieść na mnie rękę w momencie sporego upojenia %, za co później przepraszał. wiele razy próbowałam odejść, zawsze wracałam. jeden z takich powrotów skończył się zajściem w ciążę, miałam wtedy 20 lat i właśnie dostałam się na wymarzone studia. był to dla mnie szok tak duży, że już wtedy zaczęłam mieć lęki związane z "tworzeniem się we mnie człowieka" (abstrakcyjne lęki to moja późniejsza bolączka). po minięciu I trymestru lęki ustały, nasz związek rozkwitł, czułam zmianę w partnerze. przez cały czas bycia z nim tłumaczyłam sobie jego reakcje w sposób "to dobry, bardzo wrażliwy człowiek, ale nie potrafi panować nad emocjami". w okresie ciąży te dobre cechy zaczęły górować nad slabościami.

później piękny poród, jego łzy (towarzyszył mi przy porodzie), miało być już dobrze (jako 20letnia idealistka tak to widziałam).

ciężko mi było jednocześnie studiować i opiekować córką, dlatego podjelismy decyzję o powrocie do rodzinnego miasta i zamieszkaniu z moimi rodzicami. to był kolejny błąd rzutujący na naszą przyszłość. moja mama, która wtedy przechodziła pewnego rodzaju załamanie nerwowe, straciła pracę, dobrą samoocenę... cały sens swojego życia skierowała w stronę mojej córki. niestety miało to chorobliwe natężenie. choć początkowo czułam się pewnie w swojej nowej roli, w domu rodzinnym szybko się to zmieniło. kiedy próbowałam wychowywać swoją córkę po swojemu (miałyśmy totalnie inne poglądy), moja mama dostawała ataku furii, kończyło się jej udawanymi omdleniami, płaczem lub roztrzęsieniem. bywało też tak, że wyrywała mi dziecko z rąk. buntowałam się, ale w gruncie rzeczy byłam bierna. nie zrobiłam nic by uciec. gorzej - zamieniłam otrzymane w spadku mieszkanie na dobudówkę do ich domu. już wtedy miałam lęki, że sama sobie nie poradzę, lepiej być blisko matki (?!), choć pocieszało mnie to, że domy będą miały osobne wejścia. z architektem ustaliłam brak drzwi pomiędzy lokalami, co zostało ostatecznie zmienione za moimi plecami (więc są, do dziś). czułam się jak nicniewarte wciąż dziecko, które nie ma nic do powiedzenia. więcej - uwierzyłam, że nie umiem podejmować decyzji, że nie powinnam. straciłam siłę do życia. choć jeszcze żyłam, organizm sobie jakoś radził, nawet podziwiałam swoją siłę - że jeszcze znajduję w tym świecie coś pięknego, co mnie na nim trzyma.

jaka jest rola męża w tym wszystkim? również bierna. mojego ojca? tak samo. lepiej było siedzieć cicho, niż np. oberwać talerzem od mojej mamy (a bywało i tak).

moja córka wychowała się w atmosferze - mama to niebezpieczeństwo. źle gotuje, źle ubiera. kiedy zdarzył się upadek - moja rodzicielka przelewała na mnie swoją złość, wytykając brak uważności. wiedziałam, że to niezdrowe! wiedziałam, że przynosi szkodę mojemu dziecku, ale zapadałam się w środku. co raz częściej zaczęłam mieć lęki, że zrobię krzywdę mojemu dziecku. że coś się stanie. bałam się cokolwiek przy niej robić.

6 lat po porodzie pojawił się u mnie pierwszy atak paniki. trwały ciągle, aż w 2019 wpadłam w depresję, derealizację, miałam bardzo silne lęki, czułam, że zaraz zwariuję, miałam ochotę się zabić. wylądowałam w końcu na terapii.

moja córka kilka lat później podzieliła mój los. te same objawy. ma bardzo chwiejną osobowość, jest rozdarta pomiędzy mną a moją matką, wiąż jakby nie do końca wiedząc kto mentalnie jest jej matką.

