Jestem tu całkiem nowa i z dumą dołączam do tego Forum, by sobie nawzajem pomagać i wspierać siebie swoimi doświadczeniami.
POCZĄTKOWE OBJAWY
Od kilku miesięcy (jakiś 4) zmagam się z nerwicą natręctw z bardzo silnymi objawami początkowymi, które oczywiście osłabiały mnie na skutek niewiedzy (nie miałam pojęcia o tym, że takie zaburzenie w ogóle istnieje i to z takimi objawami).
Miałam już myśli mordercze, bluźniercze, także na tle Boga i ukochanych mnie osób, co zabolało mnie najmocniej. Bo nerwica uderzyła w moje wartości: prawa człowieka i piękno języka polskiego. Dodam, że studiowałam politologię, gdzie głównie interesowałam się prawami człowieka i wydałam tomik wierszy poświęcony tej tematyce (stąd nie mogłam zrozumieć skąd osoba, która tak szanuje język polski, nagle ma w głowie jakieś myśli bluźniercze, które jej wpadają od tak, same z siebie). To jakby przecinało mój umysł.
Dodam, że tuż przed nerwicą, stałam na przystanku i pewien pasażer powiedział, coś co mnie przeraziło. Zrobił kiedyś komuś krzywdę i powiedział to z takim uśmiechem... Ja wtedy odeszłam od niego, żeby jak najszybciej wrócić tramwajem do domu... To był moment, który wyzwolił mój lęk: bo wówczas byłam bardzo osłabiona, tuż po grypie, kilka miesięcy po rozstaniu i w trakcie zmiany pracy (co wiąże się z dużym stresem i traumami). Natomiast nigdy żadne z tych zdarzeń nie generowało we mnie żadnych myśli samobójczych czy utraty sensu życia. Ja zawsze ceniłam życie, nawet jeśli bywało trudne i nieidealne. Rozstanie stało się impulsem do wydania tomiku wierszy, a nie utraty sensu życia! Jednak dwa dni po tamtym zdarzeniu, mającym miejsce na przystanku tramwajowym, pojawiły się w moim umyśle obrazy, wystraszająca symbolika (lista artystów, którzy sobie coś zrobili, balkony, nożyczki, kable) i myśli (krzywdzące kogoś, bluźniercze).
Na początku myślałam, że nie ma dla mnie szans, że to rak, choroba mózgu i koniec życia, że to zdarza się tylko ludziom nadwrażliwym związanym z zawodem, takim jak poezja, sztuka. Że moje ciało i umysł się wyczerpały. W dodatku jestem osobą, która medytuje... I za bardzo nasłuchałam się treści o sile pozytywnego myślenia oraz tym, że myśli przyciągają zdarzenia (dopiero w chwilach racjonalizacji, zdałam sobie sprawę, że nie mamy wpływu na wszystko). Tuż przed nerwicą, miałam mnóstwo dobrych myśli, czułam harmonię w świecie, czułam się często bezpiecznie, a nerwica odwróciła w mig moją percepcję - nagle świat stał się straszny i wrogi!
Na szczęście, złapałam kontakt z samą sobą i ciałem, a więc zaczęłam racjonalizować. Pomyślałam sobie, że to niemożliwe, że żyję na tym świecie 31 lat i przeżyłam różne rzeczy, ale w tym mnóstwo pięknych chwil, spełniały się moje marzenia, wydaję tomik wierszy i od tak, świat nagle jest straszny? Coś tu mi nie grało. Pomyślałam też (na samym początku wciąż gorączkowałam i strasznie bolała mnie głowa; dotąd nie miałam bóli głowy), że pewnie to jakaś choroba lub uraz powypadkowy i potrzebuję położyć się do łóżka jak osoba chora na grypę. Ból głowy natychmiast ustąpił. To był pierwszy impuls, który pokazał mi, że uwierzyłam w jakieś magiczne myślenie, którego nie ma i mój mózg wystraszył się tak mocno, że zmienił percepcję postrzegania na błędną. Zrozumiałam, że ten pasażer powiedział do mnie coś przerażającego (nie miał prawa), a ja nie miałam na to wpływu (początkowo obwiniałam siebie, że to ja go przyciągnęłam, bo byłam po grypie osłabiona!). I zaczęłam mieć pierwsze przebłyski - jak osoba, która wierzy w człowieka, moralność i wydaje tomik wierszy, którego przesłaniem jest miłość i solidarność międzyludzka - mogłaby skrzywdzić kogoś. To paradoks! Wtedy popłakałam się i pozwoliłam sobie na to, bo moi ulubieni bohaterowie książek też by pewnie mieli łzy w oczach. Przecież jesteśmy ludźmi, mamy uczucia!
