Szukam pomocy, tracę własne ja. Czy to derealizacja ?
: 21 sierpnia 2013, o 17:57
Wybaczcie ze taki długi post ale chcialem dobrze zobrazowac sytuacje.
Witam wszystkich użytkowników. Nazywam się Patryk i mam 22 lata. Ciężko mi sklejać zdania w moim stanie ale spróbuje opisać moją sytuacje składnie i logicznie. (prosze czytać całość, na końcu jest o moim podejrzeniu derealizacji)
W wieku 14 lat straciłem tate, nadużywał narkotyków kilka lat i w efekcie czego popełnił samobójstwo. Od tamtej pory doznałem uczucia depresji, teraz ciężko jest mi przypomniec jak sie czułem ale pamiętam, że jakoś dawałem sobie rade. Przyjmowałem leki na depresje lecz niestety mnie otepialy i brałem je w kratkę(gdzies do 16lat) a do tego doszedł jeszcze okres buntu i zaczał pojawiać się alkochol i patologiczne towarzystwo. Często mysłałem też o egzystencji, co będzie po smierci i skąd sie wzielismy na tym swiecie itd. Ok 20 roku zycia przestawało mnie to interesowac bardziej skupiałem się na zyciu. Wlasnie gdzies z 2 lata temu doznałem uczucia hiperwentylacji, nie było to przyjemne, całe ciało zdrętwiało i myslalem ze to juz mój koniec. Po tej sytuacji wybrałem sie ponownie do psychologa bo miałem lęki przed tym stanem - nie chciałem zeby nigdy te uczucie powrociło, czasem wystarczylo zeby tylko zdretwiala mi noga np. przez to ze zle usiadlem czy cos i juz dostawalem stracha i przyspieszonego bicia serca. Tak naprawde wszyscy mieli racje, lekarz, rodzicie - nic mi nie grozilo i tylko sam sie napędzałem. Nie piłem dobre kilka miesiecy moze i nawet rok i jak juz zapomnialem o tym wszystkim to znow polecialem w imprezki i do tego pilem na lekach. Brałem przez tydzien xanax a pozniej przez te 2 lata zoloft 0,5mg. Wszystko było powiedzmy ok, tzn caly czas bylem wrazliwcem ktory sie stresuje pierdolami ale normalnie funkcjonowałem, rozwijałem pasje, zainteresowania, odwiedzałem znajomych i bawiłem się z nimi. Co do samego picia to nigdy nie siegałem po alko sam, zawsze na imprezkach a czestotliwosc picia byla rozna - raz w tygodniu, co drugi week. Stalo się gdzies tak rok temu - wypad 3 dniowy nad wode ze znajomymi, piłem ostro 2 dni, wracam do domu mijaja gdzies tak 2-3 dni - budze sie i dostaje nagle leku przed samobójstwem, lęku przed tym co zrobił moj tata. Cały tydzień dochodziłem do siebie z nerwów ale jakos mi sie udało pozbierac. Pozostawalo tylko po tym wszystkim dziwne natrectwo myslenia o tym - takie puste słowo bo nigdy nie chce ani tak naprawde nie chciałem się zabić ale jednak non stoper myslalem o tym i to przycmilo mi jakis taki luz mysli na codzien, czasami bylo lepiej ze zapominalem a czasami gorzej bo myslalem o tym czesciej w ciagu dnia. Nie moglem sobie przypomniec jak to było dawniej jak jeszcze nie myslałem o tym... Gdzies tak od połowy lipca tego roku zdecydowałem sie odstawic Zoloft po konsultacji bo czułem się juz bardzo dobrze i mocniej psychicznie. Wszystko było super, wszystko się układało jak powinno, szkoła, rodzina, praca lecz troszke narzekałem na znajomych bo czułem ze sie z nimi nie rozwijam i nie chce juz tak ostro imprezowac bo sa rzeczy wazniejsze w zyciu, chcialem powoli bardziej skupiac sie na mojej przyszłości. Zbliżamy się bliżej - cały lipiec przepracowałem - mowie sobie trzeba choc na kilka dni wyjechac ze znajomymi...
Tydzien przed wyjazdem powracały te moje zawroty głowy i skołowanie ale jakos starałem sie nie przejmować. Zbliza sie 12 sierpnia, humor przed wyjazdem super....
Ciezko mi jest sobie przypomniec to wszystko z mojego zycia i jeszcze trudniej z tego wyjazdu ale było mniejwiecej tak w skrócie:
12 sierpnia - pijemy browarki i jeden znajomy mowi ze ma trawkę, nie wiem po co ale zgadzam sie i pale. Czuje sie otepialy i otumaniony.
