Strona 1 z 1

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 18 grudnia 2016, o 00:03
autor: Me and Me
Znalazłam na tym forum bardzo podobne historie do moich i osoby które znają się na rzeczy i będą w stanie mi coś odpowiedzieć. Proszę o pomoc!!!!

Kilka słów o mnie…
Wychowałam się w trudnej rodzinie, nie mając dobrych wzorców.Mniej więcej od końca liceum zaczęłam mieć problemy sama ze sobą i źle czułam się w świecie itd. Mam depresję potwierdzoną niedawno przez psychologa. Mam sesje EFT od kilku miesięcy. Psycholog stwierdził, ze mogło dojść u mnie do odcięcia uczuć. Ale nie nazwał tego w żaden sposób. Moje podstawowe problemy jakie do tej pory udało mi się rozpoznać to:

Strach przed nowym/dobrym; Przekonanie, że szczęście nie istnieje a nawet jeśli, to nie dla mnie – wychodzi tylko innym, nie mnie; Mam przekonanie, że szczęście jest głupie;
Mam strach przed spokojem i równowagą – jest potrzeba bycia w skrajnościach emocjonalnych. Gdy jest spokój czuję się źle i atakują mnie emocje.
Uzależnienie psychiczne od rodziny i ich złych wzorców
Za dużo myślę – chcę kontrolować całą rzeczywistość swoim analitycznym umysłem

No i mam problem w związku... chyba po raz drugi to samo...

PIERWSZY ZWIĄZEK: Pierwszy związek trwał 8 lat – zaczął się gdy mieliśmy może z 15 lat. 2 – 3 lata byłam szczęśliwa, potem zaczęły się schody: pewnego dnia nagle poczułam, ze już nie jest tak jak kiedyś, że czegoś mi brakuje w moich uczuciach, że już chyba nie kocham, że mi nie zależy.
Zaczęła się panika i poirytowanie na ten stan. Równocześnie doszukiwałam się wad mojego chłopaka, różnic między nami, wszystko mnie w nim irytowało. Byliśmy z przerwami ze sobą, chciałam wracać, ale jakoś bez wiary, że może być dobrze. Nie umiałam przeskoczyć pojawijących się różnic między nami. Z biegiem lat wyrośliśmy z dzieciaków i każde zaczęło mieć inne preferencje. Nie czułam żadnej wspólnej płaszczyzny do rozmowy między nami.
Zaręczyliśmy się – jakoś tak wyszło. Ale byłam okropna dla niego. Nie miałam dla niego szacunku, nie podziwiałam go za nic, wszystko mi przeszkadzało, ciągnęłam go w dół na każdym kroku...
Ostatecznie po próbie zamieszkania razem, definitywnie zerwaliśmy ze sobą. To był trudny krok – płakałam, ale bardziej z rozczarowania. Nie mam tak, że żałuję, że tęskniłam. Naprawdę poczułam ulgę i radość z zaczęcia życia od nowa. Było mi dobrze. Stanęłam na nogi. Poczułam siłę. Życie było pełne nowych początków.

DRUGI ZWIĄZEK (trwa 4 lata): Zaczęłam pierwszą pracę, otwarłam się na świat i ludzi bardziej niż zwykle. Po pół roku poznałam drugiego chłopaka – istne przeciwieństwo poprzedniego.
1. Rok – związek cudo
2. Rok - związek cudo – chociaż spędzany trochę na odległość nie licząc świat wakacji i odwiedzin.

Podczas tego rewelacyjnego okresu w moim życiu gdy byłam tak szczęsliwa i zadowolona (po raz pierwszy od wieeeeelu lat) Bałam się czasem,że powróci stan „nie czucia miłości” i pojawiał się kilka razy na kilka dni, ale tłumaczyłam sobie, że to minie i nie myślałam o tym - i przechodziło. Było super. Pragnęłam być z nim do końca życia – mieć z nim dzieci i stworzyć rodzinkę

W międzyczasie postanowiłam zdobyć dofinansowanie na wlasny dość nietypowy biznes, robić coś z serca. Zaczęło wychodzić.
Minął kolejny rok - nasza rozłąka zaczęła mi ciążyć, z firmą szło mi gorzej, wiedziałam, że muszę wyjechać do chłopaka za jakiś czas. A życie za granicą w obcym kraju, bez dobrej znajomości angielskiego wtedy baaarrrdzo mnie przerażało, w zasadzie paraliżowało. Pojawił się lęk związany z upływem czasu, myśli o tym, że nie zaręczamy się ciągle i nie wiem czemu…
Odkąd wyjechałam i zamieszkaliśmy razem czuję ten brak emocji i smutek (to już w sumie rok). Inna sprawa, że ciężko znoszę sielankowy spokój 4 -letniego związku i wygaśnięcie motyli w brzuchu. Nie umiem poradzić sobie ze zmianą fazy związku.
W międzyczasie, gdy jeszcze nie było tak mega źle, zaręczyliśmy się – i znów się wzmocniły te ataki paniki.
Pojawiły się oczywiste wady i „braki” w moim chłopaku, których nie widziałam, zaczęłam myśleć o tym, że już nie jest tak jak kiedyś, że nie kochamy się tak często jak kiedyś, seks przestał mi sprawiać przyjemność, zaczynałam wspominać mojego wiecznie „chętnego” poprzedniego chłopaka. Cechy których nigdy nie doceniałam u poprzedniego chłopaka, a nawet czasem mi przeszkadzały teraz są tymi pożądanymi u obecnego chłopaka. Jestem taka zła na siebie za tą przewrotność!

