To moje 1. wyznanie na tak dużym forum

Wybrałem taki tytuł, ponieważ wg mnie najlepiej oddaje on istotę wzywania.
Z chęcią wysłucham też Waszych uwag do tego, co opisałem. Podzielcie się własnymi doświadczeniami.
Mam bez mała 50 lat i jeszcze będąc nastolatkiem spinałem się przed spotkaniami/kontaktami z rówieśnikami. Czułem się mało wartościowy (zimny wychów, napięta atmosfera w domu), nie dość atrakcyjny. Z czasem doszedł istotny aspekt - napięcie towarzyszyło mi dzień, a właściwie noc, przed. Nie spałem lub źle spałem.
Przez kolejne lata mierzyłem się z dość typową nerwicą natręctw, uśmierzaną kompulsjami. Ta, szczęśliwie, już za mną.
Problem, z którym borykałem się jako nastolatek, powrócił dobre 5 lat temu. Od tej pory wszelkie umówione spotkania:
- online / w realu
- zawodowe / prywatne
- potencjalnie miłe / trudne
powodowały u mnie napięcie, głównie noc przed. Przy czym bez znaczenia jest:
- gdzie
- kiedy
- z kim się umawiam
- nawet osoby mi znane, przyjazne nie działały kojąco. Doszło do tego, że opieram się, aby umówić się np. z fachowcem, kolegą czy kontrahentem. Jest tak, gdy jadę na wakacje, mam iść na koncert itd.
Liczy się określona data i fakt, że są inni (których nie mogę zawieść?).
Objawy? Samo słowo "spotkanie" powoduje niemal odruchową reakcję:
- żołądek ściśnięty w supeł
- chaos w głowie
- płytki oddech
- (bywa) galopada myśli
- odłączenie od rzeczywistości
Dbam o higienę psychiczną, staram się wysypiać, sporadycznie medytacja czy relaksacja, lubię się ruszać, interesuję się ludźmi wokół. Jednym słowem nie siedzę z założonymi rękami. Korzystam ze wsparcia lekami i psychoterapią.
Jednak w tym momencie jestem po n-ty na etapie godzenia się z faktem, że "tak mam". Przebolałem już, że moje życie towarzyskie nie istnieje...
Dzielcie się, please.
Fantomas (Tomasz)