13 sierpnia - wstaje na kacu ale w głowie jest w sumie ok. Znow to samo browarki, trace kontrole i decyduje sie zapalic.
14 sierpnia - wstaje i lapie dziwne akcje - ze ten wyjazd jest nieudany, w ogole nie mam humoru i chcialbym juz jaknajszybciej wracac do domu, potem jeszcze mialem mysli ze ja tu kurde nie wyrobie.
15 sierpnia - mowie ganji serdecznie dosc, wypilem w ciagu dnia moze ze 2 piwa i pomyslalem sobie - nie ma opcji po powrocie biore sie za siebie.
16 sierpnia - humorek powrocil, gdzies tak w polowie dnia znow zlapaly mnie zawroty głowy ale mysle sobie nie ma co sie przejmowac pewnie to ze zmeczenia, wieczorkiem po kolacji troche polezalem i jak poczułem sie lepiej to dałem sie namowic na picie z chlopakami, pochlalismy niezle ze bylem pijany jak bela.
17 sierpnia - dzien wyjazdu, zaczał sie mój najwiekszy w zyciu koszmar. Przez pierwsza godzine myslalem ze jestem skacowany ale zaczałem rozpoznawac dziwne objawy w moim zachowaniu. Walilo mnie to czy sie spakuje czy nie, czy wszystkie rzeczy zabrałem itd. poszlismy na caly dzien na plaze zeby kierowcy odpoczeli i wytrzezwieli tak zeby na noc byc juz w domu...
Od tamtego dnia, czyli juz 6 dzien czuje sie fatalnie psychicznie. Przestałem czuc sie sobą, ledwo ogarniam co sie do okola dzieje, liczylem ze przejdzie mi jeszcze 17 jak wroce do domu i usciskam mame ale niestety ten stan trwa nadal, przyznałem sie do marychy rodzica i ojciec mowi ze sam kiedys zapalil i sie tak podobnie czuł i ze moglem sie zatruc thc i nie wiadomo czym jeszcze bo nie wiemy czy to byl czysty towar i ze troche musi potrwac odtrucie. Cos tam jem, głównie zupy i łykam witaminy.
Generalnie przez te 6 dni mam rozne mysli, ze zbyt czesto igrałem z losem i miarka sie przebrała, ze nigdy tak naprawde nie probowalem leczyc moich wczesniejszych problemów - lęków i strachu. Jestem zdesperowany, wpisałem w google moje objawy i w koncu trafilem tu i gdy czytam posty innych gdy opisuja derealizacje to uswiadamiam sobie ze dokladnie tak samo sie czuje. Otumanienie, problemu z koncentracja, motywacja, nic nie czuje, zadnych uczuc, jestem we wlasnym swiecie i strasznie sie boje, boje sie ze cos sobie uszkodzilem w mózgu przez ta maryche bo czuje sie podobnie jak na fazie, tylko dziwne ze nie walnelo mnie bezposrednio po zapaleniu marychy tylko 3 dni po. Mysle sobie a moze to alkochol bo to w sumie po nim sie taki obudziłem. Boje sie stracic swoje piekne zycie, ktore teraz bardziej doceniam, chcialbym cieszyc sie rodzina ktora bardzo kocham i zreszta calym zyciem. Teraz ledwo co odbieram swiat, gdy cos robie to z automatu i w cale nie mam na to checi tylko swiadomosc ze powinienem cos zrobic. Jest mi cholernie ciezko, nie moge uwierzyc ze takie cos sie stalo, nie wyobrazam sobie czy z tego wyjde, jest to dla mnie takie nierealne...Mam takie chwilowe odczucia w glowie jakbym wracal ale nie moge sie calkowicie przebic. Ide jutro do psychiatry, mam nadzieje ze mnie jakos podbuduje bo mam na tym punkcie placebo ze jest to czlowiek wyksztalcony w tych dziedzinach i wie co mowi, w piatek mam prace i czuje ze bedzie ciezko, bardzo ciezko bo bede musial pracowac i nie bede mogl sobie zrobic przerwy kiedy chce, pogadac z mama itd.
Czytałem tutaj wiele komentarzy osob, którym przeszło i to daje mi jakas nadzieje, ze po jakims czasie bedzie dobrze i wróce mocniejszy do życia niz przedtem ale to tylko słowa, puste bo nie czuje emocji.
Na co wam wygląda mój stan ? Czy moze to byc derealizacja ? Czy tylko bardzo mocna depresja ? Czuje ze jakbym mial w sobie uczucie ze cos mi sie chce i wiem co mam robic to byloby lepiej...
Jak sobie z tym radzic we wczesnych etapach ?
Z góry dziekuję cierpliwym, którzy przeczytali i odpowiedzieli.
Witam wszystkich użytkowników. Nazywam się Patryk i mam 22 lata. Ciężko mi sklejać zdania w moim stanie ale spróbuje opisać moją sytuacje składnie i logicznie. (prosze czytać całość, na końcu jest o moim podejrzeniu derealizacji)
W wieku 14 lat straciłem tate, nadużywał narkotyków kilka lat i w efekcie czego popełnił samobójstwo. Od tamtej pory doznałem uczucia depresji, teraz ciężko jest mi przypomniec jak sie czułem ale pamiętam, że jakoś dawałem sobie rade. Przyjmowałem leki na depresje lecz niestety mnie otepialy i brałem je w kratkę(gdzies do 16lat) a do tego doszedł jeszcze okres buntu i zaczał pojawiać się alkochol i patologiczne towarzystwo. Często mysłałem też o egzystencji, co będzie po smierci i skąd sie wzielismy na tym swiecie itd. Ok 20 roku zycia przestawało mnie to interesowac bardziej skupiałem się na zyciu. Wlasnie gdzies z 2 lata temu doznałem uczucia hiperwentylacji, nie było to przyjemne, całe ciało zdrętwiało i myslalem ze to juz mój koniec. Po tej sytuacji wybrałem sie ponownie do psychologa bo miałem lęki przed tym stanem - nie chciałem zeby nigdy te uczucie powrociło, czasem wystarczylo zeby tylko zdretwiala mi noga np. przez to ze zle usiadlem czy cos i juz dostawalem stracha i przyspieszonego bicia serca. Tak naprawde wszyscy mieli racje, lekarz, rodzicie - nic mi nie grozilo i tylko sam sie napędzałem. Nie piłem dobre kilka miesiecy moze i nawet rok i jak juz zapomnialem o tym wszystkim to znow polecialem w imprezki i do tego pilem na lekach. Brałem przez tydzien xanax a pozniej przez te 2 lata zoloft 0,5mg. Wszystko było powiedzmy ok, tzn caly czas bylem wrazliwcem ktory sie stresuje pierdolami ale normalnie funkcjonowałem, rozwijałem pasje, zainteresowania, odwiedzałem znajomych i bawiłem się z nimi. Co do samego picia to nigdy nie siegałem po alko sam, zawsze na imprezkach a czestotliwosc picia byla rozna - raz w tygodniu, co drugi week. Stalo się gdzies tak rok temu - wypad 3 dniowy nad wode ze znajomymi, piłem ostro 2 dni, wracam do domu mijaja gdzies tak 2-3 dni - budze sie i dostaje nagle leku przed samobójstwem, lęku przed tym co zrobił moj tata. Cały tydzień dochodziłem do siebie z nerwów ale jakos mi sie udało pozbierac. Pozostawalo tylko po tym wszystkim dziwne natrectwo myslenia o tym - takie puste słowo bo nigdy nie chce ani tak naprawde nie chciałem się zabić ale jednak non stoper myslalem o tym i to przycmilo mi jakis taki luz mysli na codzien, czasami bylo lepiej ze zapominalem a czasami gorzej bo myslalem o tym czesciej w ciagu dnia. Nie moglem sobie przypomniec jak to było dawniej jak jeszcze nie myslałem o tym... Gdzies tak od połowy lipca tego roku zdecydowałem sie odstawic Zoloft po konsultacji bo czułem się juz bardzo dobrze i mocniej psychicznie. Wszystko było super, wszystko się układało jak powinno, szkoła, rodzina, praca lecz troszke narzekałem na znajomych bo czułem ze sie z nimi nie rozwijam i nie chce juz tak ostro imprezowac bo sa rzeczy wazniejsze w zyciu, chcialem powoli bardziej skupiac sie na mojej przyszłości. Zbliżamy się bliżej - cały lipiec przepracowałem - mowie sobie trzeba choc na kilka dni wyjechac ze znajomymi...
Tydzien przed wyjazdem powracały te moje zawroty głowy i skołowanie ale jakos starałem sie nie przejmować. Zbliza sie 12 sierpnia, humor przed wyjazdem super....
Ciezko mi jest sobie przypomniec to wszystko z mojego zycia i jeszcze trudniej z tego wyjazdu ale było mniejwiecej tak w skrócie:
12 sierpnia - pijemy browarki i jeden znajomy mowi ze ma trawkę, nie wiem po co ale zgadzam sie i pale. Czuje sie otepialy i otumaniony.
13 sierpnia - wstaje na kacu ale w głowie jest w sumie ok. Znow to samo browarki, trace kontrole i decyduje sie zapalic.
14 sierpnia - wstaje i lapie dziwne akcje - ze ten wyjazd jest nieudany, w ogole nie mam humoru i chcialbym juz jaknajszybciej wracac do domu, potem jeszcze mialem mysli ze ja tu kurde nie wyrobie.
15 sierpnia - mowie ganji serdecznie dosc, wypilem w ciagu dnia moze ze 2 piwa i pomyslalem sobie - nie ma opcji po powrocie biore sie za siebie.
16 sierpnia - humorek powrocil, gdzies tak w polowie dnia znow zlapaly mnie zawroty głowy ale mysle sobie nie ma co sie przejmowac pewnie to ze zmeczenia, wieczorkiem po kolacji troche polezalem i jak poczułem sie lepiej to dałem sie namowic na picie z chlopakami, pochlalismy niezle ze bylem pijany jak bela.
17 sierpnia - dzien wyjazdu, zaczał sie mój najwiekszy w zyciu koszmar. Przez pierwsza godzine myslalem ze jestem skacowany ale zaczałem rozpoznawac dziwne objawy w moim zachowaniu. Walilo mnie to czy sie spakuje czy nie, czy wszystkie rzeczy zabrałem itd. poszlismy na caly dzien na plaze zeby kierowcy odpoczeli i wytrzezwieli tak zeby na noc byc juz w domu...
Od tamtego dnia, czyli juz 6 dzien czuje sie fatalnie psychicznie. Przestałem czuc sie sobą, ledwo ogarniam co sie do okola dzieje, liczylem ze przejdzie mi jeszcze 17 jak wroce do domu i usciskam mame ale niestety ten stan trwa nadal, przyznałem sie do marychy rodzica i ojciec mowi ze sam kiedys zapalil i sie tak podobnie czuł i ze moglem sie zatruc thc i nie wiadomo czym jeszcze bo nie wiemy czy to byl czysty towar i ze troche musi potrwac odtrucie. Cos tam jem, głównie zupy i łykam witaminy.
Generalnie przez te 6 dni mam rozne mysli, ze zbyt czesto igrałem z losem i miarka sie przebrała, ze nigdy tak naprawde nie probowalem leczyc moich wczesniejszych problemów - lęków i strachu. Jestem zdesperowany, wpisałem w google moje objawy i w koncu trafilem tu i gdy czytam posty innych gdy opisuja derealizacje to uswiadamiam sobie ze dokladnie tak samo sie czuje. Otumanienie, problemu z koncentracja, motywacja, nic nie czuje, zadnych uczuc, jestem we wlasnym swiecie i strasznie sie boje, boje sie ze cos sobie uszkodzilem w mózgu przez ta maryche bo czuje sie podobnie jak na fazie, tylko dziwne ze nie walnelo mnie bezposrednio po zapaleniu marychy tylko 3 dni po. Mysle sobie a moze to alkochol bo to w sumie po nim sie taki obudziłem. Boje sie stracic swoje piekne zycie, ktore teraz bardziej doceniam, chcialbym cieszyc sie rodzina ktora bardzo kocham i zreszta calym zyciem. Teraz ledwo co odbieram swiat, gdy cos robie to z automatu i w cale nie mam na to checi tylko swiadomosc ze powinienem cos zrobic. Jest mi cholernie ciezko, nie moge uwierzyc ze takie cos sie stalo, nie wyobrazam sobie czy z tego wyjde, jest to dla mnie takie nierealne...Mam takie chwilowe odczucia w glowie jakbym wracal ale nie moge sie calkowicie przebic. Ide jutro do psychiatry, mam nadzieje ze mnie jakos podbuduje bo mam na tym punkcie placebo ze jest to czlowiek wyksztalcony w tych dziedzinach i wie co mowi, w piatek mam prace i czuje ze bedzie ciezko, bardzo ciezko bo bede musial pracowac i nie bede mogl sobie zrobic przerwy kiedy chce, pogadac z mama itd.
Czytałem tutaj wiele komentarzy osob, którym przeszło i to daje mi jakas nadzieje, ze po jakims czasie bedzie dobrze i wróce mocniejszy do życia niz przedtem ale to tylko słowa, puste bo nie czuje emocji.
Na co wam wygląda mój stan ? Czy moze to byc derealizacja ? Czy tylko bardzo mocna depresja ? Czuje ze jakbym mial w sobie uczucie ze cos mi sie chce i wiem co mam robic to byloby lepiej...
Jak sobie z tym radzic we wczesnych etapach ?
Z góry dziekuję cierpliwym, którzy przeczytali i odpowiedzieli.