Emocje i uczucie miłości wracają czasem, ale na bardzo krótko, gdy:
• Gdy się godzimy po ostrej rozmowie
• Gdy okazuje mi wsparcie w bardzo trudnej sytuacji
• Gdy wracamy do Polski, i czuję się jak na początku naszej znajomości. Wtedy cały pobyt jest wspaniale
• Gdy wracamy do Polski i mam mnóstwo załatwieni – widzimy się razem dopiero wieczorem.
• Gdy jestem u niego w domu i otaczają mnie tacy wspaniali kochający ludzie z jego rodziny i widze ich relacje takie kochane, zdrowe słodkie, dojrzałe, mądre.
• Gdy kochamy się namiętnie odczuwam przyjemność
• Gdy mamy ciężkie rozmowy które nas zbliżają jeszcze bardziej

Duuuużo nas łączy jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, wartość, poglądy, poczucie humoru itp. Ale brakuje mi namiętności, czegoś mocnego, szalonego czasem i głupiego… Raz wszystko kręci się wokół jego wyglądu, raz wokół nieśmiałości, raz wokół tego, że rzadko się kochamy i bardzo przewidywalnie…
Chcę z nim być, ale myślę czasem, czy go nie zranię, czy nie ma kogoś lepszego dla mnie, kto nie będzie mi przeszkadzał żadnymi cechami. (wiem, że to iluzja mojego umysłu, ale chciałabym czarno na białym mieć potwierdzenie co mi jest… Mój umysł przyjmuje tylko informacje

Zaczynam się czuć tak jak przy rozpadzie poprzedniego związku. Zaczynam świrować na punkcie tego czy kocham czy nie i czy mam szanse wrócić do tego „niewidzenia jego wad” i bycia szczęśliwą na 100%.
Nie chce się tak czuć. Chcę go kochać, chcę z nim stworzyć udaną rodzinę, chcę wyjść z tego bagna. Mam większość objawów o których wspominacie przy adhedonii związkowej.

Co się we mnie dzieje? Czy to minie? Czy mamy szansę być znów szczęśliwi? Chcę tego...

Czy to co mam to anhedonia związkowa?

: 18 grudnia 2016, o 00:07
autor: N-e-r-w-u-s
Jest 5 minut po północy, przeczytałem sam tytuł postu, anehodnie związkową( o ile to to) można usunąć, ale o tym musi sie wypowiedzieć specjalista, czyli @ schanis22, specjalistka amatorka w dziedzinie poprawy realacji/związku dzięki współżyciu. Pozdrawiam

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 18 grudnia 2016, o 00:11
autor: schanis22
Witaj na forum Kochana zapraszamy do zapoznania się z artykułami i nagraniami ! zanik-uczuc-strata-emocji-czy-ja-ja-jeg ... t6421.html - Polecam przeczyatć .

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 18 grudnia 2016, o 00:18
autor: Me and Me
Dziękuję - tak przeglądam cały czas te materiały, jeszcze kilka mi zostało do przeczytania. Ale oczywiście mój umysł dalej wymyśla mi argumenty, które mają zaświadczyć o tym, że moja sytuacja wynika z mojego złego wyboru partnera, ("bo przecież masz tyle problemów ze soba, ze nie możesz wybrać "własciwie" tak jak zdrowi ludzie). Słowa potwierdzenie, pocieszenia jednak tak wiele dla mnie znaczą...pomagają trochę uspokoić tego potwora w głowie.

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 27 grudnia 2016, o 20:05
autor: minimoris
Me and Me. Sam Twój nick świadczyć może o wewnętrznym rozbiciu na dwie Ty, z których jedna Ty, to ta, która tu pisze i szuka wyjścia, a druga Ty, to ta, która sabotuje Twoje życie, Twoje szczęście. I teraz wylewając się na papier / ekran komputera masz szansę spotkać się z drugą Ty. Przekonać, by przestała rzucać Ci kłody pod nogi. Papier i internet są cierpliwe wobec takich form kontaktu z samym Sobą. Mamy trzymać kciuki za Ciebie i Ciebie? ;)

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 17 stycznia 2017, o 19:13
autor: Me and Me
Chcę walczyć ze sobą, ale oczywiście pojawia się głos, że nie oszukuję siebie w ten sposób, że może jest tak, że sobie wmawiam, że problem jest w jakiejś nerwicy albo derpresji. Ten głos straszy mnie, że może nie powinnam być w takim związku, że to nie miłość, że nie kocham, że inni kochają mocniej i prawdziwiej...

