Uwielbienie polega na tym, żeby wstać (fizycznie z miejsca, w którym siedzę i się dołuję, ale i psychicznie, czyli z miejsca mojego błędnego koła), a następnie na głos zacząć dziękować Bogu za wszystkie dobre rzeczy, które mam i za które mogę być wdzięczny, pomimo iż dręczy mnie nerwica. Nerwica – nieważna, teraz dam sobie dłuższą chwilę przerwy od tego analizowania, a zamiast tego dam się ponieść spontanicznemu uwielbieniu, dziękowaniu, wdzięczności. Jest ciężko, ale warto trochę odetchnąć od tematu i zapomnieć się w atmosferze zanurzania się we wdzięczności za dobro, które mnie spotyka, niezależnie od tematu nerwicowego. „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się” (Flp 4,4) – ciekawe, że te słowa napisała osoba, która w tym czasie tkwiła w więzieniu


Kiedy tak wchodziłem w to prawdziwe morze wdzięczności, to mechanizmy nerwicowe pękały:
1) zacząłem oduczać się postawy zamartwiania się, która podsycała moje poczucie zagrożenia;
2) wyrobiłem sobie nawyk automatycznego dostrzegania dobrych rzeczy, tak jak osoba, która ma wynaleźć w pokoju tylko zielone przedmioty;
3) w pewnym momencie stałem się jak radio, które coraz słabiej odbiera sygnały nerwicowe, a zaczyna silniej odbierać radosne, pogodne, optymistyczne sygnały;
4) lepiej poznawałem siebie jako strasznego malkontenta, co pomogło mi zmienić przyzwyczajenia, które dawniej były dla mnie czymś oczywistym jako prawda, a teraz zaczęło być po prostu czarnymi okularami, które ubierałem tak długo, że aż wrosły w mój obraz świata i niejako tożsamość (oczywiście nie na trwałe).
Na początku było ciężko, bo robiłem to wbrew objawom i moim nerwicowym przyzwyczajeniom, które się zautomatyzowały. U mnie naczelnym objawem była bezsenność. Musiałem więc zignorować objawy, i pomimo nich wstawać z łóżka i od razu poświęcić godzinę na uwielbienie za to, że mam nowy dzień, że jest deszcz i jest pochmurno, a deszcz jest dobry, bo dzięki niemu mogą rosnąć kwiaty i trawa, albo słońce, a słońce jest przyjemne. Coraz więcej powodów do wdzięczności, wręcz wynajdywać jak najwięcej rzeczy, za które mogę dziękować. Uwierzcie, że było ich jednak więcej niż powodów do nerwicowych zmartwień

Oczywiście, uwielbienie należy „rozkręcić”. Nie należy się zrażać, jeśli na początku nie czuć różnicy; ona zaczyna być odczuwalna wtedy, gdy sukcesywnie praktykujemy je POMIMO. Trzeba też pozwolić sobie na objawy, nie łypać drugim okiem, czy uwielbienie coś zmienia. Raczej w pełni zaangażować się i „zapomnieć o sobie” w atmosferze wdzięczności. Należy się „mentalnie zabić”, i od tego pułapu zacząć uwielbiać. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24). U mnie to po prostu rozwalało mechanizm nerwicowy.