ROCD oraz cheating thoughts - moja historia
: 15 sierpnia 2015, o 23:13
Wrzucam tutaj, zgodnie z diagnozą lekarzy (bo widziałem, że podobne wątki są również gdzie indziej).
Mam 23 lata, od 2,5 roku jestem w związku z moją dziewczyną. Moja historia zaczyna się przede wszystkim od tego, że jakoś w wieku 20 lat, zacząłem łapać mega schizy dotyczące mojego zdrowia. Wkręcałem sobie raka mózgu, zawały, różne inne niestworzone choroby. A lęk miałem przy tym taki, że nie mogłem wyjść rano z łóżka i notorycznie omijałem zajęcia - byłem pewien, że na coś rzeczywiście cierpię. Po kilku diagnozach lekarzy, że nic mi nie jest, odnalazłem względny spokój, jakoś po paru miesiącach od tego momentu, zakochałem się i całe szczęście, ze wzajemnością. Pierwsze miesiące, wiadomo motylki w brzuchu, pierwszy seks (nigdy tego nie powiedziałem swojej dziewczynie, troszkę żyję więc w takim kłamstwie, nie chciałem żeby wiedziała, że jestem prawiczkiem) ogólnie uświęcony stan zakochania - po prostu super. Tym niemniej, już wówczas zaczynały mi towarzyszyć dwa natręctwa - nieuzasadniony, irracjonalny lęk, że coś może stać się mojej dziewczynie (ktoś ją zgwałci, zabije, potrąci ją tramwaj - musiałem być właściwie non-stop przy niej, a jak nie odebrała telefonu, to dostawałem białej gorączki, parę razy jej się przysnęło, to ja biegłem jak debil w środku nocy sprawdzić, czy np. w jej mieszkaniu nie wybuchł gaz albo coś podobnego, potem leciałem jeszcze szybko przed pobliski kościół, żeby się pomodlić, chociaż z przekonania jestem deistą od kilkunastu lat). Każdy przejazd karetki pogotowia, straży czy policji - zawsze ta sama nerwowa reakcja, że to do niej. Drugie natręctwo - ona na pewno mnie zdradza. Każdy nieodebrany przez nią telefon o byłem przekonany, że jest z byłym (chociaż nigdy nie dostarczyła mi powodów, żebym mógł tak myśleć). Po jakimś czasie, bo ją to wkurzało, nieco się ogarnąłem, ale nawet w typowym ROCD miewałem nawet te pierwsze natręctwa.
Po prawie roku naprawdę szczęśliwego związku, któregoś dnia (bodaj 26 czy tam 27 lutego 2014 roku), po seksie pojawiła się myśl, która zaczęła mnie strasznie nurtować: "czy ja ją kocham?", "czy chcę z nią być?". Nie opuściła mnie również nad ranem (w domu jej rodziców). Nie puszczała kolejne dni, budziło to mój ogromny niepokój i lęk. Po dwóch tygodniach, nie mogłem wytrzymać, rozpłakałem się i powiedziałem jej, że coś jest nie tak ze mną. Sprawiało mi to niesamowity ból, jej moje wyznanie sprawiło zresztą nie mniejszy, co zrozumiałe. Tym niemniej, ulżyło mi i było troszeczkę lepiej. Zacząłem szperać o tym w internecie, poczytałem o ROCD, poszedłem do dwóch psychiatrów (jeden prywatny, drugi NFZ) - stwierdzili oboje, niezależnie od siebie, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Został mi przepisany Asertin. Od tego czasu było lepiej. Zauważyłem, że te myśli nasilały się np. przy silnym stresie, np. sesji egzaminacyjnej czy innych stresujących zdarzeniach. Asertin pomógł mi wyjść, pochodziłem troszkę na psychoterapię, którą średnio czułem i szybko z niej zrezygnowałem, tym niemniej, parę rzeczy sobie dzięki tej terapii rozkminiłem. Prowadziłem też z pół roku dziennik, w którym zapisywałem swoje myśli. Było lepiej, odnotowywałem w nim coraz więcej pozytywnych myśli, coraz mniej natrętów, lęki i somatyka była już w formie szczątkowej. 26 listopada, zanotowałem ostatnią notatkę, potem już go nie potrzebowałem, czułem się dobrze. Czasem, pojawiały się w tym okresie natręty, że podoba mi się taka a taka dziewczyna. Czułem się wtedy bardzo nielojalnie. Po prostu, szła jakaś laska ulicą, stwierdzałem, podoba mi się, jest obiektywnie ładna, nerwica dodawała wtedy, że powinienem z nią się kochać i wtedy było mi bardzo smutno. Czułem się trochę tak, jakbym niemalże zdradził swoją dziewczynę, czego nigdy nie zrobiłem i nie zamierzam. Właściwie, od listopada do czerwca miewałem tylko takie myśli, które były mocno sporadyczne. Uczucia byłem mocno pewny, słabszy dzień zdarzał się dwa razy w miesiącu maksymalnie. Zaniechałem wchodzenia na portale nerwicowe, nie potrzebowałem tego, tylko żyliśmy sobie tak jak normalna para. Libido było zawsze duże, potrzeba przebywania z dziewczyną też. Sporo dało mi znalezienie pracy, poczułem się wartościowy i pewny siebie. Było czasem troszkę stresu, ale generalnie nie generował on myśli w stronę dziewczyny. W marcu albo kwietniu, przestałem zażywać asertin, z dwóch powodów - po pierwsze, stwierdziłem, że po co mi on, jak jest dobrze, po drugie, nie miałem wtedy czasu pójść do psychiatry, praca i trudny kierunek który studiuję uniemożliwiły mi skutecznie znalezienie czasu na to. Od tego czasu do połowy lipca - było zajebiście pod względem uczuć, sporadyczne myśli o tym, że jakaś laska mi się podoba, a potem smutek z tym związany. Co jakiś czas natrętne myśli, że może mam raka żołądka.
