Powitanie i orientacja w zaburzeniu
: 22 maja 2020, o 08:03
Cześć, jestem tu od kilku tygodni. Na wstępie chciałbym przekazać wszystkim osobom aktywnym tutaj wyrazy uznania, forum to bardzo pozwoliło mi ustabilizować swój stan, zwłaszcza że to moja jedyna nadzieja na pomoc w ciągu następnych dwóch miesięcy. Mam jedno ważne pytanie, ale abym mógł je zadać, muszę nakreślić nieco moją sytuację i historię mojej głupoty. Ogólnie wylądowałem tutaj z powodu DD.
Bardzo zaniedbałem swoje zdrowie psychiczne w przeciągu ostatnich ~6 lat, do tego stopnia że jest to dla mnie wręcz idiotycznie śmieszne i żałosne, gdy piszę ze stanu w którym obecnie się znajduję. Mam 24 lata, od liceum, około 17 roku życia zmagam się z potwornym lękiem, od dzieciństwa z różnymi tikami nerwowymi. Generalnie przejawiałem podręcznikowe objawy depresji, nerwicy lękowej i nerwicy natręctw. Moje natręty myślowe były posunięte do tego stopnia, że robiłem przerwy w wykonywaniu różnych czynności aby kilka razy powtórzyć daną myśl, często nieprzyjemną, swoje lęki karmiłem wręcz obficie wchodząc obsesyjnie, co chwila na strony o denerwującej mnie tematyce, głównie politycznej, oczywiście towarzyszył mi ciągły strach, czasem ataki paniki, niskie poczucie własnej wartości, autonienawiść (bicie się, samookaleczanie), ciągłe myśli samobójcze oraz dwie próby. Na dodatek olbrzymi stres ze strony studiów. Doszło nawet do tego, że zmieniłem kierunek studiów z interesującego mnie na znienawidzony, ale bardziej pewny 'finansowo' - żeby przetrwać w urojonej, strasznej przyszłości. Czy coś z tym zrobiłem? Byłem dwa razy u psychiatry, ale za pierwszym razem nawet bałem się powiedzieć co mnie tak naprawdę trapi ("bo ktoś się włamie do gabinetu, weźmie moją kartę pacjenta i mnie znajdzie"). Dwa razy brałem leki bo miesiąc, raz fluoxetynę, raz sertralinę, oczywiście nie chodziłem na psychoterapię ("bo to nic nie da", "bo jak rozmowa ma rozwiązać mój problem"). Za każdym razem miałem dawać sobie radę sam, przy czym zawsze to oznaczało dalsze tłumienie objawów niż zdobywanie wiedzy na temat nerwic. W ostatnim czasie doszły do tego też dość silne substancje psychoaktywne, dzięki którym o dziwo odzyskałem radość życia.
Jak można było się tego spodziewać, wszystko zakończyło się atakiem paniki po którym zostało DD. Wyzwalaczem nie był o dziwo stan narkotyczny, tylko dalsze nakręcanie swoich obaw, chociaż używki przygotowały podłoże na to. Nie będę na razie wnikał w szczegółowy opis objawów, bo każdy kto ma/miał DD co jest grane. Tutaj powoli przechodzimy do mojego pytania. Słyszałem, że DD może minąć, gdy zaleczy się objawy głównego zaburzenia. Problem w tym, że dotychczasowe objawy w większości mi minęły - nie mam już obsesyjnych myśli na temat swojej śmierci i porażek, mam co prawda inne, w tym dzikie egzystencjalne. Już nie sprawdzam kompulsywnie wiadomości i nie wykłócam się z ludźmi. Widzę wyraźnie wszystkie błędy w swoim dotychczasowym światopoglądzie i zachowaniach, dokładnie widzę jak rujnowałem sobie życie w imię czegoś zawsze wyższego. Wiem już jak żyć, sęk w tym, że utknąłem w piekle - nawet nie mogę spać w nocy, bo przed zapadnięciem w sen mam atak paniki (głównie emocjonalny, ale tętno też przyśpiesza).
W końcu przechodzimy do pytania - czy jest w ogóle sens zakładać że DD może minąć jeśli zacznę pracować przeszłymi objawami i zmartwieniami, których już nie ma (albo są na dalszym planie), czy traktować to jako nowy epizod życia? Aktualnie mam wiele objawów DD (chociaż mam wrażenie że derealizacja powoli ustępuje, ostatnio poczułem się otoczony przez świat, a nie 'na' nim), odcięcie od bliskich, dziwne uczcie gdy patrzę na swoje zdjęcia i w ogóle zdjęcia ludzi, dziwaczne myśli egzystencjalne, obrazy myślowe, lęk że każda myśl to jakiś objaw ("no bo dlaczego to mi się nagle pojawiło w głowie?"), uczucie zapadania, obcość rąk i nóg, miewam problemy z pamięcią i koncentracją. Najgorszy jest jednak brak snu. Moja jedyna nadzieja na raptem 6 godzin snu to dwie tabletki oksazepamu, ale ten się kończy a lekarze nie chcą przepisać więcej telefonicznie, jestem za granicą i nie mam dostępu do stosownej opieki medycznej ani terapii, nawet nie mogę wrócić do Polski.
