
Od dłuższego czasu (najintensywniej przez ostatnie 4 miesiące) zmagam się z nerwicą, która owocuje stanami derealizacji/depersonalizacji, a także uczuciem ciągłego przemęczenia.
Nerwica ta ma jedną bardzo ciekawą cechę - znika. Ale tylko pod jednym warunkiem. W okolicy musi być ta jedyna osoba

Zaznaczę tutaj, że zakochanie jest bardzo silne i obecnie wydaje mi się, że owa wybranka jest jedyną interesującą osobą stąpającą po obliczu tej ziemi, (co oczywiście jest nieprawdą), że związek z żadną inną nie jest możliwy i nie ma sensu.
Uczucie to pozostaje nieodwzajemnione, (normalne, nie trzeba się każdemu podobać), nie przytłaczam "wybranki" ciężarem moich problemów, zachowuję się po prostu jak kolega.
Jestem ciekaw, czy ktoś z was doświadczył czegoś podobnego i ew. zna odpowiedzi na poniższe pytania:
Czy samo zakochanie (przeważnie nieszczęśliwe) i związane z nim wizje, wyobrażenia i emocje mogą doprowadzać do stanów depresyjnych, DD i natrętnych myśli?
A może jest to zjawisko wtórne wobec nerwicy, którą miałem już wcześniej i przypadkiem jest to, że obrała ona taką, a nie inną pożywkę?
Co powoduje znikanie objawów podczas "spotkań pierwszego stopnia"?