To był moment, gdy zaczęłam powoli medytować, ale już po to, by dotrzeć do głębi siebie.
Zamknęłam oczy i widziałam Siebie dużą (jako dorosłą kobietę), a obok mnie stała mała dziewczynka (to Ja jako dziecko).
To dziecko wymachiwało nożem jak jakiś Don Kichot. Ta dorosła Ja podeszła do Mnie małej i zapytała ją:
- Co ty robisz z tym nożem?
Mała dziewczynka odpowiedziała - Nie wiem...
- Czy chcesz kogoś skrzywdzić? - zapytałam dziecko.
- Oczywiście, że nie... Ja nawet nie wiem po co mi też nóż. Macham nim, jakbym walczyła z kimś, broniła się... A jest tu tylko powietrze... Ja się boję... (ta mała dziewczynka upuściła nóż i podbiegła do dorosłej Mnie), wtulając się w nią z łzami w oczach.
Ta Dorosła Ja powiedziała do Małej:
- Chodź. Coś się stało, czego nie rozumiemy. To był jakiś wypadek. Znajdziemy odpowiedź na tym świecie, co to i poszukamy "lekarstwa". Przecież na świecie jest dobroć, są dobrzy ludzie... jest jakaś Harmonia. I potrzebny jest nam czas.
Od tej pory zaczęłam szukać odpowiedzi i trafiłam na to Forum, nagrania Hewada i Wiktora, zapisałam się też na pomocne indywidualne konsultacje z ćwiczeniami z Hewadem, który jest moją inspiracją, bo on z tego wyszedł i robi teraz niesamowite rzeczy. Te same słowa tyczą się Wiktora, chociaż go nie miałam jeszcze okazji poznać osobiście.
Na samym początku też walczyłam z bardzo silnym DD (bałam się wszystkiego wokół, nawet trawy, drzew i nieba, siwych włosów, ładowarek et cetera i na siłę wychodziłam, non stop do parku, gdzie była trawa i mnóstwo drzew) więc te lęki minęły. Teraz jak widzę drzewa i trawę to czuję się bezpiecznie, bo cenię naturę i zawsze uwielbiałam biegać na jej łonie. Nie czułam też przeszłości (tak jakby zlała się w jedną całość i jakbym traciła pamięć). Teraz już mam silną świadomość swojej przeszłości, czuję tożsamość, więź z tym kim jestem, jakie miałam i mam wartości (chociaż to są też prześwity, bo zdarza mi się wpadać w dyskusję z lękiem dot. tego, że dobro i zło na świecie istnieją i przeraża mnie taka możliwość, że człowiek może zrobić komuś krzywdę; wcześniej miałam tego świadomość, ale nie skupiałam na tym swojej uwagi). Moja percepcja nie była odwrócona tj. zaburzona.
Planowanie przyszłości przychodzi mi krok po kroku; na ten moment planuję małe rzeczy tzn. kupiłam bilet na koncert, myślę o malutkich postępach tj. pojechanie do rodziny, wyobrażam sobie swój tort urodzinowy, wyjechanie nad morze (bardzo małe plany w porównaniu do tych, które miałam; kiedyś wykraczałam planami i marzeniami o jakieś 10 lat, a nawet 20). Np. budowanie związków między kobietą i mężczyzną wciąż wydaje mi się trudne (po pojawia się myśl, że kiedyś nas tu nie będzie; jakaś taka kruchość istnienia).
Boję się też oglądać filmy; wszystko przeżywam. Kiedyś lubiłam oglądać serię Jamesa Bonda i różne filmy, a teraz mój mózg wyłapuje z nich to co negatywne (przemoc) i jestem w stanie sama z siebie włączyć tylko komedię. Moja koleżanka z pracy ogląda np. horrory i w ogóle się ich nie boi, bo przecież filmy to tylko filmy; w normalnym stanie miałam do nich dystans, a na pierwszy plan wysuwały się pozytywne rzeczy.
Z kolei, ustąpiła u mnie bardzo szybko agorafobia, bo jeździłam do pracy na siłę (musiałam; mam siebie, mamę i brata oraz są jego dzieci więc są i wydatki, poza tym zawsze lubiłam mieć zajęcie). Mój brat powiedział, że praca będzie jednym z lekarstw i miał rację. Na początku w nowej pracy panicznie bałam się ludzi, ale na siłę z nimi rozmawiałam. Mamę całowałam po rękach i się do niej przytulałam (były to szczere momenty płynące z serca, gdy czułam radość i obniżał się lęk).
