



A więc tak: zaczeło się od wyjazdu 100 km od domu, tylko na jedną noc. Nic nowego, bo takie wyjazdy miały miejsce bardzo często. Ale będąc już na miejscu spotkała mnie stresująca sytuacja, pewien problem, który myślę że dla 99% ludzi nie byłby żadnym problemem (zapewniam po prostu, że to pierdoła była



Potem działo się co chwile coś: serce, poty, drżenie ciała, zmiany temperatury itd., ale jakoś to znosiłam. Kilka dni później jechaliśmy ze znajomymi nad morze - kilkaset kilometrów, bo mieszkamy przy granicy z Czechami. I wszystko było spoko, dopóki nie wysiadłam z pociągu. Nie potrafię opisać jak się wtedy czułam: bardzo źle prychocznie i fizycznie, czułam mocny niepokój. Wieczór był w miarę fajny, ale w nocy nie dałam rady. Objawy były zbyt mocne. Zaczęłam płakać i w ogóle panikować, że nie wiem co sie dzieje. Ale jakoś zasnęłam. Obudziłam się z samego rana - od razu źle się czując i poprosiłam chłopaka, żeby ze mną wrócił. I tak właśnie lęki zabrały mi sporo czasu, który byłby miło spędzony nad morzem i sporo pieniędzy, bo jednak wszystko było już opłacone. A sama jazda powrotna była koszmarem, chciałam uciec z pociągu (ale gdzie?). Dlatego starałam się spać całą drogę.
Po powrocie do domu mama poprosiła znajomą lekarkę, żeby przyszła. Dała jakąś ziołową tabletkę na uspokojenie i powiedziała, że jej to wygląda na "nerwy". I wedłg wskazania udałam się do psychiatry. Diagnoza: zaburzenia lękowe. Wytłumaczył mi jak to działa, i tak dalej, niby trochę pomogło, ale jednak ciągle było nie tak jak powinno.
Wtedy trafiłam na forum. I od razu chcę podziękować Administratorom



Chcę tez powiedzieć, że przydante sa też wizyty u psychologa. Nie zniechęciajcie sie po pierwszych 2/3 wizytach (tak, mi też one na początku nic nie dawały).
Przechodziłam przez fazy kompletnego załamania, płakania w łóżku, smutku, bezsensu, brako chęci, siły i motywacji (pani psycholog nie zdiagnowaowała u nie depresji, ale myślę, że można to podciągnąć pod stany depresycje - bo z pewnością nie depresję). Myślałam, że tak już będzie zawsze, że nie dam rady. Kompletnie nie wiem jak opisac wszystko co przeszłam, więc zrobię to teraz w skróce (objawy) w punktach.
ETAP I.
-poty
-mega szybkie bicie serca
-omdlenie
-fale goraca i zimna
-myśl, że to zawał i umieram (albo coś takiego)
ETAP II.
-poty
-drżenie ciała
-zimno/gorąco
-uczucie duszenia się, niemozności wzięcia pełnego oddechu
-gula w gardle
-ból mięśni(nie wiem czy od nerwicy)
-uczucie, jakbym miała zamdleć
-myśli, że mam/jestem/co mi się dzieje:
-opętanie
-jakas choroba psychiczna
-problemy z płymacmi, układem oddechowym itd.
-zaraz coś mi się stanie
-zaraz zemdleję
-lęk, niepokój bez powodu
-mam depresję
-nie wiem po co żyć
-egzystki, tj. boje się, że świat jest nieskończony i on mnie otacza
-boję się, ze zaraz zabranie powietrza
-boje się być sama w domu,
-uczucie skołowania
-nie wiem co czuje, tzn jakie czuje emocje i czy w ogóle je czuje
-strawy relegijne, strzach tego, co jest po śmierci itd.
-lęk przed lekami, tabletkami
-lęk przed samym lękiem
- lęk przed piciem kawy, alkoholu i wszystkim co "może zaszkodzić"
-lęk, że "przepaliłam pobwody" i "zepsułam" mózg
-ciągłe analizy swojego stanu
i wiele innych, których teraz nie pamiętam.
ETAP III.
-trudość z połykaniem śliny, uczucie jakby zapowietrzonego przełyku
-lęk przed przyszłością i przed nawrotem "ETAPU II" i wszystkiego, co z nim związane (a szczególnie myśli o depresji, smutku)
-sporadycznie jakieś lęki, np. jak piłam drinka to chwilowy atak paniki, błyskawicznie uspokojony
-analiza postępów (to jest moim zadaniem błąd)
-lęk przed brakiem sensu życia (robię coś: ale po co?)
-zastanawianie się co mi daje szczęście
OBECNY ETAP IV.
-czasem boję się, że będzie znowu gorzej, ale w pewnym sensie jestem na to przygotowana, wiem jak sobie z tym radzić
-czasem boję się, że zatrzymam się na tym etapie iv i nie dojdę do "mety".
-jescze nie pije kawy i piję mało alkoholu (ale planuje to zmienić, bo przecież napić się czasem to nic złego)
-boję się, że kiedyś (w przyszłosci) coś mi się stanie i generalnie strach przed przyszłością.
-dalej analizuję swoj stan i postępy
I to tyle. A więc jeszcze nie 100% odburzenia ale różnia jest ewidentnie zauważalna, chyba dla każdego. I myślę, że to, co jest teraz również moż na zwalczyć i tak dalej, bo czemu by nie, skoro tak wiele się udało? I teraz jak o tym myślę, jakoś wcale mnie to tak nie przeraża (jak chyba wszystkich prawie odburzonych albo odburzonych). Podkreślam jednak, że odkąd zanalazłam forum i zapisałam się do psychologa PRACOWAŁAM na to, to nie przyszło samo. Kosztowało mnie to wiele i ciągle kosztuje. Oczywiście były dołki, spadki, cofanie się do tyłu. Czasem kompletny brak sił i motywacji. Ale małymi krokami, cieeeerpliwie do pszodu. WSZYSTKO ZALEŻY OD NAS i każdy może dać radę ale jak każda pozytywna zmiana WYMAGA TO TRUDU i PRACY bo nic do dobre nie przychodzi za darmo

Ja wykorzystywałam chyba wszystko ( i coągle z tego korzystam), tj. staram się akceptować, zajmować myśli, kłócić się z myślami i ośmieszać je, co jakiś czas ryzykuję (np. napiję się %%% mimo, ze sie boje) i to pomaga. Do tego rady pani psycholog, tabela myśli (gdzieś na stronie ktoś o niej pisał), zapisy emocji, analiza problemów jakie mam w sobie i starm=nie się ich rozwiązywać. Do tego pozwalam sobie czasem na porażkę, nie ustalam terminu odburzenia.
Na forum wpadam dość często, bo jest ono pomocne i czasem lubie poczytać troche motywujących tekstów, więc śmiało piszcie jak macie jakieś pytania albo uwagi. Chętnie przyjmę pomoc od odburzonych i od ludzi, który wiedzą co jeszcze zrobić


Życzę wszystkim szczęścia i powodzonka!:D