Teraz, ROCD od połowy lipca zaczął wracać, chociaż słabszy, ale wrócił także z myślami o zdradzie, że powinienem zdradzić, by być szczęśliwy. Że przed nią nie miałem żadnych innych kobiet i że jeśli chcę być pełnowartościowym facetem, powinienem zaliczać dużo kobiet. Do tego, standard: czy ją kocham, badanie i analizowanie, czy mi się wizualnie podoba, wyszukiwanie wad w wyglądzie (chociaż to naprawdę ładna dziewczyna i seks pomimo tych natręctw zawsze jest udany), porównywanie jej do innych dziewczyn i stwierdzenie na końcu, że ona jest gorsza niż te inne. Trochę prześwitów, więcej, niż na początku mojego ROCD. Dodam, że przez lata byłem uzależniony od masturbacji i pornoli (żaden lekarz tego nie stwierdził, żadnemu też o tym nie mówiłem, ale potrafiłem masturbować się w stresujących chwilach kilka razy na dzień - więc chyba to uzależnienie). Obecnie, od półtora miesiąca ograniczyłem mocno masturbację, zerwałem kompletnie z pornosami. Dlaczego? Dla niej. Myślałem, że to zupełnie wyeliminuje złe myśli. Boję się tych myśli, powiedziałem o tym dziewczynie, przyjęła to ze spokojem, bo już się troszkę z tym oswoiła, że to choroba, że tak już mam. Wie, że jak są prześwity, to jest dobrze i jest nam z nami najlepiej. Dostałem niedawno pracę w kancelarii, mecenas jest bardzo wymagającymi człowiekiem, co generuje duży stres. Wstyd mi, że osoba mająca być profesjonalnym pełnomocnikiem, pęka z taką rzeczą i przegrywa ze swoim umysłem. Wróciła mi też somatyka - właściwie od 2-3 tygodni wstaję i kładę się spać ze ściśniętym gardłem.
Problem jest taki, że zamówiliśmy sobie wakacje na początku września - chciałbym, żeby to były fajne wakacje, żeby myśli odeszły i żeby to był NASZ czas. Bez moich natręctw. Boję się, że tam również będzie mnie to męczyć. Mam parę pytań:
- czy sądzicie, że to na pewno ROCD? Może walczę z samym sobą, wkręcam sobie, że uczucie, może nigdy go nie było, może nie potrafię kochać (czasem czuję się taki totalnie wyprany z uczuć)?
- jak myślicie, wrócić z do Asertinu? Dawał radę, ale niszczył wątrobę i jak to SSRI jest mocno inwazyjny...
- czy dam radę kiedykolwiek wyleczyć się z tego na dobre i cieszyć się dziewczyną chociaż tak, jak to miało miało miejsce przez ostatnie kilka miesięcy?
Zakończę nieco optymistycznie: jeszcze na początku lipca, jak do mnie przyjechała do domu po sesji, czułem tak pewne i niezmącone uczucie, radość z przytulania, z przebywania, ze wspólnych spacerów, jak dawno wcześniej nie czułem. Nie pożądam aktualnie nic innego, jak wrócić do tego stanu i żeby tak było po prostu zawsze.
Pozdrawiam i proszę serdecznie o jakiś odzew.