To głupie, ale chciałabym teraz, żeby ktoś powiedział mi, że go kocham i mam wrażenie, że to by mnie uspokoiło...

Dodatkowo nie umiem sobie poradzić ze zmianą w etapach związku - mam przekonanie że muszę mieć motyle w brzuchu, czuć namiętność taką jak na początku i tego oczekuje od mojego chłopaka. Powraca mi ciągle obraz byłego chłopaka, który był co chwilę "chętny" i dobrze mi z nim było w łóżku. Nie żałuję, że się z nim rozstałam i cieszę się, że odnalazł się w życiu i jest szczęśliwy. Ale to porównywanie "namiętności" i "umiejętności" wkręca mi się bardzo mocno...

Walczę, staram się funkcjonować normalnie, ale nie umiem powrócić do stanu spokoju, pewności i szczęścia.

Jesteśmy zaręczeni. Kiedyś tak bardzo tego chciałam, potem trochę zwątpiłam że mój chłopak się oświadczy i długo zyłam w takim bólu i rozczarowaniu. Gdy zaręczyny stały się faktem, jakoś mnie to nie cieszyło bardzo - miałam poczucie, że szkoda, że nie wydarzyło to się wcześniej, kiedy byłam pewna wszystkiego i po prostu chciałam brać ślub, mieć dzieci z tym chłopakiem. To czego się boję przed ślubem, to to, że nie będę nigdy już zafascynowana moich chłopakiem i będzie moim przyjacielem i tylko przyjacielem.

Boję się tego życia w połowie... Czasem mam wrażenie, że z dwojga złego powinnam być sama i dać sobie spokój ze związkami...

-- 17 stycznia 2017, o 19:13 --
Witajcie ponownie.
W mojej walce z depresją, złymi przekonaniami i adhedonią związkową pojawiał się kolejna wątpliwość…
Przez różne moje problemy mam silną potrzebę odczuwania motyli w brzuchu i dodatkowo rządzi mną dążenie do perfekcyjności na wielu płaszczyznach życia - w tym w związku oczywiście.
W mojej rodzinie nie miałam przykładów, ani własnego doświadczenia jak to jest być z kimś w zdrowym ustabilizowanym związku.
Wiem, że mam fikcyjny obraz związku opartego cały czas na silnych emocjach, zakochaniu, częstej fascynacji, cudownym seksie, wzajemnym zrozumieniu bez słów itd…Fikcja – wiem.
Ciągle mam wrażenie, że musze pogodzić się, że już nie czuję tych motyli, takiego podniecenia psychicznego i fizycznego i całej tej niezwykłości i uniesienia.
Pojawiają się myśli, że mogę się tylko „zakochiwać” i nie jestem powołana ani do małżeństwa, ani do macierzyństwa (choć w środku gdzieś sprzeciwiam się takiej diagnozie)

1. Jak nabyć tą umiejętność radzenia sobie ze stabilizowaniem związku i zanikaniem tej „chemii”?

2. Boję się, że robiąc postępy w moim wychodzeniu z bagna, nie zauważę ich, będę zawsze oczekiwać czegoś więcej i więcej i lepiej i bardziej i boję się, że przez to ZAWSZE będzie mi czegoś brakować, bo przecież szczęśliwy związek to w głębszej fazie już nie motyle w brzuchu i namiętność co drugi dzień. Muszę wiedzieć przecież kiedy to w jaki sposób będę się czuła będzie już „tym” do czego dążę.

3. Często jak wspieramy się nawzajem na tym forum, zalecamy odnosić się do uczuć z etapu „chemicznego” – czy ma to sens skoro często ludzie zakochują się i dokochują szybko, co pozwala sądzić, że ten „chemiczny” etap nie jest do końca wiarygodny?

anhedonia związkowa?! Pomóżcie...

: 20 stycznia 2017, o 22:32
autor: Justyna22
Dobre pytanie zadałaś Me and Me. Też się zastanawiam jak sobie radzić ze stabilizacją w związku. Bo tak ogólnie mam wrażenie, że mój związek jest bardzo fajny ale jak nie ma motyli, ciągłego pociągu i czysto filmowych zdarzeń to ja mam wrażenie, że powinnam tego znów poszukać gdzie indziej... Daje mi to tylko tyle, że się nakręcam nerwicowo. Tak jak piszesz - mam wrażenie nie nadawania się do małżeństwa i macierzyństwa - co w fazie zakochania wydawało mi się sfinalizowaniem mojego/naszego szczęścia w związku.