labraks pisze: ↑5 maja 2018, o 16:15
Na samowspółczucie trzeba sobie zasłużyć. Jak współczuć komuś kto od 20 lat ma świadomość bycia emocjonalnym (i nie tylko) dewiantem, a przy tym broni się jak może przed procesem naprawy. Widząc taki byt, należy najpierw puknąć się w czoło, a później od niego oddalić.
Samowspółczucie nie oznacza ubolewania,ani litowania się nad sobą, a traktowanie siebie w humanitarny sposób. Nie trzeba na nie zasługiwać,gdyby tak było,byłaby to postawa klepania się po główce za dobrze zrobioną robotę.
Chodzi o akceptację siebie jako człowieka, wyrozumiałość w stosunku do siebie podczas przeżywania trudności, zrozumienie, że borykanie się z problemami jest częścią doświadczeń każdego człowieka,choć ludzie mogą borykać się z różnymi rzeczami. Ale każdy ma prawo do tego, by nie wiedzieć jak postąpić czy nawet jak żyć i nie oznacza to, że trzeba na siebie pluć. Wręcz przeciwnie,paradoks polega na tym, ze jest to gaszenie ognia benzyną. W jaki sposób kierowanie na siebie negatywnych emocji i niechęci miałoby wywoływać stan, w którym człowiek miałby się ogarnąć? Właśnie w tym cała rzecz, że wspomniana wcześniej postawa przyjacielska pozwala prędzej się zdyscyplinować i lepiej się poczuć niż nieustające naklejanie sobie etykietek dewiantów i odmieńców. Nie trzeba nawet do tego siebie lubić, tylko uznać, że choćby się chciało inaczej, to jest się jak inni ludzie, którzy mają swoją historię, swoją konstrukcje psychiczną i swoje problemy ,którym trzeba jakoś wyjść naprzeciw,żeby je rozwiazać. No chyba, że się nie chce.