Staram się stosować do zasad wychodzenia z DD tak bardzo jak to jest możliwe, niestety beznadzieja czasami wygrywa, chociaż faktycznie miewam lepsze momenty i zaczynam widzieć sens tego wszystkiego, chociaż brak snu robi swoje. Drzemki nawet nie wchodzą w grę. Czasami już myślę że mam przepalony mózg, czasami jasno widzę swoją przyszłość. Jak myślicie? Czy jest sens roztrząsać moją trudną przeszłość? Czy w ogóle takie odcięcie od 'ważnych' dla mnie problemów jest możliwe w DD?
Bardzo zaniedbałem swoje zdrowie psychiczne w przeciągu ostatnich ~6 lat, do tego stopnia że jest to dla mnie wręcz idiotycznie śmieszne i żałosne, gdy piszę ze stanu w którym obecnie się znajduję. Mam 24 lata, od liceum, około 17 roku życia zmagam się z potwornym lękiem, od dzieciństwa z różnymi tikami nerwowymi. Generalnie przejawiałem podręcznikowe objawy depresji, nerwicy lękowej i nerwicy natręctw. Moje natręty myślowe były posunięte do tego stopnia, że robiłem przerwy w wykonywaniu różnych czynności aby kilka razy powtórzyć daną myśl, często nieprzyjemną, swoje lęki karmiłem wręcz obficie wchodząc obsesyjnie, co chwila na strony o denerwującej mnie tematyce, głównie politycznej, oczywiście towarzyszył mi ciągły strach, czasem ataki paniki, niskie poczucie własnej wartości, autonienawiść (bicie się, samookaleczanie), ciągłe myśli samobójcze oraz dwie próby. Na dodatek olbrzymi stres ze strony studiów. Doszło nawet do tego, że zmieniłem kierunek studiów z interesującego mnie na znienawidzony, ale bardziej pewny 'finansowo' - żeby przetrwać w urojonej, strasznej przyszłości. Czy coś z tym zrobiłem? Byłem dwa razy u psychiatry, ale za pierwszym razem nawet bałem się powiedzieć co mnie tak naprawdę trapi ("bo ktoś się włamie do gabinetu, weźmie moją kartę pacjenta i mnie znajdzie"). Dwa razy brałem leki bo miesiąc, raz fluoxetynę, raz sertralinę, oczywiście nie chodziłem na psychoterapię ("bo to nic nie da", "bo jak rozmowa ma rozwiązać mój problem"). Za każdym razem miałem dawać sobie radę sam, przy czym zawsze to oznaczało dalsze tłumienie objawów niż zdobywanie wiedzy na temat nerwic. W ostatnim czasie doszły do tego też dość silne substancje psychoaktywne, dzięki którym o dziwo odzyskałem radość życia.
Jak można było się tego spodziewać, wszystko zakończyło się atakiem paniki po którym zostało DD. Wyzwalaczem nie był o dziwo stan narkotyczny, tylko dalsze nakręcanie swoich obaw, chociaż używki przygotowały podłoże na to. Nie będę na razie wnikał w szczegółowy opis objawów, bo każdy kto ma/miał DD co jest grane. Tutaj powoli przechodzimy do mojego pytania. Słyszałem, że DD może minąć, gdy zaleczy się objawy głównego zaburzenia. Problem w tym, że dotychczasowe objawy w większości mi minęły - nie mam już obsesyjnych myśli na temat swojej śmierci i porażek, mam co prawda inne, w tym dzikie egzystencjalne. Już nie sprawdzam kompulsywnie wiadomości i nie wykłócam się z ludźmi. Widzę wyraźnie wszystkie błędy w swoim dotychczasowym światopoglądzie i zachowaniach, dokładnie widzę jak rujnowałem sobie życie w imię czegoś zawsze wyższego. Wiem już jak żyć, sęk w tym, że utknąłem w piekle - nawet nie mogę spać w nocy, bo przed zapadnięciem w sen mam atak paniki (głównie emocjonalny, ale tętno też przyśpiesza).
W końcu przechodzimy do pytania - czy jest w ogóle sens zakładać że DD może minąć jeśli zacznę pracować przeszłymi objawami i zmartwieniami, których już nie ma (albo są na dalszym planie), czy traktować to jako nowy epizod życia? Aktualnie mam wiele objawów DD (chociaż mam wrażenie że derealizacja powoli ustępuje, ostatnio poczułem się otoczony przez świat, a nie 'na' nim), odcięcie od bliskich, dziwne uczcie gdy patrzę na swoje zdjęcia i w ogóle zdjęcia ludzi, dziwaczne myśli egzystencjalne, obrazy myślowe, lęk że każda myśl to jakiś objaw ("no bo dlaczego to mi się nagle pojawiło w głowie?"), uczucie zapadania, obcość rąk i nóg, miewam problemy z pamięcią i koncentracją. Najgorszy jest jednak brak snu. Moja jedyna nadzieja na raptem 6 godzin snu to dwie tabletki oksazepamu, ale ten się kończy a lekarze nie chcą przepisać więcej telefonicznie, jestem za granicą i nie mam dostępu do stosownej opieki medycznej ani terapii, nawet nie mogę wrócić do Polski.
Staram się stosować do zasad wychodzenia z DD tak bardzo jak to jest możliwe, niestety beznadzieja czasami wygrywa, chociaż faktycznie miewam lepsze momenty i zaczynam widzieć sens tego wszystkiego, chociaż brak snu robi swoje. Drzemki nawet nie wchodzą w grę. Czasami już myślę że mam przepalony mózg, czasami jasno widzę swoją przyszłość. Jak myślicie? Czy jest sens roztrząsać moją trudną przeszłość? Czy w ogóle takie odcięcie od 'ważnych' dla mnie problemów jest możliwe w DD?