Cześć korrin, ja też na forum jestem świerzakiem, to słabo nadaje się do doradzania czegokolwiek.
Mogę Ci napisać od siebie, że bliskie mi to co piszesz. Też boję się aktywności. Kupę lat temu długo chorowałam na nogę, wkręciłam sobie że to "ostrzeżenie" bo za bardzo pędzę i powinnam zwolnić.
Z aktywnej kobiety mającej rodzinę, dzieci, prace, dokształcałam się weekendami, praca harytatywna, pasje... teraz potrzebuje 2 godziny rano, żeby sie ogarnąć do pracy. Boję się sprzątać, bo dowiedziałam się że mam obcesje sprzątania itd długo by pisać. Boje sie ruszać, i podobnie pokonuje tylko ścieżkę do pracy i spowrotem. Umawiam się ze znajomimi (bardzo rzadko) gdzieś w okolicy bo jazda do centrum miasta jest męką, racjonalizuje to że korki, że nie ma gdzie zaparkować i takie tam wykręty... Tzn dopiero do mnie dociera ,że to wykręty, żeby unikać sytuacji lękowych. W efekcie świat mi się makabrycznie zawężył. Boję sie nawet z psem iść gdzies dalej na spacer...
Teraz czytając forum, słuchając DivoVica dociera do mnie jak bardzo się zapętliłam i zaczęłam trochę działać.
Zaczęłam też ćwiczyć ale 15 min delikatnych ćwiczeń i jestem zziajana jak po maratonie, tętno wali, ciśnienie czuje ale już go nie mierzę i mam dosyć. Mam plan, żeby narazie te 15 min i zwiększać po woli. Straszna walka ze sobą i milion wymówek, żeby zacząć...
Generalnie doszłam do tege, że wolę już umrzeć na zawał, niż tak żyć.
Jak badania są ok to olać objawy - tak tu ludzie radzą i ja sobie to powtarzam. A u mnie badania ok. Np. trafiłam do lekarza z arytmią, ale badania wykazały, że arytmia fizjologiczna i mieszcze się w normie, górnej ale sie mieszcze. Zawsze tak mam albo górna norma, albo dolna, co potwierdza, to co mówi Viktor że organizm nie pozwoli zrobić sobie krzywdy...
Eeeehh... trzeba brać byka za rogi