mój mąż nie potrafi z nią rozmawiać. za problemy w naszym związku oskarża ją. w sobie natomiast nie widzi błędów. podczas złości i kłótni z córką wypluwa z siebie takie rzeczy, że wciąż nie mogę uwierzyć, że można ziać taką agresją do własnego dziecka (słowa "debilu", przepychanki typu -chcę żebyś umarł/-ja też chcę żebyś umarła). powiedział mi kiedyś, że nie potrafi jej kochać. z powodu konfliktu z ojcem córka obecnie (od miesiąca) mieszka w mieszkaniu obok - u babci. a ja czuję, że straciłam jedno z dzieci.

nie potrafię już kochać swojego partnera. nie ma między nami bliskości i intymności od wielu miesięcy. nie ma rozmów, nie chce mnie słuchać, poznać perspektywy innej osoby, wgłębić się w czyjąś psychikę.

a ja nie umiem odejść. nie umiałam od partnera kiedyś, przed ciążą. nie umiałam od rodziców, nie umiem teraz.
mimo terapii, która pozwoliła mi powrócić do względnej równowagii, ja wciąż czuję, że moje życie toczy się gdzieś obok. że wszystko jest tak, jak nie powinno. że tracę: czas, zdrowie, córkę. boli mnie jak cholera, że czasu nie mogę cofnąć. pewnie mogłabym to zaakceptować, gdybym umiała w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje życie. nie umiem.
Zumba
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 377
Rejestracja: 30 czerwca 2022, o 18:09

17 lipca 2023, o 14:35

ambi pisze:
17 lipca 2023, o 14:02
Długo zastanawiałam się czy zostawić na forum swoich kilka groszy, bo obawiam się, że moja historia jest z tych irytujących. dla mnie samej również. coś w rodzaju: "rozwiązania są przecież proste, więc co tu robisz?".

mam 35 lat, męża, dwie córki (14 i 9 lat), 3 psy i kota. na zewnątrz uchodzimy za rodzinę jak każda inna, może nawet taką spoko - zwierzaczki, kultura, trochę sztuki w życiu. na instagramie moglibyśmy się podobać.

natomiast rzeczywistość jest spaprana.
chyba zacznę od powrotu do przeszłości. od 17 roku życia jestem ze swoim obecnym mężem. poznaliśmy się w momencie kiedy obydwoje byliśmy sangwinicznymi osobami z marzeniami i apetytem na życie. natomiast nasz związek był namiętny i burzliwy, ciągła zazdrość z jego strony, alkohol, zdarzyło mu się kilka razy podnieść na mnie rękę w momencie sporego upojenia %, za co później przepraszał. wiele razy próbowałam odejść, zawsze wracałam. jeden z takich powrotów skończył się zajściem w ciążę, miałam wtedy 20 lat i właśnie dostałam się na wymarzone studia. był to dla mnie szok tak duży, że już wtedy zaczęłam mieć lęki związane z "tworzeniem się we mnie człowieka" (abstrakcyjne lęki to moja późniejsza bolączka). po minięciu I trymestru lęki ustały, nasz związek rozkwitł, czułam zmianę w partnerze. przez cały czas bycia z nim tłumaczyłam sobie jego reakcje w sposób "to dobry, bardzo wrażliwy człowiek, ale nie potrafi panować nad emocjami". w okresie ciąży te dobre cechy zaczęły górować nad slabościami.

później piękny poród, jego łzy (towarzyszył mi przy porodzie), miało być już dobrze (jako 20letnia idealistka tak to widziałam).

ciężko mi było jednocześnie studiować i opiekować córką, dlatego podjelismy decyzję o powrocie do rodzinnego miasta i zamieszkaniu z moimi rodzicami. to był kolejny błąd rzutujący na naszą przyszłość. moja mama, która wtedy przechodziła pewnego rodzaju załamanie nerwowe, straciła pracę, dobrą samoocenę... cały sens swojego życia skierowała w stronę mojej córki. niestety miało to chorobliwe natężenie. choć początkowo czułam się pewnie w swojej nowej roli, w domu rodzinnym szybko się to zmieniło. kiedy próbowałam wychowywać swoją córkę po swojemu (miałyśmy totalnie inne poglądy), moja mama dostawała ataku furii, kończyło się jej udawanymi omdleniami, płaczem lub roztrzęsieniem. bywało też tak, że wyrywała mi dziecko z rąk. buntowałam się, ale w gruncie rzeczy byłam bierna. nie zrobiłam nic by uciec. gorzej - zamieniłam otrzymane w spadku mieszkanie na dobudówkę do ich domu. już wtedy miałam lęki, że sama sobie nie poradzę, lepiej być blisko matki (?!), choć pocieszało mnie to, że domy będą miały osobne wejścia. z architektem ustaliłam brak drzwi pomiędzy lokalami, co zostało ostatecznie zmienione za moimi plecami (więc są, do dziś). czułam się jak nicniewarte wciąż dziecko, które nie ma nic do powiedzenia. więcej - uwierzyłam, że nie umiem podejmować decyzji, że nie powinnam. straciłam siłę do życia. choć jeszcze żyłam, organizm sobie jakoś radził, nawet podziwiałam swoją siłę - że jeszcze znajduję w tym świecie coś pięknego, co mnie na nim trzyma.

jaka jest rola męża w tym wszystkim? również bierna. mojego ojca? tak samo. lepiej było siedzieć cicho, niż np. oberwać talerzem od mojej mamy (a bywało i tak).

moja córka wychowała się w atmosferze - mama to niebezpieczeństwo. źle gotuje, źle ubiera. kiedy zdarzył się upadek - moja rodzicielka przelewała na mnie swoją złość, wytykając brak uważności. wiedziałam, że to niezdrowe! wiedziałam, że przynosi szkodę mojemu dziecku, ale zapadałam się w środku. co raz częściej zaczęłam mieć lęki, że zrobię krzywdę mojemu dziecku. że coś się stanie. bałam się cokolwiek przy niej robić.

6 lat po porodzie pojawił się u mnie pierwszy atak paniki. trwały ciągle, aż w 2019 wpadłam w depresję, derealizację, miałam bardzo silne lęki, czułam, że zaraz zwariuję, miałam ochotę się zabić. wylądowałam w końcu na terapii.

moja córka kilka lat później podzieliła mój los. te same objawy. ma bardzo chwiejną osobowość, jest rozdarta pomiędzy mną a moją matką, wiąż jakby nie do końca wiedząc kto mentalnie jest jej matką.

mój mąż nie potrafi z nią rozmawiać. za problemy w naszym związku oskarża ją. w sobie natomiast nie widzi błędów. podczas złości i kłótni z córką wypluwa z siebie takie rzeczy, że wciąż nie mogę uwierzyć, że można ziać taką agresją do własnego dziecka (słowa "debilu", przepychanki typu -chcę żebyś umarł/-ja też chcę żebyś umarła). powiedział mi kiedyś, że nie potrafi jej kochać. z powodu konfliktu z ojcem córka obecnie (od miesiąca) mieszka w mieszkaniu obok - u babci. a ja czuję, że straciłam jedno z dzieci.

nie potrafię już kochać swojego partnera. nie ma między nami bliskości i intymności od wielu miesięcy. nie ma rozmów, nie chce mnie słuchać, poznać perspektywy innej osoby, wgłębić się w czyjąś psychikę.

a ja nie umiem odejść. nie umiałam od partnera kiedyś, przed ciążą. nie umiałam od rodziców, nie umiem teraz.
mimo terapii, która pozwoliła mi powrócić do względnej równowagii, ja wciąż czuję, że moje życie toczy się gdzieś obok. że wszystko jest tak, jak nie powinno. że tracę: czas, zdrowie, córkę. boli mnie jak cholera, że czasu nie mogę cofnąć. pewnie mogłabym to zaakceptować, gdybym umiała w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje życie. nie umiem.
Pewnie nie da się rozwiązać wszystkich konfliktów równocześnie, zrobić wszystkiego na już. Może potrzebujesz dojrzeć jeszcze do pewnych spraw, przygotować się do decyzji jakie podejmiesz...gdybyś miała odwagę wziąść odpowiedzialność za swoje życie to co byś zrobiła w pierwszym ruchu?
ODPOWIEDZ