Teraz uwielbiam znowu jeździć i podróżować, jednak robię to stopniowo, tzn. najpierw były wyjścia na zakupy, mini "podróże" do pracy, potem do swojego rodzinnego miasta pociągiem (co stanowiło dla mnie wyzwanie w nerwicy; dodam, że przed nerwicą latałam samolotami do innych krajów i samodzielne podróże były moją pasją; mieszkałam rok sama w Azji, a tu bach! pojawił się taki lęk sprzeczny z moją naturą). Teraz znowu jadę sama spotkać się z rodziną (pociągiem) i bardzo się z tego cieszę (ostatnio w pociągu czułam lekkość i radość życia, tę niesamowitą ciekawość bycia między ludźmi i doświadczania nowego). Zaczynam się czuć bezpiecznie między ludźmi, bo jest powtarzalność działań (wychodzę i jeżdżę środkami komunikacji miejskiej, widzę jak ludzie miło uśmiechają się do mnie, jak trzymają się za ręce więc to są dowody, że na świecie jest także dobroć i to w przeważającej części, że fajnie jest tu być). W sercu wiem, że sprawia mi radość bycie między ludźmi, a ta fobia społeczna to była błędna interpretacja umysłu. Chociaż czasami wciąż przerażają mnie siwe włosy u obcych pasażerów, a nigdy nie bałam się starości. Wczoraj jednak usiadłam w tramwaju obok siwego starszego pana i w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Percepcja stopniowo wraca na swoje tory.
Z myślami bluźnierczymi szybko sobie poradziłam, bo w pracy wiele moich koleżanek przeklina, a mimo tego są pełne radości i życia, i jakoś nie mają z tego powodu poczucia winy. Więc zrozumiałam, że nerwica zaatakowała mnie pod tym kątem, by wmówić mi jakąś "idealność", która nie istnieje. Wytłumaczyłam sobie też, że jeśli wierzę w dobro czy Boga, to na pewno nie oceni mnie po atakach nerwicy, tylko jest ze mną i mnie wspiera, bo wie jak rodzic, że to zaburzenie, a nie prawdziwa Ja. Z jakimiś myślami dotyczących zmiany orientacji też sobie skutecznie poradziłam. Zwłaszcza gdy zobaczyłam jak na okładce Vogue'a pojawiły się całujące pary tej samej orientacji płciowej. Redaktorzy polskiego Vogue'a zawsze stawiają na inspirację i człowieczeństwo, więc niezależnie od orientacji, piękno jest w człowieku, różnorodności i byciu autentycznym.
Z kolei, gdy miałam jakieś surrealistyczne wizje, wyjaśniłam to racjonalnie, że sny też mam różne, czasami naprawdę jak w "stanach dziwności" i jakoś przez lata nie obwiniałam siebie o sny. Sny i takie wizje są wytworem wyobraźni, elementem życia i mogą sobie takie być. Raz piękne, raz dziwne i straszne.
I pomimo ustępowania mnóstwa objawów i coraz większej akceptacji,
nasilił się nowy lęk, a raczej taki dziwny objaw - trwa to dosłownie z jakieś 30 sekund, może minutę (w ciągu dnia). Robię coś, lub jestem w supermarkecie, pracy i nagle... czuję taki bezstan, tak jakby utratę sensu... w jednej chwili nie mam potrzeb... wtedy przeraża mnie to, że taki stan doprowadzi do tego, że zrobię sobie krzywdę (oczywiście nic takiego nie planowałam czy nie zamierzałam). Taki bezstan kojarzy mi się ze stanem po braniu narkotyków (chociaż nigdy ich nie brałam), jednak słuchałam Nirvany i tak mi się to kojarzy... z wokalistą Kurtem Cobainem, który czuł taką totalną nicość w jednym momencie... (czytałam jego biografię na studiach i pojawiły się w nerwicy tego typu powiązania w umyśle?). Po tych kilkudziesięciu sekundach znowu wracam do siebie. Znowu myślę... jej, jak mogłam czuć taki bezstan... mam mamę, którą kocham, brata... piszę wiersze... uwielbiam chodzić na koncerty i słuchać muzyki, pisać... uwielbiam przebywać z ludźmi... coraz bardziej lubię swoją nową pracę... chociaż nie da się też ukryć tego, że cierpię przez nerwicę. A w te kilkadziesiąt sekund... tak jakby tego nie było; jakbym straciła pamięć, że to wszystko jest w moim życiu. I boję się, że jak te bezstany będą się pojawiały i powiększały to stracę kontrolę. Czy takie bezstany to są efekty nerwicy natręctw?