-- 15 sierpnia 2015, o 23:13 --
Jakby mógł ktoś polecić cokolwiek, jakieś ćwiczenia relaksacyjne czy leki bez recepty... Sam nie wiem...
Mam 23 lata, od 2,5 roku jestem w związku z moją dziewczyną. Moja historia zaczyna się przede wszystkim od tego, że jakoś w wieku 20 lat, zacząłem łapać mega schizy dotyczące mojego zdrowia. Wkręcałem sobie raka mózgu, zawały, różne inne niestworzone choroby. A lęk miałem przy tym taki, że nie mogłem wyjść rano z łóżka i notorycznie omijałem zajęcia - byłem pewien, że na coś rzeczywiście cierpię. Po kilku diagnozach lekarzy, że nic mi nie jest, odnalazłem względny spokój, jakoś po paru miesiącach od tego momentu, zakochałem się i całe szczęście, ze wzajemnością. Pierwsze miesiące, wiadomo motylki w brzuchu, pierwszy seks (nigdy tego nie powiedziałem swojej dziewczynie, troszkę żyję więc w takim kłamstwie, nie chciałem żeby wiedziała, że jestem prawiczkiem) ogólnie uświęcony stan zakochania - po prostu super. Tym niemniej, już wówczas zaczynały mi towarzyszyć dwa natręctwa - nieuzasadniony, irracjonalny lęk, że coś może stać się mojej dziewczynie (ktoś ją zgwałci, zabije, potrąci ją tramwaj - musiałem być właściwie non-stop przy niej, a jak nie odebrała telefonu, to dostawałem białej gorączki, parę razy jej się przysnęło, to ja biegłem jak debil w środku nocy sprawdzić, czy np. w jej mieszkaniu nie wybuchł gaz albo coś podobnego, potem leciałem jeszcze szybko przed pobliski kościół, żeby się pomodlić, chociaż z przekonania jestem deistą od kilkunastu lat). Każdy przejazd karetki pogotowia, straży czy policji - zawsze ta sama nerwowa reakcja, że to do niej. Drugie natręctwo - ona na pewno mnie zdradza. Każdy nieodebrany przez nią telefon o byłem przekonany, że jest z byłym (chociaż nigdy nie dostarczyła mi powodów, żebym mógł tak myśleć). Po jakimś czasie, bo ją to wkurzało, nieco się ogarnąłem, ale nawet w typowym ROCD miewałem nawet te pierwsze natręctwa.
Po prawie roku naprawdę szczęśliwego związku, któregoś dnia (bodaj 26 czy tam 27 lutego 2014 roku), po seksie pojawiła się myśl, która zaczęła mnie strasznie nurtować: "czy ja ją kocham?", "czy chcę z nią być?". Nie opuściła mnie również nad ranem (w domu jej rodziców). Nie puszczała kolejne dni, budziło to mój ogromny niepokój i lęk. Po dwóch tygodniach, nie mogłem wytrzymać, rozpłakałem się i powiedziałem jej, że coś jest nie tak ze mną. Sprawiało mi to niesamowity ból, jej moje wyznanie sprawiło zresztą nie mniejszy, co zrozumiałe. Tym niemniej, ulżyło mi i było troszeczkę lepiej. Zacząłem szperać o tym w internecie, poczytałem o ROCD, poszedłem do dwóch psychiatrów (jeden prywatny, drugi NFZ) - stwierdzili oboje, niezależnie od siebie, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Został mi przepisany Asertin. Od tego czasu było lepiej. Zauważyłem, że te myśli nasilały się np. przy silnym stresie, np. sesji egzaminacyjnej czy innych stresujących zdarzeniach. Asertin pomógł mi wyjść, pochodziłem troszkę na psychoterapię, którą średnio czułem i szybko z niej zrezygnowałem, tym niemniej, parę rzeczy sobie dzięki tej terapii rozkminiłem. Prowadziłem też z pół roku dziennik, w którym zapisywałem swoje myśli. Było lepiej, odnotowywałem w nim coraz więcej pozytywnych myśli, coraz mniej natrętów, lęki i somatyka była już w formie szczątkowej. 26 listopada, zanotowałem ostatnią notatkę, potem już go nie potrzebowałem, czułem się dobrze. Czasem, pojawiały się w tym okresie natręty, że podoba mi się taka a taka dziewczyna. Czułem się wtedy bardzo nielojalnie. Po prostu, szła jakaś laska ulicą, stwierdzałem, podoba mi się, jest obiektywnie ładna, nerwica dodawała wtedy, że powinienem z nią się kochać i wtedy było mi bardzo smutno. Czułem się trochę tak, jakbym niemalże zdradził swoją dziewczynę, czego nigdy nie zrobiłem i nie zamierzam. Właściwie, od listopada do czerwca miewałem tylko takie myśli, które były mocno sporadyczne. Uczucia byłem mocno pewny, słabszy dzień zdarzał się dwa razy w miesiącu maksymalnie. Zaniechałem wchodzenia na portale nerwicowe, nie potrzebowałem tego, tylko żyliśmy sobie tak jak normalna para. Libido było zawsze duże, potrzeba przebywania z dziewczyną też. Sporo dało mi znalezienie pracy, poczułem się wartościowy i pewny siebie. Było czasem troszkę stresu, ale generalnie nie generował on myśli w stronę dziewczyny. W marcu albo kwietniu, przestałem zażywać asertin, z dwóch powodów - po pierwsze, stwierdziłem, że po co mi on, jak jest dobrze, po drugie, nie miałem wtedy czasu pójść do psychiatry, praca i trudny kierunek który studiuję uniemożliwiły mi skutecznie znalezienie czasu na to. Od tego czasu do połowy lipca - było zajebiście pod względem uczuć, sporadyczne myśli o tym, że jakaś laska mi się podoba, a potem smutek z tym związany. Co jakiś czas natrętne myśli, że może mam raka żołądka.
Teraz, ROCD od połowy lipca zaczął wracać, chociaż słabszy, ale wrócił także z myślami o zdradzie, że powinienem zdradzić, by być szczęśliwy. Że przed nią nie miałem żadnych innych kobiet i że jeśli chcę być pełnowartościowym facetem, powinienem zaliczać dużo kobiet. Do tego, standard: czy ją kocham, badanie i analizowanie, czy mi się wizualnie podoba, wyszukiwanie wad w wyglądzie (chociaż to naprawdę ładna dziewczyna i seks pomimo tych natręctw zawsze jest udany), porównywanie jej do innych dziewczyn i stwierdzenie na końcu, że ona jest gorsza niż te inne. Trochę prześwitów, więcej, niż na początku mojego ROCD. Dodam, że przez lata byłem uzależniony od masturbacji i pornoli (żaden lekarz tego nie stwierdził, żadnemu też o tym nie mówiłem, ale potrafiłem masturbować się w stresujących chwilach kilka razy na dzień - więc chyba to uzależnienie). Obecnie, od półtora miesiąca ograniczyłem mocno masturbację, zerwałem kompletnie z pornosami. Dlaczego? Dla niej. Myślałem, że to zupełnie wyeliminuje złe myśli. Boję się tych myśli, powiedziałem o tym dziewczynie, przyjęła to ze spokojem, bo już się troszkę z tym oswoiła, że to choroba, że tak już mam. Wie, że jak są prześwity, to jest dobrze i jest nam z nami najlepiej. Dostałem niedawno pracę w kancelarii, mecenas jest bardzo wymagającymi człowiekiem, co generuje duży stres. Wstyd mi, że osoba mająca być profesjonalnym pełnomocnikiem, pęka z taką rzeczą i przegrywa ze swoim umysłem. Wróciła mi też somatyka - właściwie od 2-3 tygodni wstaję i kładę się spać ze ściśniętym gardłem.
Problem jest taki, że zamówiliśmy sobie wakacje na początku września - chciałbym, żeby to były fajne wakacje, żeby myśli odeszły i żeby to był NASZ czas. Bez moich natręctw. Boję się, że tam również będzie mnie to męczyć. Mam parę pytań:
- czy sądzicie, że to na pewno ROCD? Może walczę z samym sobą, wkręcam sobie, że uczucie, może nigdy go nie było, może nie potrafię kochać (czasem czuję się taki totalnie wyprany z uczuć)?
- jak myślicie, wrócić z do Asertinu? Dawał radę, ale niszczył wątrobę i jak to SSRI jest mocno inwazyjny...
- czy dam radę kiedykolwiek wyleczyć się z tego na dobre i cieszyć się dziewczyną chociaż tak, jak to miało miało miejsce przez ostatnie kilka miesięcy?
Zakończę nieco optymistycznie: jeszcze na początku lipca, jak do mnie przyjechała do domu po sesji, czułem tak pewne i niezmącone uczucie, radość z przytulania, z przebywania, ze wspólnych spacerów, jak dawno wcześniej nie czułem. Nie pożądam aktualnie nic innego, jak wrócić do tego stanu i żeby tak było po prostu zawsze.
Pozdrawiam i proszę serdecznie o jakiś odzew.
-- 15 sierpnia 2015, o 23:13 --
Jakby mógł ktoś polecić cokolwiek, jakieś ćwiczenia relaksacyjne czy leki bez recepty... Sam nie wiem...