Przeczytałam w książce Beaty Pawlikowskiej (to inspirująca kobieta, która teraz wydaje piękne książki; odnalazła siebie na nowo pomimo tego, z czym się zmagała i jak wiele przecierpiała).
W dziale poświęconym Narkotykom napisała:
"Narkotyki zostały wymyślone po to, żeby zniewolić słabych ludzi. Chwytają się ich osoby żyjące w wewnętrznej pustce, niezdolne do konstruktywnego działania, które wybierają destruktywne i prowadzące donikąd pogrążanie się w braku świadomości i narkotycznych wizjach".
Ja oczywiście jestem teraz wyczulona na punkcie wyrazów - wewnętrzna pustka, narkotyczne wizje - przecież sama nigdy nie brałam narkotyków i nigdy nawet nie chciałam - ale te kilkadziesiąt sekund, w których czuję stan nicości albo przestaję czuć więź z sensem życia... powoduje, że myślę, że jestem w stanie DD jak po narkotykach i może to wkrótce doprowadzi do braku kontroli. Nie boję się narkotyków, tylko tego bezstanu, który powraca dosłownie na moment po chwilach radości i wiary, że wychodzę z zaburzenia lub gdy coś idzie mi dobrze. Pojawia się gdy w pracy leci bardzo, ale to bardzo smutna piosenka lub gdy robię zakupy w galerii handlowej i nie czuję pragnienia posiadania jakiś rzeczy typu samochód, drogie ubrania; do tej pory jak każda kobieta pasjonująca się modą, miałam jakieś tam "pragnienia" kupienia markowej torebki, a teraz sprawia mi radość tylko kupowanie rzeczy w moim budżecie, co jest plusem, ale też minusem. Bo wolałam być jak większość ludzi, tzn. cieszyć się z tego co materialne i niematerialne i mieć tego typu wyobrażenia, a także mocne cele finansowe.
Dodam też, że pomimo tego czego ostatnio doświadczyłam, moje życie układa się na nowo i na lepsze... Mam nową pracę, którą niezmiernie polubiłam, mam nową świetną koleżanką w pracy, z którą uwielbiam rozmawiać, spędzać czas, jeść!, robić dla nas miłe rzeczy

Tylko to z czym walczę... albo co powoduje w tych chwilach uśmiechu, także ogromne cierpienie... to właśnie to poczucie bezstanu przez kilkadziesiąt sekund (dosłownie moment!), bo to pojawia się każdego dnia... i po tym nachodzi myśl, czy ja mam ochotę żyć w takim razie skoro czuję taki bezstan... że może ta ochota przejdzie lub powoli przechodzi pod wpływem tego stanu. Czy to jakaś głęboka depresja. Jeśli mam doświadczać stanów depresyjnych to się tego tak nie boję; to naturalne, że cierpimy doświadczając nerwicy natręctw, w dodatku gdy czerpiemy wiedzę na jej temat stopniowo. Ale głęboka depresja, niekontrolowana, to już coś czego się obawiam (nie mam tak dużej wiedzy, by umieć depresję zaklasyfikować). I wtedy przypomina mi się Kurt Cobain i wszyscy artyści, którzy walczyli z tego typu stanami.
PS Dodam, że byłam u psychiatry na początku swojej drogi z nerwicą i otrzymałam jakieś lekkie leki, które nie pomagały mi. To co mi pomagało to zdobywanie wiedzy na temat nerwicy natręctw, to forum i nagrania Hewada i Wiktora plus książka "Jak wyszedłem z nerwicy natręctw". Plus rodzina, muzyka, praca, spacery, taniec i konsultacje z Hewadem.
Mam nadzieję, że ten długi opis mojego doświadczenia "bogatego we wzloty i spadki" pomoże Wam w jakimś stopniu zrozumieć mechanizm nerwicy natręctw i będę wdzięczna za podzielenie się Waszą wiedzą apropo tego stanu nicości, który mnie tak przeraża i jest takim novum w moim życiu.
PS Z uwagi na to, że piszę wiersze, zwracam uwagę na poprawność swojej wypowiedzi, jednak ten wpis jest bardzo spontaniczny (dzisiaj mam wolne), a zależy mi na szybkości publikacji. Dlatego gdyby pojawiły się błędy językowe to na skutek priorytetu, jakim dla mnie jest bycie tu z Wami i chęć pomocy sobie i wspierania siebie